34. Tak, Adrianie... chcę być twoja.

Ewelina

Już w karetce, odzyskałam świadomość i bezbłędnie odpowiadałam na pytania ratowników. Oni też uspokoili mnie, odpowiadając na moje pytania, co z moim synem.

Teraz nic innego nie robię, jak myślę o Adrianie.

Jak on kurwa wszedł do domu!?

Nie mogę być na niego zła o to, bo nie wiem ile czasu byłam nieprzytomna, a mały w każdej chwili mógł wstać i rządzić się jak król, mogąc zrobić sobie jakąś krzywdę, bez nadzoru osoby dorosłej.

Kiedy zatrzymaliśmy się przed szpitalem i zostaję wywożona z karetki, podbiega do nas Adam.

  - Skarbie... - łapie moją rękę.
  - Kim pan jest? - pyta ratownik.
  - Mężem.
  - To proszę poczekać przed SOR'em, aż lekarze zrobią wszystkie badania. Na pewno ktoś do pana wyjdzie z informacjami.
  - Dobrze. - uścisnął moją dłoń i o dziwo... został na korytarzu.

Adam

Dzięki Ci Boże, że był tam Adrian i zajął się nią i małym. A jakby tak, była sama?

Wiedziałem, żeby nie iść dziś do pracy i zostawiać ją w takim stanie. Na szczęście, jest pod opieką specjalistów i zaraz prawda wyjdzie na jaw, czego nie mogłem się już doczekać. Chcę razem z nią cieszyć się z tego maleństwa, które już w niej rośnie.

No kurwa... nie mogłem powiedzieć jej prawdy, bo od razu by się domyśliła, że maczałem w tym palce.

Czekam już prawie godzinę, a z sali nikt nie wyszedł. Mam nadzieję, że wszystko z nimi w porządku.

  - Hej... - nagle pojawia się Adrian, kładąc rękę na moim ramieniu - ...co z nią?
  - Jeszcze nic nie wiem. A co z Aleksym?
  - Zuza zwolniła się z pracy i przyjechała najszybciej, jak mogła. - usiadł obok mnie.
  - To dobrze. Dzięki, że tam byłeś z nią.
  - No nie do końca. - uśmiechnął się. - Nie masz pojęcia, jaki numer mi wywinęła i nie uwierzysz co zrobił Alek.
  - To znaczy? - marszczę brwi.

Mam ochotę roześmiać się głośno, kiedy słyszę, jak moja mała załatwiła podstępem świetnego policjanta, a zarazem spuchłem z dumy z syna.

  - Wasze dziecko, to jakiś geniusz. - zachwyca się.
  - Owszem, jest bardzo mądry, ale bez przesady. Tą sztuczkę z poduszkami, jak go nauczyłem.- mówię z dumą. - Jak tylko nauczył się chodzić i wychodzić sam z łóżeczka, nie potrafił się jeszcze wdrapać, na nasze łóżko z rana, więc szykowałem mu w nocy schody z poduszek. Teraz ich już nie potrzebuje, ale widać zapamiętał, jak można sobie radzić. 
  - Niesamowite. - kręci głową.
  - Pan Winer? - pyta jakiś lekarz, więc od razu wstałem.
  - Tak?
  - Mamy wyniki badań krwi pańskiej żony, z których jasno wynika, że pani Winer jest w ciąży.
  - Co takiego? - udaję zaskoczonego, ale zajebiście się cieszę, słysząc tą nowinę.
  - Patrząc na stężenie hormonu beta HCG we krwi, to mamy dokładnie 6 tydzień. Gratuluję. - patrzę się z wielkim szczęściem, na zaskoczonego Adriana.
  - Ale... przecież żona brała tabletki. - nie potrafię, przestać się uśmiechać. Miałem rację!
  - Już do tego doszliśmy z pańską żoną. Przyznała, że kilka razy mogło się jej zapomnieć wziąć, lub wzięła o innej godzinie, co też jest bardzo istotne, by brać je co do minuty. W każdym razie, zrobiliśmy także tomografię głowy, ale badanie nic nie wykryło, więc zaraz wypiszę dokumenty i może pan zabrać żonę do domu.
  - Dziękuję, panie doktorze. Mogę do niej wejść?
  - Oczywiście.

