37

Przed udaniem się na peron, musiał coś załatwić. Właściwie to nie łatwo było dowiedzieć się gdzie ukrywa się Will i włożył w to sporo wysiłku. Musiał najpierw dowiedzieć się jakim środkiem transportu poruszał się Moore, potem dopiero jaki kierunek obrał i na koniec musiał się upewnić, że chłopak nadal przebywał w tym miejscu. Miał swoje dojścia, swoich informatorów. Szczęśliwie tu w okolicy była pewna kobieta... znajoma, do której zadzwonił przed przyjazdem. To od niej dowiedział się, że przybył tutaj ktoś, kto pasował do rysopisu Willa i dodatkowo pojawił się w odpowiednim czasie.

Teraz musiał osobiście się do niej udać, podziękować i poprosić, aby w jakiś sposób miała oko na jego chłopaka. Tak, przed nią nie ukrywał tego. W dzieciństwie byli prawie nierozłączni, ona wiedziała o nim i tak już bardzo wiele, w pewnym momencie miała nawet zostać jego narzeczoną, ale na szczęście do tego nie doszło. Oczywiście ona obiecała mu teraz, że odwiedzi Willa i sprawdzi co u niego, tak żeby ten nic nie podejrzewał.

Dopiero po załatwieniu tej kwestii mógł w spokoju pójść na dworzec i wrócić do domu. Gdyby nie to, że robota go wzywała to w ogóle by nie wracał, ale ktoś musiał zarabiać, a teraz dodatkowo miał na kogo wydawać...

Załatwienie biletu nie było trudne, mimo iż na tym niewielkim peronie było dość tłoczno. Część osób jechała na szczęście w całkiem innym kierunku, a ich pociąg odjechał wcześniej. Przez chwilę nawet bał się, że nie zdąży, bo gdy przyszedł, jego pociąg już stał. Musiał szybko zdobyć bilet i wziąść do niego, żeby móc teraz wrócić. Gdyby się spóźnił, musiałby czekać kilka godzin na następny. Uroki przebywania na zadupiu.

Wszedł do pociągu i zaczął szukać wolnego przedziału. Niby nie powinno to być trudne, ale przecież byli tu nie tylko ludzie z tego dworca (których było mało), także z wcześniejszych. Tak więc znalezienie wolnej przestrzeni tylko dla siebie wcale do najłatwiejszych nie należało.

W końcu znalazł przedział, o którym myślał, że jest całkiem pusty. Niestety się mylił, ale skoro już tu wszedł, to chyba mógł zostać. Na początku nawet nie zauważył pewnej osoby siedzącej w kącie przy drzwiach po lewej stronie, dostrzegł ją dopiero gdy już wszedł. Doznał kolejnego już szoku i to chyba większego niż poprzedni. Przez chwilę wpatrywał się w swojego towarzysza podróży z otwartymi ustami. Tamten tylko zerknął na niego całkiem obojętnie.

- Długo będziesz tak stał? - zapytał chcąc ponaglić go, żeby już nie stał tak i nie pozwalał, aby jakaś mucha-samobójczyni wleciała mu do ust. Nie chciał też, żeby ten zbyt bardzo zwracał na siebie uwagę przechodniów. W końcu to nie było do końca normalne zachowanie.

Charles otrząsnął się z szoku i szybko zamknął drzwi do przedziału. Odłożył swoją walizkę i usiadł na fotelu naprzeciwko Willa. Przyglądał mu się z zachwytem i radością, w końcu nie spodziewał się go tu zobaczyć.

- Skąd się tu wziąłeś? - zapytał.

- Nie zostawię cię samego, dlatego jadę z tobą i będę cię pilnował. A co, już mnie nie chcesz? - uniósł brew.

- Nie! Jestem tylko zaskoczony. Zamierzasz już wrócić na stałe?

- Tak naprawdę to nie przemyślałem wszystkiego dokładnie. - przyznał niechętnie, ale przynajmniej był szczery. - Na razie wrócę z tobą i na jakiś czas tam zostanę.

- Gdzie będziesz mieszkał? Chcesz wrócić do swojego mieszkania czy... - nie był pewny jak Will odbierze tą propozycję, zawahał się chwilę przed powiedzeniem tego. Odezwał się ponownie, gdy zobaczył wyczekujący wzrok Moore'a. - Czy może wolisz mieszkać u mnie? Nie zmuszam cię! Jak chcesz to udostępnię ci jeden z pokoi, znajdzie się dla ciebie miejsce...

