***
Nie liczę na cudy pod koniec modlitwy
Stąd też nie oczekuję aplauzu za wiersze
Bo przecież cel ten jest trochę nikły
Skoro dobrze wiem że w twej łasce nie jestem
Zamiast tego staram się mieć więcej
Po co sprostać twoim charakterów białościom
Nadal tkwij w tej wyimaginowanej drzemce
Idę zażywać sport bo to on był pierwszą miłością
Ilość potu wylanego odzwierciedleniem charyzmy
Cichy podziw kolegów którzy piją na ławce w parku
Do wstania z niej każdy jakiś zawistny
Co do poświęcenia mam jego bezkres bez faktur
Uśmiecham się do świata jak Jim Carrey
Żale i smutki wrzucam do pudła przeszłości
Żyję inaczej nie jak te lesery
Co wolą się upić do nieprzytomności
Niż zdobyć coś wielkiego
Jak satysfakcja z siebie
Przy butelce kipi z nich ego
A przed pracą chowają strusi łeb w ziemię
Biorę od życia co mogę jak Rover
Złe emocje zabijam w sobie
Może zegar "rusz dupę" im powie
Upływający czas spędzi im sen z powiek
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top