62. Powiedziałaś jej!?

Adam

Tylko ze względu na panią Lodzię, zaprosiłem Malwinę na ten biwak. Doskonale widzę, jak moja śliczna ledwo ją toleruję.

Dlatego zamierzam jej to jakoś wynagrodzić i zabieram ją, nie tylko na zakupy spożywcze, ale to one są naszym priorytetem. W końcu trzeba będzie wykarmić wszystkich naszych przyjaciół, przez prawie cztery dni.

Po wyjściu z hipermarketu, gdzie kupiliśmy mnóstwo jedzenia, piwa, wódki i napojów, przez co bagażnik pęka w szwach, zabieram ją do centrum handlowego. 

  - Rozglądamy się za czymś? - pyta.
  - Myślałem, żeby może powoli... coś Ci kupować do szkoły, na przykład plecak lub...
  - O, w życiu nie! - wchodzi mi w zdanie. - Po wyprawkę pójdę na zakupy sama i ja za nie płacę i bądź pewny, że nie kupię plecaka. - zaśmiała się.
  - Ewela... nie taka była umowa.
  - Którą ty nie raz złamałeś, mój drogi. Proszę Cię, żebyś mi niczego nie kupował związanego ze szkołą.
  - Dlaczego? - zatrzymałem się.
  - Bo mam swoje pieniądze, Adam. Pozwól mi chociaż na to je wydawać.
  - A musisz je ruszać?
  - Ja oszaleje zaraz. To co ja mam z nimi zrobić? To grobu ich przecież nie za biorę.
  - I radzę Ci się tam szybko nie wybierać. - syczę zły. - Bo znajdę Cię, nawet w piekle. - uśmiechnęła się i pocałowała, czym mnie bardzo zaskoczyła.
  - Daj sobie kupić chociaż plecak. - mówię, gdy odrywa się ode mnie.
  - Nie chcę plecaka.
  - Tylko plecak, jest odpowiedni dla twoich pleców po wypadku.
  - Przecież kręgosłup był cały.
  - Ale i tak był obciążony uderzeniem.
  - Nie, Adam. Nie chcę plecaka. Już w ogóle będę wyglądać z nim przy tobie, jak dziecko. Możesz mi kupić torbę. - wzdycham.
  - No dobrze.

Wracamy do domu dziadków, nawet z ładnym wynikiem, jak na moją śliczną. Wybrała sobie dwie duże torby, i jedną małą i nie protestowała, kiedy za nie zapłaciłem.
Jestem pod wrażeniem.

  - Tylko problemu sobie narobiłam. - wzdycha.
  - Z czym? - marszczę brwi.
  - Z torbami. Jest ich za dużo.
  - Przecież kobiety lubią buty i torebki. - zauważam.
  - Owszem, ale ja narazie chodzę do szkoły. Nie potrzebuje ich aż tyle. Teraz nie mam pojęcia, którą pierwszą wziąć. - parsknąłem śmiechem.
  - I co z tym zrobisz?
  - Nie wiem. Chyba będę musiała monetą rzucać. - uśmiechnąłem się szeroko. - Ale tak czy siak, dziękuję. Są piękne. - całuje mnie czule w polik, słodko się przy tym uśmiechając.
  - Nie ma za co, mała.

Kocham ją między innymi za to, że potrafi się cieszyć z każdej rzeczy, a w sposób jaki dziękuję za to, jest urocze. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to była dopiero mała część jej podziękowań.

  - Zapomniałem Ci coś powiedzieć. - spojrzałam na mnie pytającym wzrokiem.
  - Tak?
  - Jedziemy nad morze, na początku sierpnia, a dokładnie do Sopotu. Zarezerwowałem nam hotel na tydzień.
  - Naprawdę? - przytaknąłem. - Jakim cudem, udało Ci się zarezrwować pokój, w trakcie sezonu? - cholera... nie sądziłem, że zapyta.
  - Pokoje są zajęte... wynająłem... apartament. - aż buzie otworzyła.
  - Co? Chyba oszalałeś?
  - Na twoim punkcie, Maleńka.
  - Ale... czy to jest konieczne? Nie możemy zostać w domu? - wiedziałem, że będzie się buntować.

Dlaczego ona ma taką alergię na wydawanie pieniędzy, a tym bardziej moich?

