10 - Habitum

~ Jack ~

Nie wiem, czy chcę otwierać oczy. Nie robię tego, za wystarczającą wymówkę biorąc fakt, że powieki wydają się ważyć tonę; jest zupełnie inny powód.

Obudziłem się na brzuchu.

Może i nie byłoby w tym nic tak dziwnego... gdyby nie fakt, że jeszcze wczoraj jakikolwiek kontakt tej strony ciała z czymkolwiek równałby się dolegliwej fali bólu; wizycie Hades, której nie mógłbym chociaż w najmniejszym stopniu uśmierzyć.

To tak czuje się ktoś pod wpływem leków przeciwbólowych? Nigdy ich nie brałem. Nie pamiętam przynajmniej, żeby te były mi kiedykolwiek podane. Nie sądzę, że wziąłem je wczoraj.

A jednak Hades wydaje się być niemalże nieobecna.

Próbuję się poruszyć i wtedy dokonuję kolejnego odkrycia. Miękki materiał pokrywający najwyraźniej całą górną powierzchnię mojego ciała; a ja mimowolnie zadrżałem.

Bandaż. Tak miękki. Dużo bandaża. A-ale przecież... miałem tylko jeden. Mały fragment, który ledwo wystarczył, by usztywnić to miejsce.

Ten jest tak miękki, jak gdyby nawet nie był stworzony ze znanych żywym materiałów. 

Chciałbym uzyskać odpowiedzi na pytania, które z zawrotną prędkością układają się w mojej głowie; próbuję poruszyć dolną częścią ciała. 

...udaje mi się to. Żadnego paraliżującego bólu. Żadnej... nie, ból; ból jest, jest, oczywiście że tak, zawsze jest, był, i będzie, a jednak... a jednak...

Czuję się, jak gdyby to nie było moje ciało.

Nogi również mam całe opatulone miękkim materiałem; w pewnym momencie aż się zastanawiam, czy po prostu będą chcieli skremować moje zwłoki żywcem w ramach kolejnej kary, albo czy nie planują po prostu amputować niektórych kończyn; wiem, że niektórym tak robili, w końcu czasem to były jedyne użyteczne pozostałości po nich.

A jednak twarz i szyję mam odkrytą, tak jak dłonie i stopy, niczym nieskrępowane.

Następną z sensacji jest sama powierzchnia posłania, która najwyraźniej również uległa zmianie. Wyraźnej zmianie. Swego rodzaju upewnienie; to nie jest sen, i snem być raczej nie może, bo nigdy wcześniej czegoś tak miękkiego nie odczułem.

Tak miękkie... nie leżę na podłodze?

Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak nierealnie miękkie jest moje obecne podłoże. Zupełnie, jak gdybym wcale nie spał na zimnych kafelkach, a na kilkunastu poduszkach; poduszkach, których z resztą nawet nie posiadam.

...bo nie posiadam, i najwyraźniej wcale nie leżę teraz na podłodze swojego laboratorium.

Panika, którą od razu uspokajam kilkoma głębokimi wdechami.

Przypominam sobie cały wczorajszy dzień; próbuję zwrócić jakąś uwagę na szczegóły, które mogłyby mi zdradzić moją obecną lokację, ale jedyne, na czym skupiają się moje myśli, to Chase, Chase...

I pojawia się ta nadzieja. Nadzieja, że może nareszcie umarłem, i że zasłużyłem na to otaczające mnie ciepło, na tę miękką powierzchnię.

-Ale wtedy ja bym również przestał istnieć, nie sądzisz?-

Mogę mieć nadzieję.

-W twoim wypadku jest to zawsze zgubne; posiadać jej chociażby najmniejsze kawałeczki.-

Więc, jak inaczej wytłumaczysz to wszystko?

-Pierwszego dnia Tam również wszystko zaczęło się od miękkich łóżek, od dobrego jedzenia, od bandaży, od braku bólu.-

N-nie, n-niemożliwe, niemożliwe; to było tak... tak dawno temu, a ja wciąż... wciąż, czas, mam, prawda? Prawda?

