2. Wizyta W Królestwie Adele

Candy niczym tornado biegł przez wszystkie korytarze, tak, że ledwo za nim nadążałam. Tym razem także przedostaliśmy się do pałacu przejściem, które pokazała nam Lily, bo nikt inny oprócz niej najwyraźniej o nim nie wiedział i nadal mogliśmy z niego swobodnie korzystać. Zadanie było proste, odszukać Adele i zmusić ją, żeby powiedziała nam wszystko, co wie, i ewentualnie wezwała tutaj z powrotem swojego syna. A jeżeli Aleksander zjawiłby się tutaj, to miałam poważne wątpliwości, czy Candy zdołałby się opanować i go przy okazji nie zmiażdżyć jak robaka, za co w sumie bym mu nawet pogratulowała. Wszędzie, jak zwykle, roiło się od strażników Juana, ale na szczęście nie byli nas w stanie obecnie zauważyć. Doszliśmy do jakiegoś skrzyżowania korytarzy. Niemal od razu popatrzyłam w ten po prawej.

- Tam chyba, o ile dobrze pamiętam, znajduje się gabinet tej całej Adele, może ona tam będzie? Istnieje duża szansa, warto to sprawdzić - powiedziałam. Następnie odwróciłam się w stronę brata, który, ku mojemu zaskoczeniu, sprawiał wrażenie, jakby w ogóle mnie nie słuchał. Patrzył w dokładnie przeciwnym kierunku i wyglądał przy tym jak pies myśliwski, który właśnie odszukał zwierzynę, na którą od dawna polował.

Powędrowałam wzrokiem za jego spojrzeniem i w mig wszystko zrozumiałam. W tej samej chwili Candy rzucił się biegiem przed siebie, jakby brał udział w jakichś biegach i właśnie zwolniliby mu bloki startowe. Niewiele myśląc, pobiegłam za nim, akurat w momencie, kiedy on dobiegł do jednej z rozmawiających tam ze strażnikami osób, chwycił go i z dużą siłą walnął nim o ścianę. Chłopak, zdezorientowany, nie miał najpewniej zielonego pojęcia, co się dzieje, a przynajmniej dopóki Candy nie stał się dla nich znowu widoczny. Pozostali strażnicy (a było ich trzech) natychmiast odskoczyli od nich zaskoczeni nieco do tyłu, chwytając przy tym każdy za swoją broń. Nic więcej jednak nie zdążyli zrobi, gdyż po kolei, szybko i cicho, wykończyłam każdego z nich, zanim na dobre zdążyli się zorientować, że coś się dzieje. Pobrudziłam się przy tym nieco od krwi. Potem nie było już dłużej sensu się ukrywać, więc stałam się z powrotem widzialna, tak jak Candy. On zaś w tym czasie jeszcze raz przywalił głową chłopaka o ścianę, tak, że ten aż jęknął z bólu.

- A teraz gadaj! - zawołał wściekły. - Póki jeszcze jestem opanowany i nic ci nie zrobiłem!

- Ale co mam gadać? Czego wy ode mnie chcecie? Po co znowu tu przyszliście? - spytał Aleksander.

- Ja nie będę odpowiadał na twoje pytanie, to ty masz mi odpowiedzieć na moje! Gdzie oni zabrali znowu Lily?! Gadaj co wiesz, albo wymorduję całą tą twoją popierdoloną rodzinkę, bez względu na to, jak Lily na was, nadal niestety, zależy! I to nie jest groźba, to obietnica! - odparł Candy. Podeszłam do nich, żeby w razie czego móc pomóc w czymś bratu i lepiej przysłuchać się temu, co powie chłopak.

- Jak to, zabrali Lily? - zdziwił się Aleksander.

- Normalnie! Ci twoi przyjaciele z wojska, z którymi razem już raz ją wykończyłeś, znowu ją porwali i gdzieś zabrali!

- Zaraz, chwila, to Lily żyje?! - zawołał chłopak. Miał przy tym tak zdziwioną minę, że od razu widać było, iż jego reakcja jest całkowicie szczera.

- Oczywiście, że żyje! Pewnie nie jesteś z tego powodu zbyt zadowolony, co? W końcu nie po to ją zabiłeś, żeby ona dalej sobie w najlepsze żyła, nie? Ale spróbuj tylko ty, albo ktokolwiek inny, jeszcze raz zrobić jej krzywdę, to wszystkim wam pourywam głowy! Ale najpierw waszym bliskim, żebyście jeszcze bardziej cierpieli!

- Ale jak to...? Jakim cudem Lily żyje?! Ona naprawdę... Jest cała? I zdrowa? Taka jak kiedyś, jak zawsze? - spytał z niedowierzaniem chłopak.

- Nie udawaj teraz zdziwionego, wiedziałeś o tym tak samo dobrze jak pozostali żołnierze Juana. Wszyscy wiedzieliście, odkąd po jej wskrzeszeniu po raz pierwszy walczyliśmy. Widzieliście ją żywą i znowu jej zapragnęliście, jak byście nie mogli dać jej już spokoju! Ona na niego zasługuje! - zawołał mój wkurwiony brat. Musiałam przyznać, że cała ta wymiana zdań robiła się coraz ciekawsza.

