Co jest ze mną nie tak?!
Co jest ze mną nie tak?!
Czemu zawsze wszystko zjebie, a nawet jeśli nic nie robię to i tak wszystko się wali?! No, czemu?!
Po mojej próbie samobójczej i sytuacją ze Stormi, gadałem z Michałem w zagajniku na błoniach.
Wtedy, przyszła ona. Stormi.
Chciała mi coś powiedzieć.
Nie miałem pojęcia o co jej chodziło i do niej podeszłem a ona...
Ona. Mnie pocałowała.
Tak poprostu.
A ja to odwzajemniłem.
Całowaliśmy się chwile, a ona powiedziała, że właśnie to mi chciała powiedzieć.
Ja się zdziwiłem. Przecież wcześniej mówiła coś innego.
Powiedziała, że musiała to przemyśleć.
Ja spytałem, co z Rozalią, bo wcześniej mówiła, że ją kocha.
Ona powiedziała, że wyjaśniła jej wszystko i są teraz przyjaciółkami itd... I dodała, że będę musiał z nią potem pogadać.
I znowu się pocałowaliśmy.
A potem ona poszła.
Cieszyłem się jak dziecko i już nie mogłem się doczekać naszego kolejnego spotkania.
Jednak. Nasze kolejne spotkanie, w Murzasichle. Było fatalne...
Siedziałem w jacuzzi, a Stormi do mnie podeszła. Znowu chciała porozmawiać.
Chciała porozmawiać o tym pocałunku.
Myślałem, że chciała mi się spytać czy będę jej chłopakiem czy coś w tym stylu, ale to jednak nie o to jej chodziło...
Powiedziała, że ten pocałunek, nie powinien mieć nigdy miejsca.
Że nie powinna dawać mi nadziei, na to, że coś do mnie czuje...
Dodała, że mnie nie kocha.
I że mnie nigdy nie kochała.
Powiedziałem, że przecież wcześniej mówiła coś innego.
Ale... Nie mówiła... Nigdy nie mówiła mi, że mnie kocha...
Poczułem się jak idiota.
Już miałem nadzieję, że będziemy razem... Że będziemy szczęśliwi...
Ale nie. To przecież nie mogło się udać.
Z takim chujem jak ja to przecież nikt nie chciałby być...
Wtedy, w Murzasichle, poczułem się wykorzystany. I odeszłem.
To bezsensu...
Najpierw się nie lubiliśmy. Potem, uratowała mnie a ja ją pocałowałem, ale mnie zwyzywała. Potem, ona mnie pocałowała i nagle zmieniła zdanie a potem, znowu zmieniła zdanie i złamała mi serce...
Ugh... Mogłem nigdy się z nią nie zadawać... To nie mogło wyjść, nawet gdybyśmy byli przyjaciółmi...
Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, bo znowu czułem się fatalnie.
Na początku pomyślałem, że może znowu spróbuję skoczyć, ale zrezygnowałem z tego...
Pewnie znowu ktoś by mnie powstrzymał...
Wróciłem do swojego pokoju i wziąłem sztylet, który przez przypadek znalazłem dwa tygodnie temu w mojej torbie.
Mimo tego, że się trochę bałem, to po chwili, zrobiłem pierwsze nacięcie na nadgarstku.
A potem następne i następne...
Tak. Zacząłem się ciąć.
Nie oceniajcie mnie. Poprostu, już nie wytrzymuje, a to jest lepsze niż kolejna próba skoku...
Gdy się ciołem, to na początku trochę bolało, ale potem poczułem ulgę...
Ugh... Gdy rozmawiałem wcześniej z Dawidem na mostku i gdy się pogodziliśmy, obiecałem mu, że sobie nic nie zrobię...
Na dachu gdy Stormi mnie uratowała, powiedziała, że jestem dzielny, bo mimo problemów, nie ciąłem się...
A chuj. Pierdole ich.
Najlepiej by było gdybym pewnego dnia poprostu zasnął i się nigdy nie obudził.
Czy proszę o tak wiele?!
Czy w końcu nie mogę zaznać spokoju?!
Czy nie mogę poprostu umrzeć?!
Ale pewnie jak znowu będę chciał się zabić, to znowu mi nie wyjdzie.
Na pewno tak będzie...
Ugh... Czy ja zawsze muszę brać wszystko tak emocjonalnie?! Nie mogę poprostu nie mieć tych cholernych uczuć?!
Mam dość.
Niech mnie ktoś zabije...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top