3. Za nic mnie nie przepraszaj.

Ewelina

Nie mam pojęcia, gdzie był i kiedy wrócił, bo zasnęłam jak zabita.

Rano obudziłam się jeszcze przed budzikiem. Mogłam na spokojnie dojść do siebie po wczorajszym dniu i lepiej przygotować się do pracy, zasłaniając ciemne cienie pod oczami, makijażem.

Mimo swojego stanu psychicznego, wyglądałam super.

Albo jestem głupia, albo beznadziejnie zakochana, bo z rozpędu zrobiłam i jemu śniadanie myśląc, czy spełni swoją groźbę i zdradzi mnie z jakąś dziwką.

Dopijam kawę i wychodzę do zamówionej przez firmę taksówki.

Łatwo było mi skupić się na pracy. To moja ucieczka od problemów, jakie mam w domu. Ale niestety każdy widział, moją zmianę. Przestałam się uśmiechać i zarażać ludzi optymizmem. Zamykałam się w swoim świecie i tonęłam w papierach.

  - Ewelino... nie masz przypadkiem mojego zestawienia? - szukam odpowiedniego segregatora na biurku i wyjmuję zrobione i opisane zestawienie.
  - Proszę. Już zrobione.
  - Dziękuję... nie musiałaś. To nie należy do twoich obowiązków.
  - Przez przypadek zgarnęłam wszystko i z rozpędu zrobiłam. Przepraszam.
  - Nie szkodzi... co Ci jest, Ewelino?- patrzy na mnie uważnym wzrokiem. 
  - Przepraszam, ale nie chcę rozmawiać na ten temat.
  - Rozumiem. Wiedz tylko, że wszyscy martwią się o Ciebie. Nawet Ksawery pytał, czy coś się stało. - zdziwiłam się.
  - Proszę się mną nie przejmować. Poradzę sobie.
  - Jeśli będziesz chciała porozmawiać, wiesz gdzie mnie szukać. - mówi, siadając przy swoim biurku.
  - Panie Arturze?
  - Tak?
  - Czy przez moją nieobecność, są jakieś zaległości w dokumentach? Chętnie wezmę je do domu i nadrobię.
  - Jest kilka rzeczy, ale... czy na pewno tego chcesz? - nie mogę już znieść jego zatroskanego wzroku.
  - Tak.
  - Dobrze. Poproszę Anię, żeby Ci stopniowo przekazywała.
  - Dziękuję.

Przez okres tych trzech tygodni moi "uczniowie" zrobili spore postępy. Po zapoznaniu się z ich aktualną wiedzą, mogłam przejść do następnych zadań i to na nich skupiłam się w pracy. 

Przez cały miesiąc brałam do domu pracę i zdąrzyłam nadrobić zaległości. O dziwo, Adam w ogóle się do mnie nie odzywał. Nawet nie witaliśmy się ze sobą zwykłym "Cześć".
Żyliśmy, jak obcy sobie ludzie.

Nigdy nie podziękował mi za śniadania i obiady, a ja mimo to, nadal je robiłam. Nadal głupia robiłam mu pranie i prasowałam jego ciuchy.

Robiłam wszystko, by zwrócił na mnie uwagę, by odezwał się chociaż jednym słowem.
Niestety byłam dla niego jak powietrze.

Zaproponowałam mu kiedyś, że może obejrzelibyśmy zdjęcia lub film ze ślubu, to stwierdził chłodno, ze nie będzie oglądał tej farsy.

Zbudował wokół siebie mur i gdy tylko chciałam się do niego zbliżyć, atakował mnie.

Umieram czując, jak go tracę...

~***~

Dziś są nasze urodziny... a moje życzenie sprzed roku, ktoś dla żartów wrzucił do niszczarki, na dokumenty.

Mimo wszystko wracam do domu z pięknie zapakowanymi dwiema w-z'etkami. Dla mnie białą, a dla niego tradycyjną, czarną.

  - Cześć. - uśmiecham się, ale nawet na mnie nie spojrzał. Gapi się w telewizor, totalnie mnie ignorując.

Wzięłam głęboki wdech i udałam się do kuchni je rozpakować. Może to głupie, ale wyjęłam dwie świeczki i wbiłam po jednej w nasze ciastka, po czym udałam się z nimi do salonu. Swoją białą kładę na stoliczku, a jemu podaję czarną.

