Rozdział 1


Rozdział 1

Kamila

Wzięłam głęboki wdech, starając się zapanować nad drżeniem ciała i atakiem paniki. Dłonie trzęsły mi się do tego stopnia, że nie potrafiłam utrzymać w nich szklanki z wodą. Bałam się, że połowa zawartości wyląduje na obrusie, zwracając przy tym uwagę personelu restauracji. Była to jedna z tych ekskluzywnych, gdzie bez krawata nie wpuszczali. Dlatego wypindrzyłam się dzisiaj jak stróż w Boże Ciało. Nie chciałam narobić sobie wstydu, bo często jadaliśmy tutaj razem z Marcinem. Lubiłam tu przychodzić, bo w ofercie mieli kilka rodzajów ciast, za którymi przepadałam. Naprawdę za kawałek szarlotki byłam w stanie oddać Maurycego na pasztet, a przy dłuższym zastanowieniu również i Marcina na organy.

Wypuściłam z płuc powietrze i przymknęłam na moment powieki. Za chwilę miałam spotkać się z rodzicami narzeczonego. Ostatni raz widzieli mnie ponad dwadzieścia lat temu. Z pewnością zapamiętali mnie, jako pulchne dziecko z burzą rudych włosów na głowie i z policzkami ciągle wypełnionymi jedzeniem. Zmarszczyłam czoło. W sumie od tamtego momentu niewiele się zmieniło, tylko urosły mi cycki, co uważałam za duży atut.

– Cześć kochanie. – Usłyszałam głos Marcina. Uniosłam powieki i popatrzyłam na mężczyznę moich erotycznych snów. Momentalnie do ust napłynęła mi ślinka i nie potrafiłam uwierzyć we własne szczęście. Z tylu kobiet na świecie, to właśnie ja każdego wieczoru widziałam go nago. Tylko wygrania Euro-jackpot sprawiłaby mi większą radość.

Ułożywszy usta w dziubek, czekałam, aż mój mężczyzna należycie mnie przywita. Marcin nachylił się nad stolikiem i złożył na moich wargach soczystego całusa. – Smakujesz czekoladą – zamruczał, kończąc pocałunek.

– Nowy błyszczyk. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Za nic w świecie nie przyznam się do tego, że nosił nazwę „Pawełek". Choćby przypalali moje ciało nad ogniskiem.

– Właśnie dzwonili moi rodzice. Są już w taksówce, za moment powinni tu być.

Odpiął marynarkę i usiadł obok mnie, opierając plecy o oparcie krzesła. Popatrzyłam na jego przystojną twarz, na której widoczne były oznaki przemęczenia. Mierzył się z kolejnymi problemami w firmie, ale nie chciał mnie w nic wtajemniczyć. Próbowałam jakoś na niego wpłynąć, by zwierzył się mi ze swoich kłopotów, ale tylko mnie zbywał. Naprawdę zaczęłam się o niego martwić. Rozumiałam, że ciężko pracował na sukces, ale czasami trzeba postawić pewne granicę i zwolnić, by móc przez chwilę odpocząć i cieszyć się po prostu życiem.

Zaschło mi w gardle, dlatego sięgnęłam po szklankę z wodą i uniosłam ją do góry. I to był mój wielki błąd. Ręka mi zadrżała i połowa zawartości szkła rozlała się po stole. Przeczuwałam, że do tego dojdzie, ale liczyłam, że obecność Marcina ukoi moje nerwy. Niestety tak się nie stało.

W pośpiechu sięgnęłam po papierową serwetkę i zaczęłam wycierać biały obrus. Na szczęście była to tylko czysta woda, która nie pozostawiała plam.

Marcin chwycił moją dłoń i uniósł ją sobie do ust. Na skórze poczułam ciepły dotyk jego warg.

– Dlaczego się denerwujesz? – zapytał i pocałował opuszki moich palców.

Przecież to było oczywiste.

– Boję się spotkania z twoimi rodzicami – przyznałam po chwili.

Marcin zmarszczył czoło i popatrzył na mnie jak na wariatkę.

– Przecież oni cię doskonale znają, na dodatek uwielbiają, więc nie masz się czym przejmować.

– Oni pamiętają małą dziewczynkę. Moja dorosła wersja im się na pewno nie spodoba. – Prawie nikomu się nie podobałam, na palcach jednej ręki mogłam policzyć bliskich przyjaciół.

– Szczerze to ona za wiele nie różni się od tej dziecięcej. – Posłał mi rozbrajający uśmiech. Boże, jak ja kochałam jego chłopięcą stronę. Czułam się wtedy, jakby te dwadzieścia cztery lata rozłąki w ogóle nie miały miejsca, a my od zawsze byliśmy razem.

