[04]


Nie mogłem zasnąć. Głównie dlatego, że Theo miotał się po swoim materacu jak opętany, ciągle powtarzając "nie". Najwidoczniej miał jakiś koszmar.

Nie byłem tym jakoś nazbyt przejęty. Obróciłem się na drugi bok, a na mojej głowie wylądowała poduszka, która w teorii miała tłumić jego monolog prowadzony we śnie. Jednak to nic nie pomogło, a burza szalejąca za oknem wcale nie ułatwiała sprawy. Westchnąłem głośno, obracając się w stronę chłopaka, który wciąż kręcił głową i wypowiadał to samo słowo, tylko tym razem ze zwrotem "proszę".

Z jednej strony byłem ciekaw co mu się śni, natomiast z drugiej - miałem to głęboko gdzieś. I wtedy strzelił piorun. Chociaż nie boję się błyskawic, to akurat ta mnie przeraziła. Wzdrygnąłem się, szybko zerkając na okno.

A za chwilę usłyszałem krzyk.

Nie, proszę. Nie, błagam! - Rozniosło się po całym pokoju.

Spanikowałem. Wyskoczyłem z łóżka, po czym klękając obok Raekena, złapałem go za ramię, starając wybudzić go z koszmaru.

Theo obudź się, to tylko zły sen.

On wciąż miotał się na łóżku. Zalany zimnym potem, jakby dopiero skończył maraton. Wystraszony i... słaby. Jakby nie potrafił zwalczyć potworów, które go nawiedzały. Może tak właśnie było? Może Theo Raeken naprawdę potrzebował pomocy.

Otworzył gwałtownie oczy. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Powiedziałem mu, że już jest dobrze. On tylko skinął głową. Podniósł się do pozycji siedzącej, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poklepałem go po plecach, nakazując mu wracać do snu.


I gdybym tylko wiedział, pozwoliłbym jego potworom zjeść winną duszę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top