7. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.

Ewelina

Dziś jest wigilia Bożego Narodzenia. Moje najukochańsze święta. Jak byłam dzieckiem wolałam gwiazdkę, nawet od swoich urodzin.
Od zawsze spędzałam te święta z rodziną, a od kilku lat z Adamem, które były jeszcze lepsze. Jedynym wyjątkiem były te, które byłam w śpiączce, ale po prostu je przespałam i nie mogło być mi przykro.

W tym roku, pierwszy raz jestem z dala od rodziny. Czuję pustkę, ale nie jestem smutna. Obecność Jaśka mi na to nie pozwala. Jak te wariaty, ubrani w takie same swetry z reniferami, od południa szykujemy sobie wigilię we dwoje, śpiewając na cały głos kolędy.

Oczywiście niebieskooki blondyn namawiał mnie, żebym zrobiła moim rodzicom prezent i pokazała im się z brzuszkiem, ale dopiero by mnie nie puścili spowrotem.

Dlatego zadzwoniłam do wszystkich już wczoraj z życzeniami, żeby nie robić im nadzieji. Pewnie, że pytali czy przyjadę, ale grzecznie odmawiałam mówiąc, że wracam dopiero na Wielkanoc.

  - Bardzo się cieszę, że spędzam święta z tobą. - odparł, pomagając mi lepić pierogi. - Gdyby nie ty, wróciłbym do Warszawy, do rodziców i słuchał przy świątecznym stole, że mam już 33 lata i powinienem ułożyć sobie życie.
  - To tak, jak Małaszyński w "Liście do M."
  - Podobnie. - skrzywił się - Moi rodzice wiedzą, o mojej orientacji seksulanej, ale jej nie akceptują. Stwierdzili, że wcześniej dali mi się "wybawić", ale teraz już czas się ogarnąć i nie robić wstydu w rodzinie.
  - O Bożenko... tak Ci powiedzieli? - zrobiło mi się przykro z jego powodu.
  - Co roku mi tak mówią! Moja siostra, też już przestała przyjeżdżać. Jest starsza ode mnie o 5 lat i nadal jest sama, choć jest hetero. Jest typem karierowiczki i skupia się tylko na pracy. Też miała dość słuchania, że jest starą panną.
  - Przykre.
  - Pewnie, że tak. Szczególnie, gdy słucham o twojej rodzinie. Tak Ci ich zazdroszczę. Dlatego tak Cię namawiałem, żebyś do nich jechała.
  - Przepraszam.
  - Nie przepraszaj, Myszko. Uwielbiam Cię słuchać. To muszą być wspaniali ludzie, skoro polubiłem ich już z twoich opowiadań... nawet Adama, mimo jego amnezji. - westchnęłam. - Twój mąż ma dzisiaj imieniny. - zauważa.
  - Mhm... ja też je w sumie mam.
  - Naprawdę?
  - Miałam w dzień matki, ale tego dnia poddałam się i odeszłam od niego. Nie chcę już więcej wspominać tego dnia i łączyć go ze swoimi imieninami.
  - W przyszłym roku będziesz obchodzić dzień mamy... chociaż... ty jesteś mamą... nie tylko bo nosisz pod sercem olbrzyma. - zaśmiałam się. - Ale i też dla swojej kruszynki.  - uśmiechnęłam się.
  - Dlatego, tylko z tym chcę kojarzyć ten dzień.
  - W takim razie, życzę Ci dużo zdrowia i siły na poród. To będzie cud, jak Cię "mały" nie rozerwie. 
  - Dziękuję Ci za tak wspaniałe życzenia. - uśmiecham się, kręcąc głową.

W 32 tygodniu miałam ostatnie USG i wyszło na nim, że mały orientacyjnie waży już ponad 2kg, gdzie miałam jeszcze dwa pełne miesiące do porodu.

To nieraz dzieci urodzone o czasie, takie się rodzą... no może ciut cięższe, a moje dziecko na bank będzie dwa razy większe.


Do terminu pozostał równy tydzień i coraz bardziej się niecierpliwię.

