18
Musiał wszystko dokładnie zaplanować tak, jak to zawsze robił. Najpierw zbierał wszystkie informacje o tej osobie, śledził ją, znał każdy jej ruch, nawyk, musiał wiedzieć wszystko. Nawet informacje gdzie, kiedy i o której zwykle bywa musiały mu być znane. Jeżeli chciał doprowadzić sprawę do końca wszystko musiał zrobić dokładnie. Tu nie było czasu na choćby najmniejsze błędy, bo takie mogłyby go doprowadzić do niechybnej śmierci.
Arthur Brown. Kolejny arystokrata zadufany w sobie, egoista, gwałciciel, zdarzało się nawet, że zabijał swoje ofiary. Jak taka osoba mogła dalej żyć? Trzeba było wymierzyć sprawiedliwość samemu. Skoro większa część policji i rządu go chroniły, ktoś inny musiał się nim zająć. Padło na osobę, która lubiła swoją robotę.
Swoją ofiarę jak zwykle zaciągnął do miejsca gdzie nikt nie mógł jej uratować, a prawdopodobieństwo, że ktoś to usłyszy lub zobaczyć było znikome. Najpierw wysłał mu list. W wiadomości kazał mu przybyć w to miejsce, o danej porze. Groził, że powie wszystkim co robił ze swoimi służącymi, wysłał nawet kilka zdjęć, na których dokładnie widać, że zaczyna się dobierać do dziewczyny, która próbuje się bronić. Zdobycie takich rzeczy było dla niego łatwe. Wystarczyło mieć dobre kontakty, które istotnie posiadał dzięki swojej dziennej pracy.
Przyszła ofiara pojawiła się w wyznaczony miejscu, o wyznaczonej porze. Nie podejrzewał kto mógłby dowiedzieć się o jego tajemnicach. Przybył tu tylko dlatego, żeby się tego dowiedzieć i pozbyć się tej osoby. Nie wiedział jednak, że ta osoba planowała zabić jego jako pierwsza.
Obaj znaleźli się w opuszczonej fabryce. Budynek rozpadał się. Nikt tu nie przychodził od dawna. W dzień jedynie czasem pojawiało się tu jakieś odważne dziecko, żeby udowodnić swoje męstwo. W nocy budynek mógł robić za dom duchów biorąc pod uwagę straszny i tajemniczy wygląd. Cały budynek znajdował się w zniszczonej i opuszczonej dzielnicy, co dodatkowo ułatwiało sprawę.
Ofiara chodziła wystraszona po budynku. Odwracał się na każdy najmniejszy szmer. Bał się i w sumie miał rację. Był obserwowany z daleka przez seryjnego mordercę, choć nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. Zabójca siedział w kącie i patrzył, czekał na ruch ofiary, która trzęsąc się chodziła niedaleko i w celu zabicia szantażysty szukał go. Arystokrata myślał pewnie, że go nie słychać, ale hałas jaki wywoływał mógłby zbudzić umarłych z cmentarza oddalonego o kilkanaście kilometrów. Zabójcę śmieszyła ta sytuacja. Jego ofiara nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że on był tu i to jeszcze tak blisko, obserwował go i chciał zaraz odebrać mu życie...
To było takie cudowne i ekscytujące. Zaraz ten okropny człowiek miał umrzeć z jego rąk, ale na razie błąkał się w ciemnościach chcąc przeżyć jeszcze trochę, a on mu na to łaskawie pozwalał. Niby gdyby ktoś dowiedział się o tym co robił ten człowiek, wtedy byłby skończony, ale według mordercy to byłaby niewystarczająca kara. Trzeba było go zabić, żeby wymierzyć sprawiedliwość i cudowny zabójca miał już o to zadbać.
Zabawne było jak bardzo głupia była ofiara. Przybył sam w środku nocy, do opuszczonego budynku, gdzie łatwo było go zabić. Jego celem było pozbycie się osoby, która go szantażowała, zatuszowanie wszystkiego i dalsze życie tak, jak wcześniej. Niestety pewna osoba miała inny plan i nie zamierzała go zmieniać ani trochę.
W końcu znudziło go to. Miał dość bezczynności. Chciał mieć już to za sobą, skończyć to szybko i już wrócić. Wstał i po cichu zaczął iść w stronę ofiary, która w dalszym ciągu pałętała się po budynku wystraszona. Z powodu tej paniki nawet nie usłyszał, że ktoś za nim idzie. Zabójca trzymał w dłoni pistolet. W drugiej zaś miał kamień, żeby móc zmylić ofiarę. Na jego udzie przymocowany był pasek, a przy nim miał swój nóż. Nadal zastanawiał się nad sposobem zabicia.
Rzucił kamień w bok. Po chwili było słychać uderzenie tego przedmiotu o podłogę. Ofiara odwróciła się jeszcze bardziej spanikowana w tamtą stronę. Teraz już miał świadomość, że prawdopodobnie nie był tu sam. Z przerażenia arystokrata upuścił swój pistolet. Nachylił się i ciężko oddychając zaczął szukać po omacku swojej broni.
Zabójca nacisnął przełącznik, po czym światło za ofiarą zapaliło się. Wyszedł zza metalowej półki i podszedł do ofiary, która na kolanach, w pośpiechu próbowała dostać się do swojego pistoletu. Kiedy zobaczył, że ktoś idzie w jego stronę, od razu wstał i zaczął się cofać. Szedł prosto w stronę światła. Zabójca nadal pozostając w cieniu kierował się powoli do nim.
Mężczyzna w końcu znalazł się pod kolejnymi półkami. Był w kącie i nie miał jak uciec. Nie wiedział gdzie był jego przyszły zabójca. Mógł biec w którąś stronę, ale tak mógłby wpaść prosto na mordercę. Jedynym wyjściem było stanie w kącie i czekanie na śmierć.
- Czego chcesz?! - krzyknął. Było słychać ogromne przerażenie w jego głosie, starch był też widoczny na twarzy. - Dam ci wszystko! Tylko mnie wypuść! Nikt się nie dowie co się tu stało! Przysięgam!
Z mroku wyłoniła się jedynie wyciągnięta w jego stronę ręka. W dłoni ściśnęta była broń. Pistolet wymierzony wprost w stronę ofiary, która już niedługo miała skonać.
- Chcę sprawiedliwości. - oznajmił zabójca, po czym pociągnął za spust. Kulka poleciała wprost w głowę ofiary.
Prawie całkiem bezwładne już ciało osunęło się na podłogę. Zabójca strzelił po raz drugi. Tym razem w serce. Musiał mieć pewność, że ofiara umrze od razu. Lepiej było wszystkiego dopilnować.
Schował pistolet. Po chwili w mroku pojawił się ogień z zapalniczki. Przybliżył ją do twarzy, żeby zapalić papierosa trzymnego w ustach. Wśród ciemności dało się zobaczyć zarys twarzy i oczy niejednolitego koloru. Wokół uniósł się dym. Morderca spojrzał obojętnie na ofiarę. Nie wiedział dlaczego, ale pomyślał o swoim kochanku. Zastanawiał się czy gdyby teraz pojawił się pod jego drzwiami, wpuściłby go i pozwolił zostać na noc. Od kilku dni się nie widzieli i zaczynało mu brakować jego bliskości, choć nie zamierzał nigdy tego przyznać na głos. To było poniżej jego godności.
~♧~
W tym momencie chyba powinnam robić zakłady kto jest mordercą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top