Prolog

There is a place. Like no place on Earth. A land full of wonder, mystery and danger! Some say to survive it: You need to be as mad as a hatter.

Tańczący na pochodni płomień rozświetlił ciemność, gdy zza zakrętu korytarza wyłoniły się dwie postacie, obie zmęczone po długiej wędrówce. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że się zgubiły, gdyż ten korytarz nie był jednym z tych zwyczajnych. Legendy głosiły, że liczy on sobie tysiące lub nawet miliony kilometrów, lecz nie znalazł się nikt, kto byłby na tyle odważny i chętny, by sprawdzić tę informację.

Beztroski ogień pochodni, kołyszący się w rytm lekkiego podmuchu powietrza, oświetlił ich twarze i można było zauważyć, że obaj śmiałkowie to mężczyźni. Powód ich wizyty w tym tajemniczym oraz pełnym niebezpieczeństw miejscu był jak najbardziej przemyślany i z góry ustalony. Mieli za zadanie spośród tych niezliczonych par drzwi, które znajdowały się po obu stronach korytarza, znaleźć jedne, konkretne. Za nimi miał kryć się cel ich wspólnej misji.

Może i wydawało się to szalonym pomysłem, biorąc pod uwagę, że wejścia niczym się od siebie nie różniły i było ich mnóstwo. Dodatkowo, jakby tego wszystkiego było mało, niektóre drzwi co jakiś czas znikały i już nigdy nie powracały. Na ich miejsca zazwyczaj pojawiały się nowe, które jednak prowadziły do zupełnie innego pomieszczenia. Na szczęście bohaterowie nie stracili zdrowych zmysłów, ponieważ nie zapuściliby się w tę bezkresną głębinę bez gwarancji dotarcia do celu. Jeden z mężczyzn, zdecydowanie starszy od drugiego, wziął ze sobą mapę z oznaczonym punktem docelowym. W takim porządku, jaki tu panował, nie sposób było się odnaleźć z pomocą zwykłej mapy, dlatego obrazy na kawałku papieru bezustannie się poruszały, zgodnie z tym, gdzie zmienił się układ pomieszczeń.

Przejście tak długiej drogi okazało się dla mężczyzn nie lada wyzwaniem, więc gdy zauważyli odpowiednie drzwi, odetchnęli z ulgą i odczuli wszechogarniającą radość. Nie napotkali żadnych zagrożeń w trakcie podróży, dlatego ogarnęła ich również podejrzliwość i ostrożność.

– Trzymaj gardę, Acelinie. Ja otworzę drzwi, a ty bądź gotów na każdą okoliczność – odezwał się starszy mężczyzna z wyraźnym, brytyjskim akcentem. Złożył mapę w kostkę i schował starannie do kieszeni, ponieważ żaden z nich nie chciałby, żeby ten magiczny fragment papieru się zgubił.

Towarzyszący mu młodzieniec sięgnął posłusznie po miecz, który niósł na plecach i ustawił się w pozycji bojowej. Obaj wojownicy wymienili znaczące spojrzenia i gwałtownie, bez żadnego ostrzeżenia, starzec pociągnął za klamkę z impetem. Drzwi uderzyłyby o ścianę, gdyby nie to, że starszy z mężczyzn podparł je przezornie nogą, nie chcąc wywołać huku, który rozniósłby się po całym korytarzu echem.

Na moment zapanowała całkowita cisza, której mężczyźni nie śmieli zakłócić nawet oddechem. Kiedy nic się nie pojawiło, zdecydowali się wejść do środka. Acelin już robił krok przez próg, gdy nagle coś wyleciało zza rogu i przeleciało nad jego głową, prawie przejeżdżając po niej pazurami. Na szczęście młodzieniec w porę zdążył się uchylić.

Ptaszysko, które wyleciało z pomieszczenia wydało z siebie dziki skrzek i zaczęło się oddalać w głąb korytarza. Starzec sięgnął jednak prędko po sztylet, zatknięty za pasem i jednym, precyzyjnym ruchem ugodził ptaka prosto w brzuch. Nie mógł pozwolić, by to stworzenie narobiło więcej hałasu i ściągnęło na nich kłopoty.

