49. Nie zabieraj mi jej!

Adam

Patrzę na nią, nie mogąc pohamować nerw. Już dawno mnie tak nie wyprowadziła z równowagi, jak teraz.

  - Adaś... - nawet tak wypowiedziane przez nią moje imię, nie pomaga.
  - Zamilcz, jeśli masz zamiar dalej mnie denerwować.
  - Ale co Cię takiego wkurzyło! - wybuchła. - Powinieneś się cieszyć, że nie zależy mi na twoich pieniądzach!
  - Zajebiście mnie to cieszy, ale wystarczył mi raz, żebym Ci uwierzył. Nie musisz za każdym razem mi tego udowadniać. - wzdycham.
  - Ale ja niczego nie próbuję Ci udowadniać. Ja taka jestem! Tłumaczyła Ci to moja mama.
  - A ja Ci tłumaczyłem, że masz zacząć się przyzwyczajać, bo za półtora roku zostaniesz moją żoną i wszystko co należy do mnie, będzie też należeć do Ciebie. Czy to jest jasne!?
  - Nie. - odburknęła cicho, siadając spowrotem normalnie w fotelu.
  - Dobrze... - mówię spokojnie, choć gotuje się we mnie. - ...masz 19 miesięcy, żeby się z tym pogodzić. Bo Bóg mi kurwa świadkiem, Ewela, że ożenię się z Tobą i to bez żadnej intercyzy. Temat uważam za zamknięty. - prychnęła.
  - Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna.
  - Ewela... - mówię ostrzegawczo.
  - Brawo! Tak mam na imię! A teraz odwieź mnie do domu.
  - Właśnie tam jedziemy.
  - Nie. Chcę do mojego domu. - zaciskam szczękę.

Z cichym westchnięciem, włączyłem się do ruchu i odwiozłem do rodziców. Przez całą drogę, nie odzywała się do mnie, ani jednym słowem. Ciągle patrzyła przed siebie, z zaciętą miną.

Nie chcę się z nią kłócić, ale nie ma szans... nie ugnę się.

Ledwo wjechałem na jej ulicę, a ona już odpięła pas.

  - Jutro... - zacząłem, ale mi przerwała.
  - Jutro po mnie nie przyjeżdżaj. Po szkole, wychodzę z przyjaciółmi. Cześć. - otworzyła drzwi i tak po prostu wysiadła.

Od razu opuszczam szybę w jej drzwiach.

- Ewela! EWELINA! - krzyczę, ale mnie ignoruje i idzie do domu, nie oglądając się za siebie.

Z tych nerw, zacząłem uderzać dłońmi o kierownicę, przez co kilka razu zatrąbiłem. Zajebiście wkurzony, ruszam z piskiem opon, spod jej bramy i jadę do siebie.

Nie mogę uwierzyć, że wpadła na tak głupi pomysł i jest przy tym taka zawzięta.
Nie mogę uwierzyć, że uniosła się dumą i złamała, aż dwie nasze zasady.
Nie mogę uwierzyć, że nie będę jej już widział do czwartkowego wieczora.

Mimo nerw, nie wyobrażam sobie tego.

Ewelina

Niewiarygodne... co za cymbał!

Czy on naprawdę, nie może zrozumieć, że ja nic od niego nie chce, tylko jego!? Dlaczego on na siłę próbuje mi to wszystko wcisnąć!?

Wchodzę do domu i po przywitaniu się z mamą, która chyba źle się dzisiaj czuła, bo leżała w łóżku i nie pytała o nic, poszłam do siebie. By nie myśleć, o kłótni z Adamem, wzięłam się za naukę i pracę domowe. Oczywiście na wieczór, dostaje wiadomość na Messengerze od niego.

Adam: I tak Cię kocham, mała.

Otwieram link do piosenki Majo "Z Tobą spełniam moje sny". Kolejna piosenka, którą kotłuję przez kilka godzin na słuchawkach.

~***~

Wczoraj było super, ale dziś jest zastanawiające, dlaczego znów nie ma Michała. Mimo, że czuję się swobodnie, coś mi tu nie gra. Siwy nawet chory, przychodził do szkoły.

Ewela, przestań.
Popadasz w jakąś paranoję.

Jesteśmy właśnie we czwórkę w Macu, jak dostaję smsa od bruneta.

Adam: Gdzie jesteś?

Ja: Po co Ci to wiedzieć?

Adam: Już dwie zasady wczoraj złamałaś. Wysiadłaś z auta bez pożegnania i poszliśmy spać pokłóceni. Lepiej,żebyś trzeciej zasady nie złamała i powiedziała mi, gdzie jesteś.

