15. Pocałunek Prawdziwej Miłości

Wróciłam z łazienki, zakopałam się z powrotem pod kocem i zwinęłam w kłębek. Ale nie dane mi było cieszyć się długo spokojem. Poczułam, jak ktoś lekko szarpie mnie za ramię.

- Śpisz? - usłyszałam chyba najgłupsze możliwe pytanie w takim momencie. Wygrzebałam się z powrotem ze swojego schronu i spojrzałam w górę. Nad sobą zobaczyłam uśmiechniętą postać Candy'ego, który lekko pochylał się nad moim łóżkiem. Nie wiedzieć dlaczego trochę się przestraszyłam, mimo iż rozpoznałam go po głosie. Może dlatego, że przez samą jego obecność zazwyczaj czułam się dość niepewnie, głównie ze względu na to, co nas kiedyś łączyło?

- Ja... - zaczęłam cicho, ale nie dane mi było dokończyć.

- Już nie śpisz, to świetnie, bo powinnaś się uszykować! - zawołał Candy. Był przy tym nad wyraz radosny.

- Uszykować? Na co? - zdziwiłam się.

- Na swoją największą przygodę w życiu po amnezji. Idziemy się przejść - odparł Candy. Usiadł na moim łóżku, podczas gdy ja wygrzebałam się całkowicie spod koca i też usiadłam.

- Ale dlaczego? Po co? Gdzie? - nadal nic nie mogłam zrozumieć. Błazen westchnął.

- Po okolicy. Przyda się się lekkie dotlenienie, to jest chyba potrzebne w ciąży, prawda? Tak mi się przynajmniej wydaje... Poza tym, zadecydowałem, że chcę się z tobą przejść, a ty jesteś zbyt miła i grzeczna, żeby mi odmówić, więc weź płaszczyk, kurtkę, pelerynę, czy co tam sobie chcesz, albo nie bierz nic, i idziemy - stwierdził, po czym uśmiechnął się lekko, zupełnie jakby nie widział nic złego w swoim zachowaniu. A ja widziałam, i to sporo. Zjawił się nie wiadomo kiedy i skąd, obudził mnie i jeszcze nie proponuje, ale wręcz KAŻE mi iść ze sobą na spacer?! To bezczelność czy egoizm? - pomyślałam ze złością. Candy w tym czasie wstał i odszedł parę kroków od mojego łóżka. - Poczekam na ciebie, ale pospiesz się, nie mamy całej wieczności. Znaczy mamy, i z chęcią spędziłbym wieczność z tobą, ale wolałbym porobić coś innego niż wspólne czekanie, aż uszykujesz się na nasz spacer - dodał. Ponownie się przy tym uśmiechnął, ale tym razem znacznie bardziej tajemniczo i jakby lekko...lubieżnie? Trochę mnie to zaniepokoiło, a nawet więcej niż trochę. Nie mogłam pojąć, co mu się stało i dlaczego tak dziwnie się zachowuje, ale zanim się spostrzegłam, byłam już przy nim.

- Jestem gotowa - odparłam, jakby wbrew sobie. Wcale nie chciałam z nim nigdzie iść, nie chciałam dziś w ogóle opuszczać cyrku, poza tym źle się czułam, a on w ogóle nie liczył się z moim zdaniem i zachowywał się jak mój szef, albo jeszcze lepiej, jak mój właściciel, jakbym była czymś albo kimś, komu do woli można rozkazywać. To było naprawdę irytujące, a jednocześnie również niepokojące, a mimo to zgodziłam się z nim pójść. Jestem chyba masochistką - pomyślałam.

- Świetnie! No to chodźmy! - zawołał Candy. Chwycił mnie za rękę i niemal pociągnął w stronę jednego z korytarzy, prowadzącego do wyjścia.

- Zaraz, a co z resztą? Nie powiemy nic Cane ani Jokerowi? - spytałam, ledwo za nim nadążając. Candy spojrzał na mnie przez ramię.

