1. Przystojny ten dupek.

Dwa tygodnie wcześniej...

Ewelina

Czekam z moją mamą w poczekalni, aż będziemy mogły wejść do gabinetu mojego lekarza ortopedy. Z nudów mama zaczęła grać w jakieś kuleczki, na swoim pierwszym w życiu telefonie dotykowym.

Jak na kogoś, kto nigdy nie miał styczności nawet z komputerem, to szybko opanowała możliwości tego aparatu, jak np. świat ploteczek czyli "Pudelek" i zakupy na Allegro. Dzielnie też uczy się pisać smsy i wysyłać "selfie".

Jestem z niej dumna!

- Mamo, daj mi swój telefon na chwilę.
- A swojego nie masz? - nawet nie odrywa wzroku od telefonu.
- Coś Ci pokażę. - podaje mi go, z miną zbitego psa, bo musiała przerwać. Z głośnym westchnięciem, wzięła jakąś ulotkę do czytania.

Ja w tym czasie, szybko pobijam jej rekord.
Nie dużo, bo o 100pkt i od razu go oddaję.

- Proszę. - patrzy na mnie pytająco. - Pobiłam twój rekord.
- Co!? Dlaczego to zrobiłaś? - uniosła się.
- Żebyś miała... - weszła mi w słowo.
- To było MEGA nie fajne, wiesz?
- Mamo...
- Boże! Co za picka takie wredne dzieci rodzi. - zasyczała.

Uwierzcie mi, że jakbyśmy były same, to powiedziałaby "pizda", choć ona prawie wcale nie bluźni.

- Mamo... nie dasz mi dokończyć i się złościsz. Specjalnie pobiłam twój rekord, żebyś miała jakiś cel, wprowadzam taką zdrową rywalizację, żeby Ci się lepiej grało, rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem... przecież ja tego w życiu nie pobije. - jęczy niezadowolona.
- A właśnie, że szybciej mnie pobijesz, jak samą siebie... zobaczysz. - uśmiecham się do niej.

Za jakąś chwilę wychodzi pacjent z gabinetu i lekarz prosi w drzwiach następną osobę. My, jak na alarm wstajemy i udajemy się w stronę, uśmiechającego się do nas doktora.

Pan dr. Krawczyk, to najsympatyczniejszy lekarz, jakiego w życiu spotkałam. Zawsze wita w drzwiach swojego pacjenta i jego opiekuna, podając mu rękę i jak kończy wizytę, żegna każdego w ten sam sposób.

- Zapraszam.
- Dzień dobry. - witamy się obie.
- Dzień dobry, proszę siadać. Jak nazwisko?
- Ewelina Szulc.
- Mam kartę... dobrze, powiedz mi dziecko, co się dzieje z tym kolanem? - patrzy na mnie z uwagą.
- Wydaje mi się, że podczas ruchu, kiedy obciążę zgięte kolano swoim ciałem, np. jak wchodzę po schodach, coś nagle wyskakuje w bok i od razu wraca na miejsce. Nieraz ból jest bardzo mocny i puchnie mi całe kolano, a nieraz nie czuję nic i nie ma żadnego obrzęku.
- Zapraszam na leżankę. Chciałbym zobaczyć to kolanko.

Po zdjęciu czarnych, klasycznych balerinek i ciemnoszarych jeansów z przetarciami, położyłam się na leżance, poprawiając sobie przy tym białą bokserkę, ze sporym dekoltem i rozpiętą koszulę, w szaro-białą kratę.

Mimo swojej wagi, lubię ładnie wyglądać. Zawsze mam czas na to, by wstać i zrobić coś z włosami, a także się umalować. Dzisiaj mam pokręcone włosy, ale związane w wysoką kitkę, by nie przeszkadzały w badaniu. Tylko kilka uroczych kosmyków, uciekło spod gumki. Oczy, jak zwykle podkreśliłam, delikatnym cielistym cieniem, z drobinkami złota i czarnym eyelinerem.