Ostatnio bardzo bolą mnie pachwiny, do takiego stopnia, że muszę zmieniać często jakąkolwiek pozycję, co jest bardzo trudne, właśnie przez ten ból. Dlatego to dziwne, ale ostatnio śpi ze mną Jasiek.

W nocy w łóżku, robi dosłownie za wyciąg dla mnie, żebym mogła się przewrócić z boku na bok, czy wstać i iść do toalety, z której muszę korzystać co godzinę.

Ten ból pachwin i mały pęcherz, jest wynikiem ucisku małego, który szykuje się do wyjścia na świat. Od tygodnia chodzę też już z 2cm rozwarciem.

Modlę się do Boga, by wytrzymał chociaż do 1 stycznia i nie był najmłodszy dzieckiem, ze swojego rocznika.

~***~

W sylwestra Jasiek miał ze mnie, totalny ubaw. Siedziałam na kanapie w salonie i wstawałam tylko na siku.

  - Jasiu? Czy to normalne, żeby dziecko tak szalało przed porodem? - pytam.
  - A co, kopie?
  - No zobacz. - kładzie rękę na moim brzuchu i aż podskakuje.
  - Jezu... nie boli Cię to?
  - Nic, a nic... no chyba, że trafi w żołądek. - przyznaję.
  - Nie martw się. Nie urodzisz dzisiaj. Dzieci przed porodem, zwykle się wyciszają. - odetchnęłam z ulgą. Nikomu tak nie ufam w tej sprawie, jak jemu.
  - Ocho... czkawki dostał przez te harce. - czuję w dole brzucha, jak w równych odstępach puka główką, o ścianę brzucha. Jasiek znów przyłożył rękę.
  - Mnie się wydaję, że on chyba nigdy się nie przekręcił. Co USG, to zawsze był ustawiony położeniem główkowym.
  - Też tak sądzę. Zawsze mnie kopał w dno macicy, zahaczając właśnie o żoładek, a jak miał czkawkę tak jak teraz, to zawsze czułam ją pod brzuchem.
  - Boisz się porodu?
  - No jasne. Im bliżej, tym bardziej. Szczególnie, że on mały nie będzie. Ale jak będziesz ze mną cały czas, to będę spokojniejsza.
  - Zatańczymy?
  - Oszalałeś? Ja się ruszać już nie mogę, a jemu sie Lambady zachciewa. - wybuchnął śmiechem. - Nie ruszam nawet palcem... no chyba, że po ostrą muffinkę. - to koniec. Leży i kwiczy ze śmiechu.

Nie rodzę w państwowym szpitalu w Łodzi. Zapisałam się na poród w prywatnym szpitalu Medeor, który przyjmuje też na NFZ i po rozmowie "kwalifikacyjnej", przyjęli mnie na poród w owym szpitalu.

Od wigilii jeżdżę na badanie KTG, gdzie z przyjemnością słucham silne i głośne bicie serca mojego syna.

Zastanawiałam się nad imieniem dla niego. Chciałam coś innego, niż najbardziej popularne imiona ostatnich lat, ale też nie przesadzajmy z Brajankiem.

Chciałam mu dać Aleksander, ale tak mnie wkurwia skrót Olek, że to główka malutka. Jeszcze ten Olek kojarzy mi sie z serialowym Olo z Bulionerów.
No masakra!

Przeglądałam kalendarz i natrafiłam na imię "Aleksy" i popularnym skrótem tego imienia nie jest Olek, ani Aleks, jak najbardziej popularny, policyjny pies w Łodzi, tylko "Alek".

Cholernie mi się to spodobało!

Aleksy Winer... Alek... no pięknie.

Nie mam pojęcia, Alek... jak będzie wygladąć nasze życie. Mam nadzieję, że tata Cię zaakceptuje i będzie kochał, tak mocno jak ja. Ja obiecuję Ci, że nigdy nie będę wam utrudniać kontaktu i postaram się razem z tatą, zapewnić Ci szczęśliwe życie... mimo naszego rozwodu.

Myślę, masując się po brzuchu, który zniekształca się od jego ruchów.