– Urosły mi piersi. – Wyswobodziłam się z uścisku Marcina i dla podkreślenia słów chwyciłam się za obie i ścisnęłam w dłoniach, jeszcze bardziej je uwydatniając. Były fajne, takie mięciutkie i mój narzeczony za nimi szalał.

Oczywiście wzrok Marcina powędrował w dół i zatrzymał się na dorodnych półkulach.

– Oczy mam wyżej – upomniałam narzeczonego. Ten się tylko szerzej uśmiechnął i dalej patrzył na mój biust. Faceci.

Przestałam macać swoje piersi i ręką pacnęłam go w czoło.

– Skup się. Ja tu mam problem, a ty swoim zachowaniem wcale mi nie pomagasz.

– Kochanie, moi rodzice pokochają twoją dorosłą wersję. Zobaczysz – próbował mnie przekonać.

Ja jednak wiedziałam swoje. Nikt normalny nie był wstanie mnie polubić, przyciągałam do siebie samych świrów. Popatrzyłam na Marcina, który suszył zęby, nie wiadomo z jakiego powodu.

No, właśnie o tym mówiłam.

Nagle obok naszego stolika pojawiła się kelnerka. Spojrzała na mojego narzeczonego i zaczęła rozbierać go wzrokiem. Powinnam już dawno przyzwyczaić się do takich sytuacji, ale było to dla mnie niezwykle trudne stać z boku i temu wszystkiemu się przyglądać. Każda kobieta, spotykając na drodze Marcina ściągała majtki i podawała mu je na srebrnej tacy. Zaciskałam zęby i udawałam, że mnie to nie rusza. Prawda jednak była zupełnie inna. Poziom mojej zazdrości nie mieścił się już w skali. Naszła mnie ochotę na to, aby chwycić dziewczynę za kudły i przeciągnąć po asfalcie. Napawałabym się krzykami, wydobywającymi się z jej ust i krwawymi śladami, pozostawionymi na ziemi, przez jej kolana. Jednak jako narzeczonej szanowanego biznesmena nie wypadało mi uczestniczyć w ulicznych burdach. Chociaż nie mogłam zaprzeczyć, ale paluszki same rwały się do tego by zrobić dziewczynie krzywdę.

– Podać coś jeszcze? – zapytała tak słodkim głosikiem, że aż zaczęło mnie mdlić od nadmiaru cukru, co rzadko się zdarzało.

Wzrok wbiłam w pokaźny kawałek szarlotki, który leżał nietknięty na talerzyku i czekał na konsumpcję. Z powodu stresu mój żołądek skurczył się o połowę i nie dałam rady nic do tej pory przełknąć.

– Ja dziękuję – odezwał się Marcin, posyłając dziewczynie przyjazny uśmiech. Chciałam uderzyć go w głowę, za to, że tak się do niej przymilał. – Ale moja...

– Narzeczona – dokończyłam za niego, informując kelnerkę, że ten typ siedzący obok mnie był już zajęty i za kilka miesięcy przywiąże go do siebie na wieki. Za radą ciotki Gertrudy postanowiłam wykupić dla nas miejsce na cmentarzu. Podobno nic nie cementuje tak związku jak właśnie wspólna mogiła. – Również podziękuje, mam jeszcze szarlotkę.

Dziewczyna speszona opuściła wzrok na podłogę i odchrząknęła.

– W takim razie, jak coś służę pomocą. – Nie patrząc już w naszą stronę odeszła od stolika i pognała Bóg wie gdzie. Pewnie podrywać innych zajętych mężczyzn. Oby dostała opryszki tam na dole.

Gdy zniknęła mi z oczu, popatrzyłam na Marcina, który skubał moją szarlotkę. Moją. Szarlotkę.

– Doskonale wiesz, że nie dzielę się jedzeniem, to zbyt intymne.

Marcin zastygł bez ruchu z uniesioną w powietrzu dłonią, która zmierzała do jego ust. Zamrugał kilka razy, po czym przybliżył się do mnie i wyszeptał zmysłowo:

– Każdej nocy wymieniamy między sobą płyny ustrojowe, a ty rzucasz się o kawałek ciasta.

– Ale to moje ciasto – również wyszeptałam, zła na ukochanego. Jak on w ogóle śmiał je ruszać.

– Kamilo uznaję zasadę: Co moje jest twoje, a co twoje jest moje.

– Nie prosiaczku. – Zatrzepotałam kokieteryjnie rzęsami. – Co twoje jest w całości moje, a co moje jest moje. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i odsunęłam talerzyk, ratując tym samym szarlotkę przed niespokojnymi rękami Marcina.

