11. Zmiana Planów
- Dlaczego nie chciałeś pokazać miejsca, gdzie zazwyczaj wykonujemy wszystkie swoje zajebiste sztuczki i tak świetnie się bawimy? - spytałam.
- Bo nie chciałem tego robić teraz - odparł Candy.
- Dlaczego nie? - zdziwiłam się.
- Tam uczyliśmy cyrkowych sztuczek też Lily. Sporo wspomnień wiąże się z tamtym miejscem - powiedział.
- No własnie! Tym bardziej chyba powinna je zobaczyć, może coś sobie przypomni? - spytałam. Totalnie go w tamtej chwili nie rozumiałam.
- I zobaczy. Jutro...albo dziś, nie wiem, zależy która jest godzina. W każdym razie, zobaczy je jak wstanie. Chcę ją tam zaprowadzić i pokazać jej to miejsce, ale chcę też, abyśmy byli tam tylko my - odparł Candy.
- Mrrr..., czyli mam rozumieć, że macie randkę? Kto by pomyślał, po tylu miesiącach bycia razem i po zrobieniu sobie dziecka, wy w końcu idziecie na randkę! Co dalej? Poznanie rodziców i rodziny? Choć właściwie, to już macie z głowy, ale ty nie najlepiej się zaprezentowałeś. Próba zabicia członka rodziny w trakcie pierwszego spotkania niekoniecznie jest dobrze postrzegana - powiedziałam. Candy w końcu zwrócił na mnie uwagę.
- Przestań, nawet nie wiemy, czy Lily na pewno jest w ciąży - powiedział Candy. Spojrzałam na niego z wyrazem twarzy, który mówił "czy ty sobie chłopie w kulki lecisz?" i to samo powiedziałam mu, po czym dodałam, że ślepy by zauważył jawne dowody na to, że Lily jak najbardziej jest w ciąży. To poskutkowało tym, że na chwilę oboje zamilkliśmy, aż w końcu zdecydowałam się zmienić temat, a Candy z powrotem odwrócił się ode mnie.
- Wisisz mi przysługę - powiedziałam.
- Joker nie wydawał się być przekonany - odparł obojętnie mój brat. Nawet na mnie nie spojrzał, dalej siedział na jednym z miejsc na widowni, ze wzrokiem utkwionym w wyjściu z tego cyrkowego pomieszczenia. Jakby chciał przewiercić spojrzeniem wszystkie te ściany, aby widzieć, czy z Lily wszystko w porządku. Niewiele myśląc, usiadłam obok niego.
- Ale jednak kupiłam tobie i Lily trochę czasu. Znaczy, Avenidzie - powiedziałam. Ty wywołało u mojego brata reakcję. Odwrócił się i spojrzał na mnie, widać było, że jest zdenerwowany.
- To nie żadna Avenida tylko Lily. Mówiłem już. Dla jej dobra w jej obecności tymczasowo możemy ją nazywać Avenidą, ale między sobą nie zapominajmy, że to jest Lily - powiedział.
- Z jednej strony masz rację, no ale patrz, jednak jej prawdziwe imię to Avenida. Poza tym, jak w rozmowie między sobą będziemy o niej mówić Lily, a przy niej będziemy ją nazywać Avenidą, to nam się wszystko popieprzy w głowach - odparłam.
- W twojej głowie dawno już się wszystko popieprzyło - powiedział Candy.
- A w twojej to nie, psycholu? - zapytałam z uśmiechem. Mój brat spojrzał na mnie z oburzeniem.
- Ciszej! Pamiętaj, że, w przeciwieństwie do Lily, Joker nie śpi. I może się tutaj zjawić, usłyszeć, co mówimy, a potem zażądać wyjaśnień - stwierdził Candy.
- A co ja takiego powiedziałam? Nazwałam cię tylko pieszczotliwie psycholem, jeszcze nie wspomniałam nic o tym, że byłeś mordercą i gwałcicielem. Zresztą, podobnie jak ja. To były czasy! Trochę szkoda, że już nie wrócą... - odparłam. Więcej nie byłam w stanie powiedzieć, bo mój brat zakrył mi usta dłonią.
- Na litość boską, Cane! Trzymaj swój niewyparzony język za zębami! Ostatnio, jak tyle gadałaś, to też usłyszała to Lily i od nas zwiała, pamiętasz? - spytał. Odsunęłam jego dłoń od swoich ust, żeby móc normalnie oddychać i mówić.
- Pamiętam. Ale na szczęście potem się odnalazła, a wy pogodziliście się i ustaliliście nowe zasady swojego związku, czyż nie? - spytałam. Candy nic nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę w drugą stronę, zupełnie mnie ignorując. - Jeśli sobie nie przypomni, a ty będziesz chciał z nią być i ona też będzie chciała być z tobą, to będziesz musiał jej o tym od nowa powiedzieć. Na kłamstwie, ewentualnie niemówieniu prawdy, daleko nie zajdziesz - dodałam.
- Wiem o tym! Cholera jasna, doskonale o tym wiem! I tego też się boję! A co, jeśli ona teraz nie będzie w stanie zaakceptować tego, kim byłem? Kim my byliśmy? - powiedział Candy, po czym odwrócił się w końcu z powrotem w moją stronę. Nawet kiedy go nie widziałam, to wiedziałam, że i tak bardzo to przeżywa. Słychać to było w jego głosie, poza tym znałam swojego brata dość dobrze, żeby wiedzieć, jak musi się tym martwić.
- Ja... Nie jestem w stanie nic ci na ten temat powiedzieć. Nie mogę przewidzieć, co się zdarzy i nie chcę cię oszukiwać. Ale wiem... Po prostu to wiem i czuję, że wszystko będzie dobrze. I ty i Lily dość się już wycierpieliście. My wszyscy, mam wrażenie, dość się wycierpieliśmy. Musi być już dobrze - odparłam.
- A jak nie będzie? - spytał Candy.
- Ja nawet nie biorę takiego scenariusza pod uwagę - powiedziałam. Mój brat nic więcej nie odpowiedział, tylko znów odwrócił głowę i zapatrzył się gdzieś przed siebie. Pochyliłam się w jego stronę i trochę do przodu, tak, żeby móc spojrzeć mu w oczu. Candy to zauważył i spojrzał na mnie.
- Co ty robisz?
- No ale przyznaj.... Tęsknisz za tym dawnym życiem? - spytałam i uśmiechnęłam się. Na jego reakcję nie musiałam długo czekać, też się uśmiechnął, podczas gdy ja się wyprostowałam i usiadłam z powrotem normalnie.
- Trochę tęsknię... Jednak po tak długim czasie takiego życia to, co robiliśmy, sprawiało nam radość. A w każdym razie mi - powiedział, ponownie odwracając się w moją stronę.