  - Wszystkiego najlepszego. - spojrzał na mnie, jak na kosmitkę.
  - Dlaczego w twoim ciastku, też jest świeczka?
  - Bo ja też mam dzisiaj urodziny. - aż otworzył buzię z zaskoczenia. - No dalej... pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczkę. 
  - Życzę sobie, żebyś się wprowadziła i dała mi rozwód. - zdmuchnął ją.

Mam ochotę mu rozmaślić to ciastko, na jego cynicznej gębie, ale nie mogę... muszę mu powiedzieć o rocznicy...

Dlatego zaciskam zęby i przełykam jakoś tworząca się gulę w gardle.

  - Uważaj z życzeniem, bo może się jeszcze spełnić. - mówię pustym głosem.
  - Tylko o tym marzę. - powiedział z jadem.

Położyłam ciastko na stoliczku i po wzięciu swojego, usiadłam w fotelu. Gdy zamknęłam oczy, czując pod powiekami łzy, usłyszałam jego głos...

  - Nie proś o powrót mojej pamięci. Dobrze mi jest, jak jest. - prychnął, krusząc tym moje serce.

Mam powoli dosyć... jednak nie jestem tak silna.

"Żeby się to wszystko, szybko skończyło."

Pomyślałam i zdmuchnęłam. 

Niestety przez powstrzymywanie ciągle łez, ciastko w ogóle mi nie smakowało. Ogólnie zrobiło mi się nie dobrze.

  - Jutro... - zaczęłam, a on podgłośnił telewizor. - ...jest rocznica... - i znowu ostentacyjnie to zrobił.

Nie wytrzymałam i wstałam, by wyłączyć telewizor z guzika.

  - Pojebało Cię!? Włącz to! - wkurzył się, z resztą ja też.
  - Nie, najpierw mnie wysłuchasz.
  - Mam w dupie to, co masz mi do powiedzenia! Włącz to!
  - Nie. - zbliżył się do mnie, ale ja nie uciekam.

Moje serce pęka widząc, jak patrzy na mnie z góry, z odrazą.

  - Jutro jest trzecia rocznica śmierci naszego dziecka. - zmarszczył brwi. - Chcesz iść ze mną... na cmentarz?
  - Byłaś w ciąży?
  - Tak, ale poroniłam... w 10 tygodniu.
  - A jednak... złapałaś mnie na bachora. - to zdanie, łamie mi serce na pół.

Nawet nie wiem, kiedy moja dłoń uderza w jego policzek. Tak mocno go spoliczkowałam, że aż odwrócił głowę w prawo i złapał się za niego.

  - Wiesz co? Mam nadzieję, że odzyskasz pamięć i będziesz pamiętał, jakim chujem byłeś dla mnie. - syczę. - Wiedz, że już mnie tracisz i mimo tego, że nadal Cię kocham, to też zaczynam Cię nienawidzić. Nie odzyskasz tego, co już zniszczyłeś. - odwrócił twarz, z pięknie odbitą moją dłonią na policzku i spojrzał na mnie z nienawiścią. - Zapamiętaj to sobie... - mówię, nie kontrolując już łez i grożąc mu palcem.
  - Radzę Ci szybko się spakować, albo... - warczy na mnie tym tonem.
  - Co "albo"? Uderzysz mnie? No dalej! - popycham go. - Pokaż na co Cię stać. Zniszcz wszystko to co nas łączyło.
  - Ty jesteś jakaś pojebana! - wrzeszczy na mnie.
  - Czyli kurwa jednak mamy coś wspólnego, fiucie! - patrzę jeszcze przez chwilę na niego, po czym idę do swojego pokoju i zamykam się w nim do końca dnia.

Płaczę, jak zwykle w pokoju zabaw, nagrywając kolejny filmik i ignorując połączenia od rodziny i znajomych, którzy pewnie dzwonią z życzeniami.

Odpisuję im grupowego smsa, że musiałam zostać do późna w pracy i że dziękuję za wszystkie życzenia, które i tak mnie nie cieszą.

To moje najgorsze urodziny w życiu...

~***~

Na drugi dzień, pojechałam do pracy z małą torbą. Miałam jechać prosto po pracy na cmentarz, ale przez to co wczoraj usłyszałam od Adama, ciągle płaczę zamknięta w łazience.

Zwolniłam się z pracy, bo i tak się do niczego nie nadawałam i pojechałam od razu na cmentarz.