Mężczyzna wydął usta obrażony, ale nie zwracałam na jego humorki zbytniej uwagi, bo właśnie do naszego stolika zmierzała para w średnim wieku. Gdy ich rozpoznałam na skroni poczułam kropelki potu, a po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. To byli rodzice Marcina. Przełknęłam głośno ślinę i czekałam aż do nas podejdą.

– Kamilko nic się nie zmieniłaś! – zawołała kobieta, rozkładając szeroko ramiona, by mnie przywitać.

– Urosły mi cycki – wypaliłam bez zastanowienia.

Matka Marcina zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na mnie jak na przybysza z obcej planety. Czułam jak na moje policzki wypełznął zdradziecki rumieniec. Jeśli chodziło o robienie najlepszego pierwszego wrażenia, to nikt mi w tym nie potrafił dorównać.

– Ach, te moje niewyparzone usta! – Zaśmiałam się, a raczej próbowałam, bo spomiędzy moich warg wydobyło się chrumkanie, jak u małego prosiaczka.

Zaczęłam się zastanawiać, co widział we mnie Marcin? I naprawdę starałam się wymyślić jakiś sensowny powód, dlaczego się we mnie zakochał, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Czasami bałam się sama siebie.

Moja przyszła teściowa podeszła bliżej i dalej pchała się z łapami w moim kierunku. Nie chcąc wyjść na niegrzeczną wstałam na drżących nogach i pozwoliłam się objąć. Pachniała konwaliami, a to był mój ulubiony zapach, więc dostała za to plusa.

– Jak minęła podróż? – zapytałam. Wyswobodziłam się z uścisku kobiety i zajęłam ponownie miejsce.

– Spokojnie, prawie cały lot przespałam. – Posłała mi promienny uśmiech i usiadała obok mnie, natomiast pan Zarzycki naprzeciwko. Zaczął mi się intensywnie przyglądać. Speszona jego zainteresowaniem, wbiłam wzrok w szarlotkę, a raczej w pusty talerzyk. Gdy ja się denerwowałam spotkaniem z przyszłymi teściami, Marcin niepostrzeżenie wyjadł nawet okruszki.

Nie ze mną te numery, Brunner.

Uniosłam głowę i wbiłam w niego zabójcze spojrzenie. Ktoś inny na jego miejscu wyraziłby skruchę, padł do moich stóp i zaczął je całować, ale nie Marcin. On przyjął luzacką pozę i uśmiechnął się do mnie ukazując w prawym policzku cholerny dołeczek.

Lubiłam ten dołeczek, tak samo jak on lubił moje piersi.

– Zjadłeś moje ciastko – wysyczałam przez zęby. Krew buzowała mi w żyłach i dosłownie byłam chwile od wybuchu.

– Takie małe niewyrośnięte było, dosłownie na dwa gryzy. – Posłużył się moimi słowami, które często wypowiadałam w jego obecności.

Posłałam mu ostatnie mrożące krew w żyłach spojrzenie, pod którym kryła się obietnica znęcania się nad jego przyrodzeniem, po czym zwróciłam się do rodziców Marcina:

– Cieszę się, że wylądowaliście bezpiecznie. Teraz non stop słyszy się o jakiś katastrofach. Fakt samolot podobno jest najbezpieczniejszym środkiem transportu, ale jak już spadnie, to nikt nie przeżywa, trup ściele się gęsto.

Moja przyszła teściowa zbladła i popatrzyła na swojego męża. Marcin pod stołem chwycił mnie za dłoń i mocno ścisnął. Chciałam zawyć z bólu, ale w porę się powstrzymałam.

– Kochanie – przemówił słodko, nachylając się w moją stronę – pamiętaj, że moi rodzice za miesiąc wracają do domu, samolotem – podkreślił ostatnie słowo.

No to się popisałam.

– A nie lepiej promem? – zapytałam. – Taka romantyczna podróż. Ostatnio oglądałam pewien film, nie przypomnę sobie teraz tytułu. Ale ona była z wyższych sfer, a on wywodził się z biedoty. Podczas rejsu oboje się w sobie zakochali. W ostatniej scenie on poszedł na dno, a ona pływała na drzwiach. Piękna historia. Może i wam przydarzy się taka przygoda. – Uśmiechnęłam się szeroko.

– Oby nie – burknął pod nosem Marcin.

Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi.

– Kiedy planujecie ślub? – wtrącił pan Zarzycki, zręcznie zmieniając temat.

Spojrzałam na narzeczonego, który zaczął bawić się komórką. Moje oczy dosłownie błagały go o ratunek. Ale on zamiast mi pomóc, postanowił się nie odzywać i wlepiał dalej swoje gały w ekran telefonu.