- Też mam z tym związanych kilka miłych wspomnień. Czy jeśli nadal czuję radość na myśl o tym, jak żyłam i co robiłam, to źle? - spytałam.
- Chyba źle... - odparł Candy.
- Bycie dobrą chujowo mi idzie - powiedziałam, na co Candy zaśmiał się cicho.
- No to w takim razie jest nas dwoje, ale przynajmniej, mimo wszystko, nie żyjemy już tak jak dawniej. To chyba dobrze - powiedział Candy.
- Nie chyba, a na pewno - odparłam.
- Prawie zawsze znasz sposób na poprawienie mi humoru - stwierdził mój brat.
- Bo jestem twoją siostrą i wiem, czego ci trzeba. Na przykład dziś potrzebowałeś niezobowiązującej, lekkiej i trochę zabawnej rozmowy o przeszłości, żeby oderwać swoje ponure myśli od przyszłości, którą się stale zadręczasz - powiedziałam z uśmiechem, który Candy odwzajemnił.
- Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja zadręczam się przyszłością - usłyszeliśmy głos należący do jednego z naszych gości, a konkretnie do Jokera. Candy natychmiast odwrócił głowę w bok, w stronę Jokera, a chwilę później wstał i podszedł do niego.
- Coś się stało? Co tu robisz? - spytał mój brat. W jego głosie słychać było lekkie zdenerwowanie, które zapewne starał się ukryć, ale ja za dobrze go znałam, żeby tego nie zauważyć. Jawny dowód na to, jak bardzo nie przepadał za Jokerem.
- Nie, dlaczego miałoby się coś stać? Przyszedłem tutaj, bo... bo właściwie to nie widzę sensu w spędzaniu kolejnej nocy samemu. Chyba, że moja obecność będzie wam przeszkadzać? - spytał błazen. Podczas tego wszystkiego ja miałam czas aby wstać i do nich podejść. Candy przyglądał się przez chwilę Jokerowi.
- Nie, nie widzę problemu - odparł, o wiele już spokojniejszym tonem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Candy'ego prawdopodobnie nie zdenerwowała sama obecność Jokera, tylko to, ile mógł usłyszeć z naszej rozmowy. Ale wyglądało na to, że usłyszał niewiele albo po prostu nie bardzo go to interesowało. - Usiądź z nami, pogadamy - dodał mój brat. Gdy wróciliśmy na widownię, oni usiedli obok siebie, a ja znalazłam miejsce w rzędzie niżej, żeby wygodniej mi się z nimi rozmawiało, i odwróciłam się w ich stronę. Sama byłam ciekawa tak nagłej zmiany i chęci spędzenia z nami czasu, ale to Candy pierwszy zapytał o to Jokera.
- Co takiego się stało, że nagle masz ochotę spędzać czas z nami?
- Uznałem, że głupie jest to, co do tej pory robiłem - odparł błazen.
- Czyli co dokładnie? - spytał mój brat.
- Denerwowanie się, złoszczenie i unikanie was. A wszystko to robiłem, bo byłem dość mocno zdenerwowany tym, że wy znacie Avenidę lepiej ode mnie - w tym momencie Joker przeniósł wzrok z mojego brata na mnie. - Kiedy byliśmy razem uwięzieni w tamtym miejscu, mieliśmy tylko siebie i nawzajem się wspieraliśmy. Nie miało znaczenia, ile się znamy i jak bardzo. A gdy... natrafiliśmy na was, to nagle to zaczęło mieć znaczenie. W sumie to denerwowało mnie właśnie to, że nie znam Avenidy tak dobrze jak wy, nie mam pojęcia, co działo się z nią wcześniej i mogę nie być dla niej tak dobrym przyjacielem, jak wy - powiedział Joker.
- Czyli...byłeś o nas zazdrosny? - spytałam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Na to wygląda. Ale w końcu dotarło do mnie, jakie to głupie. Choć potrzebowałem czasu, żeby zrozumieć, że zachowuję się jak rozpuszczony dzieciak, a to nie może służyć nikomu, ani Avenidzie, ani wam, ani mi - stwierdził Joker. Spojrzałam na chwilę na swojego brata i... tyle nienawiści to widziałam w jego spojrzeniu chyba tylko dwa razy, kiedy ostatecznie zrozumieliśmy, jak bardzo wykorzystali nas ludzie i kiedy Lily umarła. Byłam zaskoczona, że jeszcze nie przywołał swojego młota i nie zrobił z biednego, zapewne nieświadomego niebezpieczeństwa Jokera miazgi. Ale szybko zdołał się przywołać do porządku i gdy Joker na niego spojrzał, wyglądał już w miarę normalnie. - A, no i zapomniałbym dodać, Avenida i ja chcemy jutro iść na spacer - powiedział błazen.
- Jutro? - spytał zaskoczony Candy.
- No tak. Zaproponowałem jej to dzisiaj wieczorem, ale zanim się zgodziła, kazała jeszcze powiedzieć wam, żebyście się o nas nie martwili - wyjaśnił Joker.
- O której idziecie na ten spacer? - zapytał mój brat. Widać było, że trochę go ta informacja zdenerwowała, a ja już dobrze wiedziałam czemu.
- Planowaliśmy krótko po tym, jak Avenida się obudzi, załatwimy sobie coś na śniadanie w drodze - odparł Joker. Panie, świeć nad jego duszą - pomyślałam, wiedząc o planach Candy'ego i o tym, że mój brat najpewniej zaraz rozkurwi Jokera na części pierwsze.
- Jak długo wam to zajmie? Nie możecie tego przesunąć? - spytał mój brat.
- Nie wiem, ile będziemy na spacerze, Avenida potrzebuje chwili ciszy i spokoju, poza tym, chcemy się przyjrzeć okolicy. Może zajmie nam to dwie godziny, może pół dnia, a może cały dzień, dlatego chcieliśmy wyruszyć z samego rana. A co, nie pasuje wam coś? - zapytał Joker, po czym spojrzał na chwilę na mnie, a potem przeniósł wzrok z powrotem na mojego brata.
- Miałem pewne plany co do jutra. Chciałem pokazać Li...Avenidzie pewne miejsce, które jest związane z, jak sądzę, wieloma wspomnieniami. Może coś sobie przypomni - powiedział Candy. Znając usposobienie Jokera, byłam pewna, że tutaj skończy się jego dobry humor.
