44
- Gdzie zgubiłeś swojego chłopaka? - tymi słowami został powitany przez brata.
Dominic siedział w salonie i palił papierosa. Charles właśnie wrócił do domu i przechodził obok tego pomieszczenia, mając skrytą nadzieję, że w spokoju dotrze do pokoju i nie spotka po drodze Dominica. Po słowach brata zatrzymał się na chwilę i spojrzał na niego, po czym wszedł do salonu. Wziął od młodszego Vasillasa drugiego papierosa, a potem wyjął z kieszeni swoją zapalniczkę i zapalił go. Skoro ten już go zaczepił, nie było mowy o ucieczce, bo Dom i tak by za nim polazł.
- Will przecież tu nie mieszka. - oznajmił Charles. - Nie spędza tu każdej chwili.
- Na razie tak... - spojrzał wymownie na brata.
- Co proponujesz? - dopytał podejrzliwie.
- Nic. - oznajmił niewinnie - Prędzej czy później William zacznie spędzać tu prawie cały swój wolny czas. To pewne, więc właściwie też zamieszka z tobą. Chcesz tego, prawda?
- A jak myślisz?
- Myślę, że Will nadaje się na twojego męża. - W spokoju kontynuował palenie papierosa, gdy jego brat zaczął krztusić się dymem ze swojego.
- Co?
- Nic. - wzruszył ramionami. - Mówię, co myślę. Mam nadzieję, że tego nie zwalisz, braciszku i będziecie razem do końca.
- Co jeżeli nawalę? - aż sam zaczął się o to niepokoić.
- Będziemy próbowali to ratować. W każdym razie, wierzę w ciebie i nie sądzę, abyś popsuł to tak, że sam tego nie naprawisz.
Starszy z braci podniósł się i wyrzucił papierosa do popielniczki, po czym wyszedł bez słowa. Dominic jaki był, taki był, ale wsparciem był genialnym. Zawsze radził sobie doskonale w rozwiązywaniu problemów, więc gdyby Charles pokłócił się z Willem, na pewno poprosiłby brata o pomoc. Dominic pewnie wtedy zacząłby prześladować Moore'a i próbowałby przekonać go do spotkania z Charlesem.
Poszedł do kuchni, żeby się napić. Nie było go w salonie dosłownie przez chwilę, a gdy wrócił, zastał swojego brata rozmawiającego z kimś przez telefon. Nie chcąc mu przeszkadzać, stał w wejściu. Dominic nie zwracał na niego uwagi, bo nawet nie wiedział, że jego brat wrócił. Charles czekał aż skończy. Nie sądził, aby to Will dzwonił, bardziej uważał, że była to narzeczona Doma.
- Mam nadzieję, że nie odstraszyłem cię. - usłyszał głos młodszego brata. - Charlie by mnie zabił. Tak właściwie to czemu nie zostałeś? Rozumiem, mimo wszystko, miło byłoby popatrzeć na was. Teraz Charles chodzi smutny.
- Czy to Will? - zapytał starszy Vasillas marszcząc brwi i od razu zaczął iść w stronę brata, który podskoczył aż, gdy go usłyszał.
- Tak... - Dominic uśmiechnął się i patrzył lekko spanikowany na brata - Twój chłopak wrócił, zaraz ci go dam.
Od brata dostał słuchawkę i usadowił się na jego miejscu, gdy ten wstał i odszedł.
- William? - zapytał dla pewności.
- Tak, Charles. - usłyszał - Dominic twierdzi, że już chodzisz w nie najlepszym nastroju. Przecież widzieliśmy się niedawno, jutro też się zobaczymy.
- Dramatyzuje. Nie słuchaj go.
- Czyżby? - usłyszał jego śmiech - A może jednak ma rację?
- Może odrobinę. Ale to nie twoja wina, to zmęczenie.
- Wierzę. Skoro jesteś zmęczony, to ja nie będę przeszkadzał. Chciałem tylko oznajmić, że żyję.
- Zaczekaj. Jeszcze chwilę.
- Chcesz coś powiedzieć?
- Tak. Dominic cię naprawdę polubił. Jest w stanie nawet traktować cię jak członka rodziny.
- Pewnie dużo to dla ciebie znaczy.
- Tak. Przecież to mój brat, a jego akceptacja jest ważna. Dobrze jest mieć wsparcie.
- A gdyby mnie nie zaakceptował?
- To nic. Nie zostawiłbym cię przecież, a jedynie straciłbym tę resztę rodziny, która mi została.
- Za bardzo się poświęcasz. - stwierdził nieco smutnym głosem. Wiedział co to znaczy stracić całą rodzinę. Znał to uczucie, gdy traci się wszystko i zostaje całkiem samemu wśród okropności tego świata. Nie chciał, aby Charles z jego powodu stracił wszystko.
- Bo jesteś dla mnie ważny i kocham cię. Pozwól mi być z tobą i cię ubóstwiać.
- Pozwalam i też cię kocham.
~♧~
Jakoś... za spokojnie tu... ale już niedługo się zacznie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top