Epilog 2

Na zewnątrz było coraz ciemniej, a on wciąż siedział na krześle znajdującym się na tarasie przed ich domem. Obserwował otaczający go świat,  wciąż wspominał czas spędzony tu z Willem i zastanawiał się czy ten rzeczywiście wróci. Od momentu, gdy niedawno usłyszał od Marthy, że Moore zamierza wrócić, nie mógł zasnąć, dlatego wyszedł na dwór i siedział tu tak bez celu. Niezmiernie cieszyła go wiadomość o planowanym powrocie jego partnera, chociaż tak naprawdę nie mógł być pewny tego, że dane mu będzie go zobaczyć.

Siedział już tak ze dwie godziny po prostu gapiąc się przed siebie i rozmyślając. Tak bardzo chciałby, żeby jego Will był już tu z nim, chciał go przytulić, przeprosić za swoją głupotę. Niestety, musiał czekać. I czekał cierpliwie.

Odchylił głowę do tyłu i spojrzał w gwiazdy. Ciekawe czy on też w tym momencie patrzył na to samo niebo, na te same gwiazdy? Wiedział, że Moore lubił to robić i przez niego on sam też zaczynał coraz częściej obserwować nocne niebo.

Usłyszał, że ktoś otwiera i po chwili zamyka furtkę, więc spojrzał w tamtą stronę. Mimowolnie pomyślał, że to mógłby być Will, przez co jego serce przyśpieszyło. Było już dość ciemno, ale widział wystarczająco, żeby stwierdzić kto to.

Ta osoba podeszła bliżej, trzymaną walizkę odstawiła jak tylko weszła na taras, a potem zbliżyła się do Charlesa i na chwilę zatrzymała zaraz przed nim, żeby po chwili rzucić się na jego szyję i przytulić go.

Jego William wrócił. Miłość jego życia - pierwsza, ostatnia, jedyna. Jego słońce, światłość rozświetlająca ciemność. Stał teraz przed nim i obejmował go. W końcu wrócił i już był tu z nim.

Moore odsunął się trochę, żeby móc spojrzeć Charlesowi w oczy, w których cudownie odbijały się gwiazdy. Uśmiechnął się lekko, a potem przysunął swoją twarz do tej Vasillasa i zainicjował ich pocałunek.

- Witaj z powrotem, kochanie. - powiedział do niego Charles, gdy przerwali.

~♧~

Dzień spędzali głównie razem. Cieszyli się swoją obecnością i jedynie irytowali tym Marthę. Kobieta denerwowała się, że oni cały dzień tylko siedzą i nie robią nic poza migdaleniem się. Charles miał ogromną ochotę wyrzucić ją z domu, ale nie mógł, gdyż ona była dla Willa jak rodzina, więc nie wypadało jej tak traktować, bo to mogłoby się dla niego źle skończyć.

Wieczorem dopiero trochę się rozdzielili. Moore chciał w końcu pomóc w czymś Marcie, za to Charles zaczął porządkować rzeczy w pracowni.

Los chciał, żeby natknął się na walizkę Willa i znalazł w niej coś całkiem ciekawego. Skoro już ją znalazł, chciał sprawdzić czy nic nie zostało w środku, a potem odłożyć ją do szafy. Nie spodziewał się, że w niej znajdzie małe pudełeczko, a w jego środku coś jeszcze bardziej intrygującego.

Usiadł na krześle przy biurku, odłożył pudełeczko na blat i przez chwilę po prostu patrzył na nie oszołomiony. Po co Willowi było coś takiego? Podejrzewał pewną opcję, ale wydawała mu się ona nieprawdopodobna. Wciąż nie docierało to do niego. Nie chciał podejrzewać od razu najgorszego.

W końcu zdecydował się go zawołać. Moore przyszedł po chwili, niczego się nawet nie spodziewając. Sądził, że Vasillas dalej chce się migdalić i jedynie spędzić z nim jeszcze trochę czasu, a to mu nawet odpowiadało. Jego uśmiech zniknął, jak tylko zobaczył, co znajdowało się na biurku. Zatrzymał się przy Charlesie i spojrzał na niego lekko spanikowany. Zrobił głębszy wdech, uspokoił się i skrzyżował ramiona na piersi. Starał się być spokojny i opanowany. Obawiał się, że jego chłopak mógłby źle zinterpretować tę sytuację.

- Co to? - niezręczną ciszę przerwał Vasillas.

- Nie wiesz? - patrzyli sobie w oczy.

- To może inaczej: po co ci to?