- O, naprawdę? Cóż, jeśli to tak ważne, to chyba możemy przełożyć nasz spacer. Raczej okolica nam nie ucieknie, nie? O ile Avenida się zgodzi, spytaj się jej jutro - powiedział ze spokojem Joker. Co? Kim jesteś i co zrobiłeś z Jokerem? - pomyślałam. Od tej strony nie miałam jeszcze okazji cię poznać, a szkoda, bo teraz jesteś znacznie mniej denerwujący niż mój brat - dodałam w myślach po chwili. Candy chyba był nie mniej zaskoczony tym wszystkim niż ja.
- Serio? Nie masz nic przeciwko? - zapytał.
- Już mówiłem, to wydaje się być ważne. Jeśli Avenida ma szansę faktycznie coś sobie dzięki temu przypomnieć, to przeszkodą nie powinien być zwykły spacer, który można przełożyć. Tylko... Gdzie wy dokładnie pójdziecie? Co to za miejsce? - spytał Joker.
- To miejsce w naszym cyrku, więc spokojnie, za daleko nam nie uciekną. A podczas ich zwiedzania, my możemy się razem ponudzić - odpowiedziałam za brata. Joker spojrzał na mnie nieco zaskoczony.
- To oni tam pójdą tylko we dwójkę? - spytał.
- Tak, wydaje nam się, że tak będzie lepiej - odparłam.
- No to obyście mieli rację i oby to pomogło - stwierdził Joker. Wydawał się zdenerwowany, ale tylko odrobinę. Teraz już byłam pewna, że ktoś go podmienił. Resztę nocy mieliśmy okazję spędzić na właśnie takich rozmowach, które w głównej mierze podtrzymywałam ja, bo Candy ewidentnie nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z Jokerem, a gdy tylko ten choć na chwilę się odwrócił, stawał się ofiarą złowrogich spojrzeń mojego brata, co nie wróżyło niczego dobrego.
~*~
Candy odszedł. Strasznie ciekawiło mnie, dlaczego całą noc tak się złościł na Jokera, ale nie miałam szansy go o to zapytać. Poszedł sprawdzić, czy Lily już wstała i dowiedzieć się, czy zgodzi się ona na zmianę planów. Ja zostałam więc z Jokerem. Znów zaskoczyło mnie, że nie protestował, kiedy Candy powiedział, że to on porozmawia z Lily. Postanowiłam dowiedzieć się, o co naprawdę chodzi.
- Dobra, a teraz szczerze. Kim jesteś, czego chcesz, co tu robisz i kiedy cię podmienili? - spytałam, zajmując miejsce obok Jokera, która spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- O co ci chodzi? - spytał, zupełnie zapewne nie rozumiejąc moich pytań.
- Dlaczego tak nagle zupełnie zmieniłeś swoje zachowanie? - zapytałam, dźgając go przy tym palcem w pierś, czego się chyba nie spodziewał.
- Wyjaśniłem już - stwierdził, nie komentując ani słowem mojego zachowania. To dobrze, bo nie lubiłam, gdy ktoś uważał, że zachowuję się dziecinnie. Ja po prostu byłam wesoła i pewna siebie, to wszystko.
- Ale to mnie nie przekonuje - powiedziałam.
- Co mam więcej powiedzieć? Naprawdę zrozumiałem, że zachowuję się jak dziecko. Avenidzie przecież nic z wami nie grozi, wręcz przeciwnie, może nawet z wami jest bezpieczniejsza niż ze mną, co na początku strasznie mnie denerwowało. W sumie to nadal trochę mnie to złości, ale postanowiłem, że czas przestać się złościć nie wiadomo o co i na co i zacząć zachowywać się normalnie. W końcu jestem przyjacielem Avenidy, mimo że tak krótko się znamy, a poza tym, powinienem chyba się cieszyć, że poznałem więcej takich osób jak ja, nie? - powiedział Joker.
- Takich, czyli jakich? - spytałam, czym wpędziłam błazna w widoczne zakłopotanie.
- No, nie ludzi, ale... po prostu... My jesteśmy innymi istotami, od razu to widać, i jesteśmy podobni - stwierdził Joker.
- Jesteśmy podobni? Też coś, nie pochlebiaj sobie! - stwierdziłam, po czym skrzyżowałam ręce i odwróciłam głowę od mojego rozmówcy.
- Masz rację, ja jestem od was o wiele lepszy - powiedział Joker. Odwróciłam się z powrotem do niego i spostrzegłam, że się uśmiecha, za co zarobił ode mnie lekkie uderzenie w ramię.
- Nie o to mi chodziło! - zawołałam z udawanym oburzeniem. Joker nic nie powiedział, tylko się roześmiał, podczas gdy ja uśmiechnęłam się. - Dziwny jesteś. Raz masz z nami jakieś problemy i jesteś okropne denerwujący i wredny, innym razem w równie dziwny sposób mówisz nam, że postanowiłeś nam zaufać i zacząć od nowa, chyba że źle zrozumiałam sens twoich słów - stwierdziłam.
- Cóż, co do drugiej części twojej wypowiedzi, to myślę, że dość dobrze zrozumiałaś sens moich słów. A co do pierwszej części, to skoro ja jestem dziwny, to co powiedzieć o tobie? Mieszkasz w cyrku, masz imię, które jest nazwą cukierka, masz obsesję na punkcie cyrkowych sztuczek, wszędzie cię pełno, rozpiera cię energia i czasem, mam wrażenie, zachowujesz się dość dziecinnie, a masz przecież... - tu Joker nagle urwał, ale ja, nieco zdenerwowana, byłam ciekawa tego, co zamierzał jeszcze powiedzieć.
- No? Dokończ? Co mam? - spytałam ze złością.
- Zamierzałem powiedzieć, ile masz lat, ale przecież tego nie wiem. Rozpędziłem się trochę, wybacz. Ale co cię tak zdenerwowało? - spytał.
- Mnie zdenerwowało? Ja jestem pierdoloną oazą spokoju! I nie jestem dziecinna! A kobiety nie pyta się o wiek! - zawołałam, po czym wstałam, z zamiarem odejścia, ale skończyło się na tym, że jedynie zeszłam z widowni i zatrzymałam się na dole, po czym odwróciłam się w stronę Jokera, czekając na jakąś jego reakcję.
- A więc to cię tak zdenerwowało? - spytał z uśmiechem. Następnie bez pośpiechu do mnie podszedł. - Jesteś trochę dziecinna, co potwierdzasz nawet teraz swoim zachowaniem, a ja wcale nie zapytałem cię o wiek, więc nie wiem, czy złościsz się o szczerość, czy o coś, czego tak naprawdę nie zrobiłem? - spytał, po czym uśmiechnął się nieco łobuzersko. W takiej wręcz...bezczelnej wersji jeszcze go nie widziałam, ale mimo złości, jaką czułam, nawet go takiego polubiłam. Ten nowy Joker wydawał się być o wiele ciekawszą osobą.