-Może po prostu spałeś tyle czasu.-

Niemożliwe. Nie ma żadnych oznak wykraczającego spoza moje normy letargu poprzebudzeniowego.

-Dlaczego miałbym cię okłamać?-

Uwielbiasz moje cierpienie.

-Nie bez powodu nadałeś mi tę imię, a nie inne.-

Dlaczego nie mogę odnaleźć w sobie najmniejszej cząstki, która mogłaby tobie zaprzeczyć?

-Bo mi ufasz. Bo, tak jak twoje cierpienie sprawia mi ulgę, nie chcę dla ciebie złego. Sam sobie sprawiasz wystarczającą krzywdę własnym istnieniem.-

Boję się.

-Jestem po twojej stronie.-

Ja sam jestem kłamstwem.

-Obroża zniknęła.-

Dłoń mimowolnie podążyła na moją szyję, zupełnie, jak gdyby licząc, że to również będzie kłamstwem.

Nie ma.

Jeżeli tak, to przynajmniej ta część wspomnień nie jest snem.

-Skąd ta pewność, że nadal nie śnisz?-

Podniosłem się powoli do siadu, rozglądając po pomieszczeniu.

Nie pokój, a komnata.

Okna, jeżeli są, to obecnie zasłaniają je grube, szmaragdowe kotary. Zarówno podłogi, jak i część mebli wykonanych jest z minerału, który wygląda jak obsydian.

-Dobrze wiesz, jaki to jest materiał; nie tylko wygląda, to po prostu jest obsydian.-

Sufit; nawet sufit jest ozdobny. Srebro stanowi zarówno fragmenty dekoracji mebli, jak i wszystkich ścian. Jestem w stanie rozpoznać niektóre ze wzorów, niektóre z postaci; to, tam, w górnym prawym rogu, wygląda jak schemat pięciu wielkich gór taoizmu; Tai Shan, Hua Shan, Heng Shan, i jego drugi szczyt, oraz Song Shan... A tam widzę...

-Nie powinieneś tak bardzo zwracać uwagę na te szczegóły. Spójrz w bok.-

Spoglądam. Kolumny... kolumny, które tworzą podstawy do ogromnego baldachimu... który jest umieszczony nad równie wielkim... łożem. Duże, tak duże, o kolorach bieli zmieszanej miejscami ze srebrem i szmaragdem. Tak miękkie, równie miękkie co bandaże, a jednak... przecież to łóżko...

-Nie wolno ci teraz panikować.-

Uspokój się.

-To sobie powinieneś to mówić.-

Wiem. To po prostu miłe, raz na jakiś czas udawać, że jest się jedynym głosem we własnej głowie.

-Nic to nie da, na nic się to nie zda. Zostaję.-

Nie chcę, żebyś mnie zostawiał.

-Nie zostawię. A teraz weź głębokie wdechy.-

Próbuję.

...nic to nie daje. Nic to nie da tak długo, póki wciąż... póki wciąż będę leżał na...

Nagły odgłos.

-Pukanie. Nie wolno ci odpowiadać, a jednak nie ukryjesz przed nim, że wciąż żyjesz.-

...dlaczego?

Drzwi, które po chwili się otworzyły, były jedyną odpowiedzią. A w progu...

- ...dlaczego?

Tylko tyle mogłem z siebie wydusić. Wszelkie pytania, które próbowałem powstrzymać przez te pierwsze minuty, nagle zdawały się przyćmić te wszystkie inne, racjonalne myśli.

Co on tu robi?

-Jest prawdziwy?-

Co się stało?

Dlaczego jestem zabandażowany?

Dlaczego jestem na łóżku? I to jeszcze tak miękkim? Nie na podłodze?

Czemu jeszcze mnie nie uderzył?

Dlaczego patrzy się na mnie w ten sposób?

Czemu niczego nie rozumiem?

- Czemu mi pomogłeś?

Tylko to pytanie mogłem w tej chwili zadać.