- Cane się domyśli, że skoro nas nie ma, to poszliśmy się gdzieś przejść. Jeśli moja siostra chce, to potrafi być mądrą dziewczynką - stwierdził błazen.

- No tak, ale wcześniej sam tyle razy mówiłeś, że mamy zawsze mówić sobie nawzajem, gdy gdzieś idziemy, ze względów bezpieczeństwa, i w ogóle uważać na siebie... - zaczęłam.

- To ja w głównej mierze wymyśliłem te zasady, więc też ja akurat mogę je łamać - odparł.

- Ale...przecież...to głupie - stwierdziłam. Jaki jest sens wymyślania takich zasad w takim razie? Poza tym, co jeśli Cane się nie domyśli? Będą myśleli, że zniknęliśmy, że zgubiliśmy się w lesie, odeszliśmy, porwali nas ludzie tego całego Juana? Cane zacznie się martwić, a Joker to już w ogóle odejdzie od zmysłów - pomyślałam.

- Z reguły to, co robię, inni uważają za głupie, ale zazwyczaj wychodzi na to, że to ja miałem rację, więc zaufaj mi - odparł błazen.

- A możemy cho...ciaż zwol..nić? Ja już dostałam za...zadyszki - stwierdziłam. Na moje szczęście Candy niemal od razu przystanął, odwrócił się i przyjrzał mi się uważnie, właściwie to nawet z troską. Jak to możliwe, że on w jednej chwili potrafi być takim egoistą, w drugiej zachowywać się o dziecko, a teraz wygląda, jakby się o mnie naprawdę martwił? - zdziwiłam się. Chwilę potem nieco posmutniałam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę może tak być. Mimo wszystko on mógł się mną przejmować, choć dobrze to ukrywał, bo nadal mnie kochał, a ja go nadal nie pamiętałam. Znów poczułam się, nie wiedzieć czemu, winna temu wszystkiemu. Nagle stało się coś dziwnego, przez ułamek sekundy miałam wrażenie, jakby na twarzy błazna zagościła czysta złość, ale już chwilę potem znów wyglądał na zatroskanego.

- Przepraszam - powiedział. - Narzuciłem szaleńcze tempo, zapominając, że musisz teraz bardziej na siebie uważać - dodał.

~*~

Lily stała przede mną przez chwilę i ciężko oddychała, aż w końcu jej oddech się uspokoił. Przyglądałem jej się, chcąc sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Może specjalnie, a może nieświadomie, ale położyła jedną rękę na swoim brzuchu. Jeszcze  nie dało się po niej zauważyć, żeby była w ciąży, ale w każdej chwili mogło się to zmienić. Poczułem prawdziwą, dziką, nieopisaną złość. Gdyby Lily nie była w ciąży, nie byłoby tego wszystkiego. Nie byłoby tych wszystkich kłopotów! - pomyślałem z wściekłością. W gruncie rzeczy to była totalna głupota, bo jak niby ciąża Lily wpłynęła na to, że przez naszą nieuwagę ponownie ją porwali, skrzywdzili i teraz znów straciła pamięć? Albo na to, że poznała Jokera i zapomniała o mnie? Nijak, ale ja wtedy nie myślałem racjonalnie. Potrzebowałem jakiegoś pretekstu, żeby móc wyładować swoją złość spowodowaną chociażby tym, że osoba, na której zależało mi najbardziej na świecie, była jednocześnie tak blisko i poza moim zasięgiem. Mógłbym wtedy podejść do Lily, przytulić ją i pocałować, ale to nie byłoby to samo, co jeszcze parę tygodni wcześniej i przez to właśnie byłem wkurwiony jak jeszcze nigdy. Mało brakowało, a chyba bym do niej podszedł i użył czegokolwiek, co miałbym pod ręka, żeby pozbyć się z niej tego pasożyta, ale na szczęście jakoś się przed tym powstrzymałem i z powrotem przywołałem na twarz uśmiech, licząc na to, że Lily nie zdążyła niczego zauważyć.