Czuję, jak doktor zimnymi rękami bada mi nogę. Jest bardzo delikatny i nie czuję żadnego bólu, przy wykręcaniu tej nogi, we wszystkie strony świata.

- Wydaję mi się, że kolano pracuje dobrze. - oznajmia w końcu lekarz i każe mi się ubrać.
- Panie doktorze, ostatnio córka miała taki poważny uraz, że nie mogła w ogóle stanąć na tej nodze. Zawieźliśmy ją z mężem, na ostry dyżur do WAM'u i po zrobieniu zdjęcia RTG stwierdzili, że córka ma obrzęk w postaci krwiaka, który uciska jej na nerwy, dlatego odczuwała taki niemiłosierny ból. Ściągnęli to wielką strzykawką i włożyli nogę w gips na trzy tygodnie.
- Czy posiadają Panie kartę informacyjną z tego szpitala i zdjęcia RTG?
- Proszę. - podaje mu wielką kopertę, a on czyta kartę i później uważnie ogląda każde zdjęcie mojego kolana, pod światłem.
- Patrząc na zdjęcia, dokładnie widać że po ostatnim urazie, jest mały odłamek kości ok.2cm niedaleko rzepki. Nie widać też chrząstki na kościach, co jest pewnie spowodowane tarciem przez wypadającą ciągle rzepkę.
- Panie doktorze, czy będzie potrzebna operacja? - pyta mama.
- Uważam, że na tą chwilę narazie nie jest to konieczne, ten fragment kości nie sprawia żadnego dyskomfortu pacjentce, a jest trochę za młoda na bliznę. Przepiszę do kupienia ortezę, w której córka będzie musiała chodzić. To taki stabilizator na nogę, z wycięciem na rzepkę, który będzie ją trzymać na miejscu. Ortezę w wiekszości refunduje NFZ, więc nie powinna być droga. Wypiszę także skierowanie na rehabilitację. Mogą panie załatwić to w naszym ośrodku, który jest przy szpitalu. Na parterze jest przejście, żeby nie musiały panie chodzić dookoła. A... i zalecam też chodzić na basen, przynajmniej 3 razy w tygodniu i kupić do picia np. 4flex, by odbudować chrząstkę.

Muszę jeszcze zapytać, o najważniejszą dla mnie rzecz.

- Mam pytanie. Co z wf'em?
- A no właśnie... jak to jest z tym twoim Wf'em?
- Narazie mam zwolnienie od pediatry, do końca września, ale nie jest ono wiarygodne dla wfistki. - przyznaję.
- Oczywiście dam Ci zwolnienie od października na cały rok szkolny... - alleluja! O dzięki Ci Bożenko Najsłodsza! - ...ale musisz ćwiczyć też w domu tą nogę, tak jak na rehabilitacji.
- Oczywiście. - uśmiecham się, jak głupi do sera, dostając zwolnienie do ręki.
- To widzimy się za pół roku na kontroli. - odprowadza nas do drzwi i żegna uściskiem dłoni.
- Dziękujemy, Panie Doktorze. Do widzenia.
- Do widzenia. Zapraszam kolejną osobę.

Wchodząc do windy czytam skierowanie na rehabilitację.

- Widziałaś, mamo? Doktor napisał na skierowaniu, że mam "Nawykowe zwichnięcie rzepki kolana lewego", do dalszego leczenia rehabilitacyjnego.
- To przynajmniej mamy pełną nazwę Twojego kalectwa.
- HA HA HA, nie jestem kaleką... - udaję focha.
- Jesteś Ewela, wchodzisz po schodach jedną nogą.
- A przeszkadza Ci to?
- Mnie nie, ale ojcu już tak.
- Co? Jak to? Przecież mieszkamy na parterze...
- Ale ostatnio, jak wchodziłaś pierwsza do babci na 3 pietro, to się strasznie wlekłaś przez to wchodzenie jedną nogą. My za Tobą idziemy w żółwim tempie, jak te kaczki, próbując Cię wyprzedzić, ale przecież Ewela musiała trzymać się i poręczy i ściany i nie dało się jej wyminąć. A biedny ojciec, o mało... - ściszyła głos. - ...nie posrał się w gacie, bo go przycisło po tej ogórkowej, co była na obiad.