- Pomyśl. - uważał, że jest to oczywiste, a dodatkowo, przecież Vasillas był detektywem, powinien umieć rozwiązywać zagadki, szczególnie tak banalnie proste.

- Chciałeś... - zapytał niepewnie - się oświadczyć?

- Ktoś w końcu musiał to zrobić, a ty jakoś się nie śpieszyłeś. - oznajmił obojętnie, mimo że jego serce szalało z niepokoju o to, jak zostanie ta wiadomość przyjęta przez jego partnera.

Charles zrobił coś, czego Moore się nie spodziewał. Bo w końcu kto normalny po prostu wstaje i sobie idzie, gdy ktoś mówi mu, że chciał się oświadczyć? Nie rozumiał tego, co właśnie odwalał Vasillas, chociaż zdawał sobie sprawę, iż ten nie był do końca normalny. Patrzył na niego zszokowany i ze zmarszczonymi brwiami. Jego mina w tym momencie była bezcenna. Zastanawiał się co jeszcze ten odwali w tym momencie. Zaczęło go niepokoić jego zachowanie.

- A ty gdzie? - zdołał powiedzieć, gdy ten opuszczał pokój.

- Poczekaj chwilę. - rzucił na odchodne Charles.

Istotnie chwilę musiał poczekać i ta chwila strasznie mu się dłużyła, w końcu czekał na jakąkolwiek odpowiedź na to ze strony Vasillasa i to z wielką niecierpliwością.

Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, że ten po powrocie stanął przed nim, wyciągnął rękę w jego stronę i otworzył dłoń, a na niej leżał sygnet.

Patrzyli na siebie, nie rozumiejąc jak to się stało, że obaj wpadli na ten sam pomysł i teraz nie wiedzieli co zrobić. Sytuacja była dość ciekawa.

- Gdybyś nie wyjechał, już dawno bym to zrobił. - oznajmił Vasillas, a po chwili dodał: - I co teraz?

Moore nie czekając ani chwili dłużej wyjął z pudełeczka swój sygnet.

- Więc... umm... Chcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostać moim mężem? - zapytał jako pierwszy Charles z głupkowatym uśmiechem. Jego duma nie pozwalała mu czekać, aż to Will zapyta o to pierwszy.

- Tak. A ty moim? Powiedz 'tak', bo inaczej cię zabiję. - powiedział również z uśmieszkiem.

- Tak i mówię to nie dlatego, że mi grozisz, bo nawet bez tego bym się zgodził, ale dlatego, że chcę zobaczyć minę Marthy, jak się dowie, że bierzemy ślub. Na pewno będzie zadowolona.

Tymi słowami rozśmieszył Willa i sam dołączył do niego w śmianiu się. Jeżeli chciał trochę rozluźnić atmosferę, to udało mu się. Obaj zdawali sobie sprawę, że Martha nie przepada za Charlesem, więc raczej nie będzie się cieszyła, że oni mają zamiar wziąć ślub.

- A tak na poważnie, - dopowiedział po chwili Vasillas - to nie mogę żyć bez ciebie i dlatego chcę, żebyś był moim mężem. Prędzej słońce zaśnie, niż ja przestanę cię kochać.

Po wymianie pierścionkami, a następnie nawet i śliną podczas dłuższego pocałunku, poszli podzielić się tą wielką nowiną z Marthą. Kobieta rzeczywiście była zadowolona, co było niezwykle zadziwiające. Oznajmiła, że wiedziała, bo raz, gdy Will zadzwonił do niej, wspomniał o tym, że planuje oświadczyny. Pogratulowała im, rzuciła coś, żeby tylko Charles nie zepsuł nic, a potem jak gdyby nigdy nic, po prostu sobie poszła robić coś, chyba, żeby zostawić ich samych.

Ostatecznie Vasillas nic nie zepsuł, a nawet jakiś czas później odbył się ich ślub. Jakoś udało im się do tego doprowadzić i po drodze nie pozabijać się. Martha w końcu zaakceptowała Charlesa, ale wciąż zdarzały się między nimi lekkie kłótnie albo po prostu się przekomarzali. Co się tyczy ślubu, na ceremonii nie było zbyt wiele osób,  bo jedynie Dominic, Isabell, Martha, Rosalia (będąca już w ciąży) oraz jej aktualny mąż i ojciec dziecka - Julian. Woleli nie robić hucznego wesela, a raczej zrobić skromne przyjęcie dla najbliższych i nie dokładać sobie problemów.

~♧~

To już koniec.




















No mówię, że to ostatni rozdział.























No dobra... jest jeszcze coś...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top