3. Przesądzone
Dwa dni po chrzcie Clarence'a i rozmowie Dylana ze Śmiercią, chłopak stanął już na nogi. Przez chwilę myślał nawet, że to wszystko było tylko jego zbyt bujną wyobraźnią. Mógł sobie przecież coś takiego wymyślić albo wyśnić. Mógł to być zwykły sen. No właśnie, mógł.
Wystarczyło, że blondyn rozejrzał się po pokoju, w którym się znalazł i już wiedział, że sam sobie tego wszystkiego nie wyobraził. To nie był jego pokój. W tym ściany zamiast być jego szarym królestwem były żółte. Kanarkowa żółć. Poczuł, jak to, co ostało mu się w żołądku, zaczyna się cofać. Nienawidził tego koloru, a otaczał go zewsząd. Nawet cholerne meble były żółte, nieco bardziej wyblakłe, ale jednak!
Ociężale i z niewielkim trudem podniósł się z łóżka, którego materac niemal go pochłaniał. Czuł się, jakby jego posłanie zostało wypełnione wodą. Przypomniał sobie obrazy na ścianach i w zasadzie Śmierć może i wpadła na pomysł wodnych łóżek.
Przez moment nawet myślał, że nic nie było go w stanie zdziwić, ale właśnie chwilę później bez pukania próg jego pokoju przekroczyła Śmierć we własnej osobie. Rozejrzała się ze skwaszoną miną po pomieszczeniu, po czym przeniosła wzrok na obserwującego ją nastolatka. Od razu, gdy zrozumiała, że chłopak jej się przygląda, na jej usta wpłynął krzywy uśmiech.
— No nareszcie, mój drogi, się obudziłeś. Pewnie nie wiesz, ale spałeś dwa dni. Musimy odwiedzić twoją mamę — odezwała się głosem pełnym entuzjazmu, za który coraz mniej się lubiła. Koniecznie potrzebowała zmiany wizerunku, z czego doskonale zdawała sobie sprawę.
— Czekałaś — szepnął z niedowierzaniem. Był wręcz przekonany, że kobieta zrobi to jak najszybciej, byle tylko nie tracić czasu na zwykłego, nic nieznaczącego człowieczka.
— Oczywiście, że tak. Och i jeszcze nie zorganizowałam twojego spotkania z ojcem, ale niedługo i tym się zajmę, a teraz szybciutko. Masz pięć minut i widzę cię gotowego. Nie to żebym narzekała, ale weźże prysznic, chłopcze. — Zatkała sobie nos, jakby potwierdzając swoje wcześniejsze słowa o zapachu Dylana.
— A gdzie...
— Łazienka jest tam. — Wskazała dłonią na drzwi, na które nie zwrócił wcześniej uwagi. Może dlatego, że również były kanarkowe? — Czekam — dodała, gdy nie ruszył się z miejsca.
Wyszła na korytarz, a wtedy Dylan podszedł do szafy, mając nadzieję, że znajdzie tam jakieś ubrania. Faktycznie był jeden zestaw i wyglądał dokładnie tak, jakby na niego czekał. Chłopak był nieco przerażony tą myślą, ale wziął ubrania i udał się do łazienki na szybki prysznic.
Pomieszczenie to nie było ani zbyt duże, ani zbyt małe. Prosto urządzone, z podstawowym wyposażeniem zachowane w szarych odcieniach. Na szczęście. Dlaczego nie mogli zrobić mu też szarego pokoju?
Nie chciał kazać dłużej czekać Śmieci, niż to było konieczne, więc szybko się odświeżył i wyszedł do niej na korytarz, na którego podłodze rozciągał się niebieski dywan.
Pamiętał, jak Colette przeniosła jego i Clarence'a do Pałacu. Podróż ze Śmiercią wyglądała nieco inaczej. Nie musiała go trzymać, po prostu pstryknęła palcami i chwilę później już stał w swoim szarym, ziemskim pokoju.
— Dziesięć minut i wracamy. — Postukała złoty zegarek, który miała na nadgarstku, a Dylan wiedział, że musiał się spieszyć.
Wziął swoje dwie torby, obie sportowe i zapakował do nich najważniejsze rzeczy. Zdjęcia, ubrania, bieliznę, laptopa, ładowarki, czyli to, co było mu niezbędne do życia i kilka bezużytecznych drobiazgów. Zastawiał się przez chwilę czy w miejscu, w którym stał Pałac Śmieci, był zasięg i Wi-Fi.
Zbiegł po schodach z dwoma przepełnionymi torbami i zastał w kuchni mamę. Nigdzie natomiast nie widział Śmierci. To nieco ostudziło jego zapał. Co, jeżeli go wyrolowała?
