14. Teraz wiesz, jak ja się czułam.
Ewelina
Patrzę za nim, jak odjeżdża, ściskając w dłoni firankę.
Czemu przyjechał?
Co on tu robił?
Opadam na łóżko, czując w podbrzuszu jednego, bardzo niebezpiecznego motyla... to takie dziwne, zakochiwać się w osobie, którą się już kocha...
Chcąc nie chcąc, znów zasypiam myśląc o nim...
~***~
Skoro, pobiegałam sobie wczoraj wieczorem z Adrianem, to dzisiaj chciałam pospać dłużej... niestety... nie jest mi to dane. Mój skarb zamlaskał nad ranem, domagając się posiłku i już nie zasnął.
Po zrobieniu prawie wszystkich obowiązków do południa, wyszłam z Alusiem na spacer. Może nie jest gorąco, jak na czerwiec, ale pogoda jest dla nas idelana.
Jak tylko Aluś zasnął, poinformowałam Adama, gdzie jesteśmy i wzięłam się za czytanie książki, pożyczonej od Janka. Mimo, iż nienawidzę horrorów, to jednak ta książka bardzo mnie wkręciła i choć nie chcę, muszę doczytać do końca.
Adam
Wychodząc z pracy, dostałem smsa od mojej blondyneczki, że są na spacerze w parku. Zanim jednak udałem się do nich, wyjechałem po orzeźwiającą, bombę witaminową.
Kiedy wszedłem do parku z dwoma kubkami i paczką kukurydzianych pałek dla syna, od razu znalazłem ich wzrokiem. Moja mała siedzi na ławce i chyba coś czyta.
Podszedłem cicho i nie mogąc się oprzeć, pocałowałam jej policzek od tyłu. Wystraszyłem ją, bo nagle zerwała się na równe nogi, że aż jej książka spadła z kolan.
- O Bożen...! - złapała się za usta, patrząc w wózek, czy nie obudziła Aleksego.
Gdy się pochyliła, wypinając przez to lekko tyłek, musiałem wziąć głębszy wdech. Jej pośladki wyglądają jak marzenie, w tych białych, opiętych jeansach, a lekko pomarańczowa, cienka koszula, podkreśla jej nowy kolor włosów i oliwkowe oczy.
- Przepraszam... - uśmiecham się. - ...nie chciałem Cię wystarszyć. - spojrzała na mnie z mordem w oczach.
- Nie skradaj się tak, gdy ja taką książkę czytam! - zmarszczyłem brwi. - O mało zawału nie dostałam! - krzyczy szepcząc.
Ledwo powstrzymuję śmiech, bo nie wiedziałem, że tak można. Jest też chyba postęp, bo opierdziliła mnie, że się zakradłem, a nie że ją pocałowałem.
Gdy Ewela nadal trzyma się za serce i oddycha głęboko, podaję jej chłodny kubek.
- Proszę. Kupiłem Ci smoothie. - podniosła brew. - Banan, mango i owce leśne oraz nasiona chia. Nic z tych rzeczy nie zaszkodzi Alusiowi.
- Dziękuję.
- A jemu kupiłem paczkę pałek. - schowałem je do koszyka pod wózkiem, a przy okazji podniosłem książkę i pogłaskałem synka po policzku. - Stefan Darda "Dom na wyrębach". - czytam. Skądś kojarzę tą książkę... już wiem. - Od kiedy ty czytasz horrory? - odwróciłem na drugą stronę, przeczytać opis.
- Wiem... - wzdycha. - ...choć bardzo się boję, to jednak muszę przyznać, że jest dobra i teraz już muszę doczytać do końca. - uśmiechnąłem się.
- A wiesz, że jest tego też drugą część? - pytam, a na jej pięknej buzi, ewidentnie pojawia się strach.
- C..co? Druga? Skąd wiesz?
- Mama to czytała i ojciec kupił jej drugą część na urodziny.
- Musiałeś mi o tym mówić? - znów syczy. - Teraz będzie mnie kusiło, żeby ją od niej pożyczyć, a ja naprawdę się boję! - zaśmiałem się cicho. - Dupek. - burknęła i usiadła na ławce, popijając smoothie.
- Ale twój. - odparłem, siadając obok niej.
Dam sobie rękę uciąć, że przewróciła oczami.