Jak nigdy... płakałam i czyściłam pomnik... w samotności. Gdy już zapaliłam dwa znicze, uruchomiłam kamerę w telefonie i nagrałam filmik.

Nie wiem ile siedziałam na cmentarzu, ale nie chciałam wracać do domu... czułam się tam... jak w obcym mi miejscu. Ten budynek, przestawał być moim domem.

Czuję się taka niechciana, niekochana i niepotrzebna. To straszne, jak Adam mnie niszczy...

~***~

Wracając do domu, zrobiłam zakupy. Z dwiema wielkim torbami, ledwo weszłam do środka. Jednak wszystko w holu upuściłam i nie z braku sił tylko z szoku. Nie wiedziałam, czy mam zbierać zakupy, czy moje pęknięte na wskroś serce.

Właśnie słucham jęków jakiejś wywłoki, którą zapewne pieprzy mój "mąż".

Coś we mnie umarło w tej chwili. Straciłam jakąś część siebie. Ale nie powstrzymało mnie to od gniewu, przepraszam... od furii.

Jak tornado wpadłam do jego sypialni i stanęłam tylko na trzy sekundy, widząc jak Marta go ujeżdża. 

Złapałam ją za krótkie kudły i z siłą strongmena ciągnęłam po ziemi, przy akompaniamencie jej krzyków, aż wyrzuciłam ją kompletnie nagą za drzwi.

  - Widzę Cię pierwszy i ostatni raz w moim domu, ty jebana kurwo!
  - To Adam mnie tu zaprosił. Tak jak wczoraj i przedwczoraj. - mówi dumnie, depcząc tym moje i tak już pęknięte serce. - Od ponad miesiąca Cię ze mną zdradza! - ...więc jednak, był wtedy u niej...
  - Wypierdalaj!

Z hukiem zamknęłam drzwi i niereagowałam na jej wrzaski, żebym oddała jej ciuchy.

Stanęłam przed nim w holu i po prostu pierwszy raz w życiu z wielkim płaczem, zajebałam mu z całej siły z pięści w twarz. Dokładnie tak, jak sam mnie uczył.

Nie czuję nic, widząc kapiącą krew z jego nosa.

  - Starałam się, Bóg mi świadkiem, że się starałam! Byłam przy tobie i opiekowałam się tobą! Kurwa... kochałam Cię całym sercem! Życie za ciebie prawie oddałam, ratując Cię przed potrąceniem! A ty mnie zdradzałeś. Pieprzyłeś tą ździrę pod naszym dachem!
  - To jest mój dom i jeśli Ci się nie podoba, to co robię, wprowadź się. Nikt Cię tu nie trzyma. - syczy.

Wraca do pokoju po jej rzeczy i rzuca jej jak psu, również zamykając drzwi, po czym jak gdyby nigdy nic, idzie do siebie.

Zamknęłam się w sypialni i nie ukrywałam już swoich łez. Tak bardzo płakałam, cierpiąc katusze. 

Odechciało mi się żyć. Miałam dość tego bólu, który rozrywał moją klatkę piersiową, jakby ktoś przykładał rozżarzony pogrzebacz w krwawiącą ranę.

Wzięłam sporą ilość tabletek do ręki i już chciałam je połknąć, jak mój żołądek oczywiście w chwilach stresu, dał o sobie znać i ledwo dobiegłam do łazienki, by zwymiotować.

Kiedy wyrzuciłam z siebie wszystko, dotarło do mnie, że nie mogłabym się zabić, bo przecież tyle osób mnie kocha w około. Moi rodzice, Zuza, Szymek, Natka i reszta moich przyjaciół.

Wszystkie tabletki wrzuciłam do toalety i spuściłam wodę.

Choć nie miałam już myśli samobójczych, nadal cierpiałam. Cierpiałam, bo mimo wszystko nadal go kochałam.

Na wieczór napisałam do Pana Artura, że nie będzie mnie w pracy do końca tygodnia i poprosiłam, żeby udzielił mi dzień urlopu, wyznając prawdę, że mam załamanie nerwowe przez problemy w domu.

~***~

Na następny dzień, starałam się nie wychodzić z pokoju. Przez kilka godzin słuchałam, jak Adam pieprzy się z tą suką. Byłam w katastrofalnym stanie psychicznym i fizycznym.