Gdy tylko wchodzę na salę, widzę mojego anioła, jak zakrywa dłonią oczy. Podchodzę do niej i chwytam wolną rękę.

  - Jak się czujesz, Maleńka? - odrywa rękę od oczu i patrzy na mnie z różnymi emocjami, w oliwkowych oczach.
  - Adaś... ja...
  - Wszystko wiem, najdroższa. Jestem taki szczęśliwy. - całuję jej czoło, nos, policzki i na końcu usta.
  - Ja też... - uśmiecha się lekko. - ...ale martwię się.
  - Czym?
  - Boże... Adam... ja nie poradzę sobie z dwójką małych dzieci. - widzę szczery strach na jej pięknej buzi.
  - Skarbie... już nie jesteś z tym sama, masz mnie. Poradzimy sobie. - odetchnęła, a ja podniosłem jej bokserkę i zacząłem składać czułe pocałunki na jej jeszcze płaskim brzuchu.
  - Zabierz mnie do domu.
  - Zabiorę. Czekamy tylko na wypis.

I jak na zawołanie wchodzi lekarz z papierami w ręku, gratulując nam jeszcze raz i kazał na siebie uważać.

Ewelina

Kiedy Adam wyprowadził mnie z sali, mój wzrok spoczął na blondynie, który od razu wstał na nasz widok.

  - Z kim jest, Alek?
  - Z Zuzą. - odetchnęłam z ulgą. - Jak się czujesz?
  - Lepiej.
  - Gratuluję Wam. - uśmiechnął się.
  - Dziękujemy. - odpowiedział brunet, tuląc mnie do siebie.

Mimo nerw na Adriana, nie potrafię ukryć uśmiechu. Choć boję się, że sobie nie poradzę, już pokochałam to kolejne, niespodziewane życie we mnie.

  - Dzięki... za wszystko i... przepraszam. - mówię, patrząc mu w oczy.
  - Nieźle mnie wystraszyłaś, a o twoim wybryku, porozmawiamy kiedy indziej. - uśmiecha się szeroko.
  - No chyba nie. - prychnęłam. - Może jestem Ci wdzięczna, Sawicki, za szybką reakcję i opiekę, ale nie łudź się, że wszystko jest między nami dobrze. Nadal nie mam ochoty Cię widzieć.
  - Ewela, proszę... chociaż ze mną porozmawiaj. Nie mogę znieść, twojej obojętności wobec mnie.
  - Ty też byłeś obojętny wobec mnie, wyjeżdżając w taki sposób. - skrzywił się. - Zapamiętaj sobie, że jestem jak lustro i odbijam wszystko, nawet z mocniejszą siłą. Skoro ty mnie tak potraktowałeś, to nie dziw się, że jestem taka sama. A teraz wybacz... ale w moim stanie, nie mogę się denerwować, dlatego odpuść...
  - Nie. - mówi stanowczo.
  - ...na jakiś czas. Muszę się przyzwyczaić do twojej obecności w naszym życiu.
  - Chodź... - nagle brunet wziął mnie na ręce. - ...wracamy do domu.
  - Adam! - krzyczę zaskoczona. - Co ty robisz? Postaw mnie.
  - Nie, bo jesteś w ciąży. Lekarz kazał Ci, uważać na siebie.
  - A ty musiałeś to wziąć tak dosadnie do siebie? - jęczę niezadowolona, ale w ogóle mnie nie słucha.

Jestem zdziwiona, kiedy Adrian wsiada do naszego auta, na tył, ale nic się nie odzywam. Gdy wchodzę do domu, Alek zrywa się z kanapy i biegnie do mnie, mijając Jaśka, który jak zwykle przyjechał po pracy.