- Widziałem Cię na cmentarzu w rocznicę. - zacząłem, by przerwać tą krótką ciszę. - Spojrzała na mnie, ale tylko na chwilę.
- Tak?
- Tak... na początku Cię nie poznałem. Myślałem, że jesteś z rodziny tego pana, który został pochowany. Dopiero jak po twoim odejściu, zobaczyłem znicze... dotarło do mnie, że to byłaś ty. Pobiegłem za Tobą, ale nie mogłem Cię znaleźć. Teraz wiem, że to Ty odjeżdżałaś tą toyotą, a ja wskoczyłem za Tobą do autobusu. - uśmiechnąłem się lekko słysząc, jak chciała parsknąć śmiechem, ale zastąpiła to odkaszlnięciem. - Gdzie teraz będziemy chodzić do naszej kruszynki?
- Nie wiem... - zamyśliła się. - Może będziemy stawiać znicz pod głównym krzyżem?
- Nie... mam inny pomysł. Chodź. - wstałem i podałem jej rękę, którą ona automatycznie ujęła, ale po sekundzie zorientowała się, co zrobiła i ja zabrała, wstając sama.
- Dokąd? - spojrzała do Alusia.
- Zobaczysz. - wziąłem w jedną rękę wózek, a w drugą nią, ale mi się wysunęła.
Kiedy prawie doszliśmy pod jej blok, akurat obudził się Aluś. Ewela od razu wzięła go na ręce i zaczęła tulić do siebie. To moja krew! Ja też uwielbiałem przytulać się do niej po przebudzeniu, ale zwykle mi uciekała z łóżka.
- Masz przy sobie kluczyki od auta? - pytam.
- Tak, a po co Ci one? - ufnie mi je daje. - Gdzie chcesz jechać?
- Na cmentarz. - uśmiecham się, widząc jej zaskoczoną minę. - Zapnij Alka w foteliku, a ja wpakuję wózek do bagażnika.
Szybko uwinąłem się z wózkiem i podszedłem do mojej małej blondyneczki, która czeka na mnie, stojąc przy aucie.
- Już. Możemy jechać. - mówię.
- Wsiadaj na tył do Alusia. - aż mnie zatkało. - Nie patrz tak. Nie dam Ci prowadzić, bo mam wszystko poustawiane pod siebie. Nie będziesz się rządził w moim aucie. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Dobrze... Maleńka. - dodałem, wręczając jej kluczyki i delikatnie smyrając skórę na jej dłoni.
Speszyła się, bo od razu wsiadła za kierownicę, a ja posłusznie poszedłem do syna na tył.
Smyrając Alusia po nóżce, który katuje gryzak, niemiłosiernie się przy tym śliniąc, z zachwytem obserwuję, jak Ewela dobrze prowadzi. Dobrze, że za fotelem pasażera, jest powieszony organizer z potrzebnymi dla niego rzeczami, więc wcześniej założyłem mu śliniak.
Jak zawsze zorganizowana.
- Szukamy kolejnego porzuconego pomnika? - zapytała.
- Nie, Maleńka. Postawimy własny pomnik. - uśmiecham się.
- C..co?
- Wykupimy miejsce i wybierzemy pomnik dla naszej kruszynki, żebyśmy mieli gdzie ją odwiedzać. - jest tak zaskoczona, że nawet mi nie ucieka, kiedy znów chwytam ją za rękę i prowadzę razem z wózkiem do biura pogrzebowego.
Ewelina
Muszę przyznać, że Adam bardzo mi zaimponował. Owszem myśleliśmy o własnym pomniku, ale wtedy zrobiło nam się szkoda tego co był, dlatego dbaliśmy o niego, przychodząc do tego dzieciątka, dla którego on był postawiony i do naszego.
Byłam tak przejęta, że nie potrafiłam się odezwać i jestem wdzięczna, że to brunet wszystko załatwiał. Ja tylko pomogłam wybrać pomnik. Ceny były z kosmosu, ale pierwszy raz nie patrzyłam na to. Chciałam, żeby nasza kruszynka, została pięknie upamiętniona.
Gdy wyszliśmy z biura, po prostu się rozpłakałam. Adam mnie przytulił, co nawet mi pomogło, ale zaraz pojawił się ból. Wtedy się opamiętałam i odsunęłam od niego.