Ptak spadł na ziemię, wydając z siebie ostatni, zdławiony odgłos, a mężczyźni podeszli do niego, by przyjrzeć się, z czym mieli do czynienia. Zwierzę było nietypowe, gdyż miało bardzo delikatne pióra, a do tego różowej barwy. Przypominało połączenie orła z sową.

– Nie wygląda jak Koszmar – stwierdził od razu młodszy, charakterystycznie przeciągając literkę „r”, a starzec popatrzył na niego jak na głupca.

– Brawo, wykazałeś się niesamowitymi umiejętnościami dedukcji, możesz być z siebie dumny – żachnął się i uniósł brew z nonszalancją. Poprawił opaskę, zasłaniającą mu lewe oko, ponieważ podczas schylania się nad ptakiem zaczęła spadać.

– Czy to jest… – Acelin dotknął ciała i zastanowił się na moment. – Jak to się nazywa? Wata cukrowa…? – Skubnął kawałek piórka i powąchał go nieufnie. Poczuł jedynie słodki zapach, więc zdecydował się wziąć to do ust. Przysmak roztopił mu się na języku, zostawiając boski smak, jakiego nigdy nie miał okazji doświadczyć. – To jest niesamowite! Może chciałby sir spróbować?

– Acelinie, co jakby to była pułapka? Jakby to było przesiąknięte trucizną? – Rycerz uniósł dumnie głowę i obdarzył towarzysza zawiedzioną miną. Ten jednak nie przejął się zbytnio.

– Sir, pragnę nadmienić, że Koszmary raczej nie przybrałyby postaci różowego ptaka z waty cukrowej – powiedział beztrosko, zabierając sobie zapas słodkości na dalszą drogę.

Starzec jedynie westchnął i przekroczył próg pomieszczenia. Musiał zasłonić oczy przed światłem słonecznym po tylu godzinach przebywania w gęstych ciemnościach. W końcu, gdy przyzwyczaił się do jasności, zaczął rozglądać się po pokoju. Przed oczami miał otwartą przestrzeń: niebo, ziemię i rośliny, które zdawały się rozciągać w nieskończoność. Było tu nawet słońce i księżyc, konkurujące ze sobą w oddali.

Przestrzeń była pełna najróżniejszych kolorów, ale tylko tych jasnych, dających nadzieję i przynoszących radość. Kwiaty i zwierzęta, występujące niemal w każdym kącie, na pierwszy rzut oka wydawały się zwyczajne, jednak nie było miejsca na normalność w tym bajkowym świecie, w jakim znajdowali się bohaterowie. Powietrze miało słodkawy zapach, posiadający uspokajające działanie.

W ciszy, którą raz na jakiś czas przerywały odgłosy dziwnych stworzeń, rozległo się nagle rozmarzone westchnięcie Acelina.

– Idealnie pasuje do moich wyobrażeń. Pięknie tu, nieprawdaż?

Starzec mruknął coś pod nosem niewyraźnie, wyrażając swoją niechęć. Usiadł przy wejściu, podpierając się plecami o ścianę i zwrócił się do młodzieńca.

– Słuchaj, młody. Ja tu odpocznę, będę czuwał nad tym, żeby nie przypałętał się żaden Koszmar, a ty idź ją poszukaj. Wiesz, co masz robić. – Sir machnął na towarzysza dłonią, tym samym odprawiając go bez zbędnych słów.

Mężczyzna skłonił się delikatnie swojemu mistrzowi i począł iść ziemistą ścieżką ku centrum pomieszczenia. Im dalej był, tym większe poruszenie panowało w tej magicznej krainie, ale oznaczało to tylko i wyłącznie zbliżanie się do celu. Gdy wspiął się na pagórek i rozejrzał dookoła, zauważył punkt na łące, oświetlony bardziej niż wszystkie inne miejsca. Od razu zrozumiał, że to tam właśnie ma się udać i tak też zrobił.