- Przepraszam. Narzuciłem szaleńcze tempo, zapominając, że musisz teraz bardziej na siebie uważać - odparłem. Lily przez chwilę przyglądała mi się niepewnie, ale w końcu jakby odetchnęła z ulgą i też się lekko uśmiechnęła.

- Jasne, nic się nie stało, ale więcej o tym postaraj się nie zapominać, dobrze? To był krótki dystans, a ja już poczułam się jak na półmaratonie - stwierdziła. Pokiwałem lekko głową, jednocześnie zapamiętując, żeby faktycznie więcej tak nie robić. Nie chciałem przecież w żaden sposób tak naprawdę zrobić jej krzywdy. Mimowolnie przypomniały mi się wtedy początki naszej znajomości, gdy najpierw chciałem zabawić się jej kosztem, oszukując ją, a niejednokrotnie miałem ochotę wziąć ją sobie tak jak tylko mężczyzna może wziąć kobietę, wbrew jej woli. Raz nawet prawie do tego doprowadziłem. Na myśl o tym poczułem strach. Przeraziłem się, gdy zdałem sobie sprawę, jak blisko byłem wtedy skrzywdzenia istoty, która teraz jest dla mnie wszystkim. Musiałem jak najszybciej odgonić te okropne myśli.

- No dobrze, to w takim razie możesz już iść? - spytałem.

- No ale co z Jokerem i Cane? - zapytała. Westchnąłem cicho.

- Mówiłem już, że nic się nie stanie, jeśli...

- Musimy im powiedzieć, mogą się martwić! - zawołała Lily. Lubiłem ją w takiej wojowniczej wersji, ale nie w tamtej chwili.

- Ok, poczekaj tu na mnie, pójdę poszukać któregoś z nich i powiem im, że wychodzimy. Tylko nigdzie nie idź, jasne? - odparłem. Lily pokiwała lekko głową, a ja poszedłem poszukać Cane. Prędzej bym skonał niż porozmawiał z tym Jokerem. Liczyłem tylko, że szybko ją znajdę, bo nie chciałem uganiać się po cyrku w poszukiwaniu jej. Mogłem też w razie czego wrócić do Lily i skłamać jej, że o wszystkim powiedziałem Cane, ale niejednokrotnie przekonałem się już, że w przypadku Lily kłamstwo naprawdę nie popłaca. Na szczęście udało mi się na Cane wkrótce natknąć na korytarzu. Na mój widok od razu przystanęła.

- Candy! Nie uwierzysz co się stało! Joker zgodził się...

- Nie obchodzi mnie ten... typ - przerwałem jej. Cane wyraźnie posmutniała, przez co zrobiło mi się trochę głupio, ale nie miałem teraz na to wszystko czasu. Najpierw musiałem załatwić swoje sprawy.

- Lily i ja idziemy się przejść. Wrócimy... Wieczorem, później chyba nie - odparłem.

- Aha. No to miłej przechadzki - odparła obojętnie Cane, po czym minęła mnie. W tej samej chwili chwyciłem ją za ramię i zmusiłem, żeby zatrzymała się. Cane spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

- No to na co takiego zgodził się Joker? Chyba nie na wysadzenie naszego cyrku? Akurat takiej zabawy nie popieram - odparłem i uśmiechnąłem się lekko. Cane niemal od razu poprawił się humor. Moja siostra zazwyczaj była taka...nieskomplikowana. Może to nie brzmi najlepiej, ale ja to w sumie w niej lubiłem, zwykle łatwo można było przewidzieć jej reakcję, łatwo można było ją zasmucić czy zdenerwować, ale też łatwo dawało się ją rozweselić. Zresztą, może ja też taki byłem?

- Zgodził się poćwiczyć ze mną sztuczki na trapezie! Nie pytaj lepiej, ile go musiałam na to namawiać! - zawołała.