Chcę płakać. Chcę móc to zaakceptować, to wszystko.

Nie mogłem, nie mogę.

- Nie... nie zasługiwałem... nie zasługuję na pomoc, lub na to. - niepewnym gestem dłoni wskazałem na bandaże, oplatające całe moje ciało.

-Zasługujesz na odpowiedzi?-




"bestia''

~ Chase ~

Na jego słowa... mogę tylko zacisnąć dłonie w pięści, czując narastającą wściekłość.

Sam nie wiem, z jakiego powodu dokładnie; która część jego, tej sytuacji, wywołuje u mnie te uczucia.

Chcę zamordować; wszystkich, którzy go zranili, którzy powiedzieli o nim złe słowo, którzy go splamili krwią, niezależnie kogo; tych, co naznaczyli jego nieskazitelną skórę, którzy w jakiś sposób odcisnęli się na jego myślach; wszystkich, nawet tych, którzy kiedykolwiek zawiesili na nim wzrok, nawet jeżeli to były tylko marne sekundy.

"Nie, nie, nie zabić; to by było za mało, za mało.''

Przerażenie na jego twarzy, i od razu upominam się, że nie mogę stracić kontroli. Nie teraz, nie z nim tak blisko, nie, kiedy ja sam jestem tak blisko własnego ukojenia.

Jedno moje spojrzenie, wciąż nie w pełni spokojne, wystarczyło, żeby zaczął się cały trząść.

- N-n-nie, p-prz-przepra...

Jeden gest dłoni, a od razu zamilkł.

Przysiadłem się obok, na łóżku.

...jest tak chudy. Jego dłoń... mam wrażenie, że mógłbym opleść jego nadgarstkiem dwoma palcami.

Mogę. Wiem, że mogę zrobić to z łatwością, ale przynajmniej na razie chcę udawać, że nie jest aż tak źle.

Sięgam, by móc trącić jego rękę; on reaguje na to strachem, wyraźnie chcąc się wycofać.

A jednak tego nie robi. Zamyka oczy, spuszcza głowę. Zupełnie, jak gdyby oczekiwał, że ja za chwilę...

Ból.

- Mai przyniesie ci potem posiłek. - wstałem i zacząłem kierować się do wyjścia z komnaty. - Do tego czasu odpoczywaj.

...winny.

Tak się czułem pozostawiając go w tym pomieszczeniu.

Nawet nie dałem mu odpowiedzi na zadane pytania.

''sam ich nie znałeś, sam ich nadal nie znasz''





~ Jack ~

Nie minęło trzydzieści sześć minut...

-...znowu zapomniałeś o...-

...i czterdzieści osiem sekund od momentu, w którym to Chase zamknął za sobą drzwi, a rozległo się ciche pukanie.

Czy to normalny zwyczaj, że puka się przed wejściem do jakiegoś pomieszczenia w tym miejscu? 

-Najwyraźniej tak. Lepiej zapamiętaj, jeżeli nie chcesz, żeby znowu cię zranili.-

Trzy wolne, rytmiczne, każde co sekundę. Powinienem się odezwać w odpowiedzi na to pukanie?

-Za co będzie większa kara; za milczenie, czy za odezwanie się nieproszonym? Znasz odpowiedź.-

A co jeżeli tu jest inaczej?

-To i tak nie uniknąłbyś kary.-

Siedziałem cicho.

Pukanie, tak samo niemalże leniwe, się ponowiło.

Usiadłem wyprostowany, upewniając się, że niczego po drodze nie strącę.

-Puka drugi raz. Naprawdę powinieneś odpowiedzieć, czy może tylko cię sprawdza?-

...może po prostu odpukam? Trzy wolne, rytmiczne, każde co sekundę?

-A co jeżeli po drodze coś uszkodzisz? Albo dostaniesz jeszcze większą karę za to, że w ogóle się ruszyłeś?-

Mogę zawsze spróbować o własną kość; są w końcu tak wystające, a i może dźwięk będzie nieco stłumiony przez skórę, ale z całą pewnością będzie wystarczająco...