Ja: McDonald niedaleko szkoły.

  - Chyba będziemy mieć towarzystwo. - mówię, chowając telefon do kieszeni.
  - Kogo? - pyta Szymek.
  - Adam mnie szuka.
  - Jaki zakochany. - uśmiecha się Natka.
  - Taa...
  - Co to? Kłopoty w raju? - spojrzała na mnie marszcząc nosek.
  - On kompletnie oszalał. Zarzucił takie tempo, że gdybym go nie kochała, uciekłabym gdzie pieprz rośnie. Zaręczyny, ślub, kupno domu.
  - Kupujecie dom? - zapytał zdziwiony.
  - Dawid, ja kupuję? Za co? - uśmiechnął się lekko. - Prawdopodbnie będą twoją sasiądką, Szymon.
  - Naprawdę?
  - Tak. Ten dom znajduję się na tej samej ulicy, co twój.
  - Zaraz... mówisz o tym świeżo po remoncie, z wysokimi choinkami?
  - Tak, to ten. - odpowiada Adam, stając przy nas.

Od samego początku wiedział gdzie jestem.

  - Siemka. - uśmiecha się do wszystkich, podając rękę chłopakom, którzy siedzą od brzegu.
  - Siemka, sąsiedzie! - wstał szatyn. - Siadaj, obok narzeczonej.

Brunet chętnie zajął miejsce obok, po czym mnie objął i pocałował krótko w usta.

  - Cześć, moja śliczna pyskolino.
  - Cześć. - wymarkotałam i wróciłam do picia kawy.

Przyznaję nie słuchałam, kiedy reszta rozmawiała z Adamem o nowym domu. Jedynie blondynka, co rusz na mnie spoglądała i lekko szturchała nogą pod stolikiem.

  - Ewelcia! - rozdarł się Szymek.
  - Tak?
  - Czemu nic nie mówisz?
  - Zamyśliłam się.
  - Przepraszamy Was na chwilę. - brunet wstaje i bierze mnie za rękę, prowadząc do wolnego stolika.

Siadam przy nim i czekam, aż zajmie miejsce.

  - Maleńka... długo będziesz się gniewać?
  - Czemu przyjechałeś?
  - Bo kocham Cię bardziej, niż ty mnie i nie potrafię Cię unikać.
  - To, że chciałam mieć chwilę dla siebie, nie oznacza że Cię mniej kocham. - syczę.
  - Ja... mimo nerw, bardzo chciałem Cię dzisiaj zobaczyć. To chyba o czymś świadczy.
  - To po co to kontynuujesz, skoro jesteś pewien, że nie kocham Ciebie, jak ty mnie? - pytam prowokująco.
  - Bo ja Cię kocham. - ręce mi opadają.

Jak mam mu udowodnić, że czuję do niego to samo, co on do mnie, oprócz zgadzania się na wszystkie jego szalone pomysły?

Wstaję i bez słowa podchodzę do przyjaciół, którzy patrzą na mnie ze zmartwionymi minami, po czym biorę swoją kurtkę oraz torbę i wychodzę.

  - Ewela! Zaczekaj.
  - Nie będę tego słuchać! Zachowujesz się gorzej, jak dziecko! - dobiega do mnie i mnie odwraca.
  - Czemu wciąż uciekasz przede mną?
  - Adam, co ty pieprzysz? Chciałam się tylko spotkać z przyjaciółmi po szkole.
  - Nie o to mi chodzi. Zawsze gdy się kłócimy, uciekasz ode mnie.
  - Bo taka jestem. Potrzebuję chwili dla siebie, na przemyślenie tego wszystkiego. Naprawdę nie chcę w gniewie powiedzieć słów, których tak naprawdę nie miałam na myśli, a których już nie będę mogła cofnąć. Kurwa, Adam... kocham Cię. Choć bardzo szybko się w tobie zakochałam, to nie jest chwilowe. Pomimo naszego rozstania, wciąż czułam to do Ciebie i z każdym dniem, kocham Cię coraz mocniej. Ranisz mnie, mówiąc mi coś takiego. - złapał w dłonie moją twarz i spojrzał głęboko w oczy.
  - Nie mogłaś mi tego od razu wyjaśnić, tylko ja wychodzę z siebie myśląc, że znów chcesz mnie zostawić? - o Bożenko... ten ogromny facet, jednak nie jest taki pewny siebie.
  - Adaś... kocham Cię i nic, ani nikt tego nie zmieni. - łączę nasze usta, za co zostaję nagrodzona mocnym przytulaniem i jeszcze mocniejszym buziakiem.

