Jak ja nienawidzę takiego czegoś...

No to ten, Dowqri napisałam ten oneshot z solangelo. Ten gdzie Nico poznaje Willa na zlocie, czy coś, nie pamiętam. To pewnie wyszło ohydnie, ale co ja poradzę, że sobie o tym przypomniałam? No cóż, starałam się.

************************************************************************************************

WILL

- Umierasz już? Will?

- Czemu mi to dałeś?

Wzruszył ramionami.

- Sam chciałeś zobaczyć jak to jest palić, dzieciaku – wydmuchał kolejną chmurę dymu prosto w moją twarz.

- Przestań!

- Wracaj do pracy, ja zaraz przyjdę.

- Ciekawe – mruknąłem.

Wszedłem przez drzwi i byłem już w straganie dla ratowników. Westchnąłem poirytowany, jakiś smarkacz przyszedł po wodę z ojcem przebranym za kogoś z komiksów. Zrobił to specjalnie. Specjalnie mnie tu dali. Przecież ja nienawidzę komiksów, a teraz przez cały dzień będę musiał patrzeć na idiotów w strojach bohaterów.

Usiadłem przy jednym ze stolików. Wystawa przede mną to komiksy. Jak wszędzie. Przetarłem twarz dłońmi.

- Umierasz?

Znowu on.

- Przestań – syknąłem przez zęby.

Spojrzał na mnie znudzony i zdjął kitel.

- Dobra Will, zostawiam cię tu, a ja idę po autograf Iron Mana i innych, jasne?

- Weź mi też. Chce mieć coś z tego cholernego dnia.

- Och, jasne, ale to kosztuje – powiedział, szukając swojego notatnika, gdzie miał już kilkanaście innych autografów.

Dla niego to niebo, dla mnie piekło.

- Może uda mi się w końcu zdobyć podpis Logana – mruknął, biorąc kilka kolorowych długopisów.

- Kogo? – spytałem, patrząc czy ktoś nie mdleje od tych wszystkich głupot.

Spojrzał na mnie przeciągle – prawie ciągle na mnie tak patrzył, kiedy pytałem się o komiksy. Potrząsnął głową.

- Dla ciebie to pewnie nikt... Jak nic nie robisz, a dziewczyny tu są, to idź po coś do picia. Nie mam zamiaru próbować tej wody... Gdzieś chyba jest przenośny Starbucks.

Wyszedł sobie zostawiając mnie z nimi. Potwór. Wychodzi na to, że i ja muszę iść. Wstałem z krzesełka, które skrzypnęło głośno. Czas na kawę i ciasteczko, najlepiej czekoladowe.

NICO

- Boże jak tu pięknie – powiedziałem uśmiechając się.

- No super – mruknął Percy rozglądając się.

- Gdzie są tamci? – zapytał Jason poprawiając okulary.

- Tam – powiedział Percy wskazując wystawę z koszulami nocnymi dla kobiet. – Frank robi za całkiem niezły wieszak.

Spojrzałem tam. Dziewczyny wszystkie rzeczy, które się im podobały podawały Frankowi, który rozmawiał ze sprzedawcą.

- O patrzcie – odezwał się Jason – peleryny Batmana.

- Gdzie?! – krzyknąłem podchodząc do niego albo bardziej podskakując.

- Spokojnie Nico. Tam widzisz? Po prawo na zachód...

- Nie możesz po prostu wskazać palcem? – zapytał Leo siorbiąc przez powykręcaną słomkę zimny sorbet.

Jason westchnął gniewnie i pokazał dłonią gdzie to jest. Boże, to było takie piękne. Twarz zaczynała mnie boleć od ciągłego uśmiechania się, ale trudno.

- Chce ją – powiedziałem do Jasona.

- Kupię ci ją – powiedziała Hazel wyciągając pieniądze.

Zacząłem podskakiwać jak małe dziecko.

- Nico, uspokój się! – syknął Percy. – No mogę sobie z twojej głowy podpórki na łokieć zrobić, gdy tak się rzucasz.

- Pierdol się – odpowiedziałem z uśmiechem.

- Jak będziesz tak mówił to peleryna będzie dla Leona – oznajmiła Hazel. – Bo na Franka jest niestety za mała.

- Przepraszam – powiedziałem – Mogę już pelerynę.

Hazel łaskawie mi ją dała. Wyrwałem jej to z ręki i narzuciłem na ramiona.

- Percy, co ty robisz?

- Nagrywam go, żeby później go męczyć.

Nie patrzyłem na nich, miałem ich gdzieś. To najlepszy dzień w moim życiu.

- Dobra – odezwał się Leo – Ja idę tam, bo tam jest fanie, nie wiem jak wy. Spotkamy się później, dobra?

Zerknąłem na niego. Mam dziwne wrażenie, że patrzył na dziewczynę przy jednym ze stoisk. Dziewczyna była od niego chyba starsza i na pewno wyższa. Brawo Valdez.

