32

Coś było nie tak. Nie było go w domu przez ponad godzinę. W tym czasie  błąkał się po okolicy i myślał nad tym co dalej. Był załamany tym wszystkim, chociaż zdawał sobie sprawę, że sam był winny. Teraz kiedy wrócił do domu w kominku nadal palił się ogień. Nie, ogień nie tlił się, on się palił dość mocno. Ktoś musiał tu być. W czasie jego nieobecności ogień powinien już zgasnąć.

Jak zwykle w ostatnim czasie, miał przy sobie pistolet, więc wyjął go i powoli zaczął iść w stronę salonu. Nie było żadnego innego źródła światła, oprócz tego pochodzącego z kominka.

Ostrożnie przeszedł przez korytarz i wyszedł w salonie. Starał się być cicho, szedł najostrożniej jak potrafił. Kiedy dotarł do pomieszczenia z kominkiem, zatrzymał się na chwilę. Zauważył, że ktoś siedział na fotelu. Wycelował w stronę tej osoby i zaczął iść dalej. Stanął dopiero będąc krok od przybysza. Nie widział jego twarzy, bo siedział tyłem do niego, ale z pewnością był to mężczyzna. Serce biło mu już szybko i nie zdziwiłby się, gdyby ta osoba to usłyszała. Przystawił pistolet do jego głowy.

- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytał.

Mężczyzna nie odezwał się, zamiast tego podniósł się i stanął naprzeciwko niego. Moore nadal trzymał broń przy jego głowie. Był gotowy strzelić. Dopiero po chwili coś sobie uświadomił.

- Charles? - zapytał. Kto inny mógłby być taki spokojny w takiej sytuacji? Kto inny wszedłby tu i czekał na niego?

- Strzel. - teraz już było pewne, że to on. - Zabij mnie, jeżeli mi nie ufasz i nie kochasz mnie.

- Charles... - nie do końca wierzył w jego obecność tu. Gdyby nie szok, od razu, gdy go poznał odłożyłby pistolet, a nie dopiero teraz. Nie chciał go skrzywdzić, dlatego opuścił rękę.

- William, ty płaczesz? Co się stało? - zapytał zmartwiony i podszedł bliżej, żeby móc objąć jego twarz i przyjrzeć się mu z bliska. Zobaczył pojedyncze łzy, które właśnie wypłynęły z jego oczu.

- Nie. - opuścił głowę. Nie wiedział dlaczego zaczął płakać. Emocje, których właśnie doświadczył okazały się chyba zbyt silne. Sam był zaskoczony pojawieniem się tych łez. On nie płakał, ostatni raz mu się zdarzyło podczas pogrzebu Larissy i wtedy obiecał sobie, że już nigdy więcej nie uroni choćby łzy i udało mu się to aż do teraz... - Nic mi nie jest.

- William, nie kłam.

- Dzwoniłem... - więcej nie dał rady powiedzieć. Otarł te haniebne łzy i oparł głowę o klatkę piersiową detektywa. Charles przyciągnął go do siebie i przytulił mocno.

- Przepraszam. Martwiłeś się?

- Panna Rosalia powiedziała, że wyszedłeś się z kimś spotkać i nie zamierzasz wracać na noc... Ja...

- To prawda. Przyjechałem spotkać się z tobą i nie zamierzam na razie wracać.

William podniósł głowę, żeby na niego spojrzeć. Charlesowi łamał serce widok ukochanego takiego zmartwionego i załamanego. Moore uważał teraz siebie za durnia, okazał przy nim słabość, pokazał, że mimo wszystko łatwo go zranić. Do tej pory tłumił wszystkie uczucia, ukrywał wszystko, trzymał to w sobie, ale teraz właśnie coś w nim pękło.

- Byłeś zazdrosny... - stwierdził Vasillas bardziej do siebie niż do niego - Bałeś się, że kto zajmie twoje miejsce... Oh, William, rozmawialiśmy rano i co ci wtedy powiedziałem? Nadal cię kocham. Ty nic nie odpowiedziałeś na to, nie wiedziałem czy ci zależy na mnie, a mimo to przyjechałem do ciebie. - zrobił chwilę przerwy - Teraz już wiem, że tak.

Will nic nie odpowiadał. Po co miał coś dodawać, skoro Charles i tak już wiedział wszystko? Jedynie wtulił się bardziej w swojego kochanka, teraz w końcu mógł to zrobić. Oparł brodę na ramieniu Vasillasa.

- Już dobrze, jestem przy tobie. - Charles masował go po plecach - Na pewno nic ci się nie stało?

- Nie. - odpowiedział cicho - Przepraszam...

- Za co tym razem?

- Za wszystko. Myślałem, że tak będzie lepiej, ale się myliłem. Dziękuję, że mi to uświadomiłeś, że nie zrezygnowałeś ze mnie.

- Nigdy z ciebie nie zrezygnuje.

- Charles, ja... - nie wierzył, że zaczął się stresować. Morderca bał się wyznać swoje uczucia. Jak do tego doszło? Zabijał z zimną krwią, aż w końcu jeden człowiek całkowicie zmienił cały jego świat i przywrócił tego Willa, którym był przed utratą siostry.

- Tak?

- Ja...

Vasillas z tej dwójki ewidentnie był bardziej odważny, jeżeli chodzi o uczucia. On już dawno przecież powiedział Willowi, że go kocha, a Moore nadal miał z tym problem. Jedynie ten jeden raz napisał to zdanie w liście, ale nigdy nie powiedział tego wprost.

Charles poluzował trochę uścisk, żeby móc odrobinę odsunąć Willa od siebie i spojrzeć mu w oczy. Kochał te jego niejednolite tęczówki - niby obie ciemne, ale prawe po części też niebieskie; kochał te jego ciemne włosy. Tak naprawdę kochał całego Moore'a, włącznie z jego charakterem i nieumiejętnością wyznania uczyć.

Jedną dłoń położył na policzku Willa, drugą nadal trzymał na jego talii. Chłopak cały czas patrzył mu w oczy. Vasillas miał dość czekania i w końcu przysunął swoją twarz do twarzy Willa, żeby go pocałować. Tak bardzo pragnął to w końcu zrobić, ale nie zamierzał zmuszać go, więc przez chwilę czekał na jego reakcję. Pocałował go dopiero, gdy ten nie wzbraniał się przed tym. Moore oddał pocałunek. Tylko tyle było im na razie trzeba. Jeden pocałunek i nic więcej do szczęścia nie potrzebowali w tym momencie.

- Kocham cię. - wyznał w końcu morderca. Tyle trzeba było czekać na te słowa, ale ostatecznie zdołał to powiedzieć i świat się przez to nie zawalił.

- Aż tak ciężko było to powiedzieć? - spytał śmiejąc się detektyw.

- Tak. - znów oparł brodę o ramię Charlesa.

- Też cię kocham, Williamie.

~♧~

Dlaczego napisałam to takie ckliwe i irracjonalne? Nie wiem. Co ja miałam wtedy w głowie? Tego też nie wiem. To było zbyt dawno temu.

A w mediach Semantyka, gdyż całym swoim zimnym sercem kocham tę piosenkę i jakoś tak stwierdziłam, że w sumie to ona mi tu pasuje, bo why not.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top