Dosłownie, wszystko teraz przestało się liczyć. Świat przestał istnieć w około i byliśmy sami, stojąc przed Mac'iem na parkingu.

Jednak coś mnie tknęło, gdy usłyszałam rozpędzone auto. Spojrzałam w bok i zobaczyłam, że jedzie ono wprost na nas. Zanim Adam się zorientował, co się dzieje, popchnęłam go z całej siły wiedząc, że we dwójkę, nie mieliśmy żadnych szans na ucieczkę.

Poczułam mocne uderzenie, które zadaje niewyobrażalny ból w biodro. Rzuciło mną na maskę, rozbijając szybę i mimo, że auto zaczęło już wcześniej hamować, wyrzuciło mnie kilka metrów dalej, kiedy się zatrzymał, przez co jeszcze bardziej się poturbowałam.

Jedyne co słyszę, zanim tracę przytomność, to przeraźliwy ryk, wołające moje imię.

Adam

Złapałem w dłonie jej twarz i spojrzałem głęboko w te piękne, oliwkowy oczy.

  - Nie mogłaś mi tego od razu wyjaśnić, tylko ja wychodzę z siebie myśląc, że znów chcesz mnie zostawić? - uśmiechnęła się słodko.
  - Adaś... kocham Cię i nic, ani nikt tego nie zmieni.

Staje na placach i łączy nasze usta. Od razu bardziej się pochylam, by stała stabilnie na stopach i mocniej ją do siebie przytulam, pogłębiając pocałunek.

Chryste... jak ja się za nią stęskniłem. Miałem gdzieś świadomość, że jesteśmy w miejscu publicznym i czy ktoś nas widzi. Potrzebowałem jej ust, zajebiście mi jej brakowało.

Niestety, gdy nagle się ode mnie oderwała i spojrzała w bok, nie wiedziałem jeszcze co się stało, dopóki nie poczułem silnego pchnięcia, który mnie wywrócił.

Samego uderzenia przez upadek, nie widziałem, ale serce mi się zatrzymało, kiedy usłyszałem huk i dźwięk tłuczonego szkła. Dopiero widok, mojej Maleńkiej, która odbiła się od samochodu i potoczyła kilka metrów dalej, już na zawsze wyrył się w mojej pamięci.

  - EWELAAAA! - rykłem ile sił w płucach. Jak najszybciej stanąłem na nogi i podbiegłem do niej. - Maleńka... otwórz oczy. Błagam! - jest nieprzytomna. Od razu zacząłem sprawdzać funkcje życiowe. - Nie rób mi tego, najdroższa! - nie oddycha.

Nagle ludzie zaczęli hurtem wychodzić z lokalu, w tym jej przyjaciele.

  - NIECH KTOŚ WEZWIE POGOTOWIE!!! - wrzeszczę odwracając ją delikatnie na plecy i zaczynam resuscytacje. - Chryste... nie zabieraj mi jej. Słyszysz? - płaczę.

30 uciśnięć
2 wdechy

Sprawdzam puls... cisza.
Błagam Ci, Panie... nie odbieraj mi jej.

30 uciśnięć
2 wdechy

To samo...

Kontynuuję to i będę to robił, aż do przyjazdu karetki, choć Dawid nieraz chciał mnie zmienić.

  - Jest puls! - krzyczy, więc zaprzestaję masażu.
  - Maleńka... zaraz będzie pomoc, słyszysz? Nie zostawiaj mnie!

Słyszę za sobą krzyki Szymona, jak szarpie się z kierowcą i płacz Natalki, którą stoi nieopodal oraz szepty gapiów.

Powinien iść i zabić tego kierowcę, ale nie mogę opuścić mojej małej. Teraz to ona jest najważniejsza. Z ogromnym szlochem, reaguję na dźwięk zbliżającej się karetki. Dosłownie siłą mnie od niej odciągnęli. Płaczę jak dziecko widząc, jak ją ratują. Już mieli zabierać ją do ambulansu, jak jej serce znów stanęło, a moje razem z jej.

  - Błagam Cię, Chryste! Nie zabieraj mi jej! - padłem na kolana i zacząłem żałośnie płakać. Modliłem się, żeby przeżyła.

Od razu podbiegła do mnie blondynka i mocno mnie przytuliła. Oboje nie wstydziliśmy się głośnego szlochu.

  - Mamy ją! - te słowe, były ogromną ulgą dla mojego cierpienia.

Choć wiedziałem, że udało im się przywrócić jej funkcję życiowe, walka o jej życie nadal trwała. Dlatego nie pchałem się do karetki, do której nawet nie pozwoliliby mi do niej wsiąść, tylko już chciałem podbiec do auta i jechać za nimi, jak zauważyłem, kto był kierowcą.