Drzwi otworzyły się, i do poko... komnaty weszła młoda kobieta.

Nie spodziewałem się, że w Pałacu Chase'a są też inni ludzie... Chociaż, z drugiej strony; może i miała ludzkie cechy wyglądu, tak bardzo różniąc się od tych wszystkich chodzących na czterech łapach kocich sług, a jednak w jej oczach z łatwością dostrzegłem swego rodzaju zwierzęcy błysk.

Chase... Chase wspominał, że ktoś... przyniesie mi jedzenie. Zgaduję, że to stąd ta taca w jej dłoniach, którą wniosła ze sobą do pokoju.

...co powinienem zrobić?

Ona... Mai, tak? Bez słowa położyła obok mnie na obsydianowym stoliku jej zawartość, a ja sam poczułem, jak zaczyna mi się robić słabo na te wszystkie kotłujące się we mnie myśli.

Odwróciłem wzrok od jedzenia, a ona sama z lekkim skinieniem głowy opuściła pomieszczenie; odpowiedziałem jej podobnym, a jednak bardziej niepewnym gestem.

Zamknęła za sobą drzwi, a jednak nic nie wskazywało na to, że na klucz.

-Nie myślisz chyba o ucieczce?-

Nie. Nie, nawet nie chcę stąd uciekać. W końcu, tak... tak blisko Chase'a...

-A jednak coś musisz zrobić.-

Nie wiem co.

-Przestań patrzeć na to jedzenie.-

Próbuję.

-To za mało, dobrze wiesz, że to zawsze za mało.-

Nie chcę na nie patrzeć.

-Ale patrzysz. Przestań. Odwróć wzrok. Przecież wiesz, że ci nie wolno.-

I tak nie byłbym w stanie przełknąć chociażby najmniejszego kawałka. To zbyt nierealne; nawet sam ten fakt, że ktokolwiek mógłby mi ofiarować jedzenie.

-Nierealne, a jednak zapach i widok wciąż cię kusi. Nie wolno ci.-

Wiem. Nie chcę dostać kary.

-Odwróć więc w końcu wzrok.-

Ładnie pachnie. Ładnie wygląda. Owoce, egzotyczne, są też jakieś kawałki chudego, bladego mięsa; może drób? I warzywa. Wszystko... tak ładnie wygląda.

-Odwróć wzrok.-

Tak ładnie pachnie.

-Przestań zwracać na to uwagę.-

Musiałbym opuścić pomieszczenie.

-Dostaniesz za to karę, nawet nie próbuj.-

Nie próbuję. Ale zapach wciąż pozostaje.

Boję się.

-Boisz się.-

Boję się to chociażby tknąć, a z drugiej strony boję się to w ten sposób pozostawić.

Za co będzie większa kara? Jak sądzisz?

-Bądź realistą, przestań śnić. Naprawdę uważasz, że uda ci się cokolwiek przełknąć?-

...nie.

-Więc dlaczego w ogóle bierzesz to pod uwagę? Tak bardzo chcesz dostać karę za narobienie niepotrzebnego bałaganu? Dobrze wiesz, jak jesteś nauczony, jak cię tam nauczyli; dobrze wiesz, jak to się skończy, jeżeli podejmiesz się tego. Czy może mam ci odświeżyć pamięć?-

...nie musisz.

-Mogę.-

Nie chcę, żebyś to zrobił.

-Nie będzie to kłamstwem; przecież wiesz, że ja cię nigdy nie okłamię. Jestem tym, czego ci brakuje. Jestem przeciwieństwem tego, czym jesteś.-

Jesteś prawdziwy.

-Gdzie twoja obroża? Twoje kłamstwo zniknęło, a mimo to jesteś taki spokojny.-

Nie czuję się tu zagrożony.

-Jeszcze.-

Jeszcze.

-A jednak boisz się chociażby ponownie położyć.-

Pamiętam, co powiedział Chase.