- Ty jesteś dziecinny! - stwierdziłam z przekonaniem. Nie mogłam w końcu tak po prostu odpuścić w tej wymianie zdań. Joker ponownie się uśmiechnął. - Jeśli twój brat i Avenida faktycznie pójdą dziś zobaczyć to super specjalne miejsce, to mamy chyba sporo czasu, żeby ustalić, które z nas jest bardziej dziecinne - odparł Joker. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, jak i kiedy on tak nagle się zmienił, ale cieszyło mnie to. Przynajmniej nie musiałam już narzekać na nudne czy złośliwe towarzystwo.
~*~
- Jak dobrze, że już wstałaś! - usłyszałam krótko po tym, jak wyszłam z łazienki i wróciłam do swojego pokoju. Słowa te wypowiedział nie kto inny, tylko Candy Pop.
- Hej, no tak, jak widać, już wstałam, a dlaczego to dobrze? - spytałam, podchodząc do niego. Zauważyłam przy okazji, że pościelił moje łóżko, za co nie omieszkałam mu podziękować.
- Drobiazg. Joker mówił, że mieliście dzisiaj iść na spacer, ale spytałem się go, czy nie moglibyście zmienić planów, a on powiedział, że to zależy od ciebie. Chciałbym dziś pokazać ci jeszcze jedno miejsce w cyrku - powiedział błazen.
- Joker na pewno nie ma nic przeciwko? - spytałam. Trochę mnie to zaskoczyło, zważywszy na to, jak bardzo przekonywał mnie do tego spaceru.
- Nie ma. To jak, zgadzasz się? - spytał Candy.
- Skoro tak, to chyba nie widzę przeciwwskazań - odparłam.
- Super! To chodźmy tam jak najszybciej! - zawołał wyraźnie uradowany chłopak, po czym chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą kawałek. Ja jednak zmusiłam go szybko, żeby się zatrzymał.
- Myślałam, że najpierw będę miała okazję coś zjeść - powiedziałam. Byłam głodna jak wilk i wiedziałam, że muszę coś zjeść, mimo że trochę też było mi niedobrze.
- Aaa, no tak, wybacz, zapomniałem z tego wszystkiego, a ty teraz musisz się zdrowo i regularnie chyba odżywiać, nie? Dobrze, zjedzmy coś. Chcesz coś słodkiego? - powiedział Candy.
- To chyba nie jest dobry pomysł - odparłam, czując, jak zaczyna mnie mdlić na samą myśl o słodyczach.
- No dobrze. Joker i Cane raczej nie ogarnęli jeszcze śniadania, ale to nic, zjemy sami - stwierdził błazen.
- A nie możemy razem czegoś zorganizować? - zapytałam.
- Nie mamy czasu, chcę cię jak najszybciej zabrać do tego miejsca - wyjaśnił Candy. Długo nie musiał mnie namawiać, skoro to było dla niego aż tak ważne, zgodziłam się zjeść szybkie śniadanie tutaj i pójść z nim zobaczyć to miejsca, które tak bardzo chciał mi pokazać.
Całkiem dobrze mi się z nim rozmawiało, był miły i zabawny, ale za każdym razem wszystko się psuło, gdy przypominałam sobie, kim dla mnie był. I jak blisko kiedyś byliśmy. Czułam się winna dlatego, że o tym wszystkim zapomniałam i przez to on cierpiał, czułam to, a do tego, gdy zdawałam sobie sprawę, że mężczyzna, który obok mnie siedzi, to prawdopodobnie ojciec mojego dziecka, którego ledwo co znam i nie pamiętam, to tym bardziej czułam się okropnie. Nie chciałam o tym myśleć, to było tak dziwne i irracjonalne, gdy udawało mi się o tym zapominać, było mi naprawdę dobrze, nawet w towarzystwie Candy'ego. A gdy sobie przypominałam o wszystkim, cała radość i szczęście mnie opuszczały, to było po prostu przerażające. Przy Candy'm na zmianę czułam się wesoło i nieswojo. W końcu jednak nasze śniadanie dobiegło końca, a ja poczłapałam za nim tam, gdzie planował mnie zaprowadzić. Przeszliśmy przez istną plątaninę kolorowych korytarzy, wciąż nie wiedziałam, jakim cudem Cane i Candy się tutaj nie gubią. A ja? Ja też się nie gubiłam? Czy może za każdym razem któreś z nich musiało robić za mojego przewodnika? - pomyślałam. Naraz poczułam usilną chęć zadania tego pytania Candy'emu i, nie mogąc się powstrzymać, zrobiłam to.
- Candy... - powiedziałam cicho, zwracając tym samym na siebie jego uwagę, bo do tej pory szliśmy obok siebie w milczeniu. - Jak wy się w ogóle tutaj orientujecie? - zapytałam.
- Chodzi ci o mnie i o Cane? - upewnił się, a ja skinęłam głową. - Normalnie, mieszkamy tutaj całe życie, więc znamy to miejsce doskonale - odparł błazen.
- Aha. A ja? Ja też je znałam doskonale? - spytałam. Candy uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam się zobowiązana, aby odwzajemnić ten uśmiech.
- Poniekąd. Znałaś wiele miejsc i umiałaś do nich dojść, ale czasem jeszcze zdarzało ci się zgubić albo zajść tam, gdzie nie trzeba - wyjaśnił.
- Tam, gdzie nie trzeba? - zdziwiłam się. Candy kiwnął lekko głową.
- Tak, mieliśmy parę miejsc w cyrku, o których nie chcieliśmy od razu ci mówić, a konkretnie to zwłaszcza o jednym woleliśmy nie wspominać. A ty je, jak na złość, odnalazłaś - powiedział Candy.
- Jakie to było miejsce? Dlaczego nie chcieliście mi o nim powiedzieć? Tam właśnie idziemy? - spytałam zaskoczona. Z twarzy Candy'ego zniknął uśmiech.
- Nie, to... to było miejsce związane z naszą przeszłością. I był tam przedmiot również z nią związany, bardzo niebezpieczny. Ale już go nie ma i nie, nie idziemy tam - powiedział Candy. Ton jego głosu był smutny i przygaszony, czułam, że poruszyłam trudna temat. Z jednej strony nie chciałam go drążyć i przywoływać jakichś niemiłych wspomnień, z drugiej jednak pragnęłam sobie cokolwiek przypomnieć, dowiedzieć się czegoś o swoim poprzednim życiu.
- A opowiesz mi o tym coś więcej? - zapytałam cicho. Candy spojrzał wprost na mnie, a na jego twarzy zagościł wyraz niepewności.
- Na pewno tego chcesz? - zapytał. Skinęłam głową.