— Czemu ludziom tak ciężko mi zaufać? — zapytała Śmierć, która znikąd pojawiła się obok chłopaka, przez co nieznacznie się wzdrygnął. — Idź i się pożegnaj. Nie mów o Molly, bo już jej nie pamięta.
Dylan skinął głową, zostawiając torby w korytarzu i wszedł do kuchni. Zapukał lekko w blat, przez co Nathalie na niego spojrzała. Chciał coś powiedzieć, ale gula w gardle mu to uniemożliwiła. Szybko przytulił kobietę, przymykając oczy, w których zaczęły gromadzić się łzy. Powtarzał sobie w myślach, że robi to dla niej, że tak będzie lepiej, ale tak naprawdę wiedział, że było to powodowane egoistycznymi pobudkami. Nie chciał być uznawany za wariata.
— Kocham cię, mamo — szepnął w jej włosy przez ściśnięte gardło.
— Też cię kocham, synu. Coś się stało? — zapytała troskliwie, a on już wiedział, że będzie za tym tęsknił. Za nią.
— Nic. Już wszystko będzie dobrze. — Odsunął się od niej, uśmiechając najpiękniej, jak tylko mógł.
— To dobrze, kochanie. Na obiad będą pulpety. — Nie wyglądała na przekonaną, ale mu wierzyła. W końcu miała tylko jego.
— Jasne, za chwilę przyjdę. Muszę coś jeszcze załatwić — powiedział, wskazując kciukiem gdzieś za siebie, po czym szybko wycofał się z kuchni.
— Już? — spytała zszokowana Śmierć, która tak naprawdę obserwowała to wszystko uważniej, niż chciałaby przyznać.
— Zrób to szybko — bąknął niewyraźnie, oddychając płytko. Nienawidził pożegnań.
***
Cztery dni później Dylan usłyszał dobrą nowinę. Przybiegła do niego Colette, oznajmiając, że Clarence się wreszcie obudził. Blondyn zostawił wszystko, co do tej pory robił i rzucił się biegiem przez korytarz, pędząc do sypialni przyjaciela.
Nadal czuł się w tym miejscu nieswojo, lecz mimo to wszedł do pokoju bez pukania. Od razu, gdy zobaczył mulata, podszedł do niego, stawiając długie kroki i mocno go uściskał. Cieszył się, że w końcu będzie tu miał kogoś, kogo znał.
Przez ostatnie cztery dni siedział w bibliotece, a głównie na jej zapleczu i porządkował niezły bajzel w papierach. Bardzo ważnych papierach. Co prawda znał w tym przybytku Colette, poznał też jej kuzyna Christiana, ale oni nie mieli czasu. Chris cały czas biegał za duszami, a Col siedziała przy Clariem.
— Jak się cieszę, że w końcu się ocknąłeś, księżniczko — odezwał się Dylan, przerywając ciszę, która zaległa w pomieszczeniu. Puścił przyjaciela i odsunął się od niego, przyglądając mu się oceniająco.
— Co ty tu robisz? — zapytał skonsternowany Clarence.
— Będę tu mieszkał. Zawarłem układ ze Śmiercią. — Wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Tak naprawdę jedyną rzeczą, jakiej oczekiwał od życia, był powrót na Ziemię do bliskich; do mamy, do znajomych, a nawet do szkoły.
— Co ty zrobiłeś?! — niemal krzyknął Clarie.
— To w sumie nie jest takie złe. Wiesz, wszyscy są zadowoleni.
— Chyba wszyscy oprócz ciebie. Jesteś beznadziejnym kłamcą. — Clarence pokręcił głową, wyrażając tym swoją dezaprobatę. — Na czym to polega? — zapytał, siadając na krześle obrotowym.
Dylan z kolei usiadł na łóżku, którego materac był tak samo miękki, jak ten należący do niego. Musiał zdecydowanie porozmawiać ze Śmiercią na temat wystroju jego kanarkowego pokoju. Clarence jak go zobaczy, to padnie trupem ze śmiechu, pomyślał, po czym się zreflektował. Lepiej, żeby nie padał trupem.
— Patrick to tak naprawdę Abel, ja jestem jego synem i przez to jestem w połowie taki jak ty i dlatego na Ziemi mógłbym zwariować i Śmierć dała mi wybór. Albo zostanę tutaj i ona wymaże pamięć Nathalie i ta będzie sobie spokojnie żyła, albo wracam do domu, mama przeżywa żałobę po Molly, a niedługo później po mnie. Tak w ogóle to mama wyprowadziła się do Europy... — gadał jak najęty i Clarence był już więcej niż pewny, że Dylan miał dosyć i był zdenerwowany.
