[06]
Trwała wtedy kolejna noc będąca udręką. Jedynym z nielicznych plusów był brak burzy, lecz krzyki Theo były bardziej nieznośne niż grzmoty.
Jednak tym razem było inaczej. Przepraszam za wszystko!, krzyczał. Nie rób mi krzywdy!
Czy Theo Raeken przepraszał? Jeśli tak, to za co? Za grzechy, które popełnił w przeszłości? To było wręcz niemożliwe; przecież on nie miał uczuć, nie znał pokory. Bezduszna osoba żerująca na innych duszach, by nakarmić swoją dumę. Taki właśnie był.
Albo o czymś nie wiedziałem.
Nie miotał się, tylko obracał z boku na bok. Obserwowałem go - raz szeptał, a później mówił głośnej, jęczał, krzyczał, a nawet płakał. Nie reagowałem.
Theo, szepnąłem w końcu. Wstawaj, znów masz zły sen.
Nie słyszał mnie, nawet nie mógł mnie usłyszeć.
Pomóż mi, błagam, powiedział łkając, nadal kręcąc chaotycznie głową. Czemu akurat te trzy słowa złamały mi serce? Wyszedłem spod koca, siadając przy chłopaku. Wyglądał spokojnie, pogrążony w koszmarze. Dotknąłem jego czoła, był rozpalony. Zawołałem go po imieniu kilka razy.
W końcu się budził. Był rozkojarzony zupełnie jak ja, gdy w jednej sekundzie rzucił się na mnie zamykając w uścisku. Odwzajemniłem gest, poklepując go lekko po plecach. Przemknęło mi przez myśl, że ma uczucia, jednak po chwili uświadomiłem sobie kim jest i co zrobił moim przyjaciołom oraz mi.
Jednak Bóg kazał wybaczać, prawda?
Gdybym wtedy wiedział, byłbym świadomy, że takim osobom się nie wybacza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top