30
Próbował szukać go jeszcze tego dnia, ale bezskutecznie. Jaki był z niego detektyw, skoro znów pozwolił Willowi uciec i jeszcze nie potrafił go odnaleźć? Zaczynam poważnie zastanawiać się nad odejściem z pracy. Jaki sens było pracować tam skoro z powodu pewnej osoby nie potrafił nawet racjonalnie myśleć? Prędzej czy później i tak pewnie go wyrzucą, bo nie będzie w stanie skupić się na obowiązkach. No chyba, że Will wróci i będą razem. Wtedy wszystko byłoby dobrze. Choć w to 'będzie dobrze' nie do końca wierzył...
Starał się na razie nie podejmować pochopnych decyzji, więc sprawę związaną z pracą zostawił chwilowo w spokoju. Teraz priorytetem było odnalezienie Willa, bo bez niego nie był w stanie normalnie funkcjonować i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zauważył, że przez tego chłopaka tracił rozum. Duma nie pozwalała mu odpuścić i po prostu czekać na jego powrót.
Nadszedł wieczór. Siedział przy stole w jadalni, w dłoni trzymał widelec, a jego kolacja nawet nie została nim dotknięta choćby w najmniejszym stopniu. Wpatrywał się pustym wzrokiem w ścianę, cały czas obracając w palcach trzymany sztuciec. Rozmyślał nad tym w jaki sposób znaleźć Willa i sprowadzić go tu z powrotem.
Rosalia martwiła się o swojego pracodawcę, zaczynała szczerze podejrzewać u niego szaleństwo. Jego zachowanie wcale nie było normalne. Wiedziała jak działała miłość, ale to, jak ją przeżywał Charlesa było trochę niepokojące. Znów zaczęła wyklinać w myślach Willa i jego tchórzowskie zachowanie. Nie wiedziała jaka była ich sytuacja, więc łatwo było jej oceniać.
- Jak pan śmie?! - usłyszał krzyk Rosalii, który wyrwał go z zamyślenia. Na początku pomyślał, że mu się tylko wydawało. Odłożył widelec i zaczął przysłuchiwać się bardziej. - Pan Charles przez pana zachowuje się jak osoba szalona!
Przez chwilę siedział dalej i próbował domyślić się co tak naprawdę się działo. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że Will obiecał dzwonić. Pewnie Rosa odebrała... Odebrała! Will dzwonił!
Podniósł się gwałtownie i pobiegł od razu do salonu. Rosalia stała przy telefonie i nadal krzyczała na Willa. Nie dawała mu nawet odpowiedzieć.
Charles podszedł do niej i wyrwał jej słuchawkę w momencie, gdy dziewczyna krzyczała, żeby Moore jak najszybciej wracał. Zaczęła mu grozić, ale nie dała rady skończyć i nikt nie dowiedział się co mu zrobi, jeżeli ten nie wróci.
- William? - zapytał niepewnie Charles. Rosalia stała oburzona obok niego.
- Tak, to ja. - odpowiedział mu cichy i tak bardzo znajomy głos ze słuchawki telefonu - Chyba dzwonię w złym momencie. Chciałem tylko się upewnić, że u ciebie wszystko w porządku.
- Nie! To znaczy wszystko dobrze. Nie rozłączaj się.
- Charles, wybacz... Panna Rosalia mówiła, że nie jest z tobą najlepiej. To moja wina...
- William... - westchnął.
- Nie zaprzeczaj. - powiedział szybko nie dając mu dokończyć - Na pewno wszystko dobrze?
- Tak, nie martw się.
- Kłamstwo! - krzyknęła Rosalia. Charles spojrzał na nią gniewnie.
- Niech pani się nim opiekuje. - poprosił Will - Lepiej, żeby... żeby znalazł sobie kogoś lepszego.
- Jak pan może?! Niech pan natychmiast wraca! Muszę pana nauczyć manier!
- Rosalia, wyjdź. - powiedział do niej Charles - Chcę porozmawiać z nim sam.
Dziewczyna niechętnie wyszła z pomieszczenia. Opuściła swojego pana, choć wolała zostać i powiedzieć Willowi prawdę. Może dzięki temu wróciłby szybciej. Mimo wszystko nie zamierzała stać na korytarzu i podsłuchiwać, musiała kontynuować swoją pracę.
- Już, wyszła. - oznajmił Charles do słuchawki. Miał nadzieję, że Will nie rozłączył się w tym czasie. Kamień spadł mu z serca, gdy usłyszał jego głos.
- Aż tak mnie kochasz? Nie możesz myśleć tylko o mnie, musisz dalej żyć.
- Tylko jak? William, po raz pierwszy doświadczyłem tak silnych uczuć. Nie wiem co robić. Wrócisz do mnie?
- Na razie nie.
- Gdzie jesteś?
- Daleko. Niedawno dotarłem do nowego domu. Pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do ciebie. Martwiłem się... Jestem głupi. Po co daję ci nadzieję? Nie powinienem był dzwonić, ale nie potrafiłem inaczej. Żałosne. - zaśmiał się cicho - Próbuję zapomnieć, ale wszystko ciągnie mnie do ciebie.
- William, dzwoń codziennie. - poprosił lekko podłamany i bez nadziei na to, że ten się zgodzi - Rano i wieczorem. Chcę słyszeć twój głos. O nic więcej nie proszę, skoro nie chcesz wrócić.
Przez chwilę było słychać tylko głuchą ciszę. Charles zaczął podejrzewać, że po słyszeniu tych słów Will się rozłączył. Mylił się. Moore nie wiedział co powiedzieć, ta wypowiedź nim wstrząsnęła, nie spodziewał się, że Vasillas będzie tak bardzo o niego zabiegał. Nikt nigdy wcześniej nie walczył o niego w ten sposób i trochę mu imponowało zachowanie detektywa w tym momencie, ale z tyłu głowy wciąż były podejrzenia... Domyślał się, że to mógł być podstęp, ale gdyby Charles chciał go złapać i zamknąć w więzieniu, chyba zrobiłby to od razu.
- Będę dzwonił dwa razy na dzień, każdego dnia. - obiecał mu.
- W liście napisałeś, że kiedyś tu wrócisz. Będę czekał na ten dzień, a gdy już wrócisz, znajdę cię i będę zabiegał o ciebie w należyty sposób.
- Mam rozumieć, że nie zamierzasz mnie szukać do tego czasu? Będziesz tylko czekał, aż wrócę?
- Tego nie powiedziałem. W końcu jestem detektywem, zawsze będę cię szukał.
- Będziesz czekał na mnie, nawet jeżeli minie kilka lat? - dopytał. Nie wierzył, że ten mógłby wytrzymać aż tyle. Nic nie trwało wiecznie.
- Tak, jeżeli będziesz dzwonił, mogę czekać nawet kilka lat. Chociaż wątpię, że ukryłeś się na tyle dobrze, żebym nie znalazł cię po kilku latach.
- Zobaczymy. Muszę już kończyć.
- Ktoś do ciebie przyszedł? - zapytał podejrzliwie. Jakaś jego część obawiała się, że Will znajdzie sobie kogoś innego i już nie wróci.
- Nie musisz być zazdrosny. Jestem sam. Nie zamierzam mieć innego kochanka ani nawet kochanki. Muszę tylko jechać do sklepu.
- Pamiętaj, żeby do mnie dzwonić.
- Ja nie łamię obietnic.
Zostało mu żyć nadzieją, że Will rzeczywiście dotrzyma danego słowa, a podobno nadzieja umiera ostatnia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top