Stanął dokładnie na granicy jasnej i ciemniejszej części krainy ze świadomością, że coś jest nie tak. W zasięgu wzroku niczego nie było, a cel ich długiej i mozolnej podróży powinien znajdować się dokładnie przed nim. Wytężył wzrok i wciągnął gwałtownie powietrze do płuc w zdziwieniu, gdy zauważył, że w pewnych miejscach widok przed nim się rozmywa. Delikatnie uniósł kąciki ust w uśmiechu, przejrzawszy trik.

– Niezła sztuczka, Blaive. Zaczynasz się uczyć, młody – wymamrotał, nie mówiąc do nikogo konkretnego, jednak wiedział, że ten, do którego mówi, dobrze go słyszy.

Acelin zamknął powoli oczy i wyciągnął przed siebie obie ręce. Wziął głęboki oddech i przywołał w wyobraźni obraz siebie, przedzierającego się przez barierę siłową, która ewidentnie znajdowała się przed nim. Nagłym, szybkim ruchem wbił dłonie w niewidzialną i, jak się okazało, galaretowatą, obrzydliwą powierzchnię. Przeszły go dreszcze na to nieprzyjemne uczucie i chcąc załatwić to wszystko jak najszybciej, zaczął mocować się z polem siłowym, dopóki nie rozwarł go na tyle, że mógł przez nie spokojnie przejść. Kiedy jego ciało straciło kontakt z barierą, zamknęła się ona za nim, wydając bulgoczący odgłos.

Wtedy jego oczom ukazało się to, co naprawdę znajdowało się w tym miejscu. Konkretniej miał teraz przed sobą najprawdziwszy, wielki plac zabaw. Przez myśl przeszło mu, że może jednak znalazł się w złym miejscu, ale właściwie czego się spodziewał, szukając ośmioletniej dziewczynki?

Jego misja wydała mu się nagle trudniejsza niż przed momentem, gdy zauważył, że po całym placu rozsiane były dzieci. Niestety, to właśnie dziewczynek było tu więcej. Spojrzał na nie zdezorientowany i przewrócił oczami, czując, że sir Raphael, jego mistrz, zrobił mu to specjalnie, każąc iść tu samemu. Nie miał pojęcia, jak poszukiwane przez niego dziecko miało wyglądać, nie był przygotowany na sytuację, w której będzie musiał wyłowić małą z takiego tłumu.

Mężczyzna przeszedł się dookoła placu i zaczepiał po kolei wszystkie napotkane dziewczynki, jednak te dosłownie uciekały mu przez palce. Niektóre, jak gdyby nigdy nic, przebiegały przez jego sylwetkę, nie napotykając oporu i zostawiając za sobą przenikający chłód w ciele Acelina. Inne w ogóle nie zwracały na niego uwagi i nie przerywały zabaw lub rozmów z innymi dziećmi.

Młodzieńcowi wystarczył jeden rzut oka na te małe istoty, by wiedzieć doskonale, że nie są one prawdziwe. Były to jedynie wytwory wyobraźni dziewczynki, której poszukiwał. Mimo że nic w ich wyglądzie nie wskazywało na to, że są one inne, było w nich coś dziwnego. Zdawały się być pozbawione życia i wyprane z kolorów oraz szczerej dziecięcej radości. Nawet jeśli na ich pyzatych twarzyczkach gościł uśmiech, dało się wyczuć fałszywość tego gestu.

Maluchy na tym wielkim placu zabaw podlegały całkowitej kontroli dziewczynki. Byli jak maszyny, sterowane przez jej mózg. Zachwyt tym, co zdołała stworzyć podświadomość małego, ośmioletniego dziecka, na moment zawładnął ciałem rycerza, lecz ten szybko się z tego otrząsnął.

Nic więc dziwnego, że kiedy oczy Acelina napotkały pełną życia i wręcz promieniującą szczęściem istotkę, od razu zrozumiał, że to ona. Wyjątkowa, tak jak go zapewniali. Poruszająca się w taki sposób, jakby dokładnie zdawała sobie sprawę z tego, kim jest i jak wielką ma kiedyś odegrać rolę. Zdecydowanie różniła się od wszystkich innych dzieci, które młodzieniec miał okazję rekrutować.