Wyglądam, jakbym połknęła piłkę do skakania. Na skórze pomimo olejowania jej, dzień w dzień BioOil i tak dorobiłam się kilka rozstępów.
Taka już moja uroda.

Przez całą ciążę, ograniczyłam sól i cukier do niezbędnego minimum, dlatego z dumą mogę powiedzieć, że nie puchną mi nogi i mogę bez problemów włożyć stopy w kozaki.

Za to krew mam tak zdrową od witamin i zdrowego odżywiania się, że Janek pod koniec zakazał mi już pić sok z buraków... i dzieki Ci Bożenko, bo był okopny.

A najdziwniejszą i najśmieszniejszą rzeczą, jaką zmieniła mi ciąża jest to, że mam odruch wymiotny, trzymając coś na chwilę w buzi, co nie jest czymś do zjedzenia.

Dwa razy dziennie śmieje się, a zarazem męczę... uwaga... myjąc zęby!
No naprawdę!

Nawet łyżeczka, którą jem jogurt, nie powinna być dłużej w ustach, niż to konieczne. No cyrk!

~***~

O Bożenko... minął Sylwester, Nowy Rok, a tu cisza...

Tak skupiłam się na ciąży, że zapomniałam wcześniej, o 3 rocznicy naszego ślubu i przeżyłam to na szczęście bez żadnego rozpamiętywania. Tak samo, jak dwie nasze rocznice w październiku i na początku grudnia. Też mi nie zatrybiło, że mogłam mieć z Adamem 5 rocznicę.

W ogóle jakoś o tym nie pomyślałam.

4 stycznia czułam nieregularne słabe skurcze i było mi przykro, że to fałszywy alarm.

  - Ewelcia... musisz zrozumieć, że małemu nie spieszy się na świat, bo jemu nigdzie nie będzie tak dobrze, jak u Ciebie w brzuchu. Jesteś jego najlepszym inkubatorem na świecie. On ma tam darmowe All Inclusive w 5-gwiazdkowym hotelu i nie przeszkadza mu, że ma najmniejszy pokój. - zaśmiałam się głośno.

Właśnie tak wyglądała większość mojej ciąży. Szcześliwie i radośnie przy nim i za to jestem mu wdzięczna.

Bez skrępowania, dałam się przygotować Jankowi do porodu. Po prostu ogolił delikatnie i dokładnie moje miejsca intymne, jednorazówką.

Co jak co, ale Janek to widział tam o wiele więcej, niż Adam.

~***~

5 stycznia, siedzę z Jankiem w poczekalni i czekamy na doktora, który ma mnie badać, co jest głupie, gdyż Jasiek robi to codziennie od dwóch tygodni, ale nie będziemy się tym chwalić.

Janek jest ze mną, jako osoba towarzysząca i nie chce się ujawniać, że też jest lekarzem ginekologiem. Ta informacja mogłaby wpłynąć w różny sposób, na ich pracę. Czuliby się pewnie oceniani i mogli, nie daj Boże popłenić jakiś błąd.

W razie czego, Jasiek będzie dyskretnie się przyglądał i reagował tylko wtedy, gdyby coś zaczęło się dziać niepokojącego.

O tak!
Czułam się, o wiele bezpieczniejsza przy nim.

Nagle na korytarzu pojawił się lekarz i z wielkim uśmiechem na twarzy zapytał:

  - Każda z pań jest po terminie. Która chce urodzić dzisiaj!? - zapytał takim tonem, jakbyśmy miały wygrać konkurs.

I tylko ją podniosłam rękę, a nawet dwie do góry. Janek patrzy na mnie z rozbawieniem.

  - Jest Pani gotowa, by dziś urodzić? - pyta jakiejś dziewczyny, ktora stoi niedaleko niego, chyba ze swoją mamą.
  - Ale że dziś, teraz? - zapytała kompletnie zaskoczona i przerażona.
  - No tak. Jest już pani 6 dni po terminie. Chce pani czekać jeszcze te dwa, aż będziemy wywoływać?
  - Yyy... nie wiem?
  - Kochanie... poczekaj już, jak tylko te dwa dni Ci zostały. - namawia ją mama.
  - No dobrze. - odparła.
  - Rozumiem, jak Panie uważają... ooo... widzę tylko jedną odważną. - zaśmiał się. - Zapraszam panią, na badanie, a reszta pań, może iść najpierw na dół na KTG.