– Jeszcze nie ustaliliśmy daty – odpowiedziałam po chwili. – Jesteśmy narzeczeństwem dopiero od czterech miesięcy i w sumie nam się nie spieszy. Prawda Marcin? – Kopnęłam go pod stołem w kostkę, ale nadal nie otrzymałam pożądanej reakcji.

Chciałam by w końcu przemówił, a nie siedział jak ostatnia sierota. Byliśmy w końcu zespołem, ale w tym związku to chyba ja nosiłam spodnie.

– Nie macie na co czekać – tym razem temat pociągnęła mama Marcina. – Zostajemy na miesiąc w Polsce, myślę, że da się wszystko zorganizować do naszego wyjazdu.

Z wrażenia wręcz zaniemówiłam. Ciężko było mnie zaskoczyć, a jej się to udało. Przez chwilę między nami panowała cisza, w końcu odchrząknęłam przeczyszczając gardło i z trudem wydusiłam:

– Miesiąc? Ale to przecież zbyt mało czasu na dogadanie szczegółów uroczystości.

– Poradzimy sobie. – Machnęła ręką pani Zarzycka. – Pieniądze w naszym przypadku nie stanowią problemu. A wiadomo, że jak sypnie się gotówką, to raz dwa wszystko idzie zorganizować.

Od nadmiaru wrażeń zaczęło mnie mdlić, na dodatek pojawiły się zawroty głowy. Chwyciłam krawędź stołu, bo bałam się, że zaraz zaliczę bliskie spotkanie z posadzką lokalu.

– Stało się coś? – zapytała moja przyszła teściowa, taksując mnie zaniepokojonym spojrzeniem. – Momentalnie zbladłaś. – W jej głosie usłyszałam troskę.

– Wszystko okej – wydusiłam z trudem. – Za dużo emocji, jak na jeden dzień. – Posłałam jej słaby uśmiech, próbując ją tym samym uspokoić.

– To dobrze, a wracając do waszego ślubu, to skarbie będę potrzebowała namiar na twoją mamę. Chciałabym zacząć ustalać z nią szczegóły. Mam nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko tak szybkiej ceremonii.

– Pewnie nie.

Moja matka wręcz wpadła w obsesję na punkcie ślubu. Wystarczyło, że zjawiałam się gdzieś w pobliżu, a ona wyciągała katalogi z modą ślubną i wybierała mi kieckę. Jej faworytką była suknia w kształcie bezy, otoczona masa koronek i ciuli... tiuli. Była wręcz gigantyczna. Gdybym ją założyła z pewnością podwoiłabym swoją objętość. Co nie wróżyło dobrze ślubnym zdjęciom, na których byłabym większa od pana młodego.

– Nie potrafię się już doczekać, aż wejdziesz do naszej rodziny. – Sięgnęła po moją dłoń i delikatnie ją ścisnęła.

Wzruszyłam się słysząc jej słowa. Tak dobrze było czuć, się chcianą. Stresowałam się tym spotkaniem, ale najwidoczniej niepotrzebnie. Moja przyszła teściowa okazała się pozytywnie do mnie nastawiona.

– Ja też. – I to była szczera prawda. Naprawdę cieszyłam się na myśl, że zostanę panią Zarzycką.

Naszą chwilę przerwał Marcin, który niespodziewanie wstał z miejsca.

– Przepraszam was, ale muszę wrócić do firmy. Wyszła jakaś nagła sprawa i nie poradzą sobie beze mnie. Kochanie nie masz nic przeciwko, że zostawię cię z moimi rodzicami? – zapytał, cmokając mnie w policzek na pożegnanie.

Czy jego matka, byłaby zła, gdybym teraz wbiła mu w oko widelczyk?

Postanowiłam jednak nie spełniać swojej fantazji, by nie psuć stosunków z przyszłą teściową.

– Oczywiście, że nie. Jedź spokojnie do firmy i o nic się nie martw. – Posłałam mu fałszywy uśmiech. Zmrużył powieki, a po sekundzie zauważyłam, jak po jego twarzy przemknął cień przerażenia. Doskonale wiedział, że jestem zła i zemszczę się na nim później. A w tej zemście pomoże mi Maurycy. W sumie w każdej mi pomagał. Ten kot był moją bratnią duszą.

Mój narzeczony pożegnał się z rodzicami i opuścił restaurację. Gdy tylko zniknął mi z oczu pani Zarzycka ponownie zaczęła planować mój ślub.

– Dobrze, to podaj mi telefon swojej matki, zaraz do niej zadzwonię.

Uśmiechnęłam się tylko, wiedząc, że skończy się to katastrofą.


***

Jak ja za nimi tęskniłam! Mam nadzieję, że Wy również. 

Obiecuję, że dalsze losy Kamili i Marcina będą jeszcze bardziej zwariowane niż w "Pączusiu".

Liczę na Waszą obecność :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top