4
Nadal nie miał okazji spotkać się z Charlesem, mimo że mijał już drugi dzień od ich poznania. Nie wiedział jakim sposobem dostać się do niego, więc po prostu czekał aż ten sam do niego przyjdzie. Z tego co było mu wiadomo nikt zbyt bardzo nie znał adresu detektywa, a policja z pewnością mu nie powie tego. Jego plan nie był najlepszy, ale lepsze to niż jego brak. Chociaż on tak naprawdę nie miał planu...
Kolejny już wieczór miał spędzić w barze, ale znajomy bibliotekarz poprosił go o pomoc. Nie mógł mu odmówić. Spodziewał się, że i tak Charles się nie pojawi, więc zdecydował się pomóc. Przekładanie pudeł z książkami lub wkładanie i wykładanie lektur do kartonów wcale nie było ciężką pracą. Od znajomego przy okazji dowiedział się, że policja nadal nie miała żadnych wskazówek. To robiło się coraz bardziej żałosne, tak naprawdę.
- Co pana sprowadza tu o tak później porze? - usłyszał głos bibliotekarza.
William stał za półką z książkami. Wykładał właśnie ostatnie egzemplarze z pudła i ustawiał je na półce. Zaciekawiło go to, kto przyszedł tu o tej godzinie. Zaprzestał swojej pracy i nasłuchiwał.
- Szukam kogoś. - odpowiedział mu drugi głos, dziwnie znajomy. Był prawie pewny, że należał do Charlesa. Tylko dlaczego przyszedł tutaj? Czy on go śledził?
- Ah tak? Czy to ma związek ze sprawą morderstw?
- Poniekąd tak. W każdym razie, gdzie mogę znaleźć Williama Moore'a?
Ogarnęła go lekka panika. Sprawa morderstw. Jego powiązanie z tym. Czyżby detektyw oskarżał go o zabójstwa? Zaczął rozważać wymknięcie się tylnym wyjściem. Niby nie miał się czego bać, ale przecież świat nie był sprawiedliwy, a oni mogli sobie zrobić z niego kozła ofiarnego. Dodatkowo obawiał się trochę tego detektywa i zaczynał uważać go za niepoczytalnego.
- Jest o coś podejrzany? - dopytywał właściciel biblioteki.
- Nie, skądże. - zaśmiał się detektyw.
Te słowa odrobinę go uspokoiły. Być może wcale nie było powodu do zmartwień. W każdym razie, to mógł być tylko podstęp. Teraz wahał się między pozostaniem w ukryciu, a wyjściem i ujawnieniem się.
- Wie pan gdzie on jest? - spytał znów Charles.
- Tak. Jest gdzieś tutaj. Pomaga mi.
Will szybko, ale jak najbardziej cicho ulotnił się dalej. Żeby nie było, że podsłuchiwał. Postanowił udawać, że był na tyle daleko, żeby nie słyszeć nic z ich rozmowy. Będąc już za kolejnymi trzema półkami, zatrzymał się i zaczął przeglądać książki. Udawał, że czegoś szukał.
Dość szybko usłyszał zbliżające się w jego kierunku kroki. Detektyw przechodził z boku i sprawdzał każdą alejke między półkami w poszukiwaniu go.
Kiedy Charles dotarł do odpowiedniej alejki i znalazł się obok niego, Will udawał zaskoczonego widokiem detektywa. Wyciągnął jakąś przypadkową książkę. Detektyw uśmiechnął się na jego widok i skinął głową na powitanie.
- Witam, nie spodziewałem się pana spotkać. - oznajmił William 'całkiem szczerze'.
- Przyznam, że niełatwo pana znaleźć. Szukam od kilku godzin.
- Często się przemieszczam. - uśmiechnął się najserdeczniej jak potrafił, a tak naprawdę wcale nie potrafił, ale starał się.
- A więc zdecydował się pan? Może pan pomagać mi w śledztwie?
- Tak. Przynajmniej dzięki temu będę ze wszystkimi informacjami na bieżąco, co pomoże mi w pracy.
- Dziś jest już późno, ale spotkamy się jutro i porozmawiamy dokładniej. Gdzie pan proponuje się spotkać?
- Może być nawet tutaj. - powiedział obojętnie Will i przyjrzał się książce, którą wziął. Lepiej trafić nie mógł... 'Cierpienia młodego Wertera'. Nienawidził tego...
- W takim razie jutro, tutaj, w godzinach wieczornych. - zwrócił uwagę na tę nieszczęsną książkę, trzymaną przez Williama. Uśmiechnął się szerzej. - Widzę, że wybrał pan ciekawą lekturę.
- Tak właściwie to... nie przepadam za tego typu historiami. Już raz ją czytałem i wcale nie przypadła mi do gustu.
- Cóż, widocznie nie jest pan typem romantyka. - uśmiechał się w lekko kpiący sposób.
- Zdecydowanie nie. Wcale nie rozumiem całej tej idei miłości i związków. - po co mu to mówił? Sam tego nie wiedział. Chyba po prostu potrzebował zwykłej rozmowy z kimś na jakieś błahe tematy.
- A co pan myśli o samobójstwie?
- Zależy od powodu. Czasem naprawdę nie ma wyjścia.
- Tu się zgodzę.
- A pan co myśli o miłości? - skoro już rozmawiali o tej nieszczęsnej książce, to chciał dowiedzieć się trochę o poglądach Charlesa. W końcu miał z nim współpracować...
- Również nie do końca rozumiem samą miłość. Uważam, że jest ona źródłem cierpienia, nie szczęścia. O ile w ogóle coś takiego jak miłość istnieje... W każdym razie nie uważam, aby dobrym pomysłem było kierowanie się uczuciami.
- W pełni się z panem zgadzam. Ja sam nie wierzę w miłość. To jest... wydaje się zbyt odległe i nierealne.
- Myślę, że nasza współpraca nie będzie trudna. Widocznie mamy podobny gust literacki i zbliżone poglądy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top