- Nie wiedziałem! Nie wiedziałem, że Lily żyje! Po jej zabiciu odszedłem z wojska Juana i o niczym takim nie słyszałem! Nawet nie pytałem o Lily, bo byłem pewien, że ona... Wskrzeszona? Więc jednak żyje? Lily żyje?! To... Aż nie mogę w to uwierzyć! - zawołał Aleksander. Wydawał się przy tym niezwykle szczęśliwy. Candy aż spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Candy wrócił wzrokiem do chłopaka.

- Przestań. Przestań po prostu! Ty nie masz prawa nawet wymawiać jej imienia! Po prostu powiedz, gdzie ją zabrali! - zawołał Candy. Chłopak nagle spoważniał.

- Ale ja nie mam pojęcia...

- Nie kłam! Gadaj, ale już! - zawołał mój brat, po czym po raz kolejny tak nim potrząsnął, że aż przywalił jego głową znowu z impetem o ścianę. Chłopak cicho jęknął.

- Ale ja naprawdę nie wiem! Nie wiedziałem nawet, że Lily żyje! Nie mam pojęcia, co z nią zrobili! Chociaż... - Aleksander nagle urwał i zamilkł.

- Chociaż "co"?! Gadaj! - krzyknął Candy, po raz kolejny szarpiąc chłopaka.

- Zanim odszedłem z oddziału, to słyszałem jakieś plotki o nowym ośrodku - powiedział niepewnie chłopak.

- Nowym ośrodku? - spytał mój brat.

- Tak. Takim, w którym miałyby być trzymane genyry, czyli wy. Mieli zbudować  nowy, bo poznaliście lokalizację poprzedniego - odparł Aleksander.

- Gdzie on jest?! Gdzie ten nowy ośrodek?! Gadaj - zawołał Candy i znowu porządnie nim potrząsnął.

- Nie wiem! Nie mam pojęcia! Nie mam już dostępu do takich informacji!

- Wiedz dowiedz się, gdzie go zbudowali, bo inaczej po twojej rodzince - powiedział mój brat.

~*~~

Aleksander szedł szybko korytarzem. Ze zdenerwowania ledwo mógł trzeźwo myśleć, w czym nie pomagał mu fakt, iż ta dwójka morderców powiedziała, że będą mu towarzyszyć pod swoją niewidzialną postacią. Chłopak miał znaleźć kogoś i wypytać go o ośrodek. Uznał, że najlepiej będzie porozmawiać o tym z tutejszym dowódcą wojsk Juana, bo jeśli ktokolwiek ma coś wiedzieć, to on. Powinien zatem zastanawiać się nad przebiegiem ich rozmowy, jednak nie potrafił.

Jego myśli zaprzątała inna sprawa. Lily żyje... Jakim cudem? I dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Może obawiali się, że tym razem stanąłbym po jej stronie, a nie ich? Może po prostu poinformowanie mnie o tym fakcie nie było dla nich żadnym priorytetem? Ale... Dlaczego czuję się teraz jednocześnie radosny, ale też smutny? Do tego czuję, że część mnie cieszy się z tego faktu, ale też druga część nie. Podejrzewałem nawet, dlaczego tak było. Poniekąd pogodziłem się już ze śmiercią Lily i z tym, że to moja wina. A teraz, kiedy okazało się, że ona jednak żyje, czuję jednocześnie radość z tego faktu, ale nie potrafię też nie myśleć o tym, czy wszystko, co mówił Juan, było prawdą? Poza tym, ona zabiła Laurę. Znałem ją od dziecka, kochałem szczerze, całym sercem i przez całe życie byłem pewien, że Lily nigdy nie zrobiłaby nic złego, dopóki nie wydarzyło się to wszystko. Nabrałem wątpliwości, przez co chciałem ją zabić. Gdy to zrobiłem, miałem ogromne wyrzuty sumienia. Po części uporałem się z nimi, a teraz ona wraca i znów musze podjąć decyzję, po której stronie stanę. Komu uwierzę. Jednocześnie, kiedy myślałem o Lily, widziałem przed oczyma wyobraźni tą dobrą, opiekuńczą, kochaną istotę, drugą matkę, którą zawsze dla mnie była. I czułem się źle z myślą, że ja tą istotę zabiłem, a teraz jeszcze mam wątpliwości, czy to dobrze, że jednak żyje. Czułem, że gdybym stanął twarzą w twarz z tamtą Lily, nie zniósłbym tego. Spłonąłbym chyba ze wstydu. Pytanie brzmiało jednak, czy tamta Lily kiedykolwiek naprawdę istniała? Czy była tylko starannie wykreowanym kłamstwem, manipulacją? - Aleksander cały czas bił się z myślami, choć przede wszystkim przeważało w nim jedno pragnienie.