Po wyjściu z gabinetu, nie dowiedziałam się nic nowego. Mam rozwarcie na 2cm i dziecko jest już bardzo nisko ułożone, położeniem główkowym.

Byłam bardzo szczęśliwą, że jeszcze dziś zobaczę swojego synka.

Długo czekałam z Jaśkiem, na wygodnych skórzanych kanapach, aż ktoś się mną zajmię.

Później dowiedzieliśmy się dlaczego... przy badaniu tej dziewczyny, której mama kazała poczekać jeszcze dwa dni wyszło, że dzieje się coś niedobrego. W ogóle już na KTG był mało wyczuwalny puls dziecka.

Okazało się, że dziecko robiąc obrót główką do dołu, obowiązało się pępowiną na szyji, a wody były już zielone.

Jej mama tak strasznie płakała, że gdyby nie upór lekarza, który ją zbadał, ta dziewczyna mogłaby stracić dziecko i to z jej winy. W ostatniej chwili wyciągnęli dziecko, po przez cesarskie cięcie.

Tak się zlękłam, że zaczęłam się denerwować pierwszy raz, odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

  - Naprawdę chcesz mieć wywoływany poród? - pyta.
  - Tak, Jasiek. Boję się o czystość wód płodowych i nie daj Boże, o owieniętą szyjkę pępowiną. Sam słyszałeś... z resztą nieraz pewnie widziałeś. - mówię przestraszona.
  - No dobrze. - uśmiecha się, ściskając moją rękę. - Tak jak Ci tłumaczyłem... oksytocyna może nie podziałać od razu na pierworódkę i trzeba będzie przerwać poród, potem zacząć od początku na drugi dzień. - przypomina.
  - Wiem.

Jakie było nasze zdziwnie, kiedy oksytocyna zaczęła działać już po pół godzinie, a po 15 minut później, rozpętało się piekło...

Od razu poczułam mocne, ale w długich odstępach skurcze, które miażdżyły mi kręgosłup.

Tak... mam najgorsze bóle, czyli bóle krzyżowe...

No zaraz zacznę chodzić po ścianach, jak opęntane w "Egzorcyście".

  - Uważaj... zaraz będzie skurcz. - mówi Janek, monitorując cały czas KTG i zawsze mnie ostrzega wcześniej, żebym się przygotowała.
  - O Bożenko... - jęczę, wyginając się.
  - Jak nic, przydałby się tu teraz twój mąż. Wiedziałyby, jak masować Ci krzyż, żeby ukojić Ci ból.
  - Nie dobijaj mnie. - pierwszy raz zasyczałam do niego, za co od razu przeprosiłam.

Cicho jęczałam z bólu, żeby nie robić przypału na porodówce. Im dłużej to trwało, tym było coraz gorzej. Płakałam, ściskałam dłoń Jaśka i jęczałam do swojej dłoni. Oczywiście, Janek wszystko filmował.

Po jakimś czasie przyszła pani doktor, zbadała mnie stwierdzając 4cm rozwarcia i przekuła mi pęcherz płodowy.

  - Pięknie czyste wody płodowe. Pani Ewelino... mamy już 19.00 i śmiało mogę powiedzieć, że dzisiaj to już pani nie urodzi. Dziecko przyjdzie na świat, gdzieś o 2-3 w nocy.

O Boże... o czym ona do mnie mówi?
Jak między 2-3?
Jeszcze przynajmniej 8 godzin tego bólu?

  - Polecam pójść z mężem... - ...no teraz to zrobiło mi się bardzo przykro. - ...do łazienki i wziąć sobie długi, rozluźniajcy prysznic. Później ubierze pani tą koszulę... - podaje mu ją. - ...i zapraszam na tą właściwą salę porodową, na końcu korytarza.