Stał z robitym czołem i patrzył z przerażeniem, jak zabierają ją do szpitala i to z jego winy. Ruszyłem, jak rozwścieczony byk na niego, ale Szymon zagrodził mi drogę.

  - Przepuść mnie. - mówię to takim tonem, który działa przerażająco na wszystkich.
  - Adam... jedź do Eweli, słyszysz? Ona Cię bardziej potrzebuję.
  - Zabije go!
  - Już jedzie policja i oni się nim zajmą. Ty weź Natkę i Dawida i jeźdźcie do niej! - krzyczy.

Ma rację.

Skinąłem głową i w trójkę pobiegliśmy do mojego auta. Rzuciłem telefon Dawidowi, by zadzwonił do Adriana i wszystko mu wyjaśnił. Natalia dzwoniła od siebie do jej mamy. Bez zapinania pasów, ruszyłem z piskiem opon i wciskając gaz do dechy, szybko dogoniłem erkę.

~***~

Siedzę przed salą operacyjną, przytulając do siebie jej zapłakaną mamę. Czekamy ze zniecierpliwieniem już kilka godzin, na jakiekolwiek informacje, ale nikt do nas nie wychodzi. Oprócz nas, są także jej przyjaciele, którzy nie chcą jechać do domu. Każdy z nas ma w oczach łzy i modli się, żeby przeżyła.

Boże... nie zabieraj mi jej!

Ona jest moim wszystkim.
Moją miłością, szczęściem, światłem... ja bez niej nie istnieję. Nie chcę żyć bez niej.

Nie mogę w to uwierzyć, że nie wyczułem zagrożenia, że to ona mnie odepchnęła.
Moja śliczna... uratowała mnie...

Na korytarzu pojawia się Adrian i gdy skrzyżowałem z nim wzrok, patrzył na mnie wzrokiem pełnym bólu.

  - Przepraszam, mamo, na chwilę. - skinęła głową, oduswając się ode mnie.

Na trochę chwiejnych nogach, podszedłem do niego. Złapał mnie rękami za ramiona i lekko potrząsnął.

  - Ona z tego wyjdzie, zobaczysz. - opuściłem głowę, bo z moich oczy popłynęły kolejne łzy. - Jest bardzo silna, skoro Cię odepchnęła. - spojrzałem na niego. - Mamy nagranie, z kamer McDonalda. Ewidentnie na nim widać, jak rusza na was, ale widząc samą Ewelę, zaczyna hamować, lecz było już za późno.
  - Skąd miał samochód?
  - Ukradł własnemu ojcu. A u niej coś wiadomo?
  - Nic. Nadal czekamy w niewiedzy.

Wlasnie w tym momencie, wychodzi kilka osób z sali. Wszyscy, jak na komendę wstają.

  - Pani jest matką? - pyta lekarz.
  - Tak. Co z moją córką? - podchodzimy szybkim krokiem do nich.
  - Pani córka, odniosła sporo obrażeń. - o Boże... tylko nie to... - Miała krwotok wewnętrzny przez pękniętą śledzione, który na szczęście opanowaliśmy, ale śledziona została usunięta. Połamane żebra przebiły płuco, przez co byliśmy zmuszeni do założenia drenażu opłucnego. Po ustabilizowaniu jej stanu, złożyliśmy złamaną nogę i biodro oraz bark. Oprócz tego ma też małą ranę na głowie, nie wymagającą szycia. Jej stan jest ciężki, ale stabilny. Zostanie przywieziona na OIOM i wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną, do czasu, aż zacznie samodzielnie oddychać.
  - Czy ona z tego wyjdzie?
  - Wyjdzie, ale minie sporo czasu, zanim znów będzie całkowicie sprawna. Ze względów na ryzyko, spowodowane brakiem odporności, nie będą mogli państwo jej odwiedzać. Proszę być cierpliwym. A teraz przepraszam.
  - Dziękujemy, panie doktorze. - skinął głową i wrócił się, wyraźnie zmęczony na salę.

Dziękuję Ci, Boże... dziękuję.

~***~

Od 10 dni, jestem wrakiem człowieka.
Od 10 dni, moja Maleńka leży na OIOM'ie i nie można do niej wejść, choć na chwilę. Mogę jedynie popatrzeć na nią przez szybę. Potrafię stać w tym oknie, tak długo, aż ktoś mnie nie pogoni. Czasami jest godzinka, maksymalnie było półtorej, a najkrócej 15 minut.