- Wszystko w porządku? - pyta z wyraźną troską.
- Tak... po prostu się wzruszyłam. - spojrzałam mu w oczy, co robię bardzo rzadko. - Dziękuję. - uśmiechnął się lekko.
- Nie musisz mi dziękować, Maleńka. To nasza kruszynka. Nigdy o niej nie zapomnimy. - znowu poczułam kolejną falę łez.
- Prowadź. - wcisnęłam mu kluczyki od auta. - Bo ja nie jestem w stanie. - wycieram dłońmi mokrą od łez buzię.
- Dobrze.
Siedząc przy Alusiu, uspokojałam się, patrząc na niego. Jestem taka szczęśliwa, że zadbałam o wszystko, że jest ze mną i że jest teraz taki zdrowy, duży i silny.
Kiedy Adam zaparkował pod naszym blokiem, zaczął mniej więcej poprawiać fotel i lusterka pode mnie. Uśmiechnęłam się w duchu, że robi teraz wszystko, by mi się przypodobać.
Będąc tak ze sobą w 100% szczera, to rozpłakałam się też wtedy, bo pierwszy raz przez chwilę poczułam, że możemy mieć szansę na odbudowanie naszego małżeństwa. Naprawdę chciałam zostać w jego ramionach i powiedzieć, że będzie dobrze, ale wtedy wspomnienia wróciły zadając mi fizyczny ból, w okolicach klatki piersiowej.
Dlaczego to nie może być takie łatwe i proste, tak jak powiedział Janek?
Adam
Ledwo weszliśmy do mieszkania Janka, jak rozdzwonił się telefon Eweli.
~ Winer, słucham. - jestem dumny, kiedy słyszę jak przedstawia się naszym nazwiskiem i zrobię wszystko, żeby nadal była moją żoną. Moją panią Winer. - ...witam, Panie Arturze... bardzo dobrze, dziękuję... rozumiem... jutro?... wieczorem... myślę, że nie będzie problemu... do zobaczenia.
- Dzwonili do Ciebie z pracy? - marszczę brwi.
- Tak. Moi byli stażyści, skończyli staż i mimo, że szkoliłam ich tylko 2 miesiące, chcą zaczerpnąć mojej opinii. W końcu tylko jeden otrzyma tą pracę.
- No tak.
- Mógłbyś jutro przypilnować Aleksego? - zaskoczyła mnie.
- Ja..jasne.
- Wszystko Ci pokażę i naszykuję wcześniej butelkę, którą będziesz musiał tylko podgrzać w ciepłej kąpieli. No chyba, że zadzwonię po mamę i... - przerywam jej.
- Damy sobie radę. - uśmiecham się. - Prawda, Alek?
- No okay... zostaniesz na kolacji? - proponuje, ale widząc mój uśmiech, peszy się i dodaje. - Przyjechałeś prosto po pracy, więc wątpię, że jadłeś obiad.
- Masz rację i bardzo chętnie skorzystam z porpozycji. - ...tak bardzo chciałbym zostać na kolację ze śniadaniem.
- To może wykąpałbyś Alusia i ubrał, a ja w tym czasie odgrzeję obiad.
- Nie ma sprawy.
- To pójdę Ci wszystko naszykować. - weszła do pokoju i jak według schematu, zaczęła szykować wszystkie potrzebne rzeczy, a potem naszykowała kąpiel.
Bez trudu zająłem się synem, tak jak mi pokazywała i gdy tylko go wykąpałem, chwilę się jeszcze pobawiliśmy w wodzie, po czym go owinąłem w ręcznik, i zabrałem do pokoju na smarowanie i masaż. Akurat skończyłem zapinać mu pajaca, którego dwa razy poprawiałem, bo pomyliłem napy, jak weszła Ewela.
- Już? - zapytała z uśmiechem.
- Tak.
- I jak? Podobało mu się?
- Tym razem tak. - uśmiechnąłem się szeroko.
- A nie mówiłam? - wzięła poduszkę do karmienia i usiadła w fotelu. Po sprawdzeniu piersi, odpięła prawą miseczkę biustonosza i kazała go przestawić. - Możesz iść jeść. - szepcze i się krzywi, ale tylko przez chwilę.
- Poczekam na Ciebie. - odszpetuję, obserwując jak go karmi.