  - Nie. Jedziemy nad morze. - mówię spokojnie, ale dobitnie. - I nie dlatego, że już zapłaciłem za rezerwację, ale dlatego bo chcę Cię zabrać na wakację i to zrobię. - spojrzałem na nią, stając na światłach.
  - No... no dobrze. - westchnęła.

Musisz się zacząć przyzwyczajać, moja Maleńka, że będę Cię rozpieszczał, bo choć tego nie chcesz, zawsze jesteś później szczęśliwa. Bardzo często chcę widzieć ten słodki uśmiech i dostawać te czułe buziaki, w podzięce.

Ewelina

Wstaliśmy rano i zaraz po śniadaniu, szykowaliśmy się z dziadkami do kościoła. Mimo, że chodzę tylko dwa razy w roku do kościoła, to jednak jestem zmuszona iść teraz na Boże Ciało, bo jesteśmy na wsi i wszyscy wiedzą, że jesteśmy i nie wypada nie iść.

No dobra, zniosę to.

  - Musimy iść do komunii. - mówię, malując się.
  - Chcesz iść do spowiedzi? - pyta, leżąc na łóżku.
  - A właśnie... - odwracam się oparta jedną ręką, o oparcie krzesła - ...nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. Raczej nie jesteś praktykującym katolikiem.
  - Raczej nie.
  - Raczej?
  - Chodzę, jak jestem tutaj. W Łodzi tego nie pilnuję.
  - A co ze spowiedzią?
  - Chodzę. - odwróciłam się do lustra. - A ty? Jak to wygląda u Ciebie.
  - Chodzę do kościoła... tylko dwa razy w roku, plus jeśli są jakieś uroczystości lub mszę wykupione przez rodzinę.
  - Dwa razy? - zdziwił się.
  - Na pasterkę i rezurekcję. 
  - Rozumiem. A co ze spowiedzią?
  - Nie uznaję spowiedzi w konfesjonale. - wyznaję szczerze.
  - Co? Jak to? - aż się podniósł.
  - Tak to. Po 1. Nie będę się spowiadać komuś z własnych grzechów, kto być może robi o wiele gorsze rzeczy ode mnie. - biorę wdech. - Po 2. Skoro nie złamałam żadnego punktu zawartego w dekalogu, dlaczego obowiązkiem jest uczęszczać chociaż raz w miesiącu? A po 3. Spowiedź powinna być ogólna, taka jak na mszy mówiąc z księdzem "Spowiadam się Bogu...", to powinno wystarczyć. Każdy robi wtedy rachunek sumienia i spowiada się Bogu, a nie komuś, kto sam grzeszy.
  - Coś w tym jest.
  - Dlatego ja robię to na mszy. Robię rachunek sumienia, będąc szczera sama ze sobą, Bóg to słyszy i na pewno wybacza. A jeśli nie, to później będę się mu tłumaczyć. - widzę w lustrze jego lekki uśmiech.
  - A co ze spowiedzią do ślubu? Potrzebujemy mieć aż dwie i to podpisane przez księdza.
  - Pójdę. Tak samo, jakby mi przyszło zostać chrzestną, czy my będzie podawać dziecko do chrztu, to pójdę. Zrobię to tak, jak należy. - wstał z łóżka. - Jesteś zawiedziony? - podszedł i spojrzał na mnie z uśmiechem w lusterku, kładąc dłonie na moich ramionach.
  - Czym?
  - Moją postawą.
  - Oczywiście że nie, Maleńka. - pocałował mnie w ramię i sam poszedł się szykować.

Ubrałam się w skromną, koronkową białą sukienkę i białe sandałki na koturbie, a na ramię założyłam listonoszkę którą dostałam wczoraj od narzeczonego, w kolorze brudnego różu.

  - Jak zwykle wyglądasz pięknie.
  - Wiesz, w końcu będę dzisiaj obserwowana przez całą wieś. - marszczę nosek.
  - Wiem, ale dasz radę. Jestem z Tobą.
  - Zawsze bądź.
  - Będę, mała. - całuje mnie w nos.

Każdego kogo spotkałam lub skrzyżowałam wzrok, uśmiechałam się serdecznie. Adam ciągle trzymał mnie za rękę i przedstawiał osobom, które do nas podchodziły.

Jak nigdy, czułam się dobrze z tym, że jestem w centrum zainteresowania, ale obecność Malwiny bardzo mnie wkurza.
Porusza się za nami jak cień.