- Jeśli tylko nie będzie to zbyt wiele ciebie kosztować. To chyba nie jest temat, o którym lubisz mówić - powiedziałam. Ku mojemu zaskoczeniu, Candy uśmiechnął się i pokręcił z niedowierzaniem głową, zupełnie jakby coś go rozbawiło.
- Zawsze taka byłaś, nawet teraz troszczysz się o to, co czują inni, zamiast o siebie - powiedział. Nie wiedziałam zupełnie, co mam mu na to odpowiedzieć. To była w sumie prawda, właśnie taka byłam, taka się urodziłam, tak żyłam. Troszcząc się o wszystkich, nie potrafiłabym inaczej. Jego słowa tylko potwierdziły, jak dobrze mnie zna. Na szczęście jednak nie musiałam nic więcej mówić, Candy zaczął swoją opowieść, gdzie, oprócz historii o pozytywce, mówił też o przeszłości swojej i Cane, o tym, jak żyli z ludźmi, jak im na ludziach zależało, o tym, jak starali się robić wszystko dla ich dobra, ale też o tym, jak oni ich wykorzystali, jak znienawidzili za to ludzi, jak zaczął się ich konflikt ze smokami i jak raz na zawsze odeszli od ludzi. Cała ta historia była bardzo długa, ciekawa, choć też i smutna, a ja chciałam jak najwięcej z niej zrozumieć i zapamiętać. Przez to wszystko nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy na miejsce. Błazen jeszcze długo o wszystkim mi opowiadał, a ja nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić tego, jak musieli cierpieć, on i jego siostra.
- Ja... Nie poznałam ludzi, to znaczy, nie pamiętam ich z najlepszej strony. Potrafili się denerwować, widząc Cindy i mnie, dla nich byłyśmy dziwadłami, nieraz spotkałyśmy się z wrogim przyjęciem, sporadycznie z przyjaznym, ale nigdy z czymś takim. Tobie i Cane musiało być strasznie ciężko - powiedziałam. Candy uśmiechnął się smutno.
- Tak było. Ale to stare dzieje, dla mnie to się już nie liczy. To przeszłość, o której nie chcę pamiętać. Liczy się tylko teraźniejszość i przyszłość, z tobą, Lily - powiedział z powagą Candy, patrząc mi prosto w oczy, a ja poczułam, że się rumienię. Błazen podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę, cały czas na mnie patrząc, a ja stałam tam jak sparaliżowana. Candy podniósł moją dłoń do swoich ust i delikatnie pocałował, cały czas spoglądając mi prosto w oczu, a ja poczułam, jak kolana robią mi się miękkie.
- Co robiliście przez cały ten czas, zanim ja was poznałam? Mówiłeś, że historia z ludźmi działa się bardzo dawno temu, więc mnie to zastanawia - powiedziałam. Sama nie mam pojęcia, jakim cudem byłam w stanie cokolwiek z siebie wydusić, ale chciałam zrobić coś, cokolwiek, żeby przerwać tę stresującą chwilę. Candy jakby nic nie zrobił sobie z mojego pytania, zbliżył się do mnie i objął mnie w pasie. Przestał całować moją dłoń i opuścił nasze ręce, a ja dalej nie wiedziałam, co on planuje ani co powinnam zrobić. On zaś przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej, objął mnie, podczas gdy nasze ciała do siebie przylgnęły. Ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że czuję jednocześnie strach i niepewność, ale też coś dziwnego, coś, co mogłabym nazwać...spokojem? Radością? Szczęściem? A może... Miłością - pomyślałam mimochodem, choć nie chciałam tego przyznać przed sobą nawet w myślach. Nie miałam pojęcia, jak w jednej chwili mogą mną targać tak sprzeczne odczucia. Czułam, że mój oddech przyspieszył.
- Tak strasznie cię kocham. I tak strasznie się za tobą stęskniłem - powiedział, dotykając delikatnie dłonią mojego policzka. - Boże, Lily, ja... - to było dla mnie jak impuls, którego potrzebowałam. Odskoczyłam od Candy'ego, wyrywając się przy tym z jego objęć.
- Nie jestem Lily! Mam na imię Avenida, ja nawet nie znam żadnej Lily! - krzyknęłam ze złością, zaraz jednak opanowałam się, widząc smutek, który zagościł na twarzy błazna.
- Przepraszam, zagalopowałem się, proszę, wybacz mi - Candy od razu zaczął mnie przepraszać. Zrobił krok w moją stronę, ale zaraz się zatrzymał. Widziałam, że to było szczere, ale jednocześnie coś podpowiadało mi, że on nie żałuje do końca całego tego zajścia między nami. Pokręciłam lekko głową, cofając się. Następnie odwróciłam się i biegiem skierowałam się do swojego pokoju, a przynajmniej taką miałam nadzieję, że tam właśnie biegnę, przedzierając się przez te wszystkie korytarze mniej więcej tak jak prowadził mnie tutaj Candy.
~*~
- Lubię cię. Mówiłam ci to już? - powiedziała Cane, kiedy już wyczarowaliśmy sobie coś do jedzenia i zaczęliśmy śniadanie.
- Mhm - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić, bo właśnie przegryzałem jedno z ciastek, które wyczarowała. - Po naszym wspólnym sprzątaniu powiedziałbym, że niekoniecznie tak jest - dodałem, gdy byłem już w stanie mówić. Cane popatrzyła na mnie i zaśmiała się.
- Głupi! Candy'ego wyzywam co najmniej pięć razy dziennie od idiotów, cztery razy od debili, dwa razy od kretynów i trzy razy od najgorszych braci, ale to nie oznacza, że go nie lubię - stwierdziła z uśmiechem na ustach.
- Tsa, domyślam się, od razu widać, że zżyte z was rodzeństwo - odparłem, sięgając tym razem po czekoladę wyczarowaną przeze mnie. Cane strasznie nalegała, żeby zamiast normalnego śniadania, zjeść coś słodkiego, a ja dla świętego spokoju ustąpiłem jej.
- Jest moim bratem bliźniakiem, a poza tym, przez długi czas miałam tylko jego - powiedziała dziewczyna.
- Rozumiem. Zazdroszczę, ja byłem skazany sam na siebie - odparłem.
- Nie miałeś rodzeństwa? Przyjaciół? Rodziców? - zapytała Cane.
- A ty miałaś niby rodziców? - spytałem, na co ona pokręciła przecząco głową. - Sama więc widzisz. Ja właściwie od zawsze byłem sam - dodałem.
- Jak to? - zdziwiła się Cane.