Gdy Aluś zasnął przy piersi, Ewela go odbiła i odłożyła do łóżeczka, kładąc go na boczku, po czym poszliśmy zjeść kolację.
Janka nie ma, więc jesteśmy sami, dlatego staram się ją zgadywać, pytając się o różne rzeczy, które faktycznie mnie interesują, żeby nie czuła się przy mnie niekomfortowo.
Małymi kroczkami, ale zdobędę Cię moja piękna blondyneczko.
Później zacząłem jej pomagać sprzątać po kolacji. Starałem się dyskretnie być coraz bliżej niej, ale mnie pogoniła.
- Możesz przestać naruszać moją przestrzeń osobistą? - wzdycha.
- Chciałem Ci tylko pomóc sprzątać.
- Nie trzeba. Możesz iść usiąść do salonu. Przeszkadzasz mi. - zbliżam się do niej, a ona robi krok do tyłu, wpadając na lodówkę. Idealnie nie ma jak uciec.
- W czym Ci przeszkadzam? - pytam łagodnie.
- Adam, odsuń się. - słyszę niepewność w jej głównie. Działam na nią.
- Bo? - droczę się.
- Bo śmierdzisz. - ...co?
Aż zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o co jej chodzi. Już chciałem się roześmiać, ale ona patrzy na mnie z totalną powagą.
- Co robię? - pytam w końcu.
- Śmierdzisz. Nie powinieneś przychodzić do dziecka tak wyperfumowany. Jak ono ma Cię poznawać, jak nie zna twojego zapachu. - no kurwa... ma racje.
- A tobie od kiedy przestał podobać się mój zapach? - chcę z nią trochę poflirtować, ale mnie gasi.
- W ciąży ma się wyczulony węch i o dziwo nadal go mam. Dlatego odsuń się i nie przyprawiaj mnie o ból głowy.
Robię krok do tyłu i patrzę na nią przez chwilę.
- Staraj się nie używać zapachowych kosmetyków.
- Wtedy będę mógł, stać blisko Ciebie? - wchodzę jej w zdanie, lekko się uśmiechając, ale ona nie wzruszona dalej kontynuuje.
- ...będziesz mógł usypiać Alusia na rękach, trzymając blisko swojego ciała. Dzięki takiemu kangurowaniu, pozna twoi zapach oraz ciepło.
- Czy nie powinienem tego robić, od razu po porodzie? - zapytałem i od razu tego pożałowałem.
- Jak śmiesz mi wypominać, że nie było Cię podczas porodu? - syczy.
- Nie wypominam, tylko mam żal. Powinnaś dać mi znać, że jesteś w ciąży i że rodzisz. - powinien tam być...
- Bałam się, że przyjedziesz i zrobisz mi awanturę. - mówi ze złością. - Serce by mi chyba pękło, gdybyś rzucił słuchawką i nie przejął się w ogóle, jak wtedy gdy dzwonili do Ciebie z mojej pracy. - znów ten przeszywający ból. - Albo byś przyjechał i usłyszałabym od ciebie, że próbuję złapać Cię na dziecko lub wymusić na tobie alimenty, albo co gorsza, że on może nie być twoim synem!
Wykrzyczała to z taką siłą, że aż dygocze z nerwów. A ja mam ochotę coś sobie zrobić. Ze wszystkim miała rację...
- Już wtedy wszystko pamiętałem. - mówię z bólem.
- Ale ja o tym nie wiedziałam. Gdybym wiedziała, to bym Cię powiadomiła. Nie bałabym się Ciebie i pozwoliła Ci być i kangurować syna... - zaczęła płakać. - Tak bardzo chciałam, żebyś tam był! To ty powinieneś tam ze mną być! - krzyczy i wybiega zapłakana do pokoju.
Sam zaczynam płakać, uderzając pięścią w solidną ścianę z polakierowanych cegieł.
Idę za nią i szukam jej w pokoju u małego, ale jej nie ma. Zaglądam do pokoju Janka i widzę jak siedzi na jego łóżku, ukrywając twarz w dłoniach, bardzo płacząc.
Kucam przed nią, ale nie mam odwagi podeprzeć się, o jej kolana.
- Maleńka... przepraszam. - łkam, wycierając swoje łzy. - Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo Cię skrzywdziłem, skoro tak o mnie myślałaś. A