Dzięki Bogu, że byłyśmy same w tej windzie, bo obie kucałyśmy ze śmiechu. Niestety na kolejnym piętrze, wsiadł jakiś młody, ale o boskiej urodzie lekarz. Niestety... my nadal nie mogłyśmy się opanować i śmiałyśmy się dalej.

W końcu uspokoiłyśmy się, ale co na siebie spojrzałyśmy, to każda z nas znów parskała śmiechem.

- Ewela, błagam Cię... odwróć się i nie patrz na mnie, bo się nie uspokoję. - śmieje się mama.
- Żeby się śmiać z własnego dziecka. Co z Ciebie za matka? - pytam, odwracając się tyłem do niej, a przodem do bardzo przystojnego bruneta.

Z tymi jasnymi oczami i czarnymi jak noc włosami, przypomina mi trochę Bochuna, ale bez zarostu i wąsika.

- Najlepsza... i przestań się też odzywać. - parsknęłam śmiechem.
- Prosisz, o niemożliwe. - krzyżuję wzrok z brunetem, który patrzy na mnie, jak na wariatkę.

Przewróciłam ostentacyjnie oczami i zasznurowałam usta, żeby się nie roześmiać, przez mamę.

O Bożenko... co za gbur...

Przecież nie zachowujemy się niewłaściwie.
No dobra, może trochę, ale jesteśmy w windzie, a nie na szpitalnym korytarzu.

Zawsze, nie ważne gdzie się razem wybrałyśmy, to mamy ubaw po pachy. My nie możemy razem nigdzie chodzić, bo kończy się to zazwyczaj, na silnej próbie, nie popuszczenia moczu ze śmiechu. Takie nam do głowy przychodzą pomysły.

Kiedy winda zatrzymała się na parterze, gbur nas przepuścił.

- Wiesz którędy miałyśmy się udać? - pytam.
- Nie wiem. - odparła. - Przepraszam, pana... - zatrzymuje go mama, kiedy nas mija.
- Tak? - odpowiada znudzonym głosem.
- Powie nam pan... jak możemy dojść do ośrodka rehabilitacyjnego, bez wychodzenia z budynku?
- To przejście, jest tylko dla personelu. - wzdycha niegrzecznie.

I już mnie tym wkurwił.

- Naprawdę? Doktor Krwaczyk powiedział, że... - przerwał mojej mamie.
- Doktor Krwaczyk, powinien się czasami ugryźć w język. - syczy.
- A może tak grzeczniej trochę, co? - warczę na niego, patrząc wprost w jasne oczy.

Chwilę walczyłam z tym palantem na wzrok, aż mama złapała mnie uspokajająco za ramię.

- Ewela...
- Chodź, mamuś... mały spacer dookoła, dobrze mi zrobi. - mówię i urywam kontakt wzrokowy, odwracając się w stronę wyjścia.
- Co się tak nastroszyłaś? - pyta cicho.
- Bo mnie wkur..rzył, ten dupek. Nikt nie będzie się tak zwracał, do mojej mamy.
- Moja kochana kaleka. - całuje mnie w policzek.
- No dziękuję Ci bardzo. - odpowiadam z uśmiechem.
- Ale przynasz, że przystojny ten dupek. - uśmiecha się głupio moja mama.
- No właśnie dlatego. Jak przystojny, tak gburowaty. Tacy mężczyźni, na bank są kiepscy w łóżku.
- Ewelaaa... - mówi zszokowana.
- No co? Słyszy się to i owo.
- Twój ojciec, jest przystojny i potrafi robić...
- Mamo, proszę... nie chcę tego słuchać. Wolę myśleć, że przyniósł mnie bocian. - zaśmiałyśmy się.