- Aha. No to miłej zabawy, nie połamcie się tylko zbytnio. I pilnuj żeby on tam niczego nie zepsuł - odparłem.

- Jasne, nie musisz się marwtić, wszystkiego dopilnuję. W końcu jestem zawodowcem! - zawołała Cane. Puściłem ją i oboje rozeszliśmy się, każde w swoim kierunku. Szybko wróciłem do Lily, która na szczęście czekała na mnie tak jak jej kazałem.

- Cane poinformowana, możemy iść - powiedziałem i ruszyłem w stronę wyjścia, tym razem powoli. Lily po chwili dołączyła do mnie.

- A Joker? - spytała.

- Cane mu na pewno powie, mają się dziś razem bawić - odparłem, uśmiechając się lekko. Chciałem w ten sposób ukryć swoją irytację spowodowaną tym, że ciągle wracaliśmy do tematu tego gościa.

- Aha, no dobrze... A dokąd idziemy? - spytała Lily, kiedy już znaleźliśmy się na zewnątrz. Następnie z niedowierzaniem rozejrzała się po okolicy. - Która jest godzina? - spytała.

- Nie jestem pewien, ale mamy ranek - odparłem. Lily popatrzyła na mnie zaskoczona.

- Przecież położyłam się spać popołudniu - stwierdziła.

- Tak, to prawda. Przespałaś drugą połowę dnia i całą noc. Widocznie lubisz spać. Nie masz pojęcia, jak się wynudziłem, Cane i Joker robili coś razem, a ja nie miałem jak zorganizować sobie czasu - odparłem.

- Nie mogłeś dołączyć do nich?

- Nie.

- Dlaczego?

- Bo nie - odparłem, po czym odwróciłem głowę w bok i popatrzyłem wprost na moją Lily. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, co chyba lekko speszyło dziewczynę, więc odwróciła głowę w drugą stronę.

- Piękną mamy pogodę, żadnej chmury na niebie. I ładnie tutaj, zresztą, cała okolica jest cudna, zwiedziłam ją wcześniej trochę z Jokerem - powiedziała.

- Oczywiście, jakżeby mogło być inaczej - powiedziałem cicho ze złością. Lily odwróciła głowę z powrotem w moją stronę.

- Co? Coś nie tak? - spytała. NIE TAK to mało powiedziane. Jest bardzo NIE TAK odkąd ty zaszłaś w ciążę, zapomniałaś o mnie i pojawił się ten zielony, pewnie spleśniały zjeb - pomyślałem ze złością, ale na szczęście zdołałem powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów na głos.  Zmusiłem się za to nawet do uśmiechu.

- Nie, nic - odparłem.

- Przestań, przecież widzę, że coś jest nie tak. Naprawdę aż tak nie lubisz Jokera? - zapytała. Westchnąłem.

- To nie tak, że go nie lubię. Po prostu jego obecność mnie irytuje, nie potrafię tego zmienić. Ale niemal nic do niego nie mam - odparłem.

- Niemal?

- Czy ty musisz się tak o wszystko czepiać? Nawet po utracie pamięci musisz mnie tak inwigilować? - spytałem.

- No przepraszam bardzo, że nie jestem taka, jaką sobie mnie wymarzyłeś. Jeśli moja obecność ci przeszkadza, wrócę do cyrku i sam sobie pospacerujesz - powiedziała Lily, po czym skrzyżowała ręce. Wyglądała na zdenerwowaną, ale ja już trochę ją znałem i wiedziałem, że to nie to. A raczej nie tylko to. Owszem, była zła, ale oprócz tego, moje słowa musiały ją też bardzo dotknąć.

