41. Ale Cię załatwił... na cacy.
Adam
Odkąd dowiedziałem się, że moja Maleńka, jest w ciąży z bliźniakami, bałem się tego wesela. Wiedziałem, że będzie szaleć na parkiecie, zamiast grzecznie siedzieć na miejscu i ewentualnie tańczyć ze mną do wolniejszych piosenek.
Moje partnerki w tańcu musiały się czuć zaniedbywane, bo ciągle śledziłem ją wzrokiem na parkiecie. Naprawdę się o nią boję.
Gdybym zaproponował jej pozostanie w domu, to chyba by mnie poćwiartowała.
Ale co ja zrobię, że to silniejsze ode mnie?
Mój instynkt każe chronić ją i dzieci za wszelką cenę.
Dlatego starałem się, jak najdelikatniej, zaproponować jej odpoczynek. Głupi byłem myśląc, że to przejdzie. Mogłem udać, że to ja się źle czuje, ale wtedy bym ją zmartwił.
No kurwa... tak źle i tak nie dobrze.
Nie ukrywam... starała się grzecznie i bez nerwów mi wytłumaczyć, że czuję się dobrze i nie ma takiej potrzeby, ale ja i tak musiałem wtrynić swoje trzy grosze, choć bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, jak świetną jest matką dla Aleksego.
Kiedy cała wściekła, mija mnie udając się w kierunku toalet, mam ochotę za nią iść, ale powstrzymuje mnie Adrian.
- Pozwól, że ja za nią pójdę. Ty możesz jeszcze bardziej dolać oliwy do ognia.
- No tak. Dzięki. - odprowadzam go wzrokiem, jak szybkim krokiem idzie za nią, po czym siadam obok Janka i wzdycham głośno.
- Dlaczego kazałeś jej przerwać zabawę?
- Bałem się o nią i o dzieci, które skaczą w jej brzuchu, jak zawartość grzechotki. - razem z Dawidem parsknęli śmiechem.
- Czy Ty siebie słyszysz? Oczywiście, że tak nie jest. Nawet jakby Ewela była w ciąży z jednym dzieckiem i była w 7 miesiącu ciąży, ono by się tylko lekko kołysało, przy takim ruchu.
- Czyli przesadzam. - przyznaję.
- I to jak cholera. Adam... ona najlepiej zna siebie i swoje ciało. Jest rozsądna i bardzo dobrze wie, na co może sobie pozwolić. Musisz jej zaufać i przestać ją tak kontrolować.
- To silniejsze ode mnie.
- Musisz to zdusić, inaczej ciągle będziecie się kłócić, a to nie wpłynie dobrze, na wasze dzieci.
Rzeczywiście... od środy, raz dziennie jest jakaś kłótnia. Mimo, że to jest czysta troska z mojej strony, wychodzi na to, że bardziej szkodzę, jak pomagam.
Ewelina
Miałam iść do łazienki, by ochłonąć i wrócić do stolika, ale jak zobaczyłam tą kolejkę, to od razu poszłam przed siebie do wyjścia.
Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, wzięłam kilka uspokających oddechów. Wieczór jest piękny i ciepły, a delikatny wiaterek otula mnie, lekko poruszając moje rozpuszczone włosy.
To była idealna pogoda na ślub.
Kilka osób paliło z boku, zajmując dwie z trzech ławek, ale i tak bym tam nie usiadła, ze wgledu na unoszący się tam dym papierosowy. Dlatego bez skrępowania, usiadłam jak najdalej od nich, na schodkach do sali i próbowałam wyciszyć swój umysł, patrząc na gwiazdy. Jesteśmy poza Łodzią, więc jest ich wiecej, ale nie aż tyle co w Białej.
Nagle ktoś okrywa mnie marynarką i po zapachu, rozpoznaję blondyna, który usiadł za mną, na wyższym schodku.
- Adam kazał Ci mnie pilnować? - zapytałam, opierając się o niego, a on mnie objął, kładąc brodę z boku mojej głowy.
- Nie. Sam chciał tu przyjść, ale powiedziałem mu żeby został i dał Ci ochłonąć.
- Dziękuję. - wzdycham głośno. - Jestem okropna.
- Nie jesteś.
- Oczywiście, że jestem. Wiem, że mnie ponosi, ale nic na to nie poradzę. Ja nie wiem co się ze mną dzieje. - jęczę.
- Malutka... musisz go zrozumieć. Już raz przeżyliście ogromną stratę, a teraz tych maleństw jest dwa razy więcej.