Nic nie jadłam, tylko piłam wodę z kranu w łazience, byle by nie wychodzić z pokoju. Niestety wieczorem, mój żołądek domagał się jedzenia, po dwóch dniach nic nie jedzenia.

Kompletnie wypruta z życia, wyszłam z pokoju słuchając jej wrzasków i poszłam do kuchni.

Sięgnęłam serek Danone, który dosłownie puchł mi w buzi, ale dałam radę go zjeść.

Dzisiaj jest dzień matki i wypadałoby zadzwonić do naszych mam. O tym, że miałam też imieniny, w ogóle nie myślałam.

Usiadłam na kanapie w salonie i podkurczyłam nogi pod brodę, chowając twarz w rękach. Od dwóch miesięcy, dzień w dzień, tak przyjmowałam swoją pozycję ochronną. Jeszcze lubiłam się kiwać, jak osierocone dziecko. Trochę mi to pomagało, ale tylko... trochę.

Przez ostatnie dwa dni, znów chciałam być małą dziewczynką i przytulić się do mamy, gdzie w jej ramionach znajdywałam ulgę, ukojenie, a strach i ból mijał.

Znów zaczęłam płakać, choć myślałam, że nie mam już łez.

Nagle akcja dzieje się ekstremalnie szybko. Do domu wchodzą nasi rodzice i przyjaciele z kwiatami i prezentami i stanęli jak wryci w holu.

  - Ooo... chyba się pogodzili? - mówi teściu.
  - To nie jest głos, Eweli. - mówi Adrian, wchodząc do salonu. - O Boże...

Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na to wszystko.
To co się dzieje, to jakaś masakra.

Wszyscy weszli do salonu i patrzą na mnie z totalnym szokiem. W sumie, to im się nie dziwię.

Wyglądam jak wrak człowieka, skulona płaczę na kanapie, już nie wiem który raz, przy akompaniamencie krzyków tej dziwki z sypialni, która codziennie pieprzy się z moim... mężem.

  - Eve... co tu się dzieje? - nie jestem im w stanie odpowiedzieć. Zamknęłam się we własnej skorupie.

Wściekły Adrian poszedł z Szymonem i naszymi ojcami do sypialni i już po chwili słychać wrzaski.

Nie chce tego słuchać. Ale nie mogę wyłączyć tego zmysłu.

  - Boże, Ewelinko... ile to trwa? - pyta jego mama.
  - Ona przychodzi tu codziennie od miesiąca. - odpowiadam pustym głosem. Ja cała jestem już pusta.

Tylko pojedyńcze łzy lecą mi po policzkach.
 
  - Czemu po nas nie zadzwoniłaś? Przecież to jest chore.
  - Ewelinka... nigdy się nie skarży. - mówi moja mama, płacząc razem ze mną.

  - Wypierdalaj stąd dziwko! - krzyczy Adrian.
  - Adam, zrób coś! Nie mogą mnie wyrzucić, przecież to ty po mnie dzwonisz!
  - O co wam kurwa chodzi? Po chuj się wtrącacie?
  - Kurwa, ty pojebie! Jak można zdradzać własną żonę i to na jej oczach?
  - Nikt jej tu nie trzyma. - mama mocno mnie ściska. - Sama tu siedzi, nie chcąc się wyprowadzić. Jej zależy tylko na majątku, którego jej nie dam!
  - Co ty pieprzysz? Jej nigdy na tym nie zależało! - krzyczy Adrian.
  - To czemu nie podpisała intercyzy?
  - Bo ty jej kurwa nie chciałeś!!!
  - Jak możesz ją zdradzać? - wszeczy Mario.
  - Niech wam sama powie. Miesiąc temu ją przeleciałem, a ona po wszystkim zamknęła się w pokoju. - wybuchłam kolejnym płaczem.

  - Eve... Co się dzieje? Co on Ci zrobił? - pyta Natka, siedząc po mojej drugiej stronie.
  - Potraktował mnie jak szmatę, a na drugi dzień... chciał zgwałcić. - wyszeptałam jej to do ucha, mając już wszystko w dupie.
  - Adrian, on ją chciał zgwałcić. - mówi z przerażeniem.
  - Co, kurwa? Chciałeś zgwałcić własną żonę, która już kiedyś taki horror przeżyła?
  - Czy ty siebie słyszysz? Jak można zgwałcić własną żonę? Ona chyba od tego jest! - to koniec.

To definitywny koniec.