— Spokojnie, stary. Po kolei. Jaki Abel?
— Ten z Biblii od Kaina. Tak naprawdę nie umarł, tylko tu trafił, ale teraz jest na Ziemi i się z nim spotkam jutro.
— Iść z tobą? — Uniósł pytająco brwi, patrząc na Dylana i jego zachowanie. Prawie tak jakby nie widział go co najmniej rok.
— Chcę iść tam sam — oznajmił, uśmiechając się nieznacznie.
— I tak mi wszystko opowiesz. Colette, zostawisz nas? — zwrócił się do dziewczyny, która nadal stała w pokoju, jakby dopiero teraz sobie o niej przypomniał.
— Jasne. Jak skończycie, to zaprowadź go do Śmierci, też chciała z nim porozmawiać — poleciła Dylanowi, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
— Jak się czujesz po śmierci Molly? — Clarie spojrzał na blondyna pytająco. Widział cienie pod jego jasnymi oczami i wiedział, że wcale nie było kolorowo, ale chciał znać prawdę, jaka by ona nie była. — Tylko szczerze.
— Szczerze? Jest do dupy — powiedział, chowając twarz w dłoniach. — Nie mam już mamy ani Molly. Na początku myślałem też, że i ty umarłeś. Cholera, Clarie, jestem w kompletnie obcym miejscu, znam tu ze dwie osoby na krzyż, jak ma być dobrze?! — uniósł się, wstając i zaczął krążyć po pokoju, zaplatając dłonie na karku.
Clarence stanął na drodze, którą przemierzał po pokoju Dylan i przytulił go. Tyle wystarczyło, żeby blondyn się rozpłakał. Musiał wyrzucić z siebie wszystkie te emocje, które nagromadziły się w nim przez tydzień, a które wcześniej nie mogły znaleźć ujścia.
— Ja już nawet nie mam rodziny — wyszlochał w ramię przyjaciela.
Clarence mocniej go objął, mimo że słowa Dylana go zabolały. Przecież miał jego, a byli dla siebie jak bracia. Rozumiał, że chodziło o więzy krwi, ale to i tak bolało. Prawie tak, jakby wbił mu nóż w plecy.
— Jak będziesz czegoś potrzebował, zawsze będę — odezwał się Clarence, gdy przełknął gorycz. Dylan w końcu się od niego odsunął i spojrzał na niego uważnie.
— A ty jak się z tym czujesz?
— Szczerze? Obojętnie. Ten chrzest zabił coś we mnie. Czuję się pusty — powiedział najszczerzej, jak umiał, przez co tym razem Dylan jego przytulił. — Zaprowadź mnie do niej. Muszę zamienić kilka słów ze Śmiercią.
— Jasne, stary.
Chwilę później szli korytarzem, a Dylan już trochę bardziej przypominając samego siebie, zaczął gadać o pracy, jaką wykonywał. Mówił o papierach, które porządkował, o katalogu ogólnym z datami śmierci zdecydowanej większości osób na świecie. O cienkich książkach z życiorysami ludzi i o bibliotece wewnątrz biblioteki, w której one się znajdowały. Zazwyczaj były to już te opowiedziane historie, którymi to on miał zaszczyt się zajmować.
Clarence w życiu by nie pomyślał, że Dylan, który zawsze był sportowcem, będzie się jarał pracą w papierach, ale najwidoczniej się mylił. Chociaż blondyn zarzekał się, że miał tam wiele gimnastykowania się i biegania.
W końcu dotarli do gabinetu Śmierci, a Clarence zastanawiał się, jak miał powiedzieć Dylanowi, że chce z nią porozmawiać sam na sam. Chyba Hive wyczytał to jakoś z jego twarzy, bo sam się odezwał.
— Ja muszę iść na obiad, więc ten... spotkamy się później?
— Jasne.
Clarence lekko zapukał w drewniane drzwi, odczekał trzy sekundy i wszedł do pomieszczenia, które wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętał. Tym razem Śmierć, zamiast siedzieć w fotelu, siedziała na krześle za biurkiem i patrzyła na niego znad dokumentów.
— Już się bałam, że naprawdę umrzesz. Jak się czujesz? — zapytała, rozkładając stos kartek na kilka mniejszych stosików.
— Dlaczego miałbym umrzeć? — odparł pytaniem na pytanie, siadając na krześle przed biurkiem.