- Rozumiem, ale ja chyba tego nie wytrzymam. - marudzę.
- Wierzę, że jest Ci ciężko, bo wcześniej zniknęłaś i żyłaś pod opieką niekonfliktownego Janka, którego też inaczej słuchałaś, bo był twoim lekarzem. Teraz masz doświadczenie i wiesz, na co możesz sobie pozwolić i czego się spodziewać, ale niestety nie wiesz, jak żyć teraz z nadopiekuńczością Adama. Musisz zrozumieć, że on w głowie ma tylko myśl, by zapewnić tobie i dzieciom bezpieczeństwo. Jest odpowiedzialny za was. Owszem, przesadza i świetnie mu to na początku wytłumaczyłaś, tylko końcówka wymknęła się wam spod kontroli. On musi Ci zaufać, a ty nie możesz dać ponieść się emocjom i nie dlatego, żebyście przestali się kłócić, ale ze względu na maluchy. Stres im szkodzi.
- Masz rację... we wszystkim... nie mam pojęcia, jak ty to robisz, ale wchodzisz do mojej głowy i nie tylko mnie uspokajasz, ale wydobywasz fakty z moich wspomnień i przedatawiasz mi je, jak żelazny dowód w sprawie, nie do podważenia. - poczułam, jak napiął policzek, w szerokim uśmiechu. - Dziękuję Ci, za to że jesteś i otwierasz mi oczy. - całuję mnie czule w skroń.
- To ja Ci dziękuję, że znów mogę być blisko Ciebie.
- I bądź zawsze.
- Wedle życzenia. Wracamy?
- Tak.
Kiedy wstaliśmy, minęłam go i zatrzymałam się schodek wyżej od niego. Teraz stałam z nim równo, twarzą w twarz. Ucałowałam kącik jego ust i wtuliłam się mocno w niego, a on jak zwykle mocno mnie objął i schował nos w moje włosy.
Po zdjęciu z siebie jego marynarki, oddałam mu ją i złapałam pod ramię, gdy wchodziliśmy do środka. Patrząc na tą ilość ludzi i stołów, to cieszę się, że Adrian za mną poszedł, bo na bank bym się zgubiła.
Idąc do naszego stolika, już z daleka widzę, jak Adam rozmawia z Jankiem, pijąc whisky. Rozmowy się urywają, gdy blondyn odsuwa moje krzesełko i siadam do stolika.
Kelner od razu nalewa mi soku pomarańczowego do wysokiej szklanki.
- Dziękuję. - uśmiecham się lekko.
Czuję, jak mnie obserwuje i kładzie niepewnie rękę na moim udzie. Złapałam jego dłoń i splotłam z nim palce. Od razu się rozluźnił i wymienił dłoń na drugą, żeby mógł położyć rękę na moje oparcie.
Zbliżył twarz do mojego ucha i zaczął jeździć nosem po moich włosach.
- Przepraszam. - szepnął.
- Ja też Cię przepraszam. - odszepnęłam.
- Ostatnio bardzo często to robimy... ale to się zmieni, skarbie. Obiecuję. - całuje mnie za uchem, czym cholernie mnie rozpala.
- Kurwa... - mówi Maks, który niespodziewanie siada obok Adriana. - ...ale się wpierdoliłem w to świadkowanie. - wzdycha głośno i prosi kelnera o szklankę z whisky.
- Co Ci się nie podoba? Przecież świetnie Ci to wychodzi. - mówi Ad.
- Ja pierdolę... nie mam kiedy usiąść, bo ciągle jakaś panna wyrywa mnie do tańca... masakra.
- No masz! A tak chciałam z Tobą zatańczyć. - mówię ze smutną miną.
Kątem oka widzę, jak wstaje i zapina guzik drogiego garnituru, po czym podchodzi do mnie i wystawia rękę, lekko się kłaniając.
- Tobie nigdy nie odmówię. Mogę Ci prosić do tańca? - spojrzałam na Adama, który lekko się uśmiechnął.
- Powinieneś mnie o to zapytać.
- Popierdoliło Cię? Z nią chcę tańczyć.- wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Powinieneś mnie zapytać, czy możesz zatańczyć z moją żoną. - spojrzał na niego z odrazą, co bruneta w ogóle nie ruszyło.
- Co ona w tobie widzi?
- Zajebisty seks.
- Adam! - uspokajam go.
Co za wstyd, przy tych kelnerach.