Kucam i chowam go w ramionach.

  - Jak się czujesz? - pyta Jasiek.
  - Dobrze. - biorę na ręce małego, ale Adam od razu mi go zabiera. Patrzę na niego pytającym wzrokiem.
  - Nie wolno Ci dźwigać. - ...oszaleję...
  - Co się stało? Czemu zemdlałaś? - pyta Zuza.
  - Kochani... mamy dla was cudowną wiadomość - uśmiecham się, widząc jego podekscytowanie. -  Ewela jest w ciąży!
  - Co?
  - Gratulacje! - uściskał mnie Jasiek, ale zaraz odsunął się i spojrzał na mnie uważnym wzrokiem. - Nie mówiłaś, że odstawiłaś tabletki. - westchnęłam głęboko.
  - Nie odstawiłam.
  - To co? Kolejny cud? - dopytuje.
  - Można tak powiedzieć. - zaśmiał się Adam.
  - Musiałam pominąć jedną, albo dwie. Nie wiem. - rozkładam ręce.
  - Nie myśl już o tym, skarbie. Cieszmy się, że będziemy mieć kolejne dziecko, a Alek będzie mieć rodzeństwo.
  - Cieszę. - przykładam rękę do płaskiego brzucha. - Mam nadzieję, że tym razem zmajstrowałeś mi dziewczynkę. - złapał w dłonie moją twarz i spojrzał z ogromną miłością.
  - Nie ważne co, ważne że nasze. - ucałował czule moje usta, po czym odsunął się i zwrócił się do naszych przyjaciół. - Mogę was prosić, żebyście nie mówili narazie nikomu? Chciałbym sam móc się tym chwalić.
  - Wszystko rozumiemy. - uśmiechnęła się Zuzka. - Dlatego żadne z nas, nie puści pary z ust, nawet swoim drugim połówkom.
  - Dzięki.
  - Jasiek... będziesz znowu moim lekarzem? - pytam.
  - Co to za pytanie? Oczywiście, że tak. - uśmiechnął się szeroko. - Z resztą wątpię, by Adam pozwolił Ci na zmianę lekarza.
  - Dokładnie, tylko tobie ufam. - dodaje brunet.
  - Przyjedźcie do mnie jutro, do gabinetu. Przyjmuję popołudniu. Zbadam Cię i zrobimy kartę ciąży.
  - Ale... że oboje? - pytam, zaskoczona.
  - No tak. Jeśli Adam chce być przy porodzie...
  - No oczywiście, że tak. - wszedł mu w zdanie.
  - ...to musi się przyzwyczaić do widoku lekarza, który Cię bada.
  - O Bożenko... czarno to widzę. - wzdycham, na co Zuzka pęka ze śmiechu.

Spojrzałam na Adriana, który przyciągnął mój wzrok swoim. Zanim się lekko do mnie uśmiechnął, dostrzegłam całą gamę jego uczuć, w tym zazdrość. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ten jego wyjazd, wcale nic nie zmienił... tylko wrócili do siebie z Eweliną.

Muszę o nim zapomnieć i o tym co czuję. Tak, jak byłam w ciąży z Aleksym, tak teraz muszę stłamsić żal, ból i inne uczucia względem niego.

Chcę skupić się na tym kolejnym, rozwijającym się we mnie życiu.

~***~

Wieczorem we trójkę pojechaliśmy do naszych rodziców, bo bruneta aż nosiło, żeby pochwalić się nowiną.

  - Adaś... to dopiero 6 tydzień... nie za wcześnie się tym chwalimy? - spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
  - Nie rozumiem.
  - A co jeśli znów, nie daj Boże poronię? Chcesz, żeby i oni cierpieli?
  - Skarbie... nie poronisz. Nawet nie ma takiej opcji. Będę dbał o Ciebie, jeszcze bardziej, jak teraz i już za kilka miesięcy przywitamy nasze kolejne dziecko. - kładzie mi rękę na brzuchu i smyra kciukiem. - Zaufaj mi. Nie pozwolę, by stała się wam jakaś krzywda.
  - Dobrze. - zakrywam dłonią, jego.