Zanim wyszłyśmy ze szpitala, zapinam koszulę i ubieram na siebie kardigan.

Spokojnie idziemy sobie spacerkiem i cieszymy się idelaną pogodą. Ktoś może narzekać, że już na koniec września, jest maksymalnie 19 stopni, a słońce coraz częściej, chowa się za chmurami, ale nie my... my wolimy zmarznąć, jak się spocić.

Docieramy na miejsce i przemiła pani w rejestracji, wpisała mnie już od przyszłego tygodnia na rehabilitację, którą będę mieć wieczorami. Z szerokim uśmiechem jej podziękowałyśmy i pożegnałyśmy się, zapominając już o tym gburze.

Gdy tylko wychodzimy z ośrodka, dostrzegamy znajome auto na parkingu. Podchodzimy i pukam w okienko odstawiając szopkę.

- Proszę Pana, proszę pana! Ale ma Pan fajne auto, nie zechciałby pan zostać mężem mojej mamy? - robię minę kota ze shreka.
- A która to? - mówi podłapując temat.
- Stoi koło mnie. - mama patrzy na nas z rozbawieniem. - Kobitka przed 40, na chodzie, czasami coś cieknie, ale to się zdarza i bardzo dobrze gotuję. Bierze Pan? - i wtedy czuję, jak mama uderza mnie w bok.
- Ej! Skończyliście już?
- Nie przerywaj mi, muszę powiedzieć wszystko, żeby pan Cię później nie reklamował.
- Ewela, żebym ja Ciebie zaraz nie zareklamował w szpitalu, na Sterlinga. Na bank nam Ciebie podmienili w szpitalu. Jak ty ją pilnowałaś? - pyta mamę.
- Ja? Trzeba było nie chlać i samemu siedzieć pod salą. - słodko się wykłócają.
- Nie podmienili. Jestem klonem mamy i mam twoją krew, tatusiu. - zauważam.
- Wsiadaj już do tyłu, pyskolu... a Ciebie laleczko, zapraszam na przód. - mówi, mrugając do mamy.
- Całe życie z wariatami. - wzdycha i wsiada do auta, witając się z tatą buziakiem.
- Przynajmniej się nie nudzimy.
- Co tu robisz, kochanie? Długo na nas czekasz?
- Jak wróciłem do domu, to zastałem tylko Zuzkę odrabiającą lekcje. Powiedziała, że Ewela ma dziś wizytę u ortopedy, więc przyjechałem po was jakieś pół godziny temu. A co u Was? Jak u lekarza?

Mama ze szczegółami opowiada jak było, a ja Wam w skrócie opiszę siebie i moją rodzinkę.

Jak już wiecie, mam na imię Ewelina, mam 16 lat i od urodzenia mieszkam w mieście Łódź. W tym roku zaczęłam uczęszczać do technikum logistycznego. Mam kochającą i dokuczającą sobie nawzajem rodzinkę.

Mama Dorota, jest pełną życia 39letnia kobietą, która ma wzrostu tyle co Shakira, czyli nie więcej jak 158cm. Zawsze ma zrobiony na głowie balejage z blondu i brązu, długość włosów ma do łopatek i fryzurę nadal stylizowaną, na piosenkarkę Samanta Fox z lat 80, która bardzo jej pasuje.
Ma piękne migdałowe oczy, w kolorze zielonym.

Moja mama idąc do ślubu, miała w pasie zaledwie 56cm, do tego w komplecie jest bujny, spory biust, więc była laską nie z tej ziemi. Niestety, po dwóch ciążach nigdy nie wróciła do swojej wagi i teraz też cierpi na nadwagę, ale swojego uroku, nigdy nie straciła.

