ostatni raz-




20022029
miesiąc od zakończenia eliminacji










            – nikolai, do jasnej anielki. powinieneś leżeć w łóżku, ty stary pierdlu.

            stukot czarnych obcasów rozniósł się po pomieszczeniu, oznaczając jedno – przyjście jednego z czterech jeźdźców apokalipsy o smolistych włosach, ciemnych oczach i głową opanowaną problemami. najpierw zagrożenie wojną – potem bękarci synek – następnie zawał nikolaia – a potem nagły kryzys w całej illéi, a jakby tego było mało – załamanie nerwowe chyba wszystkich żyjących schreavów.

            – nie mów mi, jak mam żyć, cheryl.

            – właśnie muszę, bo jesteś sierotą.

            – fakt. już nawet mój stary poprowadził eliminacje do samego końca...

            nikolai prychnął gorzko, jakby pierwszy raz od dawno doszedł do jakiejś refleksji i zacisnął palce nieco mocniej na gładzonym opuszkami palców szkle. każdą pojedynczą zmianę zarejestrowała cheryl valentina, przetwarzając zebrane informacje w głowie i wzdychając zaraz po mężczyźnie.

            wiedziała co czuł – jak mogłaby nie wiedzieć! – wstyd, bo podczas eliminacji nie wykazał się żadnym wsparciem dla dzieci, nie zauważając tego, w jakie bagno się pakowały. rozczarowanie samym sobą, bo starał się i starał oddać zeszły klimat, ale sam się w tym zatracił.

            poczucie winy, bo nie uchronił jednego cennego życia i sprawił, że życie pewnej rodziny legło w gruzasch.

            czasem jednak ciężko było być rozżalonym dorosłym ze szczeniackimi marzeniami i państwem jako obrożą.

            – to nie twoja wina. zdarza się najlepszym, nikoś – cheryl wyszeptała pocieszycielko, kładąc dłoń na ramieniu swojego rozmówcy.

            serce starego schreave zabiło na moment mocniej.

            siedzieli przez chwilę w ciszy, rozmawiając z nią, traktując ją jako przyjaciółkę i wroga, biorąc jej mądrość, a oddając własną głupotę i stres – bo ile razy nikolai utwierdził się w przekonaniu, że przy cheryl jest jedynie wydmuszką, a ona spadła mu wręcz z nieba? ile razy cheryl zdała sobie sprawę z tego, że siwe włosy na głowie przyjaciela to niekoniecznie oznaka starości, a czegoś kompletnie innego? a to zaledwie w ciągu jednej chwili w tej samej ciszy...

            a cisza zazwyczaj zostaje przerwana.

            – ...właśnie, cheryl, co z tym nathan–

            – nie przegrzewaj swojego mózgu, schreave. nie jest twoim synem. wiem to.

            czyli dzień dobroci dla zwierząt się skończył.

            – skąd? – zmarszczył brwi.

            – wraz z heraklesem przestudiowaliśmy datę urodzenia sancheza i wszystko, co mógłbyś robić na dziewięć miesięcy przed. nie uwierzysz – nie było nas wtedy nawet w kraju. nie wykluczam istnienia twoich bękarcich dzieci, ale jedno jest pewne – nathaniel nim nie jest. nie musisz budować nowego pokoju dla dzidziusia.

            – och, dobrze wiedzieć... to kiedy następna imprezka?

            – ja pierdole...

            – znam ten cytat aż za d–

            – błagam, milcz, jak do mnie mówisz. chociaż na moment.

            nikolai westchnął, dając cheryl dosłownie chwilkę na odsapnięcie od jego irytującego głosu, za to ona dziękowała fatum, że nikolai chociaż na chwilę się uciszył.

            – a jak trzyma się klocek?

            – ...masz na myśli, jak się trzyma elmer?

            – znowu zaczynasz?

            – wydaję mi się, że raczej dobrze. raczej.

            – och. słyszałem, że miał rozmowę z kreden– clemensem, znaczy się.

            – owszem. nikolai, ich gra idzie już za daleko, a boję się, że clyde, prędzej czy później, w to popłynie. musimy coś z tym zrobić, bo jeśli nie ty puścisz to państwo z dymem, to nasz syn.

            – co masz na myśli?

            – to, baranie, że lepiej obsadzić naszą córkę na tronie, niż clyde'a. może naomi jest teraz emocjonalną bombą, ale nikt się tego nie spodziewa. wszyscy oponenci skupią się na elmerze, a on będzie ich zwodził, dopóki oficjalnie nie ogłosimy, że to nośka idzie na tron.

            – jesteś szurnięta.

            – przypominam, że to nie ja usunęłam klasy, bo tak.

            – dobra, dobra. ale pomysł mi się podoba – sama dobrze wiesz, że mam ciary na myśl o wojnie. tylko, jak to zrobimy? myślisz, że to faktycznie dobry plan?

            – o to się nie martw, schreave, i po prostu mi zaufaj. wyciągnęłam państwo z kryzysu, to i to dam radę załatwić – westchnęła krótko.

            – och, cheryl, co ja bym bez ciebie zrobił...

            czyli nie będzie dla dobroci dla zwierząt.


            – nie przeżył byś dwóch dni – skwitowała, siadając na barowym krześle obok męża, który wbijał rozmarzone spojrzenie w kieliszek. – a teraz odstaw to wino, alkoholiku. nie słyszałeś, co mówił ci lekarz? powinnam napuścić na ciebie za to genesis, ale jej widocznie nie ma na zamku. no już, odstaw grzecznie kieliszek...

            – pod jednym warunkiem.

            – jakim znowu?

            – wanna date?

            i trzask czołem w blat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top