- Z resztą... spójrz najpierw na mnie, a potem na siebie. No właśnie. - uśmiecha się szeroko.
- Nie możesz się tak chwalić, bo ona nie ma porównania. Daj mi ją na jedną noc i niech ona sama zadecyduje.
- Patrz mi na usta... po moim trupie. Jedynie na co mogę Ci pozwolić, to taniec.
- Weź się z nim rozwiedź. Przygarnę Cię z tymi dzieciakami. - zaśmiałam się.
- Po 1.... - zaczął Adrian. - ...to ja jestem pierwszy w kolejności, a po 2. Nie wiesz, na co się piszesz, Młody.
- Dam radę. Alek, to super dzieciak, a drugie wychowam, jak swoje. - mówi pewnie.
- A co z trzecim? - pyta blondyn.
- Jak to co? Sam zrobię. - to jest dopiero komedia, już nawet kelnerzy nie powstrzymują śmiechu.
- A jeśli trzecie, jest już w drodze? - cisza...
- Co?
- Ewela jest w ciąży, z bliźniakami. - mówi dumnie Adam, a Maks spojrzał z szokiem, na mój brzuch.
- Ale Cię załatwił... na cacy.
- To jak? Bierzesz?
- Biorę... ale jednak tylko do tańca. - znów wystawia rękę, a reszta się śmieje.
- Dupek. - mówię, wstając i ujmując jego dłoń.
- Tylko, Wójcik... nie szalej.
- Kurwa mnie zwracasz uwagę? Sawickiemu to powiedz.
- Jemu ufam. - już nic nie mówi, tylko wystawia środkowy palec, prowadząc mnie na parkiet.
Podczas tańca, szukałam wzrokiem młodego, co zauważył brunet i zapytał, czy tak źle tańczy, że szukam innej pary. Wytłumaczyłam mu, że chcę chociaz raz zatańczyć z panem młodym, a on szeroko się uśmiechnął.
Gdy skończyliśmy tańczyć, do jednej ze skocznych piosenek, podszedł do nas jakiś facet ciut starszy od nas, prosząc mnie do tańca.
- Wybacz, stary, ale ona jest moja. - obejmuje mnie i prowadzi przez ludzi do Oskara, który tańczy z Natką.
- Odbijany. - krzyczę z uśmiechem, ale wchodzi między nas jakaś laska.
- Teraz moja kolej. - ewidetnie jest wkurzona.
- Kobieto, ona jest w ciąży. Daj jej raz zatańczyć z młodym, a później tańcz sobie z nim ile chcesz, o ile Ci pozwoli na to jego żona. - dosłownie się obraziła i zeszła z parkietu. - No popierdolona jakaś. - stwierdził za nas wszystkich Maks.
- To moja koleżanka z pracy.
- Weź, zmień robotę. A teraz, przekazuje Ci tą damę. Tylko uważaj, jest w ciąży z bliźniakami.
- ŻE CO PROSZĘ!? - krzyczy Natka, przestając tańczyć ze swoim szwagrem.
- Mieliśmy z Adamem, powiedzieć wam jutro. To wasz dzień.
- Co ty pieprzysz!? Nasze gratulacje. - zaczęła mnie głaskać po brzuchu. - Ozzi będziemy mieć podwójne szczęście w małżeństwie!
- Co? Jak to? - zapytałam.
- Jeśli na ślubie jest kobieta w ciąży, to to przynosi wielkie szczęście w małżeństwie.
- Naprawdę?
- Tak. Moja babcia mi o tym mówiła. Bardzo się cieszymy. Jeszcze raz gratulujemy.- ucałowali mnie.
- Dziękuję.
- O rany, masz tam dwójkę dzieci!
- No tak. - uśmiecham się.
- Mogę Cię prosić do tańca? - pyta Oskar, a Maks bierze Natkę.
- To ja będę zaszczycona.
Po tańcu z Oskarem, który był wyjątkowo delikatny, znów byłam w ramionach Maksa i po zatańczeniu z nim jeszcze jednej piosenki, odprowadził mnie do stolika.
- Długo was nie było.
- Ale za to zaliczyłam taniec z panem młodym. - uśmiecham się zwycięsko.
- I ze świadkiem, zaliczyła dwa numerki. - szczerzy się Maks, a ja go ździelam.
- Ty to masz bujną wyobraźnię.
- Żebyś wiedział, co ja w niej robię, z twoją żoną.