Tata Maciej, jest z tego samego rocznika co mama. Ma 180cm wzrostu i wyglada, jak normalny meżczyzna przed 40, z małym brzuszkiem. Ma brązowe włosy, przyprószone trochę siwizną, do tego okrągłe oczy, także w kolorze zielonym i duże pełne usta, które odziedziczyła w całości moja siostra.

Zuzka lat 12, po prostu klon ojca. Jakby skórę zdarł. Jedyna w rodzinie, o szczupłej sylwetce. Ma długie i proste, w kolorze ciemnego blondu włosy i oczy ojca. Jest moim przeciwieństwem, uwielbia wf i sport, więc utrzymuje swoją wagę w miejscu.

A ja?
No cóż...

Mam piękne, kocie oczy po mamie i podzielone usta, np. dolną wargę mam po tacie, dużą i pełną, a górną po mamie, ciut mniejszą i bardziej wykrojoną. Do tego prosty, mały, trochę zadarty nosek i kilka małych piegów z lata.

Moje długie, falowane włosy do tyłka, żyją własnym życiem i farbuję je na kolor rudy. Normalnie miałam taki kolor jak siostra, ale ja się w nim źle czułam i jak tylko mama pozwoliła na farbowanie, chodzę regularnie do mojej bardzo cierpliwej i zaufanej fryzjerki.

A jeśli chodzi o moją figurę, to tu jest pies pogrzebany.

Przy moim wzroście 168cm, ważę dokładnie 90kg.

I choćbym nie wiem co, staram się nie przekroczyć tej dziwięćdziesiątki, co jest trudne bo uwielbiam jeść, a ruchu nie mam, bo po prostu nie lubię się ruszać i mam na co zgonić to lenistwo - dokładnie... na nogę.

Oczywiście, że mam brzuszek, który staram się ukrywać pod wysoką, koronkową bielizną i spodniami z wysokim stanem, bo nie lubię jak się coś gdzieś wylewa, a także obszernymi bluzkami.

Jedyne co mi się podobają to piersi, bo odziedziczyłam po mamie duży rozmiar. Niestety zaczęły zbyt szybko rosnąć i skóra na nich nie wytrzymała i mam na nich bladoróżowe, a nawet już całkiem białe, małe rozstępy, które staram się usunąć domowymi sposobami.

O dziwo mam ładny tyłek i podobnież nogi.

Czemu mówię podobnież?

Bo nikt nie jest tak ze mną szczery, jak moja mama. To ona mi zawsze powtarza, że mimo swojej wagi, mogę nosić sukienki, bo nogi mam bardzo zgrabne. Tylko ja po prostu u siebie tego nie widzę, ale nie przejmuję się tym.

Wbrew pozorom, jestem bardzo czystą osobą.
Inni uważają, że jak gruba to i pewnie spocona i śmierdząca.

Nic bardziej mylnego.

Latem w upał potrafię się kąpać nawet i 3 razy dziennie. Nienawidzę lepiącego się do mnie potu i mokrych koszulek.

Jeśli chodzi o mój charakterek, to jestem od cholery.

Lubię psocić, ale to akurat mam po mamie, lubię bluźnić, a to akurat mam po tacie i już nawet nie przestaję się z tym kryć przed rodzicami, chociaż zawsze mnie upominają.

Jestem spod znaku bliźniąt.
Mówią o tym znaku, że jest dwulicowy. Bliźniak ma dwie osobowości, a ja tłumaczę to tak: albo kogoś kocham albo nienawidzę, rzadko bywa coś po środku, zazwyczaj ludzie którzy nie wywołują u mnie jakichkolwiek większych emocji, nie zauważam ich, bądź zapominam o nich i nie jest to celowe... po prostu taka jestem.

