listdorodzicielki
Znowu to samo.
Znowu podniosła na mnie rękę.
Jutro ma być jeden z przełomowych dni w moim życiu. Jeden z tych, gdzie się odważyć zrobić coś wbrew woli tych nade mną.
Jednak czuję, że będę płakać wzruszona dobrocią, że ktoś wyjdzie mi na spotkanie. Bo...
W takich momentach zapominam co to znaczy poranny uśmiech, chęć życia, spokojny wieczór i przespana noc.
Podniosła rękę na mnie i na brata,
Myśląc, że to ona jest krzywdzona.
Twierdzi, że to my jesteśmy ci nienormalni.
A kto tak naprawdę taki jest?
Owca w stadzie wilków?
Czy może wilk w stadzie owiec?
Ona nigdy nie widzi dobroci i szczerych łez.
Ona jedynie słyszy, że się śmieję, po czym na nie krzyczy.
Biedny ojciec, nie wie jak już mnie bronić, bo znowu chowam się w łazience...
Przepraszam, że nie odpisuję każdemu z entuzjazmem.
Przepraszam, że wymagam od Was wygadania się, bo jestem silna, ale dzisiaj wyrwano mi moje pióra.
Został jedynie
Kaczy puch
Nasiąknięty żałością.
Może ty nigdy nie byłaś taka, jak jesteś teraz. Czyli jakoś tak... Od dwudziestu lat.
Ale ja zawsze byłam w środku taka sama.
Anielica z wyrwanymi skrzydłami za dawaniu mi życia, ze wszelkimi bliznami na rękach, udach i żebrach odebranych od Czasu, oplątana sztucznymi światełkami, która boi się miłości.
Widząc tą miłość, co mi dajesz...
Nie dziwię się swoich fobii.
Na święta będę ci życzyć
Snu wiecznego.
Śmierć...
Wybierz sobie sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top