Wiem, że powinnam powiadomić Adama, o ciąży i porodzie, ale boję się, że zrobiłby mi awanturę, że specjalnie zaszłam w ciążę, żeby tym razem wyciągnąć od niego alimenty.

No kurwa, powinien tu być. Powinien być tu mój stary Adaś i wspierać mnie. Powinniśmy razem oczekiwać narodzin dziecka i chodzić do szkoły rodzenia!

Dobrze, że tam nie poszłam, bo by mi chyba serce pękło, na widok tych szczęśliwych par. Umiem zajmować się dziećmi, a oddychania i udzielania pierwszej pomocy, nauczył mnie Janek.

Rzeczywiście stałam pod tym prysznicem z bite pół godziny. Letnia woda koiła moje bóle, dlatego nie chciałam tak szybko wychodzić.

Jak tylko przekroczyłam próg sali, skurcze wróciły z dwojoną siłą i nawet delikatne bujanie się na ogromnej piłce, nic mi nie pomagało.
O godzinie 23.00 miałam dość.

  - Janek... ja już dłużej nie wytrzymam... - jęczę, przy kolejnym skurczu.
  - Chcesz znieczulenie zewnątrzoponowe?
  - Tak.
  - Dobrze, Myszko. Pójdę po lekarza i anestezjologa.

Po pół godzinie przyszedł pan, który kazał mi zrobić coś niemożliwego.

Kazał mi usiąść po turecku na łóżku, mocno pochylić się do przodu, co przez brzuch było awykonalne i jeszcze kazał się nie ruszać, co już w ogóle było kosmosem, bo przy każdym skurczu, podskakiwałam.

Po podaniu znieczulenia, nadal czułam skurcze, ale były do zniesienia.

Co godzinę przychodził do mnie lekarz i sprawdzał rozwarcie, ale nic się nie działo.

Po północy Janek nie wytrzymał, odłożył filmującą kamerę i po umyciu rąk płynem do dezynfekcji i założeniu rękawiczek, sam mnie zbadał.

  - Myszko... Ty nadal masz tylko 4cm rozwarcia. Nic nie wzrosło od 19.00. - mówi z troską, zdejmując rękawiczki i wyrzucając je do kosza.
  - I co teraz?
  - Zaraz pewnie przyjdzie lekarz, który stwierdzi to samo i najpewniej zadecyduje, o cesarskim cięciu. Przynajmniej ja bym tak zrobił.
  - O Bożenko... - złapałam się za czoło. - Czy to jest naprawdę konieczne?
  - Tak. Bo nie możemy przerwać porodu i zacząć za 12 godzin na nowo, bo nie masz już wód płodowych.
  - Rozumiem. - wzdycham.

Jak na zawołanie, przeszedł lekarz i potwierdził słowa Janka.

  - Pani Ewelino, od godziny 19.00 nie powiększa się rozwarcie. Stanęło na 4 cm i nie chce iść dalej. W takim przypadku, musimy wykonać cesarskie cięcie. Czy zgadza się pani?
  - Oczywiście. Proszę robić, co trzeba.
  - Dobrze. Idę powiadomić zespół do przygotowania sali operacyjnej i zaraz przyniosę dokumenty.

To będzie moja trzecia operacja w życiu, ale pierwszy raz będę świadoma.

Nie mam pojęcia, czy trzęsłam się z ekscytacji, że zaraz zobaczę moje dzieciątko, czy z zimna, bo na sali operacyjnej musi być chłodno.

Janek ubrany w śmieszny strój, stoi za mną i masuje mi policzki.

  - Proszę przygotować aparat, zaraz wyciągnięmy dzidziusia. - mówi jeden z lekarzy, a ja jestem mile zaskoczona tym, że Janek może przy mnie być na sali i może filmować poród.

Nagle słyszę najcudowniejszy płacz na świecie, a zaraz zza kotary, pokazują mi mojego synka całego w tym śluzie i krwi i jeszcze z nieprzeciętą pępowiną i Bóg mi świadkiem, że to najpiękniejszy chłopiec na świecie.
Zaczęłam płakać ze szczęścia.

