23
Wybiegł z domu nie zwracając na nic uwagi. Po drodze wziął płaszcz, który założył dopiero w powozie. Przed odjazdem wyznaczył woźnicy kierunek podróży. Chciał jak najszybciej tam dotrzeć. Teraz naprawdę zaczął się wyścig z czasem. Wiedział, że Will zamierzał się zabić, a nie zamierzał do tego dopuścić. Chciał go zatrzymać przy życiu jeszcze trochę, najpierw musiał dowiedzieć się całej prawdy i rozwiązać sprawę do końca. Gdyby Moore się teraz zabił, on nadal pozostałby z tak wieloma pytaniami bez odpowiedzi.
Na miejsce dotarł po kilkunastu minutach, ale to nie był jeszcze koniec jego trasy. Musiał jeszcze przejść trochę dalej, żeby znaleźć się na miejscu. Przechodził uliczkami, aż w końcu dotarł do mostu łączącego dwa brzegi jeziora. Uspokoił się trochę, gdy zobaczył Willa. Teraz przynajmniej miał pewność, że zdążył na czas i chłopak jeszcze żył, więc mógł choć trochę z nim porozmawiać.
Podbiegł do niego na most. Will patrzył w stronę wody. Był spokojny i nadzwyczaj obojętny, jakby zatracił wszystkie swoje uczucia, emocje, a nawet sens istnienia. Wyglądał na zmęczonego, ale poza tym raczej nic mu nie było, a przynajmniej na razie. Odwrócił się dopiero, gdy Charles był kilka kroków od niego i przystawił sobie pistolet do głowy.
- Nie podchodź. - zażądał.
Charles zatrzymał się i uniósł dłonie, żeby pokazać mu, że nie stanowi dla niego w tej chwili zagrożenia. Był zszokowany tym, że Moore naprawdę zamierzał zabić się na jego oczach. Nadal nie rozumiał jego postępowania. Przecież nie musiał się zabijać, mógł zabić jedyną osobę, która dowiedziała o wszystkim. Przecież już to robił, więc co go powstrzymywało teraz? Wciąż zadawał sobie pytanie dlaczego ten nie zabił go już wcześniej? Mógł przecież to zrobić zaraz po tym, jak go poznał i teraz nie miałby żadnego problemu.
- Will, co ty robisz? - zapytał.
- Chcę to wszystko zakończyć. Wybacz, że cię w to wplątałem. Nie powinniśmy nigdy zacząć się spotykać. Słyszałem, że przestałeś chodzić do pracy. To wszystko moja wina... Żeby ci to wynagrodzić, postanowiłem coś zrobić. - wyciągnął z kieszeni kopertę i podał ją Charlesowi, ten zrobił krok w przód i ją przyjął. Will cofnął się, wolał nie ryzykować. - Są tam wszystkie plany dotyczące ostatniego zabójstwa. Będziesz miał dowód. Reszta planów jest ukryta w moim domu w skrzynce pod łóżkiem. Możesz przypisać sobie zabicie mnie, dzięki temu będziesz miał lepsze życie. Nikt nawet nie będzie podejrzewał, że łączyło cię ze mną coś więcej.
- O czym ty mówisz? - nie rozumiał dlaczego Will chciał zrobić coś takiego, przecież nie musiał mu nic wynagradzać. - Chcesz, żebym udowodnił twoją winę?
- Gdy już umrę i tak będzie mi wszystko jedno, a tobie to pomoże.
Z nieba zaczęli spadać krople deszczu. Chyba pogoda zaczęła już rozpaczać nad tą sytuacją. Na początku była to tylko mżawka, ale z każdą minutą padało coraz mocniej. Ciemne chunry co jakiś czas odsłaniały księżyc w pełni. A oni nadal stali tak i nie obchodził ich deszcz ani nic innego, cokolwiek by się nie działo wokół. W tej chwili liczyli się tylko oni dwaj i nic więcej.
- William, odłóż pistolet. - poprosił go.
- Dlaczego miałbym to zrobić? Dlaczego miałbym ci zaufać? Twoim zadaniem jest złapać mnie i zamknąć w więzieniu albo zabić.
- Więc oddaj mi broń. - wyciągnął dłoń w jego kierunku - W takim razie zabiję cię sam.
Will był w szoku. Nie spodziewał się takiej propozycji. Nie ufał mu i nie wierzył w to, że ten mógłby go zabić. To mógł być podstęp. Vasillas prawdopodobnie chciał mu tylko zabrać pistolet, żeby potem go aresztować. Moore wolał zginąć od razu i na własnych zasadach.
- Nie. - odpowiedział, a Charles zrezygnowany opuścił rękę.
- Nie wierzysz, że byłbym w stanie to zrobić?
- A dlaczego miałbym ci wierzyć? - zaśmiał się - Jestem mordercą, a ty detektywem. Jeden z nas musi dziś zginąć, żeby drugi mógł żyć w spokoju i to ja dziś umrę.
- Dlaczego akurat ty? - chciał za wszelką cenę wyperswadować mu pomysł z zabiciem się, nie zamierzał patrzyć na jego śmierć - Dlaczego nie możesz zabić mnie? Potem będziesz mógł żyć spokojnie, nie będzie już żadnych świadków, nikogo kto by znał twoją tajemnice. Możesz wyjechać i żyć dalej.
- Ja już i tak nie mam po co żyć.
- Nie mów tak. Może i jesteś mordercą, ale zasługujesz na życie. Każdy zasługuje na to.
- Dlaczego tak bardzo chcesz utrzymać mnie przy życiu? Żywy na niewiele ci się zdam. Będziesz musiał na mnie patrzeć, gdy zostanę oskarżony i prawdopodobnie zabity, będziesz musiał żyć w świadomości, że dałeś się oszukać i byłeś kochankiem mordercy. Chyba, że tobie właśnie o to chodzi... Żeby patrzeć na mój upadek, upokorzenie...
- Dlaczego nie chcę, żebyś umarł? - patrzył wprost w te dwukolorowe tęczówki - Bo cię kocham, Williamie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top