Miniaturka - Szukam Ciebie


Lgnę do twojego dotyku.

Pragnę go i jednocześnie odtrącam.

Jestem jak nieoswojone zwierzę.

Nie należę do nikogo.

Jestem wolna.

Poszukuję zniewolenia.

Poszukuję osoby, która mnie oswoi.

Szukam Ciebie.

Kiedy po raz pierwszy ją widzisz, nie zwracasz na nią uwagi. Jest tylko kolejną dziewczyną w tłumie przechodniów. Ma na sobie słuchawki, a muzyka z nich dochodzi nawet do ciebie. Inni, którzy koło niej przechodzą, kręcą z dezaprobatą głową. Uśmiechasz się kpiąco na myśl o ich niezrozumieniu. Sam zawsze robisz identycznie po walce z potworem. To pozwala ci uporządkować myśli. Chciałeś z nią porozmawiać, zapytać czy jest ranna i uprzedzić jakich miejsc powinna unikać, by nie musieć znowu walczyć ze śmierdzącym potworem. Wiedziałeś jednak, że w tej chwili nic nie mogłeś zrobić, bo byś ją przestraszył. Jej wielkie czekoladowe oczy szczeniaczka patrzyły prosto na ciebie. Przynajmniej ty chciałeś, aby tak było. Decyzje podjąłeś w jednej chwili. Niby przypadkiem prawie na nią wszedłeś. I wcale nie wmawiałeś sobie, że robisz to tylko po to, żeby zobaczyć ją z bliska.

- Przepraszam.

Delikatnie trzymałeś ją za ramiona, by nie wpadła pod samochód. Uśmiechnąłeś się, ukazując dołeczki w policzkach. Jej zimne ciało promieniowało aurą herosa. Już otwierałeś usta by zapytać z czym walczyła.

- Możesz mnie już puścić.

- Tak, oczywiście.

Pozwoliłeś rękom opaść wzdłuż ciała. Widziałeś jej zakłopotany uśmiech i nie umiałeś uspokoić własnego ciała.

- Jeszcze raz przepraszam, że na ciebie wpadłem.

- Spokojnie, każdemu się zdarza.

- Jestem Sebastian.

- Cammy.

Uścisnąłeś jej rękę i lekko potrząsnąłeś. Kiedy miałeś już ją puszczać, kątem oka zauważyłeś grubą bliznę, która ciągnęła się aż do łokcia. Zmarszczyłeś brwi, ale nic nie powiedziałeś.

- Do zobaczenia, Cammy.

Odwróciłeś się na pięcie i poszedłeś prosto do domu. Ostatkiem sił powstrzymywałeś się, aby nie odwrócić się i nie spojrzeć na jej pofarbowane na zielono włosy. W tłumie ludzi była łatwa do wypatrzenia.


***

Kilka tygodni później spotykacie się na korytarzu liceum św. Stefanii. W pierwszej chwili nie jesteś pewny czy to ona. Jej włosy już nie są zielone, a brązowe. Zaraz jednak znowu widzisz wielkie słuchawki i ogromne oczy. Torba na jej ramieniu rytmicznie podskakuje w rytm kroków. Opierasz się o szafkę i starasz się przyciągnąć jej uwagę samym spojrzeniem.

- Cammy.

Nie wiesz czemu nie pozwoliłeś jej pójść dalej. Może to grupka dziewczyn, które ewidentnie ją obgadywały, a może to wielki siniak tuż przy jej obojczyku.

- Sebastian.

Ton jej głosu był pewny, lecz spojrzenie rozbiegane. Poprawiła torbę na ramieniu. Włosy lekko przykrywały siniak, ale ty i tak musiałeś go poczuć pod palcami. Pod wpływem twojego dotyku wzdrygnęła się widocznie.

- Musisz na siebie bardziej uważać.

Dziewczyny za wami wybuchły śmiechem na widok jej rumieńca. Uśmiechnąłeś się kwaśno.

- Dziękuję za radę.

Tym razem to ona uciekła. Westchnąłeś głęboko i pokazałeś środkowy palec tym laleczkom.

Niech i one mają coś z życia.

***

W sali do zajęć plastycznych wszystko jest poplamione farbą. Na środku tego pobojowiska stoją Cammy i nauczyciel. Drzwi zatrzaskują się za tobą i uwaga pana Petersona spoczywa na tobie.

- Sebastian, dobrze, że jesteś. Może oświecisz naszą nową koleżankę, jakie panują tu zasady. Najwyraźniej przeczytanie kilku linijek tekstu jest dla niej za trudne.

- Oczywiście, panie Peterson.

- Doskonale.

Cammy stoi ze spuszczoną głową i patrzy na swoje czarne trampki. Podchodzisz do niej, zręcznie omijając plamy farby na podłodze.

- Niektóre zasady nie są po to, żeby je łamać.

- Zapamiętam.

Patrzy ci prosto w oczy. Masz wrażenie jakby to była obietnica. Sam do końca nie wiesz czego.

- Ładniej ci było w zielonych.

***

Przez resztę zajęć ciągle na nią zerkasz. Twoja kartka jest pusta, a wiesz, że została ci tylko godzina. Decydujesz się na węgiel i teraz całkiem świadomie i otwarcie gapisz się na Cammy. Kiedy pan Peterson patrzy na twoją pracę, nie możesz doczekać się jego zdania. Postać Cammy skąpana we krwi pośród sępów nie jest chyba pracą, którą nauczyciel chciałby wysłać na konkurs.