- Nie pamiętam za wiele ze swojego dzieciństwa. To znaczy, pamiętam, że chyba ktoś się mną opiekował, ale jak przez mgłę. We wszystkich moich dokładniejszych wspomnieniach, to jest, odkąd skończyłem cztery czy pięć lat, jestem sam. Ale kiedy dorosłem, wędrowałem od miasta do miasta, poznawałem nowych ludzi, z niektórymi czasem dobrze się dogadywałem, choć rzadko, ale przynajmniej samotność jako tako mi nie doskwierała, tylko wszędzie, gdzie się znalazłem, byłem jedynym genyrem - wyjaśniłem.
- Zaraz, jak cztero- czy pięciolatek poradził sobie sam? - spytała Cane. Wzruszyłem ramionami.
- Jakoś dałem radę. Widać byłem inteligentny, zaradny, no i miałem swoje moce, czyż nie? - odparłem.
- W sumie masz racje. Ale to nadal trochę dziwne - powiedziała dziewczyna.
- A ty i twój brat? Macie jeszcze jakieś rodzeństwo? Rodziców? A może masz chłopaka? O dziewczynę Candy'ego raczej nie będę pytał - powiedziałem, uśmiechając się przy tym lekko. Cane jednak nagle spoważniała.
- Nie mam chłopaka, nie mam więcej rodzeństwa i nie mam rodziców - odparła ze śmiertelną powagą, aż zrobiło mi się głupio, że się uśmiechnąłem.
- Przepraszam, że zapytałem - powiedziałem. Po tym między nami na długi czas zapanowała cisza, skupiliśmy się na jedzeniu. Gdyby przeleciała tędy jakaś mucha, idealnie byłoby ją słychać, ale akurat żadna chyba nie miała ochoty nas odwiedzić. W końcu jednak Cane przerwała to milczenie. - Nie lubię o tym mówić. Candy też nie, ale ty opowiedziałeś mi o sobie, więc czuję się zobowiązana odwdzięczyć ci się tym samym. Chyba, że nie chcesz? - powiedziała, podnosząc na mnie spojrzenie swoich różowych oczu.
- Nie, to znaczy, zrób jak uważasz, ale nie musisz, nie chcę poruszać tego tematu, jeśli ty tego nie chcesz - powiedziałem.
- Naprawdę?
- Tak. Nie jestem aż tak ciekawy, nie musimy o tym mówić - odparłem.
- Kurde, czuję się źle z myślą, że ja z kolei byłam taka ciekawska i to z ciebie wydusiłam. Przepraszam, jestem okropna - stwierdziła Cane, czym byłem całkowicie zaskoczony. Był to idealny przykład kryzysu wiary w siebie, czego nie spodziewałbym się po niej.
- Wcale nie - powiedziałem natychmiast. Dziewczyna popatrzyła na mnie z uśmiechem na ustach.
- Tak uważasz? - spytała.
- No, jesteś całkiem znośna - odparłem. Uśmiechnąłem się przy tym, podczas gdy Cane pochyliła się w moją stronę i szturchnęła mnie w ramię.
- Nie pozwalaj sobie! Nie żartuj ze mnie! - zawołała, udając oburzenie.
- Bo co mi zrobisz? - spytałem, chcąc się z nią trochę podrażnić.
- Same okropne rzeczy - odparła Cane.
- Zabierzesz mi ciastka, czy wręcz przeciwnie, wepchniesz ich we mnie tyle, aż pęknę? - zapytałem i zaśmiałem się. Dziewczyna też to zrobiła, ale jej śmiech wydał mi się jakby trochę sztuczny. - Coś się stało? - zapytałem, natychmiast poważniejąc.
- Nie, nic. Ale skoro nie chcesz, to nie opowiem ci o tym wszystkim. Nie mam ochoty się z tym mierzyć. Lepiej skończmy śniadanie i znajdźmy sobie jakieś ciekawe zajęcie - odparła Cane.
- No dobrze - powiedziałem, choć nie byłem do końca przekonany co do prawdziwości jej słów, ale wolałem tego nie drążyć. Skończyliśmy śniadanie i, tak jak się spodziewałem, okropnie zemdliło mnie po tych wszystkich słodyczach. Nie miałem pojęcia, jak Cane może się żywić głównie nimi, ale jak widać, jakoś mogła. Następnie zaczęliśmy sobie szukać jakiegoś zajęcia.
~*~
- A więc? Co chciałbyś porobić? - spytała Cane.
- Nie wiem. Jestem twoim gościem, zaproponuj mi coś - odparłem, na co dziewczyna się zamyśliła.
- Ja w wolnych chwilach robię cyrkowe sztuczki albo rysuję. A ty? - odparła w końcu. Wzruszyłem ramionami.
- Lubię również wykonywać jakieś sztuczki, głównie tym się zajmowałem wcześniej - odparłem.
- Zanim trafiłeś do ośrodka razem z Avenidą? - zapytała Cane. Pokiwałem głową.
- Dokładnie - odparłem.
- A jak to się właściwie stało? - zapytała. Ponownie wzruszyłem ramionami.
- Zwyczajnie. Przebywałem w jednym z miast, w Królestwie Wschodu. Planowałem spędzić tam kilka dni, a potem pójść dalej, tak jak zwykle robiłem. Ale pojawili się żołnierze, którzy mieli ze sobą pewien... specyfik, który pozbawił mnie mocy. Dzięki temu z łatwością wręcz mnie schwytali, a potem trafiłem prosto do ośrodka, w którym przebywała Avenida - wyjaśniłem.
- To smutne. I współczuję ci. Tym bardziej, że ty nawet nie wiedziałeś, że na ludzi trzeba uważać. I że lepiej nie pokazywać się teraz w Królestwie Wschodu, jeżeli jest się genyrem - powiedziała Cane. Brzmiała, jakby naprawdę przejęła się moją historią, czego niezbyt się po niej spodziewałem. Można powiedzieć, że mnie zaskoczyła.
- Cóż, miałem po prostu pecha - powiedziałem. - Dlaczego właściwie to Królestwo ma z genyrami takie problemy? - zapytałem. Cane wzruszyła ramionami.
- A któż to wie? Po prostu pragną naszej mocy - powiedziała.
- Cóż, w takim razie niechęć ludzi względem nas wskoczyła chyba na nowy poziom - stwierdziłem.
- Niechęć ludzi? - zdziwiła się Cane. Pokiwałem ponownie lekko głową, patrząc wprost na nią.
- Ludzie nie przepadają za tym, co jest inne, więc ja, choć trafiłem na kilka dobrych dusz, dużo częściej miałem pecha i musiałem się mierzyć z dość dużą... niechęcią z ich strony, delikatnie mówiąc - odparłem.
- Skąd ja to znam - odparła cicho Cane, spuszczając wzrok.
- Też się z tym spotkaliście? - zdziwiłem się. Dziewczyna pokiwała powoli głową.