Mężczyzna wyciągnął potrzebny sprzęt z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i czym prędzej skierował się do niezwykłej, małej dziewczynki. Zdecydował, że zrobi to, co trzeba, tak szybko, że jej podświadomość nie zarejestruje na tyle mało znaczącego wydarzenia i nie zapisze go w pamięci po wybudzeniu się dziecka.

Sięgnął do swojego pasa, do którego przywiązany był mały worek. Odwiązał go i otworzył, wydobywając ze środka pieczęć w kształcie półksiężyca, służącą mu do wykonania zadania. Następnie stanął za małą, która zajęta grą w łapki z inną, wyimaginowaną dziewczynką, nie zauważyła obecności mężczyzny. Ten jednym, błyskawicznym ruchem chwycił nadgarstek ośmiolatki i już miał odbić na niej wzór, gdy dziecko wyrwało swoją rączkę, odwracając się do niego i mierząc go pełnym przerażenia spojrzeniem.

Na początku Acelin poczuł zafascynowanie, ujrzawszy oczy dziewczynki, które miały zdecydowanie nietypowy kolor. Były fiołkowe, a czający się w nich strach sprawiał, że wyglądała niewinnie, jak mały aniołek. Rozczulił się na moment i zdał sobie sprawę, że znowu się rozproszył. Byłoby łatwiej, gdyby sir Raphael był tu przy nim.

– Kim pan jest?! – zapytała mała z nutą przerażenia, schowaną pod sztuczną pewnością siebie. – Nigdy tu pana nie widziałam!

Jej oddech stał się niespokojny, ale starała się za wszelką cenę to ukryć. Pokręciła głową zdenerwowana, sprawiając, że jej długie, czarne włosy przeleciały tam i z powrotem. Acelin zerknął na obecne wokół dzieci i nagle zdał sobie sprawę z tego, że wszystkie patrzą się wprost na niego z groźną miną, wyrażając gotowość do obrony dziewczynki. Wystraszyłoby go to, gdyby nie fakt, że wytwory wyobraźni nie mogły mu nic zrobić. Były za słabe, za mało realne.

Młodzieniec zastanowił się, co ma jej w tej sytuacji odpowiedzieć. Przez dwadzieścia lat jego kariery jako rekrutant, nie zdarzyło mu się to ani razu. Wszystkie dzieci były zaabsorbowane zabawą lub przeżywaną we śnie przygodą na tyle, że nawet nie zauważyły tak krótkiego i nieistotnego momentu, jakim było odbicie pieczęci.

– Jestem nauczycielem – powiedział pierwszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl. – Pilnuję ciebie i twoją klasę. Upewniałem się tylko, czy wszystko w porządku.

Acelin ze swoim strojem do walki i mieczem, osadzonym w pochwie na plecach, ani trochę nie przypominał nauczyciela. Nie było to jednak wystawianie naiwności dziewczynki na próbę ani nic podobnego. Wiedział doskonale, że ton jego głosu oraz dyskretny gest, jaki wykonał lewą dłonią, dobudują w głowie małej całą historię, stworzą iluzję, która sprawi, że ośmiolatka uwierzy we wszystko, co mężczyzna powiedział. Ubrania Acelina będą w jej oczach białą koszulą i czarnymi spodniami, jakie nosi nauczyciel angielskiego, którego podświadomość małej zapamiętała najlepiej.

Młodzieniec spodziewał się, że dziewczynka uśmiechnie się i wróci do gry w łapki ze swoją koleżanką, a on wreszcie będzie mógł wykonać swoją robotę. Jednak dziecko zmrużyło oczy i zeskanowało jego postać od stóp do głów. Na koniec posłało mu pełne podejrzeń spojrzenie.