- Wcale nie przeszkadza mi twoje towarzystwo - powiedziałem. Starałem się mówić dużo spokojniej. Lily nie odpowiedziała, a ja zacząłem gorączkowo zastanawiać się, co teraz powinienem zrobić. Myśl, myśl, myśl... W końcu muszę wymyślić coś sensownego, nie jestem przecież aż takim debilem, za jakiego ma mnie Cane, prawda? Miałem się zachowywać tak jak dawniej, jak wtedy, kiedy pierwszy raz poznałem Lily... Niewiele myśląc, zatrzymałem się, złapałem Lily za rękę i zanim ona zdążyła jakoś zareagować, przyciągnąłem ją do siebie, objąłem i pocałowałem. Wystarczająco długo już na to czekałem.

~*~

- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł - powiedział Joker. Następnie przeniósł wzrok ze mnie na drążek, który trzymał.

- To zajebisty pomysł! Poza tym, już się zgodziłeś! I wszedłeś na górę! - zawołałam.

- Czego zaczynam coraz bardziej żałować - stwierdził błazen.

- Chyba się teraz nie wycofasz? - spytałam.

- A mógłbym?

- Nie! - zawołałam, po czym pchnęłam lekko Jokera do tyłu. To wystarczyło, żeby się zachwiał i spadł z platformy, na szczęście w rękach trzymał już drążek, więc nie zaliczył bolesnego kontaktu z ziemią. Ale krzyknął przy tym tak głośno, jakby spadł co najmniej do piekła.

- Nie bój nic, dasz radę! Stosuj się tylko do moich wskazówek! - zawołałam za nim. Joker w tym czasie zdołał chyba poradzić sobie z pierwszym szokiem i...poradził sobie także z wykonaniem kilku prostych sztuczek. Następnie zdołał wrócić na platformę, na której stałam ja i na niego czekałam. Co prawda puszczając drążek znów dość mocno się zachwiał, ale mój nie najgorszy refleks sprawił, że w porę go złapałam i przyciągnęłam w swoją stronę. Joker wyglądał na jednocześnie szczęśliwego, przestraszonego, zaskoczonego i wściekłego jak nigdy. Zastanawiałam się tylko, które z tych uczuć jako pierwsze przejmie nad nim kontrolę.

- Miałaś rację, to było niesamowite! - zawołał. Uśmiechnęłam się z wyższością.

- A nie mówiłam? Teraz już wiesz, że mi możesz ufać - powiedziałam. Joker przez chwilę przypatrywał mi się ze zdziwieniem na twarzy, po czym odwzajemnił uśmiech.

- Wygląda na to, że tym razem miałaś rację - powiedział.

- Co to znaczy "tym razem"?! - zawołałam oburzona, na co on...bezczelnie się zaśmiał!

- "Tym razem" znaczy dokładnie to, co znaczy "tym razem" - odparł, podczas gdy jego uśmiech zmienił się na kpiący.

- Nie będziesz się tak uśmiechać, kiedy podczas jakiejś sztuczki zrzucę cię na ziemię! - zawołałam.

- Przecież to mnie nie zabije - odparł.

- Ale dobrze wiesz, że cię zaboli - powiedziałam. Joker wzruszył ramionami.

- Jakoś to zniosę - stwierdził. Nie mogłam pojąć, jakim cudem może być jednocześnie tak różny od Candy'ego i tak samo złośliwy i denerwujący jak on. Dla wszystkich oprócz Lily. Pokręciłam lekko głową.

- Jesteś niemożliwy, tak samo jak mój brat - stwierdziłam. Joker nagle spoważniał.

- A właśnie, skoro już o nim mowa, to może jednak lepiej byłoby sprawdzić, gdzie jest i co robi? - zapytał. Podejrzewałam, że bynajmniej nie zrobił tego z troski o niego. Ale też podejrzewałam, że nie spodoba mu się fakt, że on i Lily gdzieś razem poszli.