Pielęgniarki w mig wzięły go w ręcznik i delikatnie go wytarły, po czym przyłożyły mi go do twarzy.

  - Proszę. To pani synek. Bardzo duży chłopak.
  - Tyle na ciebie czekałam, Alek. - mówiłam i całowałam jego główkę, a on już spokojnie ssał swoją piąstkę.
  - Świetnie się spisałaś. - mówi Janek, całując mnie w czoło i poszedł z pielęgniarkami na ważenie i mierzenie.

Mój syn przyszedł na świat 6 stycznia w dzień Trzech Króli o godzinie 1.40.
Waży 4620 i mierzy 62cm.
Dostał 10/10 pkt w skali Apgar.

Jest zdrowy, duży i niezwykle uroczy, jak na opuchnięte i pomarszczone dziecko, zaraz po porodzie.

Po zabiegu, zostałam przewieziona na salę pooperacyjną, gdzie do wielkiego rozcięcia w szpitalnej koszuli, kangurowałam swojego synka

Dopiero teraz pozwoliłam sobie na łzy żalu. To Adam powinien tu być i go kangurować.

Nad ranem przywieźli mnie na zwykłą salę, gdzie byłam narazie sama. Widziałam zmęczenie po Janku i kazałem mu jechać do domu.

Mając obok łóżka szpitalną kołyskę na kółkach, z moim skarbem w środku, poszłam spać wykończona tak, jak Alek.

Po 8.00 obudziła mnie pielęgniarka, która pozwoliła mi już usiąść i przestawić małego do piersi.

Już od początku 9 miesiąca, sączyła mi się siara z piersi, więc nie martwiłam się, o pokarm.

Pielęgniarka podała mi z walizki moją grubą poduszkę do karmienia i po wygodnym ułożeniu Alusia, przystawiłam go pierwszy raz do piersi.

Ja cież w pacierz!
Jak to zabolało na początku, aż mi łzy poleciały.

No kuźwa... nawet Adam mnie nigdy tak nie ugryzł, podczas naprawdę ostrych zabaw.

Zanim mały nauczył się ssać językiem, a nie ciągnąć dziąsłami, przeżywałam katuszę, ale dla niego wytrwam wszystko.

Tak się cieszę, że trzymam w ramionach swoje maleństwo, że żyje i jest zdrowy. Nigdy nie zapomnę o mojej kruszynce, które by miało teraz 3 latka.

Boże... jakby wyglądało nasze życie, gdyby tata jej/jego nie pamiętał?

Cierpiałabym podwójnie, gdyby był taki oschły dla dziecka, które niczego nie rozumie... 

Po 12.00 przyjechał do mnie zniecierpliwony Janek i akurat trafił na kolejne karmienie na żądanie.

Bez słowa wszedł do mojej sali, już z kamerą w ręku.

Powitałam go szerokim uśmiechem i zachęciłam ruchem głowy, by podszedł bliżej. Zrobił zbliżenie na małego, który uczył się ssać moją przeogromną pierś.

Moje piersi już w ciąży spuchły z rozmiaru E na G. Ale są za to takie jędrne i pełne, poprostu piękne.

Już po chwili mały przestał katować mojego sutka. Jeszcze potrzeba dużo pracy, żeby to karmienie, było prawidłowe. Wzięłam go do odbicia, z czym nie miał w ogóle problemu i włożyłam go do kołyski, po daniu buziaczka w czółko.

  - Jaki on cudowny. - mówi po cichu blondyn.
  - Nieprawdaż? - przyjrzałam się synkowi, któremu opuchlizna, w większości już zeszła i było widać podobieństwo do Adama, nie tylko przez czarne włoski na główce. - To będzie czysty Adam. - uśmiecham się.
  - Też tak sądzę. - nieraz Janek oglądał moje zdjęcia na telefonie, których nigdy nie usunęłam.
  - Może zadzwonisz jednak do niego i rodziców?
  - Nie. Pękło by mi serce gdyby wyparł się syna, a rodzice nie daliby mi żyć i kazali zamieszkać u siebie. Najpierw spędzę z małym te trzy najważniejsze miesiące. Musimy mieć spokój i ciszę na to, żeby się poznać lepiej.
  - Masz rację. - przytulił mnie.
  - Dziękuję, że przy mnie byłeś. Czułam się bezpieczniejsza.
  - Nie ma za co. Chętnie to obejrzałem, jako widz. - uśmiechnął się. - Patrząc na to jaki jest duży, wątpię żebyś go urodziła nawet z 10cm rozwarciem i nacięciem. - westchnęłam.

Chciałam urodzić naturalnie, ale nie żałuję niczego. Tak musiało być. Jestem szczęśliwa, że wszystko poszło w jak najlepszym porządku.

- Pokaż mi ranę. - prosi.

Delikatnie, w śliamczym tempie położyłam się na łóżku. Ból był niesamowity przy każdym ruchu. No nie dziwne, skoro rozkroili mi powłoki brzuszne i macicę.

Janek zbadał delikatnie odkażonymi rękami ranę i pomógł mi wstać.

  - Pięknie się goi, ale musisz to dużo wietrzyć. - dotyka delikatnie brzuch.
  - Janek, a to normalne, że czuję w brzuchu, jakby mocny ból miesiączkowy, przy karmieniu piersią?
  - Oczywiście, że tak. - uśmiecha się. - To wtedy macica się najbardziej obkurcza, dlatego tak to odczuwasz.
  - To dobrze. - uspokoił mnie.
  - A teraz jak mały śpi, to chodź... musisz wstać i zacząć chodzić, by nie zrobiły się zrosty.
  - O Bożenko... - wzdycham, bo naprawdę boli mnie rana, mimo leków przeciwbólowych.
  - To jeszcze nic. Ty musisz jeszcze dzisiaj oddać stolca.
  - Co? To awykonalne. Nie napnę się.
  - Musisz, Myszko. Teraz widzisz, jak nie wskazane jest cesarskie cięcie.

Kurwa... nie wiem, jakim cudem, ale z ogromnym bólem, zrobiłam wszystko tak jak trzeba, a poruszałam się gorzej, jak po operacji kolana. Rana niesamowicie mnie ciągła.

Bałam się pierwszej nocy samej z małym w szpitalu. Mały budził się co trochę na jedzenie i musiałam z tym ostrym bólem pooperacyjnym wstawać.

Nie chciałam z nim spać w jednym łóżku.

• Bałabym się, że spadnie.
• Bałabym się, że go przygniotę.
• Znam z doświadczenia kuzynek, żeby nie przyzwyczajać malca, do wspólnego spania razem.

Choć kocham go, jak nikogo na świecie, lepiej żeby od początku spał sam w łóżeczku.

Mimo tego bólu, jestem cholernie szczęśliwa, że już jest ze mną, a z drugiej strony, czuję niesamowitą pustkę. Przez 4 miesiące, dzień w dzień czułam ruchy dziecka, a teraz cisza.
Nie ma tam już nikogo.

Oczywiście, że o wiele lepiej jest trzymać go w ramionach, ale uczucie w brzuszku, jest dziwne.

~***~

Przez dwa dni byłam sama w pokoju, więc gdy nie spałam, kręciłam wideodziennik. Janek specjalnie wziął urlop wypoczynkowy, żeby pomóc mi przy opiece nad dzieckiem i siedział ze mną w szpitalu od 9.00 do 21.00.

Nazajutrz wychodziliśmy do domu.

Gdy zobaczyłam Jaśka z kwiatami, balonem z helem, w kształcie dziecięcej dupki z niebieskim pampersem i nosidełkiem, rozpłakałam się na amen.

Dzięki Bogu, że mały spał i nie był tego świadkiem. Dzieci czują i chłoną nasze uczucia i humory jak gąbka.

Jasiek usiadł na łóżku obok mnie i mocno mnie przytulił, nie wyłączając kamery.

  - Płaczesz, bo to Adam powinien tu być i to on powinien zabrać was do domu. - byłam tylko w stanie kiwnąć głową, bo tak płakałam z gulą w gardle. - Musisz się uspokoić, Myszko, zanim ubierzemy młodego i zabrzemy go do domu.

Z trudem przełknęłam gulę i poszłam ochłonąć do łazienki. Wróciłam z niej po kilku minutach już uspokojona i po nakarmieniu Alka, ubraliśmy go i wyszliśmy ze szpitala, uprzednio żegnając się z przemiłym personelem.

~***~

Widzieć swojego synka wykąpanego, w przepięknym welurowym pajacyku, jak po karmieniu zasnął, przy delikatnych dźwiękach szumisia, to dla mnie najwspanialszy widok.

Nie mogę przestać się nim zachwycać, a miłość do niego, wypełniła całe moje pokaleczone serce, które skleja kawełek po kawałku, samym sobą.

Sprawdzając czy mały śpi, wychodzę z pokoju by zadzwonić do Szymona, który 5 stycznia miał imieniny i nie dlatego żeby w ciszy spał, o nie, nie, nie... nie będę przyzwyczaić młodego do ciszy. Wychodzę, by podczas rozmowy nie zapłakał, bo zaczęły by się pytania typu "a co to za dziecko w tle?".

~ Halo?
~ Hej, Szymek! Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale ja pamiętałam cały czas, że miałeś imieniny 5 stycznia, po prostu tego dnia bardzo dużo się działo w moim życiu i nie mogłam zadzwonić. Dlatego życzę Ci, żeby wam szybko zleciał ten czas do ślubu!
~ Dziękuję. Wiedziałem, że prędzej czy później zadzwonisz. Ewela... posłuchaj mnie uważnie, tylko się nie rozłaczaj, błagam.
~ Co się stało?
~ Adam odzyskał pamięć, zaraz po twoim ostatnim telefonie w święta. - moje serce szybciej zabiło. - Jest zrozpaczony. Postawił całą policję na nogi, żeby Cię znaleźć. - złapałam się za usta, czując znieznośny ból w klatce.
~ O Boże... - Jasiek, aż wstał z miejsca.
~ Błagam Cię, wróć.
~ Wybacz, Szymek... nie mogę. Odezwę się.
~ Eve... - mówi błagalnym głosem. - ...proszę. On Cię kocha!
~ Przykro mi. Powiedz mu, żeby zaprzestał.

Szybko wybieram numer do Adriana.

~ Sawicki, słucham.
~ Adrian, to ja...
~ Ewela... Adam... odzyskał wspomnienia. Szuka Cię.
~ Nie szukajcie mnie.
~ Proszę Cię wróć, gdziekolwiek jesteś.
~ Nie mogę, nie teraz. Muszę kończyć.
~ Nie wracaj do niego, tylko do mnie. Błagam.
~ Wybacz. Zaprzestajcie poszukiwań. Odezwę się jeszcze.

To samo było z mamą. Wszyscy mnie namawiali, żebym wracała, ale nie wrócę teraz, a na pewno już nie do niego.

Rozpłakałam się jak dziecko. Janek, tulił mnie mocno, gdy ja żałośnie płakałam. To, że Adamowi wróciły wspomnienia, to nic nie zmienia, bo ja zawsze będę już pamiętać to co mi zrobił i jak mnie traktował.

Wybieram numer do teściowej.

~ Tak, słucham.
~ Witaj, mamo. To ja... Ewelina.
~ Coreńko, skarbie, Adamowi...
~ Wiem. Dlatego chcę Cię prosić, żebyś mu przekazała, że ma mnie nie szukać. Nie wrócę do niego. Za dużo zadał mi bólu.
~ Ewelinka... - płacze.
~ Przykro mi, mamo. Nadal go kocham po tym wszystkim, ale nie jestem w stanie mu wybaczyć. Będę się czasami odzywać. Ucałuj tatę. Kocham Was i tęsknię za wami, mimo że jesteście tylko moim teściami... jeszcze.
~ My Ciebie też, skarbie. Odzywaj się.
~ Dobrze.

Podeszłam do łóżeczka i spojrzałam na mojego skarba. Pogłaskałam go po policzku, płacząc.

  - Nadal kocham Twojego ojca, ale nie jestem w stanie mu przebaczyć. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.


3915 słów.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top