– Nie sądzi pan chyba, że jestem na tyle głupia, żeby w to uwierzyć? – przemówiła donośnym i piskliwym głosikiem, przekrzywiając na bok główkę. Próbowała stłumić lęk, odwracając od niego swoją uwagę poprzez napływ słów. – Znaczy wie pan, wątpię, żeby któryś nauczyciel miał tyle blizn. Wygląda pan trochę jak Wiedźmin przez tę tutaj. – Przejechała sobie po policzku palcem, żeby zobrazować, o której z blizn mężczyzny mówi. Było ich bowiem na tyle dużo, że innym sposobem nie szło się zorientować. – Już nawet nie wspomnę o tej broni, którą pan tam chowa. Tak, widzę ją, nie musi pan udawać, że nie wiadomo, o co chodzi.

Acelin zamrugał kilkakrotnie, oszołomiony przez to, co powiedziała dziewczynka. Jak to możliwe, że sztuczka nie zadziałała? Może za mało przekonująco wypowiedział tamte słowa? Zresztą o cokolwiek by nie chodziło, było już za późno. Młodzieniec westchnął ciężko i zdecydował się działać bezpośrednio. Najważniejsze jest wykonanie misji, jak wielokrotnie powtarzał mu sir Raphael.

– Nazywam się Acelin Deneuve de Foix. – Skłonił się delikatnie małej, trzymając prawą dłoń na piersi. – Masz rację, nie jestem twoim nauczycielem. Przybyłem tutaj z misją, by przydzielić ci ochronę, Melody. – Kiwnął głową w stronę pieczęci, którą trzymał w rękach, a wzrok dziewczynki od razu na niej spoczął.

– Chyba nie do końca rozumiem. Wygląda to bardziej, jakby przyszedł mnie pan zlikwidować, używając swojego miecza. Poza tym zachodzi mnie pan od tyłu i jak gdyby nigdy nic chwyta za rękę. Co ja mam sobie w takiej sytuacji pomyśleć? Po co to było? – zapytała ostrożnie. Nawet nie wyraziła zdziwienia, że mężczyzna zna jej imię, ponieważ stwierdziła, że skoro przyszedł tu do niej, to jest to oczywiste.

– Mam za zadanie przydzielić ci Strażnika, aby mógł on chronić cię przed Koszmarami, żebyś spała spokojnie. Procedura do tego jest całkiem prosta, bo widzisz… Dzięki tej pieczęci zostaniesz naznaczona. Gdy odcisnę ci ją na nadgarstku, będziesz miała w tym miejscu znak, który zwiąże cię ze Strażnikiem. Będzie on wiedział, gdzie się znajdujesz i czy grozi ci niebezpieczeństwo – wyjaśnił Acelin powoli, starając się dobierać odpowiednie słowa. Jeszcze tego by brakowało: wystraszyć ją do tego stopnia, że wybudziłaby się i zniknęła.

Młodzieniec zdołał zainteresować Melody na tyle, że słuchała go ona z lekko rozchylonymi ustami. Na ten widok Acelin uśmiechnął się do niej łagodnie, co sprawiło, że przyspieszone bicie serca dziewczynki nieco zwolniło. Nie potrafiła nie odwzajemniać uśmiechów, dlatego mimowolnie zrobiła to samo.

– Każdy ma takiego Strażnika? – zadała kolejne pytanie, nadal niepewna, czy może mu ufać.

– Nie – odpowiedział od razu i dodał po dłuższej chwili wahania. – Rada Snów odkryła, że jesteś inna niż reszta. Wyjątkowa.

Teraz i on w to wierzył. Każde słowo i gest tej małej istoty pokazywał, że to ona panuje nad snem, nie odwrotnie. Nie była zwykłym człowiekiem, miała nietypowe zdolności, które należało pielęgnować i chronić.

Dziewczynka zdecydowała się już o nic nie pytać. Z lekkim ociąganiem wyciągnęła prawą rękę w kierunku Acelina. On, najdelikatniej jak potrafił, chwycił jej dłoń i odcisnął kształt półksiężyca na małym nadgarstku dziecka. Na początku znak był koloru głębokiej czerni, lecz po minucie zaczął wchłaniać się pod skórę, zostawiając po sobie jedynie lekko zaczerwieniony półksiężyc, wyglądający jak zwykłe znamię.