WILL

Te wszystkie dzieciaki mnie denerwują. Denerwują mnie także dorośli, którzy tu są i kupują te idiotyzmy. Po co komu takie coś? Przede mną była jakąś grupka – jedna z wielu. Dzieciak z czarnymi włosami w pelerynce podskakiwał uradowany. Jego kolega – także brunet – ciągle przyciągał do siebie jakąś blondynkę, która z uśmiechem go odpychała. Jakiś misiek – także brunet – nosił torby małej kędzierzawej dziewczyny z ciemną skórą. Był także blondyn, który wszystko musiał dotknąć, tak jak brązowowłosa dziewczyna i ten mały brunet w pelerynce.

- To po prostu wspaniałe – powiedział głośno Pelerynka.

- No super. Musze do toalety – powiedział natarczywy brunet.

- Ja też – powiedziała szybko blondynka.

Uniosłem brwi i uśmiechnąłem się pod nosem. Albo sraczka albo szybki numerek w kiblu dla inwalidów. Bardziej to drugie, patrząc na Natarczywego.

- Frank chodź –powiedział Kędzierzawa.

Frank poszedł za nią jak tresowany piesek. Za nimi poszli też blondyn i ta z piórami we włosach. Chyba nikt jej nie powiedział, jak bardzo to jest żałosne. Pelerynka został sam. Rzucał się to w jedną stronę to w drugą, jakby był opętany. Mruknął coś do siebie i tak po prostu wylądował lewym bokiem na podłodze. Spojrzałem na jego, najprawdopodobniej przyjaciół – nikt tego nie zauważył. Popatrzyłem po innych straganach. Czyli to ja będę musiał go uratować.

Podszedłem do niego, ukląkłem. Odchyliłem głowę lekko do tyłu sprawdziłem oddech.

Nie oddycha.

Teraz to się ludzie zaczęli schodzić, oczywiście.

Dobra, spoko, przecież jestem lekarzem.

Rozłożyłem go i zacząłem trzydzieści uciśnięć klatki piersiowej. Jego przyjaciele zauważyli mnie i jego i chyba się zdenerwowali, wrócił także Natarczywy razem z Łatwą.

- Will, co ty odpierdalasz? – na serio Ted?! Teraz?!

- Nie mam czasu – burknąłem. – Trzydzieści.

Pochyliłem się nad nim.

Cholera, nie mam przy sobie maski... Trudno.

Dwa wdechy.

Ciągle nic. Kolejne trzydzieści uciśnięć.

Dwa wdechy.

No prawie, bo chłopak odżył, wkładając mi jęzor do ust.

To działo się naprawdę szybko.

Bardziej się do niego przycisnąłem.

Nareszcie coś dostanę za cały dzień siedzenia tutaj.

Włożyłem mu język do ust. Ted chyba coś do mnie mówił. Może tamci również.

Nagle poczułem dłonie na ramionach i usłyszałem głos Teda:

- Will! Nie w miejscach publicznych, proszę cię! No nie, na serio?! Z języczkiem?

Szarpnął mną mocniej i skończyłem z wystawionym jęzorem, tak samo jak Pelerynka.

- Naprawdę bardzo przepraszam – Ted zaśmiał się nerwowo. – Wstawaj kretynie – syknął do mnie. – Miałeś iść po kawę, a nie całować nieprzytomnych.

Wstałem chwiejnie i wytarłem twarz. Dzieciak mnie poślinił! Pomogłem mu wstać, pod czujnymi oczami tamtych. Zacząłem go otrzepywać z kurzu i tylko przez przypadek dłużej zatrzymałem się na jego tyłu, po prostu był tam brudny.

- Skończysz wreszcie? – zapytał Natarczywy.

- Jasne, nie warcz, tak psie – mruknąłem. – Idź na suki.

- Will, uspokój się. Tabletki wziąłeś?

- Ekhem, dziękuje za uratowanie mnie i peleryny – odezwał się Pelerynka patrząc na mnie z dołu.

- Jasne, to moja praca – rzuciłem i miałem nadzieje, że zajarzy, że chodzi mi tu o całowanie. Najlepiej jego. Bo jeśli chodzi o bycie lekarzem, to nie jestem nim dla wszystkich.

- Percy, chodź, Magnus powinien już przyjść – powiedziała Łatwa i pociągnęła Natarczywego za rękę.

- No, my też musimy już iść – powiedział Ted i brutalnie mnie obrócił w stronę naszego stoiska.

To nawet nie był taki zły dzień.

Ale Ted mógłby wrócić później.

******************************************************************************************************************

No cóż...

Mówiłam, że to będzie złe, no nie?

Mimo to mam  nadzieję, że to nie było aż tak złe...

No i chciałabym podkreślić, że niektóre pseudonimy nadane postaciom/ą (na przykład Nicowi) są stworzone przez ponurego Willa, czyli kogoś kto prawie nie istnieje. Znudziły mi się scenariusze gdzie Will jest wiecznie uśmiechnięty, a co jeśli tak nie jest?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top