-Oczywiście, że wciąż pamiętasz. Jak mógłbyś zapomnieć? Za dużo pamiętasz, nawet o rzeczach, o których byłoby ci łatwiej zapomnieć.-

,,Mai przyniesie ci posiłek, do tego czasu odpoczywaj''.

Tak powiedział, prawda?

-Prawda.-

Skoro... skoro przyniosła posiłek, miała przynieść posiłek, to w żaden sposób nie oznacza, że muszę... go zjeść, prawda?

-I tak nie zasłużyłeś; nie ma innej możliwości.-

,,Do tego czasu odpoczywaj''.

,,Do tego czasu'', czyli... czyli do momentu, w którym przyjdzie Mai, tak?

Czyli że... że powinienem był przestać odpoczywać już te dobre kilka minut temu.

-Dostaniesz karę za nieposłuszeństwo?-

Nie dał mi żadnego innego rozkazu do wykonania.

Co dokładnie powinienem zrobić, żeby jeszcze bardziej go nie rozzłościć?

-Widziałeś, widziałeś tę wściekłość w jego oczach, kiedy wcześniej był w tym pokoju.-

Pamiętam; to było za to, że odezwałem się bez pozwolenia, prawda?

-Ale On ci wybaczył; planował cię uderzyć, a jednak tego nie zrobił. Dotknął twojej dłoni, ty bez pozwolenia ją cofnąłeś, a On wciąż cię nie ukarał.-

...muszę Mu podziękować następnym razem jak Go zobaczę, prawda?

-Nie wolno ci odzywać się bez pozwolenia, pamiętasz?-

Więc po prostu zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Go od tej pory nie zezłościć.

-A jednak wciąż zdajesz się robić na przekór tym słowom.-

...wiem, wiem, wiem, że nie zasługuję na to wszystko.

Mogę tylko siedzieć w bezruchu, wpatrując się w tę pustą ścianę przede mną; zupełnie, jak gdyby spodziewając się, że ta stanie się odpowiedzią na te wszystkie pytania.

-W tym tempie oszalejesz do końca, zbyt nieprzyzwyczajony do takich udogodnień. Zejdź na podłogę, zedrzyj bandaże, rozdrap pozostałe rany do krwi; wszystko, żeby tylko zejść z tego wygodnego miejsca.-

Nie zezłoszczę tym Chase'a?

-Czym go bardziej zezłościsz? Tym, że oszalałeś, czy tym, że próbowałeś siebie naprawić? Jesteś teraz zepsuty, zepsuty. Hades jest za cicho; nie tęsknisz za nią?-

Nie wiem, nie wiem, nie wiem; na razie to wszystko, to wszystko to i tak za dużo.

Wiem, wiem, że na nic takiego nie zasłużyłem, a jednak; na razie przynajmniej; proszę cię, przes...

Kolejne pukanie; ten sam rytm, tym razem jednak nie czeka na żadną odpowiedź. Od razu drzwi się uchylają.

...nie wygląda, jak gdyby był na mnie zły.

Z każdą następną sekundą czuję się coraz to mniej prawdziwy.

-Z każdą następną sekundą to Ja coraz bardziej odzwierciedlam własne imię. Nie przestawaj śnić.-




~ Chase ~

"...nie stracisz kontroli, nie stracisz, nie stracisz...''

...z każdym następnym razem, kiedy to powtarzasz, irytuje mnie to coraz bardziej!

"Widziałeś, widziałeś jak zadrżał, jak przestraszył się przez twoją wściekłość!''

Moją?! To ja co chwila musiałem powracać wspomnieniami do tych chwil, w których... się nim zajmowaliśmy, niemalże wpychając te obrazy na pierwszy plan?!

"Pod tymi bandażami; tyle ran, tyle ran, niemożliwe, niemożliwe, żeby zrobił je sam, żeby powstały tylko przez wypadki, przez jego pracę; to niemożliwe, niemożliwe, a ty dobrze...''

Nie powinienem był... go kiedykolwiek zostawiać.

Już wcześniej, już na samym początku, powinienem był go zabrać.