Melody patrzyła na to wszystko z oczami rozszerzonymi ze zdumienia. Gdy mężczyzna puścił jej rączkę, zaczęła oglądać jej każdy centymetr, próbując zrozumieć, co się stało.

Młodzieniec spojrzał na nią z rozbawieniem, zatapiając się w myślach, dopóki przed jego oczami nie pojawił się obraz sir Raphaela, wkurzonego za to, że Acelin tak długo nie wracał. Po jego ciele przeszły ciarki i natychmiast schował pieczęć do woreczka, zaczepiając go z powrotem do pasa.

– Muszę iść, ktoś na mnie czeka. Dobranoc, Melody. Słodkich snów – pożegnał ją, uśmiechając się ciepło. Dziewczynka już miała mu odpowiedzieć, lecz mężczyzna przypomniał sobie o pewnej rzeczy i odezwał się pierwszy. – Właśnie, prawie bym zapomniał. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął z niej naszyjnik z zawieszką w kształcie półksiężyca. – Wesołych ósmych urodzin.

Wręczył małej prezent i bez większej ilości zbędnych słów, odwrócił się i odszedł. Melody obejrzała naszyjnik z każdej strony, po czym niezgrabnie włożyła go sobie na szyję. Był na nią za duży, ale bardzo jej się spodobał. Przez moment zachwycała się nowo zdobytym znakiem na nadgarstku oraz pięknem wisiorka, a następnie wróciła do zabawy z innymi dziećmi, wciąż jednak myśląc o dziwnym młodzieńcu.

Acelin tymczasem ponownie przedarł się przez galaretowatą substancję, notując sobie w myślach, że należy ją ulepszyć, aby nikt nie zdołał jej przekroczyć. Przez całą drogę powrotną zastanawiał się nad tym, co niedawno zaszło i coraz bardziej upewniał się, że złamał szereg przepisów, a kara za to może być mocno uciążliwa. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co zrobił, a był pewien, że Melody zacznie opowiadać o swoim śnie, gdy tylko się obudzi. Wieści z prawdziwego świata zaskakująco szybko trafiały do uszu Łowców Snów, szczególnie ostatnio. Poza tym, że jemu groziło za to niebezpieczeństwo, naraził również dziewczynkę. Przez niego nie żyła już w słodkiej niewiedzy, która okazywała się najlepszą ochroną przed Koszmarami. Okrutne, straszne istoty nie wyczuwały w niej tego, że jest jedną z Łowców, dopóki nie zaczęła być tego świadoma.

Przygnębiony i przytłoczony ciężarem podjętych decyzji, Acelin dotarł wreszcie do czekającego na niego sir Raphaela. Starzec zdawał się wyczuwać niepokój młodzieńca, lecz o nic nie pytał i w ciszy udali się do wyjścia. Gdy byli przy drzwiach, młodszy rycerz zdecydował się działać. Przepuścił towarzysza w progu, a sam rozejrzał się wokół, czy aby ktoś go nie obserwuje. Kiedy stwierdził, że sytuacja jest dogodna, sięgnął szybkim ruchem do czegoś, co przypominało włącznik światła. Na moment w całym „pokoju” zapanowała ciemność, jednak wszystko wróciło do normy w chwili, gdy mężczyzna wyszedł z pomieszczenia.

To, co zrobił, sprawiło, że dziewczynka straciła wspomnienia z wcześniejszych wydarzeń we śnie i beztrosko bawiła się na placu zabaw z innymi dziećmi. Na jej prawym nadgarstku czerwienił się półksiężyc, zdający się być w tym miejscu od zawsze, a na szyi wisiał srebrny naszyjnik nieznanego jej pochodzenia.

Nie zawsze pamięta się swoje sny, prawda?

N a r e s z c i e

Wow, wyszło bardzo długie, ale w sumie piszę tak, żeby wszystko było jak trzeba. Jeśli ktoś to czytał wcześniej, na pewno zauważy, że doszło wiele nowych pomysłów.

Poza tym wydaje mi się, że ten prolog jest całkiem niezły. A wy jak myślicie? Wszystko jest w nim zrozumiałe? Bo nie jestem tego pewna :(

Do następnego nsnsksk

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top