Wstałam powoli i poszłam po worki na śmieci.

Kompletnie ignorując bójkę, która rozgrywa się obok mnie, weszłam do swojego pokoju i nie słuchając nikogo, zaczęłam się pakować. Natka i Zuza bez słowa pomagały mi, a chłopaki się użerali z Adamem.

  - Dlaczego tyle to znosiłaś? - pyta jego mama, która stoi w drzwiach, kompletnie zapłakana.
  - Bo go kocham. Mimo wszystko kocham. - opuściłam głowę. - Kiedyś dziadek mi powiedział, że jako żona muszę trwać przy nim na dobre i na złe. Że nie powinnam uciekać przy każdej kłótni. Że możemy się kłócić, spać w osobnych łóżkach, ale mam się z domu nie wyprowadzać, bo moje miejsce zawsze będzie przy mężu.
  - Ewelinka, skarbie...
  - Wybacz mamo, starałam się. Robiłam wszystko, by przy nim trwać, ale ja już nie daję rady. Ja nie jestem taka silna, jak on.
  - Córeczko... nawet tak nie mów. Jesteś bardzo silna, ale wszystkiego przychodzi kres. Szczególnie przy takim traktowaniu. Jak on mógł Cię tak skrzywdzić?
  - On mnie nie pamięta, mamo. - załkałam. - Nawet nie chciał mnie poznać.
  - Przestań go bronić! To go nieusprawiedliwa do takiego traktowania. Powinien być Ci wierny wiedząc, że jest żonaty.

Oboje płakałyśmy wtulone w siebie.

  - Co teraz zamierzasz? - pyta mój tata, który nic się nie odzywał do tej pory.
  - Wyprowadzam się.
  - Oczywiście, zawsze masz miejsce w naszym domu.
  - W naszym też. - mówi teściowa.
  - Dziękuję, ale nie skorzystam. Chcę coś wynająć. A jak tylko się jakoś ogarnę, to złożę pozew o rozwód.
  - Jesteś pewna?
  - Tak.
  - Zapomnij, kurwa! - krzyczy Adam. - Rozgryzłem Cię! Nie dam Ci rozwodu! Chcesz tylko moich pieniędzy!
  - Kurwa, zamknij się! - krzyczy Natka. - Adrian! Zabierz ją stąd, ja tu zostanę i spakuje wszystkie jej rzeczy.
  - Przygotuj papiery ze swoim adwokatem. Pójdę na każdą ugodę. Nie chcę już nic od ciebie. - mówię już kompletnie pusta i wypruta z uczuć.
- Właśnie ją straciłeś... na zawsze. I bądź pewien, że nie odzyskasz jej, nawet jak wróci Ci pamięć. - mówi to do bruneta, biorąc mnie na ręce i mocno do siebie przytula, wynosząc z domu, który... nigdy nie był mój.

~***~

Siedzę na kanapie i przyglądam się bez życia, jak wszystkie moje rzeczy wnoszą chłopaki, do mieszkania blondyna.

  - Przepraszam, za ten bałagan. - szepczę.
  - Za nic mnie nie przepraszaj.
  - Obiecuję szybko coś znaleźć i się wy...
  - Nie. Zamieszkasz ze mną. - ukucnął przede mną. - Pamiętasz, co Ci obiecałem przed waszym ślubem? Że jak Adam Cię skrzywdzi, zajmę się Tobą, bo mi na tobie zależy... nadal tak jest.
  - Adrian...
  - Zajmiesz mój pokój, ja będę spał tu na kanapie. Obiecuję, że przy mnie, nic Ci nie grozi, Malutka. - smyra mnie delikatnie po mokrym policzku.

Kiedy wszyscy wyszli, uprzednio żegnając się ze mną, bez słowa buziakiem w polik, Adrian zaproponował, żebym wzięła długą kąpiel, a on w tym czasie zrobi kolację.

Nie mam pojęcia, w którym worku lub torbie, są moje kosmetyki, dlatego do mycia, używam żelu blondyna.

Dosyć długo w niej leżałam i po cichu płakałam.

Wszystko jest między nami skończone.
Nasza bajka się skończyła.

Dam mu ten rozwód i poproszę szefa, o przeniesienie do innej filii w Europie, a może nawet do samej Californii?

Byleby nigdy mnie nie znalazł, nawet... jak odzyska pamięć. To koniec.