"...wiem, doskonale to wiem, a jednak nie to jest teraz ważne; teraz, teraz tutaj jest. Nic już tego nie zmieni.''

- Uważam, że powinieneś się upewnić, że wszystko... że on cokolwiek zje, Chase-sama.

Głos Mai przerwał tę uprzednio panującą w gabinecie ciszę, panujący w mojej głowie chaos.

...ach. Niemożliwe, prawda? Żeby... to było to, co...

- Widziałeś jego żebra, prawda?

...widziałem.

Nie musiałem mówić tego nawet na głos; widziałem. Zaleczyłem mu pewne... głębsze rany, całość owinąłem bandażem.

Widziałem, w jakim jest... był stanie.

- Wygląda, jak gdyby nie był karmiony niczym, aniżeli kromką chleba i wodą całe życie.

"...na co jeszcze czekasz?''

W następnej sekundzie stałem już przed drzwiami do jego komnaty. Ledwo powstrzymałem się od wtargnięcia, wręcz wyważenia ozdobnego drewna.

"Nie chcesz go jeszcze bardziej przerazić.''

Zapukałem, a jednak nie czekałem na odpowiedź; od razu wchodząc do pomieszczenia.

...miała rację. Nic nie zjadł.

Wciąż siedzi na łóżku; w identycznej pozycji, w której go zostawiłem.

Przez wydawało się ułamek sekundy skierował swój wzrok w moją stronę, a po chwili ponowił natarczywe wpatrywanie się w ścianę przed sobą.

...boi się spotkać mojego spojrzenia.

Powolnym krokiem zacząłem kierować się w jego stronę; zupełnie, jak gdyby był małym zwierzęciem, a ja sam winnym predatorem.

Czerwone oczy, tak bardzo polubiłem ten kolor.

...chcę, żeby na mnie spojrzał.

Ten zapach.

Odrobina magi z wcześniej, a w kilka sekund zniknął zapach metalu, nafty; niemalże w pełni zniknął też ten natarczywy zapach krwi; natarczywy, niezależnie od tego, jak słodki. Nieodpowiedni.

"Nieodpowiedni, bo nie z ran zadanych przez nas.''

Rytm jego serca znacznie przyspieszył, kiedy tylko się do niego zbliżyłem.

Zapach się nasilił.

Wyciągam w jego stronę dłoń; wzdryga się.

Zamyka oczy. Zasłania twarz rękoma, a jednak wciąż pozostaje bierny. Wyuczony jak postępować.

Ból.

Chwytam go delikatnie za nadgarstki (tak małe, tak drobne; mógłbym je zmiażdżyć za pomocą jednego palca), opuszczam jego dłonie.

Wciąż drży.

"wygląda, jak gdyby miał zacząć płakać''

Zrobiłem to, co wydawało mi się w tej sytuacji najbardziej odpowiednie.

Palcami zacząłem przeczesywać kosmyki jego włosów.

Otworzył w szoku oczy; spojrzał na mnie. Nareszcie na mnie spojrzał.

Niezrozumienie; strach; smutek.

Nie przestaję go głaskać.

(od kiedy to ja przestałem nosić rękawiczki? a z resztą, czy to ważne?)

Spodziewam się, że odtrąci mnie, ucieknie, zacznie krzyczeć, albo jeszcze bardziej drżeć; w końcu ma przed sobą prawdziwego potwora z krwi i kości, który mógłby rozerwać go na strzępy jednym spojrzeniem.

...a on, jak zawsze, robi coś zupełnie innego, niespodziewanego.

Przymyka oczy, zdaje się lekko wtulać w moją dłoń; zupełnie, jak wcześniej.

Tak ufny.

...ale to nie wystarczy.

To wciąż za mało.

"to nigdy nie będzie wystarczyć''

Sięgam po pierwszy z owoców, który uznaję za najlepszy w danej sytuacji. Za pomocą magi kroję go na kawałki. Jedną nogę opieram na ziemi, drogą mam zgiętą na łóżku; pochylam się nad nim. 

- Musisz coś zjeść.

