42
Kolacja z bratem Charlesa wcale nie należała do komfortowych sytuacji. Znał go dopiero chwilę! Nadal niewiele wiedział do Dominicu, za to ten wiedział o Willu chyba dość sporo. Nadal zastanawiało go jak dużo Charles powiedział swojemu bratu na jego temat. No z pewnością nie powiedział, że Moore jest mordercą... Chociaż... Czy na pewno? Niby ufał Charlesowi, ale nie byli razem na tyle długo, żeby wiedzieć o sobie wszystko. Właściwie nadal niewiele wiedzieli na swój temat. To była trochę wina Willa, bo wiele rzeczy ukrywał, ale Charles też miał swoje tajemnice.
Po zjedzeniu kolacji, pan domu oznajmił swojemu bratu, że prawdopodobnie niedługo pojedzie gdzieś z Willem. Dominic uśmiechnął się podejrzenie, a Charles już wiedział, że nie obędzie się bez jakiegoś jego komentarza.
- Czyli jednak wam przeszkadzam? Jedziecie na randkę, prawda? Jeżeli chcecie, to przecież mogę pojechać sobie gdzieś i dać wam więcej przestrzeni... Albo zamknę się w pokoju i będziemy udawać, że mnie nie ma, będziecie mogli robić, co tam sobie będziecie chcieli... - co jakiś czas zerkał wymownie na brata lub jego chłopaka.
Charlesa załamywało zachowanie Dominica. Oparł się łokciami o stół i zakrył dłońmi twarz. Dało się usłyszeć jego westchnienie. Jeżeli chodzi o Willa, to on po prostu siedział i patrzył poważnie na swojego chłopaka i obawiając się, że ten w końcu nie wytrzyma i wyrzuci stąd swojego brata. Zaczynał lubić Dominica za jego bezpośredniość i otwartość.
- Dom, bynajmniej nie jedziemy na przyjemne spotkanie. - powiedział w końcu Charles, zerkając na brata przez szpary między palcami - Nie musisz znać szczegółów, bo to osobista sprawa, ale wiedz, że to wcale nie jest śmieszne.
- Zmierzamy na cmentarz. - dodał Moore. Charles podniósł głowę i spojrzał na niego. Dziwiły go dwie sprawy. Po pierwsze 'zmierzamy', czyli zgodził się, żeby mu towarzyszyć? Poza tym, to zadziwiające, że Will tak po prostu o tym powiedział. Był bardziej typem skrytej osoby, która zwykle nie dzieli się swoimi planami.
- Będziecie kopać mi dołek? - spytał Dominic już z poważną miną - To ja może już pójdę...
- Debilu, jedziemy odwiedzić grób siostry Willa. - oznajmił Charles piorunując wzrokiem swojego brata. - Czasem mógłbyś się zamknąć.
Dominic patrzył na nich z niedowierzaniem i lekko rozchylonymi ustami. Słowa utknęły mu w gardle chyba po raz pierwszy w życiu. Zabawne było zobaczyć go w końcu w takim stanie. On zawsze był pewny siebie, odważny i chodził z uśmieszkiem. Trudno było doprowadzić go do stanu, gdy nie wiedział co powiedzieć.
- Nie wiedziałem... - zawiesił wzrok na Willu - Przepraszam.
- Nie pana wina. - powiedział mu ze spokojem Moore.
- Następnym razem pomyśl choć trochę, zanim coś powiesz, Dom. - Charles nawet nie ukrywał, że był zły na brata. Wręcz emanował złością. Podniósł się z krzesła, było pewne, że sobie pójdzie.
- Chaaarles... - jęknął Dominic.
- Dość. - oznajmił stanowczo, mierząc go przez chwilę wzrokiem, potem spojrzał na Willa. Wydawać się mogło, że była to już inna osoba, gdy patrzył na Moore'a, w jego oczach była tylko troska. - Idę na chwilę do pokoju, zaraz wrócę i możemy jechać. - Odwrócił się i wyszedł.
Dominic i Will śledzili go wzrokiem. Żaden z nich nie zamierzał zatrzymywać teraz Charlesa. Było pewne, że ten wolał zostać na chwilę sam, uspokoić się, pomyśleć.
- Ja naprawdę przepraszam. - odezwał się cicho brat detektywa.
- Nie ma pan za co. Charles też nie powinien reagować tak gwałtownie. - westchnął - Porozmawiam z nim o tym później.
- Zależy mu bardzo i dlatego tak się stara.
- Na czym mu zależy?
- Na panu, rzecz jasna. Zareagował tak, bo chodziło o pana.
Nie zdawał sobie sprawy jaki Charles był, zanim on zjawił się w jego życiu, nie mógł tego wiedzieć, dlatego małym zaskoczeniem dla niego była ta wiadomość. Detektywowi aż tak bardzo zależało? Właściwie było to widać, ale nie wiedział, że to było w takim stopniu.
- Jak wrócicie, to mnie już nie będzie. - dodał Dominic również podnosząc się - Rozwalam wam tylko związek.
- Nie zamierzałem tu dziś wrócić. - wyznał Moore, przez co tamten spojrzał na niego zaskoczony.
- To moja wina, prawda? Teraz może pan spokojnie tu wrócić.
- Nie. Muszę wrócić do siebie i coś załatwić. Pan niech lepiej zostanie. Niebezpiecznie jest wychodzić samemu po zmroku.
- Panie Moore, czuję się winny, naprawdę. - mówił całkiem szczerze i ze skruchą - Jest mi bardzo przykro. Nie powinienem był w ogóle tu przyjeżdżać, bo tylko namieszałem.
- Naprawdę nic się nie stało. Charles na pewno nie będzie długo gniewał się na pana.
- A pan?
- Ja? To trochę tak, jakbyście pokłócili się z mojego powodu. Nie mam prawa się złościć.
- A co z waszym związkiem?
- Będzie dobrze. - zamyślił się na chwilę - Może lepiej byłoby mówić sobie po imieniu?
Dla Dominica ta prośba była wystarczającym dowodem na to, że Will wcale nie był na niego zły. Szczególnie, gdy Moore dodatkowo podał mu rękę, którą on ochoczo uścisnął. W ten sposób właściwie zyskał przyjacielskie stosunki z partnerem swojego brata. Zdawał sobie sprawę, że powinien mieć dobre relacje z Willem, ze względu właśnie na jego związek z Charlesem. Skoro jego brat aż tak bardzo stracił głowę dla tego chłopaka, Dominic wiedział, że żeby się dobrze ustawić, trzeba było mieć dobre stosunki z Willem, gdyż ten miał teraz największy wpływ na Charlesa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top