Will zaczął się śmiać z niego. Detektyw właśnie proponował mordercy wspólne mieszkanie. Czyż to nie było ironiczne i śmieszne zarazem? Nigdy nie powinno dojść do takiej sytuacji, a jednak...

Charles w tym czasie patrzył na niego głupio i nie wiedział czy coś powiedział nie tak, czy też coś zupełnie innego było powodem śmiechu Willa.

- Mam gdzie mieszkać, ale dziękuję za propozycję. - oznajmił Moore, gdy już spoważniał. - Może kiedyś skorzystam.

- A dzisiejszy wieczór?

- O ile dobrze pamiętam, to miałeś być zajęty. - wypomniał mu.

- William, chcę mieć pewność, że nic ci się nie stanie, dlatego ci proponuję. Obaj wiemy jakie jest nasze położenie. U mnie jest miejsce, możesz przebywać tam kiedy chcesz. Przynajmniej będziesz bezpieczny.

- Charles. - przerwał mu stanowczo. - Porozmawiamy o tym później. Na razie chcę po prostu wrócić.

Moore pochylił się w przód, oparł łokcie o kolana i zakrył dłońmi twarz. Nadal nie wiedział jak doszło do tego, że ten detektyw miał na niego tak wielki wpływ. W jego obecności nawet racjonalne myślenie było trudne. Często łapał się na tym, że jego myśli zmierzały w kierunku Charlesa. Zaczynał już nawet myśleć o sobie, jako o kimś chorym psychicznie. Bo jak inaczej to nazwać? To nie było normalne, że tak ciągnęło go w stronę Vasillasa.

- Wszystko w porządku? - usłyszał zaniepokojony głos detektywa.

- Tak. - Nie, nic nie było w porządku, ale nie chciał mu tego mówić.

- Mi możesz powiedzieć o wszystkim.

- Charles. - westchnął. - Widzę, że się starasz i doceniam to. Wiem, że chcesz, abym był jak najbliżej ciebie, ale każdy z nas ma własne życie, obowiązki. Nie mogę być przy tobie bez przerwy, na razie nie... Jestem głupi. Po co w ogóle z tobą jadę?

- Jesteś zazdrosny. - podpowiedział mu cicho Charles, Will podniósł głowę i spojrzał na niego. - Sam też podejrzewałem, że masz kogoś innego, gdy byłeś daleko...

Opuścił głowę jeszcze niżej niż wcześniej, swoje palce wplótł we włosy i zaczął myśleć intensywniej. Czy naprawdę był zazdrosny? Aż tak bardzo nie chciał stracić Charlesa? Głupie serce się z tym zgadzało i chciało nawet zamieszkać z Vasillasem, ale zdrowy rozsądek, a przynajmniej jego pozostałość, podpowiadał mu, że to zbyt wcześnie, że nie powinni się śpieszyć, najpierw powinni rozwiązać sprawę z drugim mordercą. Chciał w końcu stworzyć z Charlesem normalny (jak na nich) związek, żyć w spokoju i nie przejmować się, że go straci w jakiś sposób. Dobra, może trochę był zazdrosny, ale nie zamierzał tego przyznać na głos.

- Będziesz mieszkał w swoim mieszkaniu, prawda? - dopytał Charles. - Będę mógł cię odwiedzać tam?

- Nie wiem, gdzie będę mieszkał, ale mam też inne miejsce niż tamto mieszkanie. Kiedyś cię tam zabiorę. To nie tak, że ci nie ufam i dlatego nie chcę ci na razie powiedzieć gdzie to jest, po prostu potrzebuję cichego miejsca, o którym nikt nie wie. Będziemy się spotykać regularnie, ale w jakimś innym miejscu. Zrozumiem jeżeli jesteś na mnie zły, że tak wszystko komplikuje...

- Może odrobinkę, ale głównie martwię się o ciebie i dlatego chcę cię mieć przy sobie. Wiem, pamiętam kim jesteś, ale dla mnie to nic nie zmienia. Staram się ciebie zrozumieć. Być może to też zbyt wcześnie na wspólne mieszkanie, nie wiem...

- Powiedzmy sobie szczerze, nie wiemy nic o prawdziwych związkach. - zaśmiał się.

- Masz rację. Po prostu będziemy żyć po swojemu. Ja nie zamierzam cię do niczego zmuszać, w końcu nie jesteś moją własnością. Jedynie chcę dbać o twoje bezpieczeństwo i móc cię chociaż raz dziennie zobaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top