- Tak. Candy, ja, nawet Lily, znaczy Avenida. A ona to już zwłaszcza - odparła. Później jakoś tak wyszło, że opowiedzieliśmy sobie niektóre z naszych historii związanych z ludźmi. Jak się okazało, mieliśmy nieco podobne doświadczenia, choć Cane pałała chyba do ludzi znacznie większą nienawiścią niż ja. Ja po prostu zaakceptowałem już swój los i nie miałem właściwie do nikogo o to aż tak wielkich pretensji. Ostatecznie jednak przekonałem się, że z Cane da się naprawdę dobrze dogadać.
~*~
Droga, którą pobiegłam, jednak prowadziła do mojego pokoju. Gdy się tam znalazłam, rozejrzałam się najpierw, zastanawiając się, co ze sobą zrobić? Naiwnie myślałam, że kiedy się tam znajdę, wszystkie problemy znikną, albo może cofnę się w czasie do poranka, spotkam na nowo Candy'ego i nie dopuszczę do zajścia, które miało miejsce przed chwilą, ale to było oczywiście niemożliwe.
Ostatecznie podeszłam do łóżka, kucnęłam obok, oparłam się o nie plecami i popłakałam się. Płakałam przez chwilę, ale to mi całkowicie wystarczyło. Czułem się lepiej, lżej. Czułam się...oczyszczona. Wszystkie zmartwienia chwilowo mnie opuściły, a ja poczułam się dziwnie spokojna. Wstałam. Popatrzyłam obojętnie na łóżko. Jednak chwilę później cały stres, złość i smutek powróciły, przy czym poczułam, że zaczyna mi się robić niedobrze. Doczłapałam się jakoś do toalety, ale, o dziwo, nie oddałam dziś wyjątkowo światu mojego śniadania. Wstałam ponownie i już miałam wyjść z łazienki, kiedy nagle mój wzrok spoczął na lustrze. Zobaczyłam w nim oczywiście siebie, obraz nędzy i rozpaczy, moim zdaniem, ale coś podkusiło mnie i podeszłam do niego. Potem, cały czas patrząc na siebie w lustrze, uniosłam ostrożnie bluzkę i dotknęłam delikatnie brzucha, a potem położyłam na nim swoją dłoń. Miałam wrażenie, że był odrobinę większy, niż zapamiętałam, kiedy ostatni raz tak uważnie się sobie przyglądałam. To był czas na to, żeby spojrzeć prawdzie w oczy.
- Jesteś w ciąży, a ojcem twojego dziecka jest Candy Pop. Ogarnij się, Avenida - powiedziałam sama do siebie, po czym opuściłam bluzkę i wyszłam z łazienki.
~*~
Miałem ochotę się zabić. Po prostu. Zastanawiałem się jedynie, czy lepiej zjeść zatrute słodycze, powiesić się, iść utopić, wbić sobie nóż w serce? Na myśl o tym ostatnim aż się wzdrygnąłem, bo właśnie tak zginęła Lily. Powinieneś się w końcu pogodzić z tym, że to Avenida, nie Lily. Gdybyś ogarnął się wcześniej, może byś tak pięknie i epicko tego wszystkiego nie spieprzył w jednej chwili, bo zatęskniłeś za taką bliskością, jaką miałeś z Lily kiedyś. Ale nie, ty, idioto, nie wiedzieć czemu, musiałeś uznać, że to idealny moment na przystawianie się do...Avenidy - pomyślałem ze złością. Nie miałem pojęcia, co ze sobą począć, więc po prostu krótko po tym, jak Lily ode mnie uciekła (po raz kolejny) usiadłem na podłodze tam, gdzie stałem, i schowałem twarz w dłoniach.
Naprawdę chciałem w tamtej chwili umrzeć, nie miałem już sił żyć dłużej w taki sposób, kochając Lily i jednocześnie nie mogąc jej kochać. Nie rozumiałem, dlaczego właśnie mnie los tak okrutnie doświadcza, a jeszcze gorzej Lily. Myśląc jednak ponownie o całym tym wydarzeniu, zdałem sobie sprawę z czegoś, co trochę, wbrew pozorom, mnie pocieszyło. Zanim Lily mnie pokochała, też parę razy ode mnie uciekała, więc może jestem na dobrej drodze - pomyślałem. Tonący brzytwy się chwyta, nawet takie pocieszenie było dobre. Nie mam pojęcia, ile czasu tam spędziłem w takiej pozycji, całkowicie załamany. Nie miałem ochoty naprawdę na nic. W końcu wyprostowałem się i omiotłem spojrzeniem całe pomieszczenie, z którym wiązało się tyle wspaniałych wspomnień, w których występowały zarówno Lily, jak i Cane.
- To co dokładnie chciałeś mi pokazać? - usłyszałem za sobą głos Lily. Odwróciłem się i ją ujrzałem. Naprawdę tam stała, wróciła do mnie. Zawsze wraca - pomyślałem mimowolnie i to też mnie jakoś pocieszyło, mimo że z głosu i sylwetki Lily emanowała wrogość. Wstałem, podczas gdy dziewczyna przeprosiła mnie jeszcze za to, że tak długo jej nie było, wyjaśniając przy tym, że po prostu omal nie zgubiła się w naszym cyrku, ale powiedziałem jej, że nic się przecież nie stało. Wolałem na razie nie pytać, dlaczego zdecydowała się wrócić.
- Kiedy z nami zamieszkałaś, przekonaliśmy cię do robienia cyrkowych sztuczek. Cane je uwielbia, ja zresztą też. Miałaś już okazję się o tym przekonać. Ale akurat ta arena cyrkowa jest wyjątkowa, bo tutaj właśnie ćwiczyliśmy je po raz pierwszy i właściwie, to za każdym razem później, kiedy mieliśmy na to ochotę. Najpierw nauczyliśmy cię sztuczek na trapezie - powiedziałem, wskazując platformy umieszczony kilka metrów nad areną cyrkową. Lily aż rozszerzyły się oczy i rozchyliła lekko usta.
- Tam? Tak wysoko nad ziemią? - zapytała z niedowierzaniem.
- Dokładnie tam - odparłem.
- Zaraz... I ja tam wykonywałam sztuczki na trapezie? Takie jak ty i Cane ostatnio? - spytała.
- Tak. Czasem sama, ale zazwyczaj z Cane lub, dużo częściej, ze mną - powiedziałem.
- Ach tak... Wykonywałam jeszcze jakieś sztuczki? - zapytała Lily, nawet na mnie nie spoglądając. Cały czas wpatrywała się w trapez.