Jak i jedni, tak i drudzy rodzice, bardzo się ucieszyli z kolejnego wnuka w drodze i od razu zaczęli tłumaczyć Alusiowi, że już za niedługo będzie miał brata lub siostrzyczkę. Każdy był szczęśliwy, a najbardziej Adam, że będą mogli być ze mną, w tym wyjątkowym dla nas okresie. Ja też cieszę, że tym razem będę mieć już wszystkich w pobliżu.

~***~

Rano znów to samo, czyli okupacja muszli toaletowej, ale wiedząc że to nie stres jest tego powodem, tylko ta mała fasolka, uśmiecham się szeroko. Brunet podchodzi do mnie, kiedy myję zęby i kładzie ręce na moim brzuchu, czule go głaszcząc.

  - Proszę Cię... uważaj na siebie, jak będę w pracy. - szepcze mi do ucha. - Odpoczywaj. Obiecaj.
  - Dobrze, będę odpoczywać. Obiecuję. - uspokajam go.
  - W razie czego, dzwoń do mnie. Od razu przyjadę. - całuje mnie po szyji.
  - Nie martw się, bo osiwiejejesz. - wzdycha.
  - Po południu przyjedzie mama, żebyśmy mogli od razu po mojej pracy, jechać do Janka.
  - Dobrze.
  - Już nie mogę się doczekać. Kocham Cię... was i Alusia.
  - My Ciebie też. - całuję mnie mocno, potem brzuszek, a potem smyra po policzku małego.

Tak jak obiecałam, położyłam się do łóżka i zasnęłam. Obudził mnie dopiero Alek, kiedy wkradł mi się do łóżka i kciukami podnosi mi powieki, wtedy go straszę, a on piszczy z uśmiechem.

Nagle słyszymy dzwonek do drzwi, więc wstaję z łóżka w samej krótkiej koszulce i idę otworzyć, sądząc że to mama przyjechała wcześniej... i oczywiście, że się pomyliłam.

Patrz przez judasza, głupia!

  - Cześć... - spojrzał na mnie od góry do dołu i spowrotem. - ...obudziłem?
  - Cześć. Nie.
  - Wpuścisz mnie, czy mam znów biec na taras? - uśmiechnął się lekko.
  - Wchodź. - wchodzę do holu. - Możesz się sam rozgościć? Muszę ubrać małego i... siebie.
  - Jasne. - poszedł z reklamówką do kuchni.

Alek wyszedł z pokoju i jak zobaczył wujka, już chciał do niego iść, ale najpierw musiałam mu przebrać tą bombę z nocy, z czego nie był zadowolony.

Kiedy już się uporałam z przebraniem, marudnego półtora roczniaka, założyłam na siebie bieliznę, pomarańczową bluzkę, z opadającym rękawem i krótkie czarne spodenki.

Gdy weszłam do jadalni, mały już się bawił w salonie samochodzikami, a Adrian urzędował w kuchni.

  - Zrobiłem Ci kakao, i posmarowałem rogala masłem i... dżemem. Mam nadzieję, że możesz.
  - Mogę, dziękuję. Co Ty tu robisz? - wzdycham lekko, opierając ręce na blacie wyspy.
  - Nie odpuszczę, Ewela.
  - Adrian... - przerwał mi, uśmiechając się z nadzieją.
  - W końcu zwróciłaś się do mnie po imieniu. - zbliżył się, ale na szczęście nadal dzięli nas wyspa. - Proszę... porozmawiajmy.
  - Nie chcę. Nie mogę się denerwować, nie tylko przez swój stan, ale nigdy nie robimy tego przy Aleksym, a dobrze wiesz, że wybuchnę nie kontrolując tego.
  - Malutka... - patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.