Gdyby tylko mógł, wszystko by dał, aby móc normalnie porozmawiać z Lily, wszystko wyjaśnić, znaleźć jakieś dowody świadczące o jej winie lub niewinności. Na razie musiał jednak odłożyć to wszystko na później, gdyż właśnie dotarł do gabinetu dowódcy. Musiał chwilę porozmawiać ze strażnikami przy drzwiach, ale ostatecznie udało mu się ich przekonać, aby go wpuścili. W końcu choć Juan właściwie podbił ich królestwo, on nadal, jako jedna z ważniejszych tutaj osób, był także dość ważną osobą i dla nich. Aleksander, po wejściu do środka, nie od razu zamknął drzwi. Wiedział, że do środka wejdą za nim jeszcze te dwa potwory.

- Aleksander? Co ty tutaj robisz? - zapytał zaskoczony mężczyzna. Stał właśnie przy jakimś stole zawalonym masą papierów i przeglądał je.

- Przyszedłem porozmawiać - odparł chłopak.

- O czym? Ale czy przy okazji możesz wreszcie zamknąć te drzwi? Nie musisz mi wietrzyć tego pokoju - powiedział dowódca.

- A, tak, jasne - odparł młodzieniec i zamknął drzwi, po czym powoli podszedł do mężczyzny. Być może część z tych papierów dotyczy tego ośrodka. Gdybym je przejrzał... Chociaż, kurde, jeśli oni dojdą do takich samych wniosków, to zaraz tego gościa zamordują, żeby to przejrzeć, a być może tam tak naprawdę nic nie ma? Gdybym był nadal w tym wojsku Juana, może wiedziałbym więcej... Mam pomysł! - pomyślał Aleksander. - Chciałbym powrócić do służby w imieniu króla Juana - powiedział. Mężczyzna przestał przeglądać papiery i spojrzał na niego zaskoczony.

- Naprawdę? Dlaczego? - spytał, uważnie przyglądając się chłopakowi.

- Dużo o tym wszystkim myślałem. Niby minęło już trochę od czasu śmierci Lily, wiesz, tego genyra...

- Tego, którego zabiłeś? - upewnił się dowódca.

- Tak, właśnie tego - odparł Aleksander, dziwiąc się, że żaden z tych dwóch, obecnych tutaj genyrów, nie rzucił się na żadnego z nich przy okazji tej rozmowy. - Tak więc, minęło tyle czasu, a ja nadal o tym myślę. W końcu wiele czasu z nią spędziłem, miałem ją za kogoś bliskiego, komu mogę ufać i wierzyć. Tym bardziej więc jej zdrada mnie zabolała i dlatego też szczerze znienawidziłem ją. Myślałem, że jej śmierć da mi ukojenie, i po części tak się stało, ale nie do końca. Czuję, że muszę zrobić coś więcej. Że mogę zrobić coś więcej i tylko wtedy poczuję się w końcu dobrze, myśli o tych zdarzeniach przestaną mnie wreszcie męczyć. Uznałem, że najbardziej na świecie chciałbym w obecnej chwili przyczynić się do pokonania, złapania i najlepiej zabicia jeszcze pozostałej dwójki genyrów. Chciałbym służyć znów w oddziale, który zajmuje się ich łapaniem, albo, najlepiej, który ma coś wspólnego z nowym ośrodkiem. Chcę ich złapać i dostarczyć właśnie tam, a potem pilnować, aby nigdy stamtąd nie uciekli i zaznali jak najwięcej cierpienie - powiedział z powagą Aleksander, starając się brzmieć przy tym jak osoba przepełniona szczerą nienawiścią.

~*~

Nie wiem, jakim cudem powstrzymałem się, aby nie zamordować ich obojga, bo miałem ogromną ochotę to zrobić przez cały czas, a jakieś trzy razy wręczy byłem o krok od wyczarowania swojego młota. Chyba tylko dzięki przekonaniu, że jeśli to zrobię, nie będę mógł pomóc w żaden sposób Lily, oni wciąż jeszcze egzystują. Kiedy zaś Aleksander wyskoczył ze swoim pomysłem, ucieszyłem się szczerze. Jeśli udałoby mu się przekonać tych ludzi i wysłaliby go do służby w oddziale stacjonującym w tym ośrodku, albo chociażby w jego okolicy, moglibyśmy udać się za nimi, a potem pomóc Lily. Byłaby znów bezpieczna, z nami. Wyobraziłem ją sobie, taką, jaką widziałem ją po raz ostatni. Szczęśliwą, choć wydawało mi się wtedy, że jednocześnie też nieco złą. A to dlatego, że nie wiedziałem jeszcze w tamtym momencie o tym, co powiedziała mi Cane, że Lily jest ze mną w ciąży. Wciąż nie mogłem w to uwierzyć i po cichu liczyłem, że to jednak nieprawda, że to nie jest możliwe. Ale jeśli jednak... Cóż, Lily w tamtym momencie była dla mnie najważniejsza, zrobiłbym wszystko, aby ją uwolnić i zapewnić jej bezpieczeństwo. A to oznacza, że będę musiał jej też pomóc z dzieckiem. Z naszym dzieckiem - pomyślałem. Nie wiedziałem jednak wtedy jeszcze, że tyle czasu będę musiał jeszcze z tym wszystkim czekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top