Szept; nie było to nic więcej, aniżeli szept, co zszokowało mnie samego.

Nie zaprzestając ruchu ręki na jego włosach (uspokaja go to, dlaczego więc miałbym przestać?) palcem rozchyliłem mu wargi, kładąc fragment śliwki na jego języku.

Kiedy już myślę, że on jednak nie da rady, że wypluje owoc; zamyka usta.

Momentalnie jego oczy się rozszerzyły. Zaszkliły się. Mija chwila, w której tylko trzyma to na języku. Z wyraźną trudnością przełyka.

Tak mała rzecz, a była w stanie doprowadzić go do łez.

Jack, co się dzieje teraz w twojej głowie? Chcę wiedzieć.

Ciche, słodkie nic wypływa z moich ust, kiedy niemalże mrucząc zacząłem zachęcać go do tego, by jadł dalej.

Nie dał rady zjeść tej śliwki do końca.

Zostało jej nieco więcej, niż połowa, ale doskonale widzę, że się zmusza; zmusza się do jedzenia, żebym tylko nie przestawał.

Nie przestanę, Jack. Mogę ci to obiecać.

Kiedy tylko próbuję odłożyć niedokończony owoc na talerz, on już chce zaprotestować. Sięga dłonią, cichy odgłos prośby. 

Delikatnie (skąd we mnie tyle spokoju?) go powstrzymuję.

Jak coś tak uroczego może być jednocześnie tak smutne?

Obiecałem sobie, jak i tobie; nawet, jeżeli tylko po cichu; że już cię nie zostawię. Przestań więc patrzeć na mnie w ten sposób.

Ciche zaklęcie i zbroję na moim ciele zastępuje tradycyjne, czarne kimono.

Kładę się obok niego na łóżku.

On wciąż siedzi w bezruchu; na co delikatnie naprowadziłem go na swoją klatkę piersiową.

"on ma tu zostać do samego końca''

Obie drobne dłonie (za moim niemym pozwoleniem; nawet jeżeli wolałbym, żeby zrobił to i bez tego) oparte na moim torsie, z jego plecami dla mnie na widoku.

Cały zabandażowany.

- To może lekko zaboleć. - nic więcej, a gardłowy szept przy jego uchu. Podoba mi się sposób, w jaki zadrżał; tym razem dając mi tę pewność, że nie było to przez cierpienie.

Nie chcę sprawiać mu żadnego bólu, nawet tego najmniejszego; ale tym razem to konieczne. Zbieram odrobinę magi pod palcami, cicha inkantacja i zaczynam przesuwać palce pod tymi skrawkami materiału.

Nawet nie drgnął.

Dłonią zahaczałem o wszelkie szramy, małe i duże, o fragmenty skóry, które wyglądały jak poparzone; o bruzdy, siniaki, nacięcia...

...a on ani razu nawet nie drgnął.

Kiedy zmuszał się do tego, żeby nie zasnąć, cichym głosem zaprzeczyłem jego obawom; ,,Tak, możesz zasnąć.''

Ostatni promyk jasnozielonego ognia zgasł, wraz z nim pozostałe światła w pokoju. Mimo obecnej ciemności, wciąż doskonale widziałem jego postać, tak ufnie chowającą się w przestrzeni między mną a pościelą.

Zanurzyłem nos w tych jego czerwonych kosmykach, w pełni wdychając ten zapach. Niczym nieskażony.

Idealny.

Bestia pierwszy raz od dawna w pełni się uspokoiła, a z gardła wydobyły się ciche, zwierzęce pomruki.

Jeszcze nie spał, a jednak rytm jego serca coraz bardziej zwalniał, coraz bardziej się uspokajał; jedna z moich dłoni wciąż gładząca te jego kosmyki, bez chwili wytchnienia.

Nie usłyszał już tylko słów, które niemalże nieświadomie opuściły moje usta.

- Nigdy już stąd nie odejdziesz.

~ Słowa: 3 281 ~



Edit 26.06.17 - Było: 2 991 słów.

Przyzwyczajenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top