Jestem też bardzo mściwa.
To pewnie przez to, że dzieciaki lubiły mnie obrażać i śmiać się ze mnie. Teraz jestem jeszcze gorsza suką od nich, ale tylko jak ktoś mi podpadnie. Nigdy pierwsza nie zadzieram nosa.

Jestem też jak lustro.
Odbijam piłeczkę od razu. Zawsze staram się witać wszystkich, z uśmiechem na twarzy. To od witanej osoby zależy, jak się nasz dzień potoczy. Jeśli jest miła i szczera, ja tym bardziej będę, a jak na "dzień dobry" zadziera nosa, mój odwet będzie jeszcze gorszy.

W kłótni wybucham jak wulkan. Lubię mieć czarno na białym, co się dzieje, dużo przy tym bluźniąc. Ale zanim dojdzie do zgody, potrzebuję chwili dla siebie, by ochłonąć i przemyśleć wszystko.

W towarzystwie moich znajomych, przyjaciół, rodziny, jestem duszą towarzystwa, bo umiem się z siebie śmiać, ale tylko najbliższym pozwalam na śmianie się ze mnie.

Nie ma dla mnie tematu tabu. Możesz porozmawiać ze mną o wszystkim i wszystko zostaję między nami.

Jestem jak otwarta księga, z biegiem lat wszystko Ci o sobie opowiem.

Lubie słuchać plotek, ale ich dalej nie rozpowiadam.

Nienawidzę swoich upierdliwych sąsiadów. Co do joty, bym powystrzelała z jakiegoś karabinu.

A za rodzinę wskoczyłabym w ogień.

I jak każda nastolatka, szukam swojej drugiej połówki, który kochałby mnie taką jaką jestem...

Adam

Jeszcze długo stałem i obserwowałem, jak ruda małolata, odchodzi ze swoją matką.

Muszę przyznać, że jak śliczna, tak odważna. W ogóle nie zawahała postawić mi się. Patrzyła na mnie z wrogością, bez kszty strachu.

Jestem ciekaw, czy będzie równie odważna, bez mamy u boku.

Chętnie zobaczę jej reakcję, jak dowie się, że między innymi, to ja będę ją rehabilitował. Już wyobrażam sobie, to przerażenie i niepewność, w oliwkowych oczach.

Zwykle ludzię boją się mnie, a mnie to odpowiada.

Mimo chłodnego podejścia, uwielbiam swoją pracę i podchodzę do niej bardzo rzetelnie. Po prostu nie lubię mieszać życia prywatnego z zawodowym. W pracy mam zapewniać najlepszą opiekę, a nie słuchać ploteczek i rozmawiać z kimś kompletnie mi obcym, o moim prywatnym życiu. Dzieki temu, spełniam się zawodowo i mam święty spokój, bo nikt nie ma śmiałości, próbować się ze mną spoufalać lub sprzeciwić. Aż do teraz...

Nie ukrywam, że zaintrygowała mnie ta pyskata nastolatka, o niesamowicie hipnotyzującym spojrzeniu i pięknym uśmiechu.

Zobaczymy... jak będą wyglądać te dwa tygodnie pracy z nią.

2820 słów.

Witajcie, kochani!

Nawet nie macie pojęcia, jak za Wami tęskniłam.

Miałam w planach napisanie od nowa pierwszej części i poprawienie pod nią reszty i dopiero udostępnienie wszystkiego, gotowego na tip-top, ale znacie mnie i wiecie, że jestem zbyt niecierpliwa, szczególnie gdy czyta się Wasze przemiłe wiadomości na priv.

Także... zapraszam Was, na trochę inny początek Mojego Grubego Życia.

Ja mogę tylko powiedzieć od siebie, że jestem w końcu zadowolona z pierwszej części, która jakoś tak bardziej pasuje mi teraz do reszty historii.

A to, czy Wam się spodoba... to mogę mieć tylko nadzieje, że nie będzie gorsza od poprzedniej.

Serdecznie Was pozdrawiam.

VillEve

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top