Oczywiście, że jestem zazdrosna. Nie dlatego, że jest byłą Adama, ale moim zdaniem jest coś z nią nie tak. Niby taka uprzejma, a ciągle wtyka nos w nasze sprawy.

Stanęliśmy w kościele na samym końcu, by poczuć choć trochę tego delikatnego wiaterku.
I w sumie bardzo dobrze. Nikt nie widział, że nie byliśmy u spowiedzi w konfesjonale i mogliśmy swobodnie zrobić to moim sposobem.

Po mszy i procesji, oczywiście byłam w jeszcze większym centrum zainteresowania. Adam przedstawił mnie swoim kolegom, którzy mieszkają zaraz niedaleko tej wsi. Wojtek i Arek są bardzo mili, ale wolę ich trzymać na dystans. Oczywiście usłyszeli o biwaku od Malwiny i też się wprosili. 

~***~

Wróciliśmy do domu i od razu poszłam na górę się przebrać i mocniej podekreslić oczy. Po spakowaniu nam kilku najpotrzebniejszych rzeczy pod namiot, przebrałam się w pomarańczowy, wręcz neonowy biustonosz i całą w dziurach, szeroką, szarą bluzkę, z opadającym ramieniem i krótkie czarne spodenki z wysokim stanem.

  - Nie. Nie ma kurwa mowy, żeby Cię puścił tak ubraną. - mówi, wchodząc do pokoju.
  - Adam... - spojrzałam na niego zmśczonym wzrokiem. - ...jest upał.
  - Jesteś prawie naga. - syczy.
  - Nie przesadzaj. Mam na sobie bluzkę.
  - Którą wpierdoliły wcześniej myszy. Wszystko Ci spod niej widać. - podeszłam do niego, kładąc mu ręce na klatce, by go trochę uspokoić.
  - Widziałeś teraz Malwinę? - przymrużył oczy. - Chodzi ubrana w bardzo krótkie spodenki i jeszcze krótszy top i to bez biustonosza. Ja przy niej naprawdę wyglądam grzecznie.
  - Nie wiem, nie widziałem i nie obchodzi mnie to, jak ubrana jest Malwina, czy to jest jasne? - syczy powoli, jakby trzymał nerwy na wodzy. - Koniec tematu. Przebierz się.
  - W takim razie... - podchodzę do telefonu. - ...podaj mi swój numer konta.
  - Po co Ci on?
  - Wyślę Ci pieniądze, za wczorajsze zakupy i torebki. - aż się czerwony zrobił.
  - Dobrze. - warczy. - Wygrałaś. - nie potrafiłam powstrzymać się od uśmiechu. - A teraz chodź. Musimy przygotować rzeczy na grilla.
  - Oczywiście.

W letniej kuchni, wzięłam się za szykowanie mięsa na grill. Dzisiaj nikt nie pracuje na roli, więc brunet chętnie mi pomaga, robiąc szaszłyki.

  - Hejka... - o Bożenko... - ...przyszłam wcześniej. Może wam w czymś pomóc? - zniknij najlepiej.

Jak Adam może się wściekać na mój strój, gdzie lepsze aparatka jest ode mnie. To ona jest prawie naga. Jej sutki dosłownie chcą wybić nam oczy, w tym cienkim topie.

  - Nie trzeba, świetnie sobie radzimy. - odpowiada brunet, w ogóle na nią nie patrząc. Stoi obok mnie i co chwila podjadając paprykę.

Nagle na podwórko wjechało kilka aut.

  - Przyjechali! - cała nasza trójka wychodzi z letniej kuchni.

Jestem cholernie szczęśliwa, widząc ich wszystkich.

  - Eve! Jak my się za Tobą steskniliśmy! - krzyczy Szymon. Podbiegam do niego i witam serdecznie uściskiem.
  - Hej... my też przyjechaliśmy do Ciebie. Też chcemy! - krzyczy Adrian.

Po przywitaniu się z Natką, która chwaliła moją opaleniznę i Dawida, podeszłam do Moniki i reszty chłopców.

  - Wow... jak ty zajebiście wyglądasz. Jesteś jeszcze piękniejsza. - mówi blondyn, kiedy go przytulam.
  - Ty już jej tak nie bajeruj. - mówi Adam.
  - Ale to prawda. Buzia pięknie opalona i jak zwykle ten zabójczy uśmiech.
  - Dzięki.
 
