15

Znów obudził się obolały. Tym razem chociaż spodziewał się tego, więc nie było to dla niego coś nowego. W każdym razie nie było to przyjemne uczucie, chociaż już tym razem nie odczuwał tego tak bardzo.

Poczuł na sobie coś ciężkiego. Otworzył oczy i zobaczył, że na jego talii znajdowała się właśnie ręka Charlesa. Vasillas leżał za nim i obejmował go od tyłu. Wcale mu się to nie podobało, bo utrudniało mu ucieczkę.

Chciał nie musieć wstawać, ale wolał podnieść się i znów wyjść zanim brunet się obudzi. Nie zamierzał rozmawiać z nim teraz gdy był kompletnie nagi w jego pokoju. Wczoraj mu to nie przeszkadzało, tak, jak i wszystko inne, ale teraz myślał już trzeźwo. Można by nawet powiedzieć, że był już inną osobą niż poprzedniej nocy. Tak samo jak poprzednio, irytowały go dodatkowo czerwone ślady pozostawione na jego ciele przez Vasillasa. Czuł się upokorzony i po raz kolejny obrzydzony tym co zaszło.

- Dziś mi nie uciekniesz. - usłyszał za sobą cichy, lekko zaspany głos i w tym samym czasie poczuł jak ramię Charlesa zaciska się mocniej wokół jego pasa.

Sparaliżował go szok, odrobinę panika. Z zaskoczenia aż wstrzymał na chwilę oddech. Myślał, że Charles śpi, a teraz został nagle uświadomiony, że się mylił. Wolałby, żeby jednak ten się nie obudził.

- Tym razem nie puszczę cię tak szybko. - kontynuował Vasillas - Dziś możemy spokojnie porozmawiać. Teraz już nie jesteś taki napalony, więc powiedz mi czy taki układ ci odpowiada.

- Nie narzekam. - powiedział dość cicho. Wciąż nie opuściła go panika, ale nie podejrzewał, że rozmowa z nim przyjdzie mu tak łatwo, jakby znali się od bardzo dawna i to wszystko było dla nich codziennością.

- Wspaniale, bo jest mi z tobą dobrze. Przynajmniej nie muszę szukać kogoś innego.

- Jak to ma wyglądać? - zaciekawił się.

- Normalnie. Będziemy się spotykać na seks co jakiś czas. Nie musi to być u mnie w domu. Możemy znaleźć inne miejsce, jeżeli ci to przeszkadza.

- Na razie mi to odpowiada. Chodzi mi bardziej o to jak będą wyglądały nasze relacje przy innych.

- Będziemy zwykłymi przyjaciółmi.

- A co z naszą współpracą w związku z zabójstwami?

- Tu nic się nie zmienia. Jeżeli ci to nie przeszkadza, będziesz mi pomagał.

- O ile będę przydatny w tej sprawie.

- Już jesteś. Dużo wiesz na ten temat. - zrobił dłuższą przerwę - Niestety Williamie, muszę cię już opuścić. Możesz tu zostać jeszcze, a gdy już będziesz gotowy, zejdź na śniadanie. Jeżeli chcesz możesz wziąć jakieś ubrania ode mnie. Tylko tym razem nie uciekaj, nic ci przecież nie zrobię.

Charles cmoknął go lekko w policzek na pożegnanie, a potem wstał i podszedł do szafy, żeby się ubrać. [No Ki, bo nikt nie będzie wiedział po co jak nie napiszesz...]
Nie miał problemu paradować tak po prostu nago przez Willem. Widocznie był dość bezwstydnym człowiekiem.

Szybko się naszykował. Moore przez cały czas go obserwował. To nie tak, że chciał się na niego popatrzeć, on po prostu lubił obserwować ludzi, wtedy można było się dużo dowiedzieć. Poza tym, aktualnie nie miał lepszego zajęcia niż patrzenie na niego.

Charles wyszedł już kilka minut temu, a on nadal leżał bezczynnie. Tym razem nie miał motywacji. Gdyby mógł, zostałby tu przez cały dzień, aczkolwiek wątpił czy Vasillas się na to zgodzi nawet jeżeli byli kochankami. On jednak czuł więź z tym wygodnym łóżkiem i chciał tu zostać jak najdłużej. Tak, był leniem.

Drzwi uchyliły się i do środka weszła młoda dziewczyna. Rosalia na początku nie zdawała sobie sprawy z obecności Willa, nie spodziewał się go tu zobaczyć, sądziła, że już dawno go tu nie ma. Po prostu weszła i zaczęła zbierać z podłogi ubrania. W pewnym momencie zauważyła, że nie należą one do Charlesa. Podniósł głowę i spojrzała na łóżka.

- Przepraszam. - powiedziała szybko i zakryła oczy dłonią - Myślałam, że już pan wyszedł tak, jak ostatnio.

- Nie dziwi to pani? - usiadł i okrył się bardziej kołdrą.

- Ani trochę. Pan Charles czasem przyprowadza tu swoich kochanków.

- Czyli o wszystkim pani wiedziała?

- Oczywiście. Mam wyjść?

- Nie musi pani.

- Mam rozumieć, że pan Charles zostawił pana tak tutaj?

- Tak. - odparł niepewnie. Nie rozumiał o co dokładnie chodziło dziewczynie i w jakim celu pytała o to.

- Pan Charles tak ma. Czasem lubi, żeby jego kochanek został na dłużej, żeby mieć go przy sobie. Przepraszam. Powinnam się zamknąć.

- Nie szkodzi. Z chęcią dowiem się o nim czegoś więcej.

Dziewczyna zebrała wszystkie ubrania i położyła je przy szafie, którą po chwili otworzyła. Zaczęła czegoś szukać. W końcu znalazła podstawowe części garderoby potrzebne jej w tym momencie.

- Pana ubrania wypiorę i oddam panu przy następnym spotkaniu. Teraz weźmiemy coś z szafy pana Charlesa. Nie może pan chodzić nago, chociaż on by tego pewnie chciał... a tych z poprzedniego dnia nie pozwolę panu założyć. - podeszła do łóżka i położyła wybrane ubrania. Starała się nie patrzeć na Willa.

- Nie musi się pani tak martwić. Ja i tak zaraz wracam do domu.

- O nie. Tym razem pan tak szybko nie ucieknie. Zostanie pan na śniadanie, a potem pan Charles odwiezie pana do pracy.

- Nie chcę robić kłopotu.

- Nalegam, aby pan został. Niech pan to zrobi dla pana Charlesa.

- Niestety, ja naprawdę muszę wracać.

- A dla mnie? - zapytała niepewnie.

- Dla pani mogę to zrobić.

Dziewczyna zarumieniła się i uśmiechnęła. Lubiła Willa i życzyła mu, żeby jego relacji z Charlesem przetrwała jak najdłużej. Naprawdę chciała, żeby jej pracodawca odnalazł w końcu prawdziwe szczęście.

- Niech się pan ubiera. - rzuciła na odchodne - I zaraz ma pan przyjść na śniadanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top