56

W szpitalu nie zeszło mi się zbyt długo. Właściwie to Charlesem zajęła się pielęgniarka, która jedynie opatrzyła ranę, a potem ją obandażowała, bo nic innego nie miała tu do zrobienia. Przy okazji stwierdziła, że to nic poważnego, przez co Vasillas spojrzał na Willa z miną typu 'a nie mówiłem?'. Jednak Moore od początku był nieugięty i zmusił go do przyjścia tu.

Początkowo mieli jechać do rezydencji detektywa, ale pewna osoba postanowiła to zmienić. Przekazał Julianowi gdzie dokładnie ma ich zawieść, a ten zgodził się bez żadnych podejrzeń, on tylko wykonywał polecenia, a że ufał Williamowi i wierzył, że ten zadba o Charlesa, nie sprzeciwiał się.

Vasillas do końca żył w przekonaniu, że wraca do swojego domu. Nie zwrócił nawet uwagi na to, w jakim kierunku jadą, bo cała jego uwaga była skupiona na osobie siedzącej przed nim. Chyba uzależnił się od niego, bo nawet nie potrafił sobie wyobrazić życia, ani jednej sekundy bez niego. Will był dla niego wszystkim, całym jego wszechświatem, najcenniejszym skarbem, dawał mu powód do dalszej egzystencji na tym okropnym świecie, był dla niego jak kotwica, która trzymała go tu.

Moore miał potrzebę poruszenia pewnego tematu, ale trochę zwlekał z tym z powodu obawy, że skończy się to kolejną kłótnią. Starał się nie myśleć o tym na razie, ale ta kwestia niepokoiła go coraz bardziej z każdą chwilą.

Kiedy dotarli na miejsce i Charles wysiadł, doznał szoku. Znajdował się właśnie w zupełnie obcym miejscu, nawet nie miał jeszcze okazji być w tej okolicy. Przed nim wyrastał dość spory i ładny budynek, zdecydowanie należący do kogoś z wyższych sfer, chociaż nie wyglądał zbyt ekskluzywnie i był mniejszy od jego willi, to i tak był wystarczający. Tylko dlaczego oni tu byli? Po co tu przyjechali? Do kogo?

Odwrócił się w stronę Willa, który stał zaraz za nim i rozmawiał z Julianem. Vasillas nie rozumiał co się tu właśnie działo. Niby Moore mówił mu, że ma jakąś kryjówkę, ale że niby to miało być tu? Przecież to nie była kryjówka! Tak duży budynek był widoczny już z daleka. Chociaż... nikt przecież nie spodziewał się tego, nawet on sam.

Julian pożegnał ich i odjechał, a Will podszedł do zdezorietowanego detektywa, który nadal patrzył na niego, oczekując wyjaśnień. Moore zaśmiał się na to. Podejrzewał, że Vasillas nie spodziewa się, iż on też należy do ludzi jednak bardziej bogatszych i posiada takie włości. Miał przed nim sporo tajemnic, ale teraz chciał już z nimi skończyć.

- Czyżby wielki i cudowny detektyw został zaskoczony? - zażartował.

- Gdzie jesteśmy?

- Chodź, to się przekonasz.

Długo do drzwi dobijać się nie musieli, zanim Martha otworzyła je. Kobieta była szczęśliwa, że William w końcu wrócić. Gdy jego nie było, nie mogła spać, jedynie siedziała w salonie i z niecierpliwością wyczekiwała jego powrotu. Na początku nie zwróciła uwagi, że Moore nie jest sam, dla niej liczyło się na razie tylko to, że on wrócił, że nic mu nie było.

Ku jej niezadowoleniu, obaj weszli do środka, a ona zamknęła za nimi drzwi. Krytycznym wzrokiem mierzyła Charlesa. Nic nie wskazywało na to, że kobieta zacznie darzyć go sympatią, a przynajmniej nie prędko.

William pomógł mu zdjąć płaszcz, który ten miał jedynie narzucony na ramiona, a potem powiesił go na wieszaku, to samo zrobił ze swoim. Martha patrzyła na to zaskoczona, była wręcz osłupiała. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby jej panicz traktował tak kogokolwiek, oprócz Larissy. Był zbyt dumny na to, żeby komuś usługiwać. Czasem jej pomagał w domu, ale żeby komuś innemu, to nie widziała. Po śmierci Larissy, nie martwił się niczym i o nikogo, a teraz po raz pierwszy od dawna widziała troskę w jego oczach.

- Witaj po raz pierwszy w moich skromnych progach. - oznajmił do Charlesa z lekkim uśmieszkiem. Czy Vasillas mógł to odebrać jako akt zaufania? W końcu został przyprowadzony do ukrywanego przez Moore'a domu, a to wiele dla niego znaczyło. Co prawda, mógł sam dowiedzieć się o tym miejscu, ale skoro Will chciał mieć kryjówkę, on po prostu to akceptował i nie próbował nic zmieniać. Przede wszystkim zależało mu na zdobyciu jego zaufania.

- William, co się stało? - zapytała kobieta patrząc na detektywa z podartym rękawem koszuli i bandażem na ramieniu.

- Williamowi udało się rozwiązać sprawę morderstw. - wyjaśnił szybko Charles, jakby chwaląc się, że ma takiego zdolnego partnera - Niestety nie obeszło się bez zamieszania.

- Will! - krzyknęła rzucając się mu na szyję i tuląc się do niego - Jestem taka dumna! Dzięki Bogu, nic ci się nie stało!

Niewiele ją obchodził stan zdrowia Vasillasa, jej panicz był najważniejszy. Charles w jej mniemaniu po prostu dostał za swoje. Według niej była to jedynie kara za zostawienie Willa i rozwalenie związku. Nie wiedziała wszystkiego, żyła w cudownej nieświadomości i lepiej, żeby tak pozostało.

~♧~

Jako że żaden nie wyrażał potrzeby spania, po prostu siedzieli w salonie i rozmawiali. Chyba zbyt dużo się wydarzyło, żeby mogli spokojnie zasnąć, silne emocje wywołane przez dzisiejsze zdarzenia wciąż nie do końca opadły, a że mieli jeszcze sprawę do obgadania, postanowili to wykorzystać.

- Dlaczego zrezygnowałeś z pracy? - temat podjął Moore.

- Jak już powiedziałem, miałem tylko rozwiązać sprawę zabójstw. - powiedział obojętnie detektyw.

- Co zamierzasz teraz?

- Nie wiem. - wzruszył ramionami.

- Naprawdę planujesz wyjechać? - musiał to wiedzieć. Była to kwestia, którą najbardziej potrzebował poruszyć. W końcu Vasillas sam oznajmił, że niedługo prawdopodobnie wyjeżdża. Obawiał się, że on naprawdę to zrobi.

Patrzył lekko spanikowany na Charlesa. Chciał znać odpowiedź na to pytanie, a zarazem nie. Nie wiedział czego się spodziewać. Co, jeżeli ten wyjedzie? Co, jeśli go zostawi?

Usłyszał cichy śmiech Vasillasa. To całkowicie go zaniepokoiło. Z czego się śmiał? Co zamierzał?

Detektyw wyciągnął do niego rękę i ujął jego dłoń w swoją, a potem spojrzał mu prosto w oczy. Powaga malująca się na jego twarzy tylko jeszcze bardziej niepokoiła Willa.

- A ty wyjedziesz ze mną? - zapytał w końcu.

- Może.

- Więc już masz odpowiedź. Bez ciebie nigdzie się nie ruszam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top