Ubrana tylko w koszulkę i spodenki Adriana, w których wyglądam tak, jak się czuję, wyszłam z łazienki.

Oczywiście kolacja była już naszykowana na małym stoliczku przy kanapie. Usiadłam obok niego, patrząc na pięknie kolorowe kanapki i mimo to, że wyglądem zachęcały do jedzenia, nie byłam w stanie zjeść ani jednej.

  - Malutka... wiem, że to tylko kanapki, ale musisz coś zjeść.
  - Te kanapki to majstersztyk. - uśmiecha się lekko.
  - Będę szczęśliwy, jak tego majstersztyku zjesz chociaż dwie.
  - Naprawdę nie mam apetytu.
  - Wiem. Nie jest Ci łatwo, ale razem przez to przejdziemy, a Ty musisz zacząć jeść. Strasznie schudłaś. - mówi, patrząc na mnie z troską w oczach.

Wzięłam talerzyk z jedną kanapką i powoli zaczęłam jeść.

  - Nie byłaś w pracy do późna w urodziny. - stwierdził.
  - Nie.
  - To wtedy ich nakaryłaś. - ach, to zboczenie gliny. Wszystko musi wiedzieć.
  - Nie. Dopiero dzień później, jak wracałam z cmentarza. Od poprawin Moniki i Mateusza mnie zdradzał. - wyznaję.
  - Mogłem się domyślić, że coś się u Was dzieje i przyjechać do Was. Skrzywdził Cię?
  - Nie. Zdążyłam go kopnąć w krocze.
  - Więc jednak chciał...?
  - Jak on to powiedział? "Chciałem przekonać Cię seksem." - zacisnął szczękę i pięści.
  - Wytraszyłaś się?
  - Bardzo. Był prawie taki sam... jak Michał.
  - Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie? - pyta z pretensjami.
  - Bo byś go zabił. Z resztą... on zaraz wyszedł... jak się okazało, do niej.
  - Co teraz zrobisz? - dopytuje.
  - Niech Adam przygotuje z prawnikiem ugodę, którą podpiszę, zrzekając się wszystkiego i dam mu ten rozwód, a potem to... nie wiem jeszcze. - wycieram jedną łzę, a on mnie przytula, składając czuły pocałunek w skroń.

Wmusiłam w siebie te dwie kanapki i po wypiciu herbaty, dałam mu cmoka w polik i poszłam się położyć.

Cała pościel pachniała blondynem i choć przypomniało mi się, jak nieraz leżałam w jego ramionach po naszych uniesieniach, to jednak nie w jego ramionach chciałam spędzić całe życie.

To Adamowi ślubowałam "...póki śmierć nas nie rozłączy...", a teraz?

Jest wolny, bo ja umarłam.
Nie muszą mi robić sekcji, żeby dowiedzieć się na co zmarłam. To oczywiste... na pęknięte i podeptane serce.

Jak będzie teraz wyglądać moje życie, bez niego?

Czy będę umiała kiedyś ułożyć sobie życie?

Czy ułożę je sobie z Adrianem, do którego coś kiedyś czułam?

O tym miałam przekonać się, już niebawem.

Adam

Siedzę w salonie i przykładam lód do oka.
Zajebiście mocno przypierdolił mi Adrian. Ta suka wczoraj też. Kto by się domyślił, że ma w sobie tyle siły?

W ogóle, co tu się kurwa działo?

Zrobiła z siebie ofiarę, a mówiłem jej, że nic z tego nie będzie. Nie chciała się wyprowadzić.

Bardzo mnie zdziwiło, gdy kazała mi przygotować z prawnikiem ugodę. Nie dosyć, że da mi rozwód, to jeszcze zrzeka się wszystkiego.

Chyba faktycznie wszyscy mieli racje i nie chodziło jej o mój majątek?

Jeśli wyszła za mnie z miłości, to od poczatku się oszukiwała.
Wątpię, bym ją pokochał.

Może... gdyby zachowywała się, jak żona, coś by z tego było, bo muszę przyznać, że seks był nieziemski. Marta przy niej to tania dziwka, ale za to chętna.

Na szczęście już jestem sam.

Owszem będzie brakować mi tych obiadów oraz innych obowiązków domowych, które robiła. Przyzwyczaiłem się, że wszystko miałem gotowe, ale przecież nie jestem ułomny i mogę sam się sobą zająć.

Tak, jak zawsze to robiłem...

3115 słów.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top