- Po co? Nie traćmy lepiej na niego czasu, jeszcze się tutaj zjawi i zepsuje nam całą zabawę - odparłam. Joker nie wydawał się przekonany moimi słowami, ale widocznie zabrakło mu argumentów albo po prostu nie chciał kontynuować rozmowy o Candy'm i nic więcej nie powiedział.  - Dobra, to ja mam idealny plan! - dodałam po chwili.

- Tak? A jaki niby?

- Poćwiczysz jeszcze chwilę samodzielnie sztuczki, a potem nauczę cię takich w duecie, co ty na to? - spytałam, nie kryjąc ekscytacji. Joker uśmiechnął się lekko.

- Nawet gdybym się nie zgodził, zmusiłabyś mnie do tego, prawda? - spytał.

- Tak!

- No i kto tu jest okropny, zły i niemożliwy? - zapytał.

- Ty - odparłam z pełnym przekonaniem. Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym zaczęliśmy się śmiać.

~*~

W jednej chwili stałam przed nim, a w drugiej już on obejmował mnie i...całował. Dla mojego już i tak mocno przeciążonego umysłu to chyba było za wiele, bo przez dłuższą chwilę mogłam tylko stać tam niczym wrośnięta w ziemię i pozwalać mu na całowanie mnie. Nim się zorientowałam, moje usta zaczęły wręcz automatycznie odwzajemniać lekko pocałunek, poruszając się zgodnie z rytmem, który on narzucił. Wiedziałam, że muszę to jakoś przerwać, ale jednocześnie czułam się, jakby brakowało mi sił, żeby zrobić jakikolwiek ruch. W końcu zdołałam odwrócić głowę w bok i w ten sposób przerwałam na krótko ten pocałunek. Candy natychmiast jednak przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, jakby chciał wprost uwięzić mnie w swoich ramionach. Chwilę później Candy chwycił delikatnie moją brodę i zmusił mnie, żebym odwróciła głowę z powrotem w jego stronę, chociaż tego nie chciałam. Nie wiem skąd, jak, ani dlaczego, ale przeczuwałam po prostu, że on jeszcze nie skończył i że muszę coś zrobić, żeby znowu mnie nie pocałował. Ale zamiast od niego odejść, odskoczyć, odbiec albo odepchnąć go...przytuliłam się do niego. Candy chyba się nie spodziewał takiej reakcji, bo na chwilę zastygł w bezruchu, po czym poczułam, jak jedną ręką mnie obejmuje, a drugą głaszcze delikatnie po włosach. Mimo wszystko musiałam przyznać, że po części czułam się przy nim w tamtej chwili dobrze. Ale tylko po części.

- Candy... - powiedziałam cicho, głosem nieco chyba ochrypłym od wszystkich tych emocji, które się we mnie kłębiły.

- Co takiego, cukiereczku? - spytał cicho, niemal szeptem. A jego głos brzmiał naprawdę czule i tak kojąco... Tym bardziej musiałam się opamiętać i położyć temu wszystkiemu kres. Odsunęłam się od niego nieznacznie (na szczęście byłam już w stanie to zrobić) i spojrzałam na niego z powagą. I może z lekką złością.

- Nigdy więcej tego nie rób - powiedziałam, starając się przy tym brzmieć już jak najspokojniej. Błazen popatrzył na mnie zaskoczony.

- Dlaczego? - spytał. Tym pytaniem zupełnie mnie zaskoczył i przez chwilę nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć.

- Bo...bo ci nie pozwoliłam - powiedziałam w końcu.

- Pozwoliłaś - stwierdził. Szczerość i pewność siebie z jakimi to mówił były wprost rozbrajające.

- Co? Nie! Na nic ci nie pozwala...

- Gdybyś widziała, jak na mnie patrzyłaś, to byś wiedziała, że mi pozwoliłaś. Chciałaś tego, czułem to i widziałem. A tym bardziej to poczułem, kiedy zaczęłaś odwzajemniać mój pocałunek, ale z jakiegoś powodu go przerwałaś - powiedział. Mówił to z taką szczerością i lekkim zdziwieniem, jakby naprawdę nie rozumiał, o co mam do niego pretensje. A ja poczułam się przy tym znowu tak okropnie, nie miałam pojęcia dlaczego. Chyba bałam się, że on może mieć rację. I że może znać mnie naprawdę lepiej ode mnie samej w tym momencie.