Strasznie za nią tęsknię... tak bardzo chciałbym ucałować te dłonie, które mnie uratowały pogłaskać ją po włosach, by poczuła, że przy niej jestem, że odwiedzam ją kilka razy dziennie.

Że nie zapomniałem... o mojej Maleńkiej.

Adrian nie mógł patrzeć, na moją "wegetację" i zabrał mnie do siebie. Jak brat pilnował, żebym zjadł, był czysto ubrany i nie zamykał się w swoich wyrzutach sumienia.

O dziwo... moi rodzice też mnie bardzo wspierają. Chociaż raz dziennie, przyjeżdżają ze mną do szpitala, by choć przez chwilę zobaczyć ją i porozmawiać z lekarzami. W końcu lekarz, lekarza zrozumie.

Już drugiego dnia, doszło do spotkania naszych rodziców. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Oczywiście rodzice mojej ślicznej zaprosili moich, do siebie na kawę i przyjęli ich tak życzliwie, jak kiedyś moja mała. Od tamtej pory, są w stałym kontakcie telefonicznym.

Ewela byłaby zachwycona, widząc ich razem, rozmawiających o nas.

Właśnie siedzę z Adrianem u przyszłych teściów, na obiedzie. Jej rodzice to niesamowicie ludzie, jak tylko się dowiedzieli, że mieszkam u niego i że to on osobiście się zajął sprawą Michała, traktują go... jak mojego brata.

  - Obiad był jak zwykle wyśmienity, mamo. - uśmiechnąłem się lekko.
  - To prawda, pani Dorotko. - dodał Ad. - Już wiem, po kim Ewela ma taki talent kulinarny.
  - Cieszę się. A co najzabawniejsze... nigdy jej nie uczyłam gotować, po prostu nie miałam na to czasu. Pewnego dnia wróciłam do domu i miałam naszykowany obiad, z dwóch dań. Zaczęłam pytać, czy była babcia, a ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że sama to zrobiła. Wtedy miała zaledwie 10 lat.
  - Niesamowite.
  - Gdzie spędzacie święta?
  - Jadę jutro do rodziców, którzy mieszkają pod Poznaniem. - odparł Adrian.
  - A my mieliśmy plany... by spędzić z Wami wigilię, a w pierwszy dzień świąt, mieliśmy jechać do moich dziadków. A teraz, nie wiem. - odpowiadam szczerze, czując jak pieką mnie oczy.
  - Może chciałbyś spędzić z nami wigilię? Oczywiście twoich rodziców też zapraszamy. Może nie czuć ducha świąt, ale...
  - A no właśnie. - wtrąciła się Zuza. - Do świąt zostały dwa dni, a my nawet nie mamy ubranej choinki.
  - Zuza... twoja siostra jest w śpiączce, a ty... - zaczął tata, ale weszła mu w zdanie.
  - I właśnie o to chodzi! Dobrze wiecie, jak Ewela kocha te święta! Nawet bardziej od swoich urodzin. Co rok, ten dom wygląda, jak w amerykańskich filmach, dzięki niej. Może nie będzie jej z nami, ale święta powinny być chociaż w połowie, takie jak zawsze. Ona by tego chciała. Chciałaby, żebyśmy chociaż my je mieli. Dlatego ubierajcie się panowie i jedziecie we trójkę po choinkę, a my mamo bierzemy się za pierogi. Chociaż w tym roku, nie będziemy słuchać jej marudzenia, że co roku musi robić ich coraz więcej. - wszyscy się zaśmialiśmy.
  - Masz racje. - mówi tata. - Pojadę po choinkę.
  - Może pan liczyć na naszą pomoc.

Tego dnia... byłem u niej tylko dwa razy. Rano i późnym wieczórem z Adrianem, z którym wracałem od jej rodziców. Spędziliśmy z nimi wyjątkowy dzień, na ubieraniu choinki, na którą włożyłem gwiazdkę z nieba, jaką im podarowałem. A za pomoc, która była dla nas czystą przyjemnością, zostaliśmy nagrodzeni pysznymi pierogami.

Tym razem przyszedłem do niej, z lekkim uśmiechem, a nie z bólem. Mimo towarzystwa, mówiłem po cichu do okna.

  - To są nasze ostatnie święta osobno. W przyszłym roku, wyprawimy je u nas, w naszym domu i będziesz zmuszona zrobić tych pierogów od groma. Obiecuję Ci to, Maleńka.

Ad, tylko położył rękę na moim ramieniu i obaj w ciszy patrzyliśmy na nią, przez kilka minut, dopóki nie przegoniła nas z uśmiechem tak znana mi już pielęgniarka.

2695 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top