— Twoje szanse nie były zbyt wielkie, a z każdym dniem coraz bardziej malały — oznajmiła z rozbrajającą szczerością, odrywając uwagę od papierów i skupiając ją całkowicie na nim.
— Dlaczego? — Zaskoczony wpatrywał się w nią jak w kosmitkę.
— Och, tyle pytań. Jak wiesz, moim, w sensie tak naprawdę moim, a nie mojego pomocnika, dzieckiem był Abraham, jego kolorem był żółty. To też jest nieprawda. Przed nim było jeszcze kilku synów, którzy również mieli niebieski kolor tak, jak ty. Żaden z nich nie przeżył chrztu, bo nie może być dwóch takich samych kolorów. Tobie się jednak udało. — Uśmiechnęła się lekko na koniec.
— Ale to dlaczego...
— Przestań pytać „dlaczego", to irytujące. Jutro zaczynasz szkolenie praktyczne. Colette cię wprowadzi.
— Czy mi się wydaje, czy wcześniej byłaś milsza? — zapytał prosto z mostu, co spotkało się z zaskoczeniem Śmieci.
— Mam dzisiaj podły humor i nic nie idzie po mojej myśli. Mam problem ze znalezieniem Abla, zakładam, że wiesz, kim on jest? — Uniosła pytająco brew, na co skinął głową. — Jestem blisko, ale zbyt daleko. Co byś zrobił na jego miejscu? Jakbyś się dowiedział o śmierci córki?
— Może poszedłbym na jej grób? Wie o Nathalie?
— To świetny pomysł. Nie wiem, czy o niej wie. O Molly na pewno wie. Jej śmierć go zabolała. — Wzruszyła nieznacznie ramionami. Clarence czasami miał wrażenie, że to była jej reakcja na wszystko.
— Jak go zabolała? — zainteresował się mimowolnie.
— Fizycznie i psychicznie. Ona też była tak samo wyjątkowa, jak Dylan. Oboje mają z nim pewną więź, dlatego go zabolało.
— Dlatego ona umarła? Żebyś go znalazła? — prychnął pod nosem, czując marną imitację gniewu.
— Czyś ty zwariował? To nie miało z nim nic wspólnego. Musisz szukać bliżej.
— O co ci, do diabła, chodzi? Co chcesz osiągnąć?
— Ja? Nic. Chcesz wiedzieć, dlaczego dziewczyna musiała zginąć? — zapytała, wpatrując się w niego ze złością. Była wściekła, tyle mógł stwierdzić, ale on też był w tamtym momencie zły.
— Powiesz mi? Szok. — Zaplótł ręce na torsie, patrząc na nią wyczekująco. Zauważył, że po tym całym chrzcie, mniej się jej bał. Czuł, że jego los nie leży w jej rękach.
— To wszystko przez ciebie. Gdybyście tak bardzo się nie kochali, dziewczyna nadal by żyła. Twoim przeznaczeniem jest Colette, ale na drodze stanęła Molly. Wiedział to nawet Bóg, który zapisał jej historię do ubiegłego roku. I tak ją przedłużyłam o tyle, ile mogłam. Gdybyście nie postanowili do siebie wrócić, może by jeszcze żyła, ale no cóż. Przesądzone — wypowiadała bezlitosne słowa, a w jej oczach kryły się iskierki złośliwości.
Clarence był w takim szoku, że nawet jej nie przerwał. Po prostu słuchał jej. Słuchał słów, które łamały mu resztki serca. Poczuł ból i wiedział, że to było jedyne, co mógł czuć w pełni. Już wiedział, skąd się wzięły wizje morderstwa.
W końcu to on zabił Molly Hive, to przez niego zmarła, a mogła wieść długie, normalne życie.
Śmierć otrząsnęła się ze stanu, w którym każdemu chciała dokopać dopiero wtedy, gdy po dłuższej minucie nadal nie uzyskała odpowiedzi. Spojrzała na chłopaka, który przed nią siedział, który był załamany i już wiedziała, co zrobiła. Zrobiła coś, czego nie mogła cofnąć, a czego już żałowała. Przecież nie chciała, żeby cierpiał, nie on.
Dlaczego więc powiedziała mu prawdę?
Dlaczego to też musiała spieprzyć?
Chwila wyjaśnienia, bo mogliście pogubić się w czasie, w którym dzieją się trzy ostatnie rozdziały. Otóż wieczorem była impreza, rano znaleziono zwłoki Molly, później tego samego dnia był chrzest Clarence'a i rozmowa Dylana ze Śmiercią. Dwa dni później obudził się Dylan, a cztery dni po Dylanie Clarence. Dalej już nie powinno być problemów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top