- Oczywiście. Cane i ja uczyliśmy cię różnych sztuczek, w tym stania na rękach, gwiazd, szpagatów, choć to praktycznie umiałaś, z żonglowaniem było gorzej, ale jakoś poszło. Miałaś małe problemy z nauczeniem się utrzymywania równowagi na naszej gigantycznej piłce, a krótko przed całą tą sytuacją z...porwaniem i stratą pamięci, miałaś swój debiut - odparłem.
- Debiut? - zdziwiła się Lily i w końcu na mnie popatrzyła.
- Pierwszy raz przeszłaś po linie - powiedziałem, wskazując przy tym ponownie platformy nad areną, pomiędzy którymi zwisała rozpięta lina.
- TAM?! - zawołała Lily. Mimowolnie uśmiechnąłem się.
- Oczywiście, że tam - powiedziałem. Dziewczyna pokręciła lekko głową.
- Niemożliwe - stwierdziła.
- Możliwe, możliwe. Przypominasz coś sobie? - zapytałem z nadzieją. Lily ponownie na mnie popatrzyła, tym razem ze smutkiem w oczach.
- Przykro mi, ale nie - powiedziała cicho.
- Ok, nic się nie stało - odparłem, starając się ukryć swój własny zawód.
- Opowiesz mi o tym dokładniej? - zapytała nagle Lily.
- O czym? - zapytałem, nieco zaskoczony. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Może o naszej pierwszej, jakby to powiedzieć, wizycie tutaj? Jak uczyliście mnie pierwszy raz? Albo o dniu, kiedy było najzabawniej? O czymkolwiek, z chęcią posłucham - powiedziała cicho Lily, jakby sama nie była do końca do tego wszystkiego przekonana. Wyglądało na to, że albo chce poznać faktycznie swoją przeszłość, albo chce zrobić wszystko, aby zapomnieć o tym, co się dziś między nami wydarzyło. Ale to nie miało sensu, gdyby chciała zapomnieć, nie przyszłaby tutaj, z powrotem do mnie. Pozostawała więc pierwsza opcja. Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem opowiadać o tym, jak pierwszy raz Cane i ja uczyliśmy ją cyrkowych sztuczek na trapezie.
~*~
Ten dzień był...dziwny. I sam nie wiem, dobry czy zły. Spędziłem sporo czasu z Lily, właściwie niemal cały dzień, dopiero teraz, po kolacji, zanim się zorientowałem, zniknęła gdzieś z Jokerem. Wiedziałem jednak, że są w cyrku, inaczej powiedzieliby, że gdzieś się wybierają, jednak denerwowało mnie, że znowu zniknęli gdzieś RAZEM.
- Dobra, opowiadaj - powiedziała Cane, podczas gdy ja popatrzyłem na nią ze złością. - A coś ty znowu taki zły jak osa? - dodała, widząc moją reakcję.
- Joker znowu zniknął gdzieś z Lily - odparłem.
- Masz ci los, ty okropny zazdrośniku. Ale może, skoro Joker odpuścił, ty też powinieneś? - powiedziała moja siostra.
- Tyle że nie mogę! A gdy on mówił o tym, jak to postanowił się zmienić, zaakceptować to, że znamy Lily lepiej od niego i w ogóle, już myślałem, że zabiję siebie albo go. Denerwowało mnie to, że on potrafi się zmienić, potrafi zauważyć swoje złe zachowanie, przyznać się do błędu i zacząć zachowywać się lepiej, a ja tego nie umiem! Nie potrafię! Nie mogę! Nie mógłbym tak po prostu zaakceptować tego, co jest, i stać się nagle miłym dla niego i mniej nachalnym dla Lily. Ja dostaję szału, kiedy nie ma jej przy mnie, boję się po prostu o nią, o to, że nigdy sobie nie przypomni, że Joker mi ją zabierze, że od nas odejdzie, że znów ją porwą, albo jeszcze gorzej, znowu zabiją, tym bardziej boję się o nią, że jest w tej cholernej ciąży! A co będzie, jak coś jej się stanie? Albo dziecku? Gdyby chociaż nie straciła pamięci, bałbym się mniej. Pamiętałaby, że musi na siebie uważać i dlaczego, a tak to jaką ja mam pewność, że zna i rozumie w pełni powagę sytuacji? - zacząłem kręcić głową, a następnie popatrzyłem na swoją siostrę. - Albo ja zwariuję z tego strachu i stresu, albo odzyskam Lily, albo kogoś zabiję. I tej trzeciej opcji boję się najbardziej - dodałem. Cane przypatrywała mi się ze współczuciem.
- Wiesz, jest jeden, niewielki plus tej sytuacji - powiedziała cicho.
- Plus tej sytuacji? No to zechciej mnie oświecić, bo ja ŻADNYCH plusów nie widzę - odparłem ze złością.
- Lily nie pamięta też swojej "rodziny", prawda? - spytała Cane.
- Teoretycznie coś tam jej o nich opowiedzieliśmy, ale praktycznie to nie, nie pamięta ich, ale co to ma do rzeczy? - odparłem, zupełnie nie rozumiejąc, o co może jej chodzić.
- Pamiętasz, jaki był nasz, że tak to ujmę, największy problem z nią? Cały czas chciała ich uratować, odzyskać, a teraz ich nie pamięta... - zaczęła Cane.
- Nie pamięta ich! - powtórzyłem za nią z radością, zdając sobie sprawę, jakie szczęście spotkało nas przynajmniej w tej kwestii. Od razu poczułem się lepiej. Lily nie pamiętała tych okropnych ludzi, którzy ją wykorzystali i zdradzili, a co za tym idzie, nie obchodził jej zapewne już ich los. Tak jak wcześniej musiałem martwić się tym, że chce ich nadal uratować, pomóc im, tak teraz to zmartwienie odeszło. - Faktycznie, chociaż jeden plus. Teraz nawet myślę, że gdyby Lily nie odzyskała pamięci, a ja sprawiłbym, że zakochałaby się we mnie na nowo, to lepiej by już być nie mogło - dodałem.
- Na pewno byłoby dużo łatwiej, choć nie jestem przekonana, czy byłoby aż tak fajnie. No ale nic, zobaczymy jeszcze, jak to się rozwiąże. A tymczasem nie martw się Jokerem, on nie jest dla ciebie żadną konkurencją. Lily i tak kocha ciebie, nikt i nic tego nie zmieni, na pewno sobie o tym przypomni. A Joker jest spoko, polubiłbyś go, gdyby nie cała ta sytuacja, w jakiej się poznaliśmy - powiedziała Cane.
- Może i ja go nie lubię, ale ty, jak widać, już tak - odparłem.
- Dotrzymuje mi towarzystwa, kiedy ty spędzasz czas z Lily - powiedziała Cane z uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top