- Nie przeginaj, Wójcik. - warczy. - Bo zamiast bawić gości, spędzisz wesele na izbie przyjęć. - prychnął i odszedł.
Już mam siadać między chłopakami, jak wstaje blondyn i porywa mnie do wolnego tańca.
Przybliżając mnie do siebie i przykłada twarz do mojego ucha.
- Jak się czujesz? - jego ciepły oddech otulił moje ucho i kark, wywołując przyjemne dreszcze.
- Dobrze. Czemu pytasz?
- Koniecznie muszę zatańczyć z tobą do tej piosenki. Wybacz, że to powiem... ale gdy słucham pierwszą zwrotkę i refren tego utworu... myślę o tobie. Bo druga zwrotka, w ogóle do ciebie nie pasuje. - przełknęłam ślinę, bo dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tańczymy do tak znanej mi piosenki Gesaffelstein "I can't lose you, babe." - moje serce przyspiesza, kiedy śpiewa mi cichutko do ucha, razem z wokalistą.
Skoro zaczał mi ją nucić, to znaczy że jest dla niego ważna. Cholera... nie pamiętam, co było w pierwszej zwrotce.
- Dużo masz takich piosenek? - to pytanie samo opuszcza moje usta. Nie kontrolowałam tego.
- Kiedy myślę o tobie? Całą playlistę, którą nazwałem "Eve". Słucham jej rano, kiedy biegam i wieczorem, przed snem. - mocniej się wtulam w niego, ale nie na długo, bo piosenka się kończy, a do nas podchodzi jakaś szatynka.
- Odbijany. - uśmiecha się lekko do Adriana. Odsuwam się od niego, ale ona nadal trzyma mnie za rękę.
- Ja też odbijam. - pojawia się brunet.
Adrian już nie miał wyjścia i puścił mnie, oddając Adamowi, a sam chcąc nie chcąc wziął do tańca szatynkę, która go odbiła.
Kolejna też była wolna i czułam się ciut swobodniej w ramionach męża. Tamta piosenka, była zbyt intymna, by tańczyć ją z byłym kochankiem.
Wtuliłam się w klatkę piersiową bruneta, bo oczywiście dla bezpieczeństwa, nie zakładam już szpilek i jestem w balerinkach na małej koturence, których pod długą sukienką, na szczęście nie widać. Dlatego wydaję się teraz przy nim, taka maleńka.
Czuję bicie jego serca i wdycham jego zapach, z zamkniętymi oczami.
Ale gdy je otwieram, trafiam wzrokiem wprost w tęczówki, o kolorze whisky, które patrzą na mnie tęsknym wzrokiem.
Muszę zacząć działać i zdusić to w zarodku, bo inaczej znów będziemy cierpieć... oboje.
Kiedy tylko piosenka się skończyła, powiedziałam Adamowi, żebyśmy zeszli z parkietu. On już spanikowany, mocniej mnie złapał i zaczął prowadzić do stolika.
Zdążyłam kątem oka zobaczyć, że Adrian chciał iść za nami, ale ta szatynka go powstrzymała, porywając znowu do tańca.
- Wszystko w porządku, skarbie? - pyta, wystraszony.
- Tak, spokojnie. Chcę tylko się napić.
- Przysięgam, że jako pierwszy z Winerów, osiwieję w tak młodym wieku i to przez moją ukochaną żonę.
- To ty przesadzasz.
- Ja?
- Koniecznie musimy wymyśleć jakieś hasła... tak jak w Epoce Lodowcowej 3.
- Że niby na hasło "Brzoskwinka" będzisz rodzić? - uśmiechnęłam się.
- A może użyjemy po prostu nazwy kolorów? Hmm?
- O czym rozmawiacie? Dobrze się czujesz? Tak nagle zeszłaś z parkietu. - pyta Adrian.
- Właśnie o tym mówię. Nie mogę się normalnie napić, bo oboje panikujecie. Musimy wymyśleć jakieś hasła, którymi będę was informować o swoim stanie, bez zbędnego tłumaczenia. - mówię.
- To jest świetny pomysł. - powiedział Janek. - Będziesz ich tym uspokajać.
- Kolor Czerwony - poród. Kolor Pomarańczowy - kiepsko się czuję. Kolor żółty - czuję się dobrze, ale jestem zmęczona. Kolor zielony - zwykła potrzeba lub zachcianka.
- Dobrze. W razie czego ustalmy jeszcze Kolor Czarny - stan zagrażający życiu lub zdrowiu. - dodał Adam.
- No dobrze. - odwróciłam się do blondyna. - A ty?
- Uważam, że to świetny pomysł.
- Cieszy mnie to, ale nie o to pytam. Jak miała na imię ta kobieta? Wziąłeś od niej numer? - zatkało go.
- Yyy... nie wiem i nie wziąłem.
- Dlaczego? Wpadłeś jej w oko. - spojrzał na mnie z politowaniem. - No co tak się patrzysz? Ja bym w życiu nie podeszła, tym bardziej do któregoś z was, by poprosić do tańca.
- A co z nami jest nie tak? - pyta z udawanym oburzeniem brunet.
- W tym rzecz, że wszystko jest z wami, w jak najlepszym porządku. Po prostu, gdybym was nie znała, to po 1. Onieśmielalibyście mnie, a po 2. Ja nie byłabym na tyle odważna, jak ona.
- Naprawdę?
- No tak. Gdyby nie Adam, w życiu bym się z wami nie zadała.
- Nie wiem jak ty, Ad, ale ja poczułem się urażony. - powiedział blondyn, a ja się zaśmiałam.
- Chłopaki... przecież miedzy nami jest 10 lat różnicy. W życiu bym do żadnego z was nie podbijała, bo nawet bym nie umiała.
- Bo nigdy nie musiałaś tego robić. - zauważa Szymon.
- Tak, czy siak jestem zdania, że to mężczyzna powienien prosić do tańca i oświadczać się, ale podziwiam te kobiety, które to robią. Dlatego... pokaż klasę, Sawicki i poproś ją do tańca. A jak dobrze wykorzystasz swój urok, to może jeszcze dzisiaj nie będziesz spał sam. - wstał i już myślałam, że pójdzie, gdy nagle pochylił się nad moim krzesełkiem.
- Możemy porozmawiać?
- Okay? - gdy wstałam, złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić na zewnątrz.
Po drodze nawinął się facet, który poprosił mnie wcześniej do tańca.
- Może teraz zatańczymy, piękna?
- Spadaj, ona jest moja. - mówi Adrian, mijając go.
- A nie była świadka? - śmiać mi się chce.
Facet coraz bardziej ma w czubie, a przez chłopaków, ma kompletny kipisz w głowie.
Normalnie zatańczyłabym z nim, ale on jest z tych, którzy przychodzą na wesele i od razu zdjemują marynarkę, co bardzo mi się to nie podoba. Mają koszulę na krótki, odstający rękaw, co też jest okropne.
Ja rozumiem, że latem może być gorąco, ale facet mimo to, powinien trzymać klasę, czyli być w koszuli na długo rękaw, a marynarkę zdjąć dopiero, po oczepinach.
Ale wracam do tematu, owego pana. Gdyby nie pił coraz więcej, to pod pachami i na plecach nie miał wielkich plam od potu. Młody, całkiem szczupły facet, z przyjazną twarzą, a jednak ma poważny problem z nadpotliwością.
No cieszę się, że chłopaki mnie ratują, bo z moim węchem, może być róźnie.
- Adrian... gdzie idziemy? - pytam, gdy mijamy już wejście.
- Na spokojnie porozmawiać.
Skręcamy za budynek i zatrzymujemy się. Jesteśmy z dala od jakichkolwiek spojrzeń.
- Ad...? - zakłada na mnie, swoją marynarkę.
- Naprawdę tego chcesz? - pyta mrużąc oczy.
- Ale co?
- Żebym kogoś miał?
- Oczywiście, że tak. - odpowiadam pewnie.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Myślisz, że jakakolwiek panna zrozumie naszą sytuację?
- Ale jaką sytuację, Ad? Jesteśmy przyjaciółmi. Nic nas nie łączy. - westchnął.
- Źle się wyraziłem. Chodzi o to... że przecież mieszkam u was i narazie się nie wyprowadzę. Jak mam się z kimkolwiek spotykać, jak... - przerywam mu.
- Nie masz gdzie jej zabrać? Przecież masz swój pokój.
- Naprawdę tego chcesz? - pyta, opierając się ręką o ścianę za mną, tuż przy mojej głowie.
- Jesteś młody, masz potrzeby. To zrozumiałe, że...
- Zapytałem, czy ty tego chcesz.
Ja pierdolę... i co ja mam mu odpowiedzieć?
Ta rozmowa, nie powinna mieć miejsca.
2690 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top