- Ta praca... Ma w sobie to coś.

W oczach nauczyciela widzisz uznanie i nie możesz powstrzymać uśmiechu. Zerkasz na Cammy, która marszczy brwi patrząc na twoją sztalugę.

- Masz talent, Sebastian. Chociaż wolałabym zobaczyć kogoś innego na tym obrazie.

Coś w jej oczach mówi, że sama by zaciągnęła tę osobę do gniazda sępów.

***

Zostało ci tylko kilka cennych minut, by wypatrzeć ją w tłumie uczniów. Stojąc na palcach nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że coś ci umyka.

- Szukasz kogoś?

Stała za tobą i uśmiechała się niewinnie. Nie przestawała huśtać się na piętach, lekko pochylona do przodu.

- Tak, ale już znalazłem.

- Uhm, to chyba dobrze.

Przygryzła dolną wargę i założyła niesforny kosmyk za ucho. W tej chwili nie byłbyś sobą gdybyś, nie powiedział czegoś bez zastanowienia.

- Chodź ze mną.

- Ale gdzie?

- Przed siebie.

***

Do obozu przybywasz następnego dnia. Zajmujesz najlepsze łóżko w domku Hermesa i kierujesz się od razu na arenę. Patrzyłeś jak walczą, sam nawet nie dotykając broni. Już dawno nauczyłeś się, że ty i miecz to nie najlepszy duet. Kiedy orientujesz się, że nadszedł czas kolacji, nie opuszczasz jej jak w poprzednich latach. Widzisz zdziwiony wzrok reszty, kiedy wślizgujesz się na wolne miejsce.

- Co cię sprowadza na kolację, Sebastian?

- Jedzenie, oczywiście.

Nigdy nie byłeś towarzyski, ale tego typu pytania mogli sobie darować.

***

Chejron wygłasza powitalną mowę i wita nowych obozowiczów. Kiedy pada jedno z ostatnich nazwisk, przestajesz bawić się iluzjami na własnej ręce.

- Cammy Watson.

Siedzi kilka miejsc od ciebie i nawet nie wstaje kiedy centaur wymienił jej imię. Podnosi tylko wysoko rękę.

- Ładniutka.

Chłopak obok ciebie nie mógł tego przemilczeć. A ty pod skórą coraz bardziej zaczynasz odczuwać skutki własnych decyzji.

***

Cammy nie jest taka sama jak inne dzieci Demeter. Ma w sobie ogień, którego nie powstydziliby się potomkowie Hefajstosa. Kiedy reszta jej rodzeństwa latała po lesie i starała się rozmawiać z nimfami tam zamieszkałymi, Cammy spędzała ten czas na arenie. Sztylety już po pierwszych treningach stały się jej ulubioną bronią. Czasami dla żartu lub sprawdzenia jej odruchów sprawiałeś, że manekinowi wyrastała dodatkowa głowa lub para rąk. Patrzyła wtedy na ciebie wkurzona, a ty wbijałeś ręce do kieszeni i opuszczałeś arenę.

Najbardziej bolało cię to, że nie odezwała się do ciebie ani razu od początku wakacji.

***

Po dwóch tygodniach miałeś już tego dosyć. Kiedy wracała do domku, złapałeś ją i przyszpiliłeś do ściany nieużywanego domku numer jeden. Wpiłeś się w jej wargi. Smakowały miętą i kawą. Na początku chciała uciec, ale później zorientowała się, że to tylko ty. Wbijała ci wręcz boleśnie paznokcie w barki. Kiedy zszedłeś pocałunkami na szyję, Cammy nie mogła się powstrzymać i sama przyciągnęła cię do siebie.

- Sebastian...

- Nigdy więcej mnie nie ignoruj.

- Obiecuję.

***

Wrzesień okazał się miesiącem nieprzespanych nocy i spotkań z Cammy. W dzień udawaliście normalnych nastolatków chodzących do liceum. W nocy natomiast polowaliście na potwory chodzące po Brooklynie. Kilka cennych godzin snu w ciągu doby okazało się być jak ambrozja.

Zastanawiałeś się czy, właśnie przez niewyspanie czy wspomnienie poprzednich godzin z Cammy spędzonych u niej w pokoju, straciłeś instynkt samozachowawczy. Jad potwora trafił cię w nogę, a siła pocisku zwaliła z nóg. Słyszałeś przerażony krzyk Cammy i brzdęk opadających na asfalt sztyletów.

Syknąłeś z bólu. Jad zaczął krążyć po twoim organizmie razem z krwią z zawrotną prędkością. Cammy klęczała przy tobie i próbowała zlokalizować ranę.

- Bogowie, Sebastian nic ci nie jest? Przepraszam, to idiotyczne pytanie.

- Cammy, wszystko dobrze. To tylko draśnięcie. Za kilka dni nie będzie nawet blizny.

- Możesz wstać?

- Tak, zaraz stąd spadamy.

W głowie strasznie ci szumiało, a obraz powoli, ale skutecznie, rozmazywał się. Musiałeś wytrzymać jeszcze tylko kilka minut.

- Cammy?

- Tak?

- Kocham cię, wiesz? I przepraszam.

- Ja ciebie też.

Cammy Watson odeszła wraz z iluzją zdrowego Sebastiana Watersona.

Prawdziwy Sebastian Waterson, ten z krwi i kości umarł w zaułku Brooklyńskiej ulicy.

A później był tylko krzyk. Przeraźliwy krzyk.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top