Bardzo szeroko się uśmiecham na widok Kuby z śliczną dziewczyną, to chyba ta Julia. Piękna długo włosa brunetka, o brązowych oczach.
Tylko Adrian, Mario i Szymon są sami.

  - Schudłaś. - mówi Natka, mocno mnie przytulając, na co się uśmiechnęłam.
  - Nawet tak nie żartuj. - mówi Adam, uważnie mi się przyglądając.
  - A co Adam? Nie lubisz już chudych? - pyta szatynka. No chyba kpina.
  - Nie. - zasyczał.
  - Od kiedy? -
  - A ty, złociutka... jak masz na imię? - pyta zauroczony nią Mario.
  - Malwina, jestem sąsiadką Adama. - uśmiecha się.
  - Miło mi, Mario jestem. Przyjaciel Adama i naszej Eve. - całuje ją w rękę.
  - Czy mi się wydaje, czy ona się ślini do każdego? - szepczę Monika.
  - Też to zauważyłaś, co? - mówi Natka.
  - Niech się lepiej trzyma z daleka, od zajętych. - odezwała się Julia, wprawiając mnie w miłe zaskoczenie.
  - Coś czuje, że będzie dziś draka. - podsumowuję, widząc jak bajeruje każdego i niby przypadkiem ciągle dotyka ramienia Adama, który wydaje się albo tego nie zauważać w ogóle, albo ignorować.

Jak narazie robię dobrą minę do złej gry, ale niech zrobi jeden fałszywy ruch, a jej jasnobrązowe kudły, będą dzisiaj fruwać.

~***~

Adam z chłopakami pakował do wozu ciągnikowego stół, ławki, grille i inne rzeczy potrzebne na biwak, a ja razem z dziewczynami kończyłam szykować i pakować jedzenie.

  - Gotowe? - pyta brunet, uśmiechając się do mnie.
  - Tak, możecie już wszystko zabierać. - Adam kiwnął na nich głową i dosłownie jak mrówki wchodzili i zabierali wszystko.
 
Śmiałyśmy się do rozpuku, kiedy na koniec przyszli po nas... i to dosłownie.

Każdy wziął swoją partnerkę i wyniósł, przerzucając ją sobie przez ramię. Tylko Malwina szła sama z nietęgą miną. Znaczy Mario chciał ją wziąć, ale odmówiła.

Postawili nas na wozie i wszyscy oprócz Adama, do niej wsiedli. Brunet ruszył traktorem, a my cieszyliśmy się jak małe dzieci.

Do domu była taka odległość, jak od nas do Szymona. Około 10minut drogi pieszo, więc jak ktoś chciał skorzystać z toalety, to stało auto Adama i Szymon się zaoferował, że nie będzie pił po ostatniej imprezie i chętnie będzie podwoził.

Jest dopiero 19.00, a my bawimy się w najlepsze. Ognisko się pali, wokół niego siedzimy na długich kłodach, niedaleko stoi wielki stół i ławki, a trochę dalej są już rozstawione namioty.

Niedługo pojawili się Ci dwaj wproszeni koledzy, co nie bardzo się spodobało reszcie, bo ewidetnie podrywali każdą dziewczynę.

Słońce nie zdążyło dobrze zajść, jak Wojtek już totalnie narąbany, zaczął się przystawiać do każdej z dziewczyn.

Każdy z nich, jakoś to spławiła, więc na koniec podszedł do mnie i do Moniki. Dosłownie wepchnął się między nas i kładąc ręce na naszych ramionach, niby przypadkiem ścisnął nasze piersi.

  - Jak tam, dziewczynki? Dobrze się bawicie? - od razu się od niego odsunęłyśmy, ale wtedy on położył ręce na naszych udach, sporo za wysoko.
- Rądzę Ci kurwa, zabrać te dłonie z naszych nóg. - syczę cicho, wbijając mu paznokcie w dłoń. - Bo jak zawołam Adama, to nie tylko wyrzuci Cię na zbity pysk, ale i także dostaniesz w ryja, że miałeś czelność macać jego przyjaciółkę, a co dopiero narzeczoną.
  - Nie rozumiem... - udaje głupiego i przesuwa rękę jeszcze wyżej. - ...o co wam chodzi? Czy to coś złego, że chcę się z wami bliżej poznać? - uśmiechnął się cwanie.
  - Zabieraj się kurwa stąd. - dodaje Monika, którą usłyszeli już wszyscy.