- Ale... Tak się nie robi! - zawołałam. Candy, słysząc to, westchnął.

- Jasne, jasne, rozumiem. Przerabialiśmy to już kiedyś - odparł zrezygnowany.

- Niby co i kiedy przerabialiśmy? - spytałam. Zupełnie nic z tego wszystkiego nie rozumiałam.

- Te zasady. Nie dotykaj, nie całuj mnie bez pozwolenia, nie nazywaj cukiereczkiem. Takie właśnie zasady ustanowiłaś gdzieś...w połowie naszej znajomości? I wiesz, których z nich przestrzegaliśmy? - spytał.

- Których? - zapytałam niepewnie.

- Biorąc pod uwagę, że spłodziliśmy dziecko, to chyba domyślasz się, że żadnych? - odparł. Skrzyżowała ręce i popatrzyłam na mnie ze złością.

- Jesteś okropny - stwierdziłam.

- A ty to nie? Zapomniałaś o mnie - odparł, nadal z uśmiechem na ustach. Popatrzyła na mnie z lekkim lękiem.

- Ale nie zrobiłam tego specjalnie! Nie chciałam! - odparłam. On z kolei spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Skoro już udało mi się wpędzić cię w poczucie winy, to teraz musisz spróbować mi to jakoś wynagrodzić. Chodź, idziemy dalej - powiedział. Następnie chwycił mnie za rękę i pociągnąłe ponownie za sobą.

- Nie chcę z tobą nigdzie teraz iść! - zawołałam, ale mimo to pozwoliłam mu się prowadzić, choć po jakimś czasie zabrałam swoją rękę i tylko szłam obok niego. On...On był naprawdę okropny. Po prostu bawił się moimi uczuciami, widziałam to i czułam, ale mimo to nie potrafiłam mu się przeciwstawić, bo koniec końców i tak z nim poszłam! Sama siebie nie rozumiałam w tamtym momencie... Coś mnie przyciągało do tego mężczyzny, choć jednocześnie coś innego mnie w nim przerażało. To, jaki był bezpośredni? Pewny siebie? Że tyle o mnie wiedział? Że był kiedyś moim chłopakiem? A może nadal się za niego uważa? W końcu nigdy nie skończyliśmy naszego związku oficjalnie - pomyślałam, jednocześnie przypatrując się ukradkiem błaznowi, obok którego szłam. Powinnam zawrócić. Nie mogę tak po prostu z nim iść po tym co się stało, nawet jeśli on zachowuje się, jakby nie stało się nic. Wcześniej też taki był? Jak ja z nim wytrzymywałam? - pomyślałam.

- Coś się stało? - spytał, spoglądając nagle na mnie. Natychmiast uciekłam spojrzeniem w przeciwną stronę.

- Nie, nic, dlaczego pytasz? - odparłam.

- Od kilku minut nie odzywasz się, tylko przypatrujesz mi się, jakbym był jakimś niezwykłym stworzeniem - powiedział, a ja zamarłam. Zauważył to?! - pomyślałam przestraszona. - Chyba że po prostu ci się podobam, w takim razie możesz się patrzeć do woli - dodał, po czym uśmiechnął się ponownie. Popatrzyłam na niego niepewnie, czując jednocześnie lekką obawę. To chyba ostatni moment, żeby zawrócić i przerwać tą dziwną sytuację. On mnie pocałował, teraz zachowuje się jak gdyby nigdy nic, a ja co robię z tym faktem? Nic! - pomyślałam. Byłam tym wszystkie zupełnie skołowana i zmęczona, nie wiedziałam już, co mam robić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top