Rozdział #1
– Kathleen, wstawaj! – Krzyknęła mama.
– Już wstaje! – Odkrzyknęłam i leniwie wyszłam z łóżka.
Poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Po wyjściu z kabiny i owinięciu się ręcznikiem spojrzałam w lustro, by ocenić jak bardzo moje rude, długie prawie do pasa włosy są roztrzepane, by po chwili złapać za szczotkę i doprowadzić je do ładu. Potem ubrałam się, zrobiłam lekki makijaż i zeszłam na dół. Weszłam do niewielkiej kuchni, po której krzątała się mama i usiadłam przy stole, który umiejscowiony był pod oknem. Cóż, żyjemy skromnie, ale za to wygodnie.
– No, w końcu wstałaś. – Zaśmiała się mama i podała mi śniadanie. Uśmiechnęła się lekko, rozbawiona i zabrałam się za jedzenie.
Moja mama jest zielonooką brunetką, choć w jej ciemnych włosach można dojrzeć naturalne pasemka. Wzrostem jesteśmy równe, ale jeśli chodzi o figurę nieco zazdroszczę mamie. Jest szczupła i ma wysportowaną sylwetkę.
– Smacznego. – Powiedziała z uśmiechem na twarzy.
– Dziękuję.
Po posiłku szybko po sobie posprzątałam i sprawdziłam godzinę w telefonie.
– To ja już muszę iść, pa mamo. – powiedziałam, po czym wyszłam z domu
- Do później Kathleen, uważaj na siebie po drodze! - Przestrzegła mnie mama.
Wyszłam z domu i popędziłam do szkoły moją standardową drogą. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu. Weszłam do budynku, gdzie niemal od razu podeszła do mnie nieco niższa ode mnie szczupła blondynka o szaro-zielonych oczach, moja przyjaciółka od czasów dzieciństwa, Lydia.
- Hej Kath. - Przywitała się Lydia.
- Hej Lydia. - Odpowiedziałam.
Jeszcze przez parę minut postałyśmy przy wejściu, jednak potem ruszyłyśmy w stronę sali, w której miałyśmy mieć pierwszą lekcje. Gdy doszłyśmy na miejsce Lydia oparła się o ścianę i westchnęła głośno.
- Eh... masakra.
- Co takiego? – Zapytałam.
- Szkoła - odpowiedziała - nic innego nie jest aż taką masakrą, jak szkoła. - Prychnęłam cicho rozbawiona. Uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy dostrzegłam coś kątem oka.
- To pozwól, że cię zdziwię. Są rzeczy gorsze od szkoły.
- Tak? Niby jakie? Podaj jeden przykład.
- On. - Wskazałam na wysokiego bruneta, który stał przy szafkach.
- Alan Dowell? - Zapytała zdziwiona Lydia.
- Tak, on. – Odpowiedziałam zirytowana.
- Czekaj... to wy się znacie? - Zapytała.
- Eh... można tak powiedzieć. - Powiedziałam bardziej do siebie niż do niej, jednak na tyle głośno, by Lydia to usłyszała.
- No to nieźle. A podobno chłopcy cie nie interesują - powiedziała z dziwnym uśmieszkiem na twarzy - a tu proszę nasza Kathleen zna jednego z przystojniejszych chłopaków w szkole.
- To raczej inny typ znajomości.
Cóż. Mimo wszystko miała rację. Nie interesowała mnie zabawa w związki, więc póki co nie szukałam chłopaka, miałam inne priorytety niż użeranie się z facetami.
- Poza tym nawet go nie lubię - odpowiedziała, choć musiałam przyznać, że Dowell faktycznie był przystojny, ale nawet jeśli mimo wszystko zależało by mi na znalezieniu sobie chłopaka, to z całą pewnością nie padło by na Alana. Łączyła mnie z nim burzliwa przeszłość i to mnie od niego odpychało - a poza tym to nie bawię się w żadne związki i inne dyrdymały.
- Ok. Niech ci będzie. - Zaśmiała się blondynka.
- Zaraz dzwonek... na szczęście.
Miałam rację. Gdy rozbrzmiał dzwonek wszyscy weszli do klasy, to samo zrobiłyśmy ja i Lydia. Zajęłyśmy miejsce w ławce i czekałyśmy na to, aż nauczyciel łaskawie zacznie lekcje. No i niestety lekcja minęła strasznie szybko.
- No, w końcu. - Powiedziała uradowana Lydia, ta dziewczyna niecierpi szkoły.
- Ta... niestety. - Odpowiedziałam.
Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu, po czym gwałtownie się odwróciłam. Za moimi plecami stał wyższy ode mnie o głowę szatyn o szarych oczach.
- Samuel?! Co ty tu robisz? - powiedziałam zdziwiona.
- No nie wiem... np. chodzę tu do szkoły? - zażartował.
Rany... jak on mnie wkurza, a teraz jestem skazana i na niego, i na tego... tego... idiotę.
- Yhym... nieważne... - powiedziałam.
Alan
Stałem swobodnie oparty o szafkę, gdy nagle moją uwagę przykuła pewna rudowłosa dziewczyna, z którą teraz rozmawiała jej blond włosa przyjaciółka, jak również pewien dobrze znany mi osobnik.
- Ja pierdole... - Mruknąłem.
- Co ty taki nerwowy? - zapytał Cameron.
- A jak myślisz? - powiedziałem zirytowany.
- Kathleen? - zapytał.
- Tak. - Odpowiedziałem nieco zdenerwowany.
- Dobra weź bo Ci żyłka pęknie... jesteś zazdrosny i tyle... - powiedział.
- Wcale nie. - warknęłam.
Tu nie do końca chodziło o zazdrość, choć nie mogę zaprzeczyć, że ona również miała tu trochę do powiedzenia.
- Jasne... jak tak Ci na niej zależy to do niej zagadaj. - powiedział.
Żeby to jeszcze było takie łatwe.
Kathleen
- Ej Kath... może gdzieś wyskoczymy razem? - zapytał Samuel.
- No wiesz ja... - nim zdążyłam skończyć wtrąciła się Lyd
- Sorry romeo, ale... ona idzie ze mną na zakupy... może innym razem... - odpowiedziała za mnie.
- No ok... - Samuel odpowiedział po czym poszedł.
- Co to miało być? - powiedziałam.
- Podobno nie bawisz się w swatki. - odpowiedziała.
- On chciał się tylko spotkać - powiedziałam - a poza tym nie potrzebuje adwokata.
- Ty nic nie rozumiesz? On chciał cie zaprosić na randkę...
Tego się można było spodziewać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top