48
Niedługo po tym jak dowiedział się, że Kate wróciła, od raz poprosił o spotkanie z nią. Dziwiło go, że kobieta była tu z powrotem tak szybko, ale skoro już wróciła, chciał z nią porozmawiać i dowiedzieć się czegokolwiek.
Ona prawie natychmiast przyjęła go do swojego domu. Był jedną z niewielu jej zaufanych osób i bliskich dla niej. Na początku odrobinę może traktowała go jak zabawkę i próbowała kokietować, bo chciała sprawdzić czy ten nie jest jak większość mężczyzn i nie będzie próbował jej uwieść, żeby tylko zyskać jej majątek. Zdał próbę nad wyraz pomyślnie, chociaż nawet o tym nie wiedział.
Przyjęła go w swoim salonie i tam też rozmawiali. Było widać, że się martwi, chociaż starała się to ukryć. Okazywanie jakiejkolwiek słabości przy kimkolwiek nie wchodziło w grę, tak została wychowana.
- William, źle się dzieje. - stwierdziła ze smutkiem - Dziś w nocy została zamordowana ta Samantha. Pewnie wiesz o wszystkim.
- Tak, wiem. - przyznał.
- To okropne. Coraz bardziej zaczynam bać się o życie. Wróciłam tu tylko na chwilę w pilnej sprawie. Jeszcze dziś wyjeżdżam i w najbliższym czasie nie wrócę, no chyba, że sytuacja się uspokoi i znajdą zabójcę.
Cóż za przeklęta ironia. Właśnie rozmawiała z jednym z morderców i mówiła mu o swoim strachu o życie.
- W każdym razie - kontynuowała - William, mam do ciebie prośbę. Czy mógłbyś mi towarzyszyć w czymś? Muszę wyjść do miasta na jakiś czas, a sama obawiam się to zrobić. Darzę cię zaufaniem, więc chcę, abyś to ty mi towarzyszył.
- Z wielką chęcią.
Razem z nią pojechał powozem do centrum miasta. Po drodze kontynuowali rozmowę. Panna Kate opowiadała mu o sytuacji wśród arystokracji, podobno w tej grupie społecznej panuje napięta atmosfera, stali się bardziej niechętni wobec innych, niektórzy zaczęli panikować w obawie o życie. Sprawy morderstw siały coraz większy chaos.
Zatrzymali się w centrum i wysiedli. Will trzymał ją pod rękę i prowadził tam, gdzie chciała. Modlił się, aby przypadkiem nie natknęli się na Charlesa, bo ten mógłby źle zrozumieć tę sytuację.
Udali się do jubilera, od którego kobieta zakupiła jakąś dość dużych rozmiarów, masywną skrzynie zdobioną złotem. Nikt nie mówił nic o zawartości, cała sytuacja była dziwna. Po prostu wsadzili skrzynię na wóz należący do Kate, gdy ona płaciła jubilerowi. Will cały czas trzymał się przy niej i próbował się czegoś dowiedzieć.
Po załatwieniu tej sprawy, zaciągnęła go do kawiarni. Tłumaczyła to tym, że nie chce wracać do domu i zostawać sama, więc woli spędzić ten czas w jego towarzystwie, do czasu aż będzie pora jej kolejnego wyjazdu.
Los chciał, żeby do tej właśnie kawiarni przyszedł też Charles. Rozdzielili się wcześniej, bo Vasillas miał jechać na komisariat, a Will w tym czasie pojechał do Kate, teraz jednak ich drogi znów się skrzyżowały. Widoczne pisane im były przypadkowe spotkania.
Will siedział i chciał zniknąć, gdy Charles szedł w ich stronę. Spanikowany obserwował detektywa. Uwadze Kate nie uszło ani zachowanie Moore'a, ani to, jaka persona to wywołała. Uśmiechnęła się do swojego towarzysza.
- Mam go spławić? - zapytała.
Niestety albo i stety Charles chwilę później już stał przy ich stoliku i wpatrywał się w Willa.
- Co ty tu robisz? - zapytał podejrzliwie.
- Mogę spytać cię o to samo. - wykrztusił Moore.
- Organizujesz sobie schadzki?
- Wypraszam sobie! - oznajmiła stanowczo Kate, czym zwróciła na siebie uwagę ich obu - To tylko przyjacielskie spotkanie, a pana nie powinno obchodzić co robi mój przyjaciel. Z łaski swojej, czy mógłby pan odejść i nie zakłócać spokoju mojego przyjaciela?
- Wybaczy pani. - oznajmił - Jednak mam sprawę do pani przyjaciela.
- Czy to pilne?
- Być może.
- Więc pan musi poczekać. Teraz William jest ze mną.
- Niech pani będzie... - spojrzał na nią gniewnie, potem przeniósł wzrok na Willa.
- Charles, to coś ważnego? - zapytał Moore.
- Porozmawiamy później. - rzucił na odchodne detektyw.
Will i Kate patrzyli jak odchodzi. Kobieta zachichotała, ale jego to nie obchodziło. Czuł się winny temu, co zaszło. W pewnej chwili chciał nawet biec za Charlesem, ale on już zniknął mu gdzieś z pola widzenia.
- Nawet przystojny, - stwierdziła cicho kobieta - ale okropnie zazdrosny.
Moore przeniósł na nią wzrok. Nie do końca rozumiała sens jej wypowiedzi, jakby mówiła do niego w tym momencie w innym języku. Ona znów zaśmiała się, obserwowała wszystko dokładnie i kalkulowała.
- Idealne połączenie. - dodała - Idealne, aczkolwiek łatwe do zniszczenia ze względu na sprzeczność. Mam jednak nadzieję, że się uda.
- Słucham? - spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, coraz bardziej nie rozumiał sensu jej wypowiedzi.
- Nic takiego. Możesz już iść, jeżeli tak ci zależy. No, na co czekasz?
- Ale...
- Idź za nim. Nie warto się kłócić z mojego powodu. Życzę szczęścia!
Wyszedł stamtąd, a właściwie wybiegł tak szybko, jak mógł. Miał nadzieję, że jakoś uda mu się jeszcze znaleźć Charlesa w pobliżu. Nie obchodziły go już nawet te wszystkie słowa panny Kate, Vasillas był ważniejszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top