Mateusz razem z Adamem od razu ruszyli w naszą stronę. 

  - Sory, gościu... ale Ty już masz dość na dziś. - podniósł go Mat.
  - Nieprawda, imprezka nadal trwa.
  - Nie dla Ciebie. - mówi Adam. - Arek! Zaprowadź go do domu. Dla Was to już koniec tej imprezy. - Wojtek jeszcze coś się burzył, ale Arek szybko go zabrał z pola.

Przez brak podzielnej uwagi, od dłuższej chwili nie uczestniczę w rozmowach z dziewczynami, bo obserwuję wkurwiona, jak ta pinda wręcz uwiesza się na Adamie.

  - Eve, czy ty widzisz jak ona się do niego mizdrzy?
  - Widzę. - zaraz mnie coś trafi.

Brunet jak nigdy, zaprzestał obserwowania mnie, więc nie widzi jak wychodzę z siebie i jak bardzo mi się to nie podoba.

Ale to co widzę pół godziny później sprawia, że aż się we mnie gotuje.

Patrzę, jak ta kurwa, bo inaczej nie mogę jej już nazwać, jest ubrana w jego bluzę.
To jest szczyt wszystkiego.
Pochodzę do niej wściekła jak osa.

  - Możesz mi powiedzieć, co jest z Tobą nie tak!? - mówię do niej.
  - O co Ci chodzi? - pyta.
  - Miałam Cię za bystrzejszą. - zaśmiałam się. -  Dlaczego jesteś ubrana w bluzę mojego narzeczonego?
  - Sam mi ją dał. - mówi dumnie, poprawiając ją sobie, a ja nie wierzę w to co słyszę.

Odwracam się do niego, a że jestem od niedawna znów przez niego obserwowana, wystarczy że spojrzał w moje oczy, by od razu ruszył z miejsca, podchodząc do nas.

  - Jak mogłeś jej dać swoją bluzę? - pytam, ledwo trzymając nerwy ma wodzy.
  - Zimno jej było.
  - A ja, to co? Ludzka pochodnia? Mnie nie jest?
  - Nie prosiłaś. - zacisnął szczękę
  - No ja chyba śnię. - łapię się za czoło.
  - Maleńka... nie rozumiem, o co się pieklisz?
  - Serio, Adam? Naprawdę, nie wiesz? Nie życzę sobie, aby żadna, ale to żadna dziewczyna, a tym bardziej twoja była, chodziła w twoich ciuchach.
  - Powiedziałaś jej? - zapytał szatynkę.
  - Nie skończyłam. - powiedziałam surowo. - Skoro nie widzisz w tym żadnego problemu, to na pewno nie będziesz miał nic przeciwko, jak założę bluzę Adriana.
  - Mowy nie ma. - syczy.
  - Nie zostawiasz mi wyboru. - rozkładam ręce. - A Ciebie ostrzegam... - odwracam się do niej, a ona jeszcze bardziej otula się bluzą. - ...jeśli jeszcze raz go dotkniesz, to wylecisz stąd z hukiem. Moja cierpliwość się już dawno skończyła, więc radzę Ci nie zadzierać ze mną i trzymać się od niego z daleka. - odwracam się do Adama. - Daje Ci 15 minut, Winer... na ustawienie swojej byłej do porządku. Jeśli nie, to uprzedzam że nie będę mieć skrupułów, by wyrzucić ją przy wszystkich. Nie jest ani moją znajomą, ani tym bardziej przyjaciółką, a tylko z nimi chcę się dziś świetnie bawić. Zrozumiałeś?
  - Tak. - zostawiam ich, ale zaraz znów się odwracam.
  - Aaa... i jeszcze jedno. Następnym razem dobrze się zastanów co robisz, bo pamiętaj że ja jestem mściwa, Adam. - odchodzę.

Odchodzę od nich, czując że jeszcze chwila, a powiedziałabym o kilka słów za dużo. Nienawidzę tego stanu, kiedy z zajebistych nerw zaczynają mi się trząść ręce i mam ochotę krzyczeć na całe gardło.

A może powinnam się wrócić i jednak wyrwać jej włosy?

2520 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top