24

Stały grunt spod stop Willa osunął się. Pod nim była już tylko otchłań. Nie wiedział czy to działo się rzeczywiście, czy tylko mu się zdawało i tak naprawdę Charles nie powiedział tego. Przestał słyszeć i czuć cokolwiek zaraz po usłyszeniu tego zdania. Zamknął oczy, pozostała tylko ciemność i nic poza nią. Nie czuł deszczu, nie przeszkadzał mu już on. Nie słyszał czy Charles powiedział coś jeszcze. W jego głowie krążyło tylko jedno zdanie. 'Bo cię kocham, Williamie.' Nie wiedział czy było to naprawdę zdanie wypowiedziane przez Charlesa, czy nie. Nie był pewny czy ten detektyw rzeczywiście odwzajemnia w choć najmniejszym stopniu jego uczucia. To wszystko było tak niepewne. Charles mógł to powiedzieć tylko dlatego, żeby go powstrzymać. Mógł kłamać. Mimo wszystko Will choć odrobinę mu wierzył albo przynajmniej chciał w to wierzyć...

Nie wiedział kiedy to się stało, ale opuścił rękę wraz z bronią. Kiedy otworzył oczy, Charles stał przed nim i trzymał już jego pistolet. Brzeg mokrej już koperty wystawał z kieszeni jego płaszcza.

Spojrzał na Charlesa. Vasillas wpatrywał się w niego z ustami wykrzywionymi w lekki uśmiech. Chciał go spytać czy to, co powiedział było prawdą, ale nie był pewny czy na pewno chce usłyszeć odpowiedź. Dlatego milczał, czekał aż Charles jako pierwszy coś powie.

- Will, wszystko w porządku?

- Chyba tak. Teraz... możesz już mnie zabrać. Nie ma sensu tego przedłużać. Zawieź mnie do więzienia, dostarcz im dowody i żyj jako bohater.

Charles zaśmiał się. Dłonią dotknął policzek Willa. Moore zmarszczył brwi, nie pojmował co Vasillas teraz planował. Zanim zdąrzył domyślić się jaki jest plan detektywa, ten pochylił się i go pocałował. Odruchowo położył dłonie na klatce piersiowej Charlesa. Odwzajemnił pocałunek, dopiero po chwili odsunął go od siebie. Opuścił ręce i pochylił głowę. Obaj byli już mokrzy od deszczu. Krople spływały po nich.

- Mówiłem, że nie szukam stałego związku, ale naprawdę się zakochałem. Zrozumiem jeżeli nie chcesz być ze mną. Jedyne o co cię proszę, to spotykanie się ze mną tak, jak do tej pory.

Moore nie zareagował na to. Analizował wszystko. Próbował upewnić się czy to, co słyszał było naprawdę. Czy Charles mógł kłamać? Jak w ogóle mógł tak spokojnie mówić o tym w takim momencie?

- William. - uniósł jego podbródek i zmusił go do patrzenia na siebie - Nie zamierzam cię wydać, naprawdę. Nie mógłbym patrzeć jak ktoś cię krzywdzi. Cokolwiek powiem i tak wiem, że mi nie zaufasz, ale...

- Łapanie przestępców to twoja praca. - przypomniał mu smutnym głosem.

- Wierzę, że miałeś powody, żeby to robić. Nigdy nie ujawnie prawdy o tobie. Przysięgam. A teraz chodźmy już stąd. Nie chcę, żebyś się przeziębił.

Charles schował pistolet Willa do kieszeni. Wolał jeszcze nie oddawać mu broni. Teraz priorytetem było zabranie go stąd. Pociągnął go w stronę, z której przyszedł. Moore dał się prowadzić bez oporu. Przynajmniej mógł potrzymać Charlesa za dłoń, chociaż przez chwilę.

Szli dość szybko, żeby nie zmoknąć jeszcze bardziej, choć w sumie to bardziej się chyba już nie dało. Powóz czekał na nich w miejscu, z którego Charles wysiadł. Julian siedział zniecierpliwiony na miejscu woźnicy. On na szczęście nie był mokry, jego siedzenie było zadaszone. Niestety biedne konie nie miały tyle szczęścia.

Wsiedli do środka i powóz od razu ruszył. Will siedział spokojnie. Wiedział, że kiedyś to nastąpi. Prędzej czy później ktoś musiał dowiedzieć się wszystkiego i go złapać. Nie bał się śmierci, był na nią gotowy. Trochę bolało go, że to Charles musiał być tą osobą, przez którą on skończy życie, ale z drugiej strony nie chciał, żeby to był ktoś inny. Niech ten zabije go wraz z tą miłością. Nie ufał detektywowi, nie wierzył, że go nie wyda. Nie był głupi. Podejrzewał, że teraz właśnie jechali do więzienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top