Zaciskam zęby i jak najciszej się da, zaczynam mówić, co leży mi na sercu od roku.

  - Pragnę wykrzyczeć Ci, jak bardzo chciałam Cię znienawidzić. - syczę. - Że wyjeżdżając w taki sposób, okazałeś się być pieprzonym tchórzem, który zabrał ze sobą, brutalnie wyrwany kawałek mojego serca i duszy. To chciałeś usłyszeć? - widzę ból, w jego oczach.

Zamknęłam swoje, nie po to żeby nie widzieć jego, ale żeby wyciszyć te emocje we mnie.

Niestety... to dopiero początek...

Obszedł wyspę i stanął blisko mnie.
Za blisko...

  - Wybacz mi... wybacz, że nie miałam odwagi stanąć z Tobą twarzą w twarz.
  - Czego się bałeś? - mrużę oczy, próbując dojrzeć odpowiedź w jego bursztynowych oczach. - Dlaczego mnie tak potraktowałeś?
  - Bo wystarczyła jedna twoja łza, jedno twoje słowo, a nie zrobiłbym tego. Zostałbym i cierpiał, patrząc na wasze szczęście.
  - Uważasz, że tego dla ciebie chciałam? Że jestem taką egoistką i kazałabym Ci cierpieć, byle byś przy mnie był? Zawsze chciałam twojego szczęścia! - uderzam go pięściami w twardą klatkę piersiową.
  - Wiem. - powiedział głosem pełnym bólu, ale nie powstrzymał mnie przed atakiem.
  - Ja nie pojechałam do ciebie, żeby Cię zatrzymać. - warczę cicho, czując jak mnie oczy szczypią od łez, które walczą by nie spłynąć po moich policzkach, ale się poddają. - Chciałam Cię tylko pożegnać, blond mendo. Chciałam Cię przytulić i powiedzieć żebyś na siebie uważał. - pękłam. Rozszlochałam się na amen.

Wtuliłam się w niego, jak małe dziecko, a on od razu mocno mnie przytulił, chowając nos w moje włosy. Kilka długich minut płakałam w jego koszulkę. Dzięki Bogu, że nie zdążyłam się umalować.

  - Cholernie za Tobą tęskniłem, Malutka. - szepcze, głaszcząc mnie po plecach.
  - Ja za Tobą też.
  - Przepraszam... przepraszam za wszystko. Nie masz pojęcia, jak ja tego żałuję.
  - Nigdy więcej tego nie rób. - warczę, odsuwając się od niego i widzę, że on również płacze.
  - Obiecuję. Już zawsze będę obok. - znowu się w niego wtuliłam, ale nie na długo.

Podniósł moją twarz, palcami i patrząc głęboko mi w oczy, powiedział:

  - Pozwól mi na ten ostatni pocałunek. By pożegnać się już na zawsze. - wystraszyłam się.
  - Znów wyjeżdżasz? Tym razem na zawsze?
  - Nie. - uspokoja mnie. - Po prostu... zrozum, Ewela... kocham Cię i to się nie zmieni, bo nie potrafię o tobie zapomnieć, ale Ewelinę... też kocham. Może nie tak mocno, jak Ciebie, ale chce żebym nam się ułożyło. Chcę jej się oświadczyć. - jestem w szoku... - Dlatego pozwól mi zakończyć raz na zawsze, to co nas łączyło. Chcę skupić się na Ewelinie i na przyszłości z nią, ale nie mogę dopóki nadal Cię pragnę. Proszę... daj mi chociaż to. - zbliżył się i złączył nasze usta.

Od razu oddałam mu ten pocałunek. Całowaliśmy się tak zachłannie, wkładając w to wszystkie nasze uczucia, że zapomnieliśmy o otaczającym nas świecie.

Kocham go...

Lecz po chwili wrócił mi zdrowy rozsądek i przerwałam pocałunek. On od razu skradł mi jeszcze jednego mocnego buziaka, a potem ucałował moje czoło.

  - Od teraz tylko przyjaciele. - uśmiecha się, z błyskiem w oku.
  - Tylko przyjaciele. - odwzajemniam uśmiech. - Wybaczam Ci, Ty dupku! - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - I cieszę się, że w końcu walczysz o swoje szczęście. Obiecaj, że będziesz szczęśliwy i że nie pozwolisz Ewelinie, na ponowne urwanie kontaktu z nami.
  - Obiecuję i nie pozwolę.

O Bożenko... dokładnie tego mi brakowało. Nie mówię tu o pocałunku, ale o wyduszeniu z siebie tego wszystkiego. Czuję się o wiele lepiej...

Może ten pocałunek nie sprawił, że nagle jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, przestaliśmy się pragnąć nawzajem, ale dzięki niemu naprawdę oboje zamknęliśmy ten rozdział. Teraz oboje musimy się skupić na własnym szczęściu i być obok siebie, tylko jako najlepsi przyjaciele.

Adrian

Wracam do mieszkania rudej, czując niesamowite szczęście, że Ewela mi wybaczyła i pozwoliła zakończyć to, co nas łączyło. Oczywiście, że nadal ją kocham i pragnę, ale musiałem poczuć jej usta ostatni raz, zanim oświadczę się innej Ewelinie.

Niestety, pierwsze co mnie spotkało po potwornie, to burza gradowa, w postaci wściekłej rudej.

  - Powiesz mi... co robisz całymi dniami?
  - Załatwiam sprawy. - podchodzę do niej, dając jej buziaka, którego zawsze oddaje, nawet jak ma nerwy.
  - Niech zgadnę... te twoje sprawy, mają na imię Ewelina. - zakłada ręce na piersi, a ja ją mijam i wchodzę do kuchni, szukając w lodówce piwa.
  - Tak, byłem u niej.
  - Po co? - wzdycha.
  - To chyba oczywiste, żeby się z nią pogodzić. - tłumaczę.
  - A nie może zostać tak jak jest teraz? - patrzy na mnie dziwnym, jakby błagalnym wzrokiem.
  - Nie. Ona jest moją przyjaciółką. Zawsze nią była. Muszę naprawić, to co spierdoliłem.
  - I co? Zamierzasz płaszczyć się przed nią, dzień w dzień? - warczy.
  - Tak. Mimo, że mi wybaczyła, muszę...
  - Jesteś debilem. - przymrużyłem oczy.
  - Coś ty... - znowu mi przerwała.
  - Nie potrzebujesz jej do szczęścia!
  - Kurwa, Ewelina... - próbuję utrzymać nerwy na wodzy. - ...po 1. Ostatni raz, tak się do mnie odezwałaś, po 2. Przestań ją atakować! - syczę. - Po 3. Wiedziałaś od samego początku, że będę chciał naprawić moją relację z Ewelą. Ona będzie obecna w naszym życiu. Rozumiesz to?
  - Nie chcę jej. Nie chcę też, by mój chłopak znikał na całe dnie... do niej. Zrozum to do cholery, że ona ma męża. Nie potrzebuje Cię!
  - ALE JA JEJ POTRZEBUJĘ! - wybucham.
  - A JA POTRZEBUJĘ CIEBIE! PRZESTAŃ SIĘ WPIERDALAĆ TAM, GDZIE CIĘ NIE CHCĄ! SKUP SIĘ KURWA NA NASZYM SZCZĘŚCIU! - spojrzałem na nią, jak patrzy na mnie wściekłym wzrokiem.

Żadne nie chcę ustąpić, więc wychodzi z kuchni i ostatnie co słyszę, to trzaskanie drzwiami.

Podszedłem do swojej komody i wyciągnąłem dobrze schowane pudełeczko. Po otworzeniu, spojrzałem na pierścionek, który kupiłem dla rudej.

Mimo swoich uczuć do Eweli, naprawdę chcę ułożyć sobie życie z Eweliną. Choć mamy różne charaktery, to jest mi z nią dobrze. Chce być szczęśliwy. Dlatego nie chcę już tego odwlekać.

Zamawiam nasze ulubione dania i wychodzę z mieszkania, do pobliskiej kwiaciarni. Kiedy wracam, jej nadal nie ma w domu, ale dzięki temu mogę przygotować niespodziankę.

Zrobiłem nastrój, zapalając świece, włożyłem kwiaty do wazonu, a stół przystroiłem. Zanim przyszedł dostawca, zdążyłem się przebrać w czyste jeansy, chowając do nich pierścionek i sportową koszulę, której rękawy podwinąłem.

Gdy byłem w trakcie podgrzewania dań usłyszałem, jak wchodzi do domu.

  - Co do kur...? - stanęła jak wryta.
  - Ochłonęłaś? - pytam, wchodząc do salonu.
  - Nie drażnij mnie. - uśmiecham się na jej ostrzeżenie. - Co to ma być?
  - Kolacja.
  - Jeśli chcesz mnie udobruchać... - przerywam jej, podchodząc do niej.
  - Chcę porozmawiać. Wyjaśnić. Usiądziesz? - odsuwam jej krzesło.

Kiedy siada, wracam z ciepłymi talerzami.

  - Wołowina po seczuańsku, jak miło. - uśmiecha się.
  - Improwizowałem. Wina?
  - Poproszę. - nadstawia kieliszek, do którego leję szkarłatny trunek. - Jeśli chcesz rozmawiać o Eweli, zacznę Cię pakować.
  - Tak, chcę. - próbuje wstać, ale ją zatrzymuję. - Wysłuchaj mnie chociaż. - wzdycha ciężko.
  - Dobrze. Mów.
  - Ewelina... dobrze wiesz, jak wiele dla mnie znaczy Ewela.
  - Nie chcę tego słuchać. - znów wstaje.
  - Poczekaj... daj mi dokończyć. Owszem... chcę ją mieć w swoim życiu, ale jako przyjaciółkę. Nic poza tym. Przyznaję, że wyjeżdżając z Tobą cierpiałem, że wybrała Adama, ale spędzając z Tobą niesamowity czas, pogodziłem się z tym. Teraz chcę być przyjacielem takim, jak dawniej, dlatego staram się, naprawić naszą relację. Nie miej do mnie pretensji.
  - Mam. Bo jestem zaniedbywana przez Ciebie. Od roku miałam Cię 24/7, a teraz znikasz na pół dnia. - westchnęła i spojrzała na mnie z bólem w niebieskich oczach. - Adrian... ile dla Ciebie znaczę?

To chyba najlepszy moment.

Owszem... serce mi wali, gdyż robię to pierwszy raz, ale znam ją, wiem że chce ułożyć sobie życie ze mną.

  - Dobrze, że o to pytasz, bo... - wyciągam pudełeczko i klękam przed nią. Jej mina jest bezcenna. - ...bardzo zależy mi na tobie. Rozkochałeś mnie w sobie i chcę być kimś więcej, niż chłopakiem. - uśmiechnęła się lekko. - Ewelino... wyjdziesz za mnie? Nie dziś, nie jutro, nie za rok, ale chcę żebyś była moja... tak na poważnie. - czekam na jej odpowiedź, ale nie czuję stresu. Po chwili ciszy, odpowiedziała mi z szerokim uśmiechem.
  - Tak, Adrianie... chcę być twoja. - wsunąłem jej pierścionek na palec, po czym ucałowałem jej usta.
  - Podoba Ci się? - pytam, choć widzę odpowiedź w jej błyszczących oczach.
  - Jest piękny. Kocham Cię. - rzuca się na moje usta, rozpalając mnie... i tak o to kolację, jedliśmy bardzo późno w nocy.

Mam nadzieję, że ruda z czasem, stanie się dla mnie całym światem, że będę miał swoją Ewelinę...

3155 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top