46. Zabieram was do domu, Maleńka.
Adrian
Wychodząc ze szpitala, oboje bez słowa udaliśmy się na postój taksówek. Specjalnie wsiadłem do tyłu, by ukryć kumulujące się we mnie emocje. Niestety Janek usiadł ze mną, więc chcąc nie chcąc musiałem się powstrzymać, może nawet to stłamsić.
Jednak nie dałem rady, przekraczając próg ich sypialni. Pokój wygląda, jak bym przybył na miejsce zbrodni. Wszędzie jest pełno krwi, której zapach czuć w powietrzu. Łóżko wygląda, jakby ktoś zabił tu kogoś, a nie urodził dwójkę dzieci...
Nie przejmując się tym brudem, usiadłem na rogu ich łóżka i schowałem twarz w drżące dłonie. Zacząłem wpuszczać z oczu łzy, uwalniając się ze wszystkich emocji.
Pierwszy raz, byłem świadkiem porodu. Dokładnie widziałem jej cierpienie, a potem cud narodzin. To były najwspanialsze chwilę w moim życiu, mimo strachu o Malutką, która okazała się wojowniczką i świetnie poradziła sobie z tą niespodziewaną sytuacją.
- Adrian...? - spojrzałem na Janka, który patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem, stojąc w drzwiach. - Wszystko w porządku?
- Tak... po prostu... podziwiam twoją pracę. - uśmiechnął się lekko. - Odwaliłeś kawał dobrej roboty.
- Ja naprawdę...
- Halo? Jest tu kto? - pyta mama Eweli, a my oboje się zrywamy.
- Dzień dobry, pani Szulc. - mówi Janek, który stoi bliżej holu i stara się jej nie wpuścić do pokoju.
- Dzień dobry. - rzuciła się mu na szyję. - Dziękuję.
- Ależ pani Dorotko, naprawdę... nie ma za co.
- Tobie też dziękuję. - przytuliła mnie.
- Ale... - przerwała mi.
- Jak ona to przeżyła? - pyta z przerażeniem, Janka.
- Była bardzo dzielna, świetnie sobie dała radę.
- Moja Ewelinka? Przecież ona nie jest odporna na ból. - uśmiechnąłem się.
- Poradziła sobie bardzo dobrze. W ciągu kilku minut urodziła oboje. Wykorzystała po pierwszym dziecku, każdy skurcz, by urodzić drugie. Gdyby zrobiła sobie przerwę, musielibyśmy podać oksytocyne, która wznowiła by skurcze parte.
- Ha! Zrobiła to specjalnie. Chciała je jak najszybciej urodzić i pozbyć się bólu. Znam ją! - parsknęliśmy śmiechem. - Jedziecie do nich?
- Tak.
- To jedźcie, ja tu posprzątam.
- Nie! - krzyknęliśmy razem.
- Pani Dorotko... będzie lepiej, jak ja posprzątam, a pani pojedzie z Adrianem i odwiedzi córkę i wnuki. Dobrze? - mówi spokojnie.
- No..no dobrze. Dziękuję. - uśmiecha się tak słodko, jak ona. Obie są przepięknymi kobietami.
- Proszę dać mi chwilkę. Pójdę się przebrać. - mówię.
- Oczywiście.
Szybko pobiegłem na górę i z prędkością światła zmieniłem ciuchy. Na dole czekała już na mnie, mama mojej Malutkiej, a obok niej stoi wielka walizka.
Z uśmiechem zaprosiłem ja do mojego auta i ruszyliśmy w drogę do szpitala. Nagle jej mama zaczęła cichotać i choć nie mam pojęcia z jakiej przyczyny, zaczyna to być zaraźliwe.
- Przepraszam Cię... po prostu jak pomyślę, że dzieci wywinęły jej taki numer, gdzie ona cieszyła się, że bez bólu przejdzie kolejny poród, to nie mogę się uspokoić. - pękłem i śmiałem się razem z nią.
Ale nie z Eweli, bo uważam ją za najsilniejszą kobietę jaką znam, ale przez podejście jej mamy. Ona naprawdę uważa, że Ewela jest mazgajem i tchórzem.
- Jak już przyszło jej rodzić naturalnie, to akurat bliźniaki. No nie wierzę. - nadal się śmieje, ale jest w tym bezgraniczna miłość, nie nabijanie się. - Maciek, już nie może się doczekać, aż wróci z trasy. Pewnie do końca tygodnia weźmie wolne i będzie opijać wnuki.
- My też. To było niesamowite przeżycie.
- Zobaczysz. Dopiero bedziesz przeżywał, jak będziesz przy porodzie własnego dziecka. - westchnąłem prawie niezauważalnie.
Po wzięciu walizki, zaprowadziłem jej mamę, na odpowiedni oddział i pokoju, w którym leży moja dzielna Malutka.
Weszliśmy po cichu, widząc jak Ewelka śpi, a Adam siedzi obok niej, patrząc w szpitalne łóżeczka dla noworodków.
- Cześć, synuś. - szepcze pani Dorota.
- Mamo. - przytulił ją.
- Gratulacje... jak ona się czuje?
- Weźmy dzieci na korytarz... - zaczął pchać jedno łóżeczko na kółkach. - ...żeby Ewela mogła odpocząć. - od razu złapałem za drugie i wyszliśmy z pokoju.
- Jak ona się czuje?
- Bardzo dobrze, ale jest zmęczona.
- Nie dziwię się. - spojrzała do łóżeczek.
- Tu jest Liw, a tu Leo - pokazuje.
- Śliczne maleństwa. Niewiarygodne, że moja córka urodziła oboje... i to bez znieczulenia. - stłumiliśmy śmiech.
- Może być mama z niej dumna.
- To, że się naśmiewam, nie oznacza że nie jestem. - pogłaskała każdego po policzku. - Były już karmione?
- Tak, ale butelką. Ewela nie ma jeszcze pokarmu, a Maluchy w ogóle nie chcą współpracować.
- To u nas rodzinne. Ona też nie chciała ssać i od samego początku była na butelce. Nie martw się... - położyła drobną dłoń na jego ramieniu. - ...zobacz jaka zdrowa dziewucha wyrosła... no prawie... to jej kolano. Może to przez to? - zapytała całkiem serio, a my parsknęliśmy śmiechem.
- Mamo... gdyby nie to kolano, nie poznałbym jej.
- Czyli tak musiało być. - uśmiechnęła się.
- W pokoju jest łazienka? - pytam.
- Tak.
- To za chwilę wracam. - wchodzę po cichu do pokoju i najpierw podchodzę do ślicznej blondynki.
Spojrzałem z uwielbieniem na jej spokojną buzię i pchany jakąś siłą, pochyliłem się i złożyłem czuły pocałunek na jej ustach, który po sekundzie oddała, więc od razu się odsunąłem.
- Ad..rian?
- Przepraszam. Po prostu jestem z Ciebie dumny. - uśmiechnęła się.
- Ja z Ciebie też. Pięknie zająłeś się naszą córką.
- To była czysta przyjemność. Jak się czujesz?
- Dobrze. - rozejrzała się po pokoju. - Gdzie dzieci i Adam?
- Na korytarzu, z twoją mamą.
- Moja mama przyjechała?
- Ja ją przywiozłem. - złapała mnie za rękę.
- Dziękuję.
- Zawołam ich, ale... najpierw pomogę Ci usiąść. - chętnie przyjęła moją pomoc, choć zauważyłem, że usilnie próbuje się zakryć.
Po chwili weszła jej mama i mocno ją wyściskała, nie wspominając już o porodzie. I dobrze, bo ona nadal jest zmęczona i na pewno nie w humorze na żarty.
Ewelina
O Boże... to był najgorszy ból, jaki w życiu przeżyłam, a ulga jaką potem poczułam, była nie do opisania. Nie byłam na coś takiego gotowa, ani psychicznie, ani fizycznie.
Nadal jestem w szoku i nie dociera do mnie, że to ja urodziłam bliźniaki... naturalnie... u nas w domu... na naszym łóżku. To jakiś obłęd.
Jedyny plus jest taki, że o wiele lepiej się czuję, jak po cesarskim cięciu. Mogę normalnie zmienić pozycję, czy iść do łazienki. Owszem, ciągnie mnie trochę szycie, ale to nie to samo, jak ciągnęła mnie rana po operacji.
Cieszę się, że mam to za sobą i mogę teraz patrzeć na kolejne dwa szczęścia, w naszym życiu. Te maleństwa sprawiają, że zapominam o tym bólu i strachu. One rekompensują mi wszystko.
Wcześniej bałam się, czy będę potrafiła je kochać tak mocno, jak Aleksego, a okazało się, że nie potrzebnie. Bliźniaki zajeły takie samo miejsce w moim sercu, jak Alek.
Kocham je tak samo, bez wyjątku.
Dobrze, że Adrian szybko przywiózł walizkę, mogłam je teraz przebrać w nasze ciuszki i oddać pielęgniarką te szpitalne.
Na wieczór przyjechali do mnie teście, którzy nie tylko wcześniej zawieźli Alusia do chłopaków pod ich opiekę, ale także zamierzają mieszkać z nami przez jakiś czas, by pomóc przy dzieciach, czy przy obowiązkach domowych.
Gdy rodzice weszli do pokoju, zastali tylko mnie, bo Adam poszedł z pielegniąrką na rutynowe badanie dzieci. Mama mocno mnie przytuliła, a tata ucałował czule moje czoło.
- Jak się czujesz, Aniele?
- O wiele lepiej, jak po cesarskim cięciu, choć ból w trakcie porodu był okropny.
- Ale pięknie sobie poradziłaś. Jan bardzo Cię chwalił. - uśmiechają się szeroko.
- Mając przy sobie jego i Adama, czułam się bezpiecznie.
- Wszyscy świetnie się spisaliście.
Nagle drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła pielęgniarka, pchając jedno łóżeczko, a za nią Adam z drugim.
- Wszystko w porządku. Maluszki są zdrowe. Jutro zapewne wyjdą państwo do domu.
- Dziękuję.
Rodzice podeszli do łóżeczek i zaczęli się zachwycać, a Adam usiadł obok i objął mnie ramieniem.
- Jesteśmy z Ciebie tacy dumni, Ewelinko. - uśmiechnęła się mama, przytulając się do męża.
- A jednak znów doczekaliśmy się wspaniałych wnuków. - teściu mrugnął do mnie oczkiem, a Adam pocałował za uchem.
- Na więcej nie liczcie. Ewela już nie da się namówić, na kolejne. Chociaż... przydałaby się jeszcze jedna dziewczynka.
- Słucham? A jak znowu wyjdzie chłopak, to będziemy się starać do skutku? Mowy nie ma. - wszyscy parsknęli śmiechem.
- Ale, kochanie... musi być jakaś równowaga. - namawia mnie brunet sadząc, że się zgodzę przy jego rodzicach. To się zdziwi.
- Nie, Adaś. - mówię dobitnie. - Chciałeś trójkę...
- Minimum trójkę. - przerywa mi z uśmiechem.
- ...zgodziłam się na to i ją mamy. Nie proś o więcej. Ten poród był przerażający. Przeżyłam już wszystko. - wyznaję.
- Ewelinka ma rację... to ona musiała chodzić w ciąży i rodzić. - mówi mama - Musisz ją zrozumieć, Adam. A trójka dzieci, to naprawdę niemały wynik.
- Wiem. Ale... musiałem spróbować. - z uśmiechem dźgnęłam go w bok.
Rodzice długo nie siedzieli wiedząc, że jestem wyczerpana po porodzie i odjechali. Tak samo odwiedziny darowała sobie Zuza z Szymonem i mój tata.
Kiedy tylko wyszli, dzieci zapłakały, więc od razu przystawiłam je do piersi, co jest niezwykle trudne i za każdym razem potrzebuję pomocy Adama, bo bliźniaki karmi się najlepiej oba naraz, więc on musi mi podać najpierw jedno, a potem drugie.
Oczywiście zasnęły przy piersiach, które raczej pomlaskały jak ssały, więc brunet ostrożnie odłożył je do łóżeczek, a ja bardzo chętnie wyciągnęłam wszystkie potrzebne rzeczy do kąpieli.
- Pójdę się wykąpać.
- Pomogę Ci. - uśmiechnął się, otwierając mi drzwi.
- Nie... dam sobie radę. - spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. - Zostań z maluchami. - uśmiechnęłam się, żeby go nie martwić.
Gdy weszłam do łazienki, dla pewności się zamknęłam. Chciałam się w spokoju umyć i zobaczyć... jak wyglądam.
Po rozebraniu się, spojrzałam w dół. Najpierw zobaczyłam piękny biust, a niżej nadal okrągły, ale już lekko oklapnięty brzuch. Znając doświadczenia z pierwszej ciąży... to dopiero początek masakry.
Najpierw umyłam włosy i całe ciało, a na koniec, delikatnie obmyłam obolałe krocze.
Ta czynność trochę mi przypomniała, moją pierwszą kąpiel po gwałcie. Bolało podobnie. Tyle że ten ból, dał mi największą radość i miłość.
Zabezpieczona i przebrana wyszłam z łazienki i uśmiechnęłam się na widok Adama, który przytula Liwcie.
- Obudziła się?
- Tak. Zaczęła płakać. - podeszłam do nich i dałam jej buziaka w czółko. - Jak kąpiel?
- Oczyszczająca i bardzo rozluźniająca. Teraz mam ochotę się położyć i spać do rana, ale takie nocki, nam się skończyły... przynajmniej mi. Ty masz jeszcze dwie noce swobodnego spania. - uśmiechnął się krzywo.
- Wolałbym zostać z Tobą.
- Uwierz mi, że ja też. Trochę się boję spędzić noc sama z bliźniakami. - wyznaję ze strachem.
- W razie czego, wezwij pielęgniarkę. Na pewno Ci pomoże. Ja przyjadę do Ciebie z samego rana.
- Dobrze.
- Czy coś Ci przywieźć? - pyta z troską.
- Telefon i szumisia.
- Telefon masz naładowany już pod poduszką, a szumiś pojechał z Alkiem. Narazie puść im aplikację, a jutro kupię drugiego.
W porze obiadu, wygoniłam bruneta, by poszedł coś zjeść. W końcu od wczoraj nic nie miał w ustach. Ale na wieczór już niechętnie kazałam mu jechać do domu.
Naprawdę się bałam tej nocki... i miałam czego. Z przebieraniem nie miałam problemu, tak samo z uspokajaniem... dopóki nie ropłakały się oba naraz.
O Boże... jeszcze nigdy nie byłam tak sfrustrowana. Gdy przytuliłam jedno i się uspokoiło, odłożyłam i wzięłam to drugie, po czym to pierwsze znów zaczęło płakać.
Miałam ochotę płakać razem z nimi, aż w końcu wpadłam na pomysł, żeby położyć oboje na łóżku, a sama uklękłam na podłodze przed nimi i położyłam twarz miedzy nimi. Raz odwracałam się do jednego, raz do drugiego, oboje delikatnie masując po brzuszku.
Kiedy się oboje już uspokoili, położyłam ich razem do łóżeczka i przykryłam kocykiem. Może było im trochę ciasno, ale przecież ciaśniej mieli w brzuchu.
Wzięłam telefon i zrobiłam im zdjęcie, przy okazji czytając smsy z gratulacjami i od Adama.
Mąż: Nie mogę spać bez Ciebie i wiedząc, że jesteś tam sama. Jak sobie radzisz?
Ja: Jeszcze nic nie spałam, ale jakoś ogarniam.
Mąż: Może jednak przyjadę? Zdrzemnę się na krześle.
Ja: Nie. Bardziej mi się przydasz jutro, wyspany i wypoczęty. Jak przyjedziesz, to ja się wyśpię.
Mąż: Dobrze, Maleńka. Kocham Ciebie i nasze dzieci nad życie.
Ja: My też Cię kochamy.
Położyłam się i wydawało mi się, że zamknęłam oczy na chwilę, a jednak po godzinie, znów moje maleństwa zapłakały, dając pewnie znać o głodzie. Tym razem musiałam wezwać pielęgniarkę.
Niestety maluchy, nie chcą ssać. To samo miałam z Alkiem i walka o to by karmić piersią, była zacięta. Nie poddawałam się. Ale teraz jest ich dwójka i żaden nie odpuszcza. W końcu kończy się na tym, że pielęgniarka przyniosła dwie małe buteleczki, z gotowym mlekiem modyfikowanym z logo Enfamil.
Było mi cholernie przykro, że nie mogłam wykarmić swoich dzieci, choć to nie była moja wina.
A może moja?
Może powinnam być nieugięta i tak jak w przypadku Alka, cały czas przystawiać, ale teraz jest ich dwoje i ciężko mi samej to robić.
Najgorsze jest to, że jeśli maluszki nie chcą ssać, to i mleko się nie produkuje.
Czarno widzę to karmienie.
Zasnęłam, ale też na jakąś godzinę, bo tym razem Leoś płakał. Kiedy uspoiłam jedno, drugie dało znać o swoim istnieniu.
I tak całą noc...
O Bożenko...
Adam
Nastawiłem sobie zegarek rano i po prysznicu i mocnej kawie, zebrałem się razem z Jankiem, który chciał ją jeszcze zobaczyć przed pracą.
Po drodze wjechałem do sklepu dziecięcego i kupiłem drugiego szumisia oraz w piekarni kilka słodkich bułek dla siebie i Adrian kazał mi kupić rogala dla Eweli, jakbym nie wiedział, co moja żona lubi jeść na śniadanie. Tak samo w kubku termicznym wiozę też kakao, które dla niej zrobiłem. Jak śniadanie, to śniadanie.
Wchodząc na ich salę, nie sądziłem... że zastanę taki widok. Stoimy i obserwujemy w ciszy, jak moja Maleńka, siedzi na łóżku z pochyloną głową i delikatnie porusza łóżeczkami, udając dźwięki szumisia. Rozpuszczone i potargane włosy, zasłaniają całą jej twarz.
- Maleńka...? - spojrzała na mnie, a ja miałem ochotę się rozpłakać.
Jej śliczna buzia, była wycieńczona, piękne oliwkowe oczy załzawione, a pod nimi pojawiły się cienie. Gdy podszedłem bliżej, przestała kołysać nasze dzieci i mocno mnie przytuliła.
- Już jestem. - nie musiałem pytać jak nocka, bo widzę jej stan. Ona prawie nic nie spała, jest wyczerpana.
- Jestem okropną matką. - chlipie.
- Skarbie... to nieprawda, jesteś naj... - przerwała mi, już całkiem się rozklejając.
- Jak nie! Nie daję sobie rady. Ciężko jest mi ich uspokoić, kiedy oboje naraz płaczą. Nie mogłam też ich nakarmić. Ciągle nie mam pokarmu. Maluchy są nadal na mleku modyfikowanym. Poległam. - przytuliłem ją mocniej i zacząłem szeptać jej do ucha.
- Chodź ze mną do łazienki... z przyjemnością pobudzę twoją laktacje. - udało się. Parsknęła śmiechem, przez łzy.
- Myszko... nie masz pokarmu, bo poród i opieka nad bliźniakami, bardzo Cię stresują. Wrócisz do domu, rozluźnisz się i pokarm się pojawi. Zobaczysz. - mówi uspokajająco Janek.
- A teraz zjedz coś i się połóż. Ja się zajmę maluchami.
- Powinnam przykładać je do piersi. Muszę pobudzić laktację. - jak zwykle, myśli tylko o dzieciach.
- Podłączę laktator, żebyś mogła się chociaż położyć.
- Dobry pomysł, a w razie czego, ja mu pomogę z dziećmi. W końcu do pracy już się nie spóźnię. - uśmiechnęła się lekko.
Zanim Ewela zjadła i się położyła, poszła do łazienki z jakimś malutkim spryskiwaczem i pudełkiem, które dał jej Janek. Spojrzałem pytajaco na niego, ale ten tylko lekko się uśmiechnął.
- Co ona tam będzie robić? - szepczę.
- Dałem jej lek, na przemycie rany. Musi go rozrobić w tym spryskiwaczu, żeby wygodniej się jej użyło. To odkażający i trochę znieczulający roztwór. Musi to robić dwa razy dziennie.
- Rozumiem.
Gdy wróciła, miała już naszykowane śniadanie, które przyniosła jej pielęgniarka. Zjadła wszystko i po pocałowaniu dzieci w główkę, dosłownie padła.
Nawet nie czuła, jak podłączam laktator. Fakt, trochę się skrzywiła, gdy po uruchomieniu, przyłożyłem go do piersi, po czym dyskretnie przykryłem kołdrą, ale się nie obudziła.
Po skończonym działaniu laktatora, nie było nic w butelce. Nadal nie ma pokarmu.
Odsunąłem z jej buzi włosy i ucałowałem czule jej czoło.
- Jest bardzo zmęczona.
- Nie wypoczęła dobrze po porodzie. - mówi.
Nagle do pokoju wchodzi pielęgniarka, by zabrać dzieci na kontrolne badanie.
- Dzień dobry, Panie doktorze.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się.
- Pan już w pracy?
- Nie, jestem prywatnie.
- Rozumiem. Zapraszam tatę i dzieci na badanie.
- Iwonko... wiesz może, kto zaglądał w nocy do Pani Eweliny?
- Nocną zmianę miała Marzenka i Bogusia... i z tego co wiem, pani Winer, bardzo dobrze sobie radziła i... - złapał się za skroń.
- Dobrze, dziękuję.
- To ja... zapraszam. - bierze jedno łóżeczko.
- Zostań, Adam. Ja pójdę. - wyszedł, biorąc łóżeczko z Liwką.
Coś czuję, że Janek w delikatny sposób zwróci personelowi uwagę, że nie zainteresował się opieką nad nią i bliźniakami. Nawet gdy stwierdziły, że Ewela sobie radzi, powinny zaproponować jej pomoc... a ona powinna, o nią poprosić.
Ewelina
Przespałam pół dnia i gdy tylko wstałam, czułam się o niebo lepiej, ale miałam do siebie ogromne pretensje.
Co ze mnie za matka?
Przytuliłam najpierw jedno, potem drugie i ucałowałam mocno Adama, który cały czas był przy mnie i zajmował się dziećmi.
Tego dnia nie miałam już gości, a brunet kazał mi odpoczywać. Dzięki niemu, miałam więcej siły na kolejną i ostatnią samotną noc w szpitalu, bo jutro już wychodzimy do domu.
O dziwo, tej nocy zaglądały do mnie pielęgniarki same z siebie, przynosząc mleko, bo pokarm nadal się nie pojawił. Byłam sfrustrowana, że nie mogę wykarmić swoich dzieci, a stres powodował brak pokarmu i niestety kółko się zamyka. Mam nadzieję, że Janek ma racje i pokarm pojawi się w domu.
Dzięki pomocy w nocy, rano miałam energię i świetny nastrój. W końcu wracamy z naszymi maluchami do domu, do naszego Alusia, za którym cholernie tęsknię. Potrzebuję go przytulić.
Szybko się ubrałam, w rzeczy rozmiarze...48 i lekko podmalowałam. Później ubrałam Liwkę i Leona, w śliczne neutralne rzeczy po Alku i ze zniecierpliwieniem czekałam na wypis i bruneta.
Już po niedługiej chwili, do pokoju wchodzi Adam z Jaśkiem, dokładnie tak samo, jak Janek dwa lata temu po mnie i Alka. Mają kwiaty, balony z helem i nosidełka.
Nie potrafiłam powstrzymać łez wzruszenia i gdy tylko Adam odłożył wszystkie rzeczy, wpadłam mu w ramiona i całkowicie się rozkleiłam. Złapał w dłonie moją twarz i wtedy zauważyłam, że on również płakał ze szczęścia.
Prawie natychmiast złączył nasze usta, w bardzo czułym i słonym od naszych łez pocałunku, po czym mocno mnie przytulił.
- Zabieram Was do domu, Maleńka.
W końcu mój wzrok padł na Jaśka, który stał obok nas, wycierając dłońmi twarz.
- Dokładnie tak, powinno to wyglądać. - uśmiechnęliśmy się oboje, nadal się przytulając.
Po ubraniu najpierw siebie, a potem maluchy, wyszliśmy ze szpitala. Usiadłam z maluchami z tyłu, a Adam z Jankiem do przodu.
W domu czekali na nas Adrian, Zuza z Szymonem i nasi rodzice z Alkiem, który jak tylko mnie zobaczył, podbiegł do mnie, gubiąc po drodze kwiatki, które prawdopodobnie miał mi wręczyć.
Niepotrzebnie... potrzebowałam tylko jego. Jego uścisku i buziaków, jakimi obdarował moją buzię. Długo się przytulaliśmy, więc Adam z mamą zajęli się rozbieraniem bliźniaków.
Nie byłoby osoby, która nie byłaby wzruszona, widząc jak Aluś z zaciekawieniem, podszedł do nosidełek i Adam zaczął mu tłumaczyć, że to jego brat i siostrzyczka.
- Dzieci? Tu? - pokazał na swój brzuszek.
- Tak, mamusia miała ich w brzuszku. Przywitaj się z nimi. Zrób cacy... - brunet wziął jego rączkę i pokazał mu na Leonie. - ...o tak... - Alek powtórzył, potem sam zrobił "cacy" Liwci, a my go pochwaliliśmy.
Aleksy był tak zafascynowany rodzeństwem, że siedział przy nich, kiedy bliźniaki spały w leżaczkach-bujaczkach, gdy my jedliśmy naszykowane przez mamy obiad.
Mały co rusz zaglądał do jedno i do drugiego.
- Jednak znaczenie imion, w tym przypadku się sprawdza. - mówi teściowa, patrząc na niego.
- Tak? A co oznacza imię Aleksy? - pytam.
- Nie sprawdzałaś?
- No... nie. Dałam mu tak na imię, bo... mi się spodobało. - uśmiecham się lekko, kiedy reszta się zaśmiała.
- "Aleksy" to imię pochodzenia greckiego i oznacza mężczyznę, niosącego pomoc, obrońcę. - uśmiechnęliśmy się szeroko z Adamem.
- Nawet nie wiecie, jaką będziecie mieć wspaniałą pomoc z jego strony, przy bliźniakach. - dodał teściu.
- To który z bliźniaków, jest moim chrześniakiem? - pyta Szymon, a Zuzka go szturchnęła. - Nie to, żebym faworyzował... po prostu jestem ciekawy. - zaśmialiśmy się.
- Leon. - powiedzieliśmy równocześnie.
- Jesteście bardzo zgodni.
- Przecież rozmawialiśmy o tym przy was, kiedy wróciliśmy ze ślubu w Jeleniej Górze. Do drugiego dziecka jesteś ty i Natka, a do trzeciego...
- Ja i Monika. - mówi dumnie blondyn.
- Taa... Adrian, jak tylko przyjął na klatkę Liwię, to się jej przedstawił, jako chrzestny. - dodał Jasiek.
- Musiałem się przestawić tej młodej damie... żeby się nie bała. - każdy obdarował go szerokim uśmiechem.
Moi rodzice i Janiaki, pojechali dosyć szybko, żebym mogła odpocząć w swoim domu.
Gdy weszłam w końcu do naszej sypialni, nic nie wskazywało na to, że trzy dni temu, odbył się tutaj niespodziewany poród. Wszystko było czyściutkie i pachniało świeżością.
Wystarczyło, że się położyłam, a już czułam się dużo lepiej. Czułam się bezpieczna, a przede wszystkim nie byłam sama i mogłam liczyć na wsparcie ukochanego męża.
3345 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top