20

Dwa dni od tego zdarzenia Charles wysłał mu list, który znów został mu dostarczony przez jakiegoś młodego chłopaka. Poprosił o spotkanie. Mieli spotkać się w parku, niedaleko mieszkania Willa. Detektyw wiedział, że ten może nie mieć teraz do niego zaufania, więc nie będzie chciał się spotkać u niego w domu ani w jakimś zamkniętym pomieszczeniu, dlatego wybrał otwartą przestrzeń. W ten sposób dał mu łatwiejszą drogę ucieczki. Natomiast sam Moore właściwie planował ucieczkę, gdyby coś poszło nie tak, co uważał za bardzo prawdopodobne.

Will był na miejscu pierwszy. On miał w sumie bardzo blisko, więc oczywiste było, że droga tu zajmie mu krócej. Charles zjawił się kilka minut później.

Był już wieczór. Nastał mrok i jedynym źródłem światła były lampy zapalone po obu stronach ścieżek w parku oraz księżyc będący prawie w pełni.

Will stał na ścieżce obok ławki, znajdował się niedaleko od wejścia do parku. Charles szybko go znalazł, gdyż byli jedynymi osobami tu. Podszedł powoli, żeby nie wzbudzać podejrzeń i nie sprawić, że Moore ucieknie. Obaj zachowywali ostrożność.

- Jaki jest powód tego spotkania? - zapytał od razu William.

- Chcę dowiedzieć się prawdy. - mówił uważnie go obserwując - Ostatnio powiedziałeś, że to ty. Od razu mówię, że nie wierzę w to. Była tam twoja zapalniczka, ale to tylko przypadek. Przecież wiem, że byłeś tam przed napisaniem artykułu. Widzieli cię. Powiedz szczerze, co chciałeś osiągnąć mówiąc coś takiego?

- Nie wiem. - uśmiechnął się lekko - Myślałem, że od razu mnie podejrzewałeś i chciałeś, żebym się przyznał.

- Nigdy nie podejrzewałem cię o bycie mordercą. - położył dłonie na ramionach Willa i spojrzał mu w oczy - Ufam ci i wierzę, że nie mówiłeś tego poważnie.

-  A co gdybym jednak był mordercą?

- Nie myślmy o tym. Nasz układ dalej aktualny? Nie chcę rezygnować z tej znajomości przez zwykłe nieporozumienie.

- Tak.

~♧~


Może i to było głupie, ale wszystko miało swój cel i było zaplanowane. Dlaczego więc zabrał Charlesa po raz pierwszy do swojego mieszkania? Odrobinę uwierzył w to, że Vasillas nie podejrzewał go. Poczuł się pewniejszy, ale to nadal nie było głównym powodem. Chciał ostatnią już noc spędzić z nim. Nie zamierzał go w tym uświadamiać, ale to miało być ich ostatnie spotkanie. Teraz nic nie było do końca pewne i musiał uważać.

Nie poruszyli już tematu morderstw. Zostawili tę sprawę w spokoju. Po prostu zamiast się tym martwić, zajęli się sobą.

Charles na początku był zaskoczony, że Will zaprowadził go po raz pierwszy do swojego mieszkania, ale uznał to za dowód zaufania. Myślała, że teraz ich stosunki mogą być jeszcze lepsze. Nie podejrzewał nic. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że to mogłaby być pułapka. Może i postępował lekkomyślnie, ale nie bez powodu...

Po wszystkim Will udawał, że śpi. Tak naprawdę tylko leżał z zamkniętymi oczami i czekał aż Charles zaśnie. Gdy usłyszał spokojny oddech Vasillasa, poczekał jeszcze chwilę, żeby upewnić się, że ten na pewno jest już pogrążony we śnie. Dopiero potem wstał i ubrał się w pośpiechu. Starał się nie obudzić śpiącego kochanka.

Jego plan niby był prosty. Zamierzał się pozbyć jedynej osoby, która mogłaby być świadkiem przeciwko niemu. Zabijał już przecież kilka razy, więc nie było to dla niego niczym nowym. W każdym razie nie mógł zwracać uwagi na to, że byli kochankami. To nic nie znaczyło w tym momencie. Liczyło się tylko pozbycie się go. Musiał to zrobić, po prostu musiał i był zdeterminowany wypełnić to zadanie.

Wziął swój nóż i wrócił na łóżko. Usiadł obok Charlesa. Spojrzał na niego z obojętnością. Nie mógł pozwolić, aby uczucia zaślepiły go i zmusiły do zmiany decyzji. Nie miał wyjścia. Mógł go zabić lub niedługo umrzeć sam, prawdopodobnie z rąk Vasillasa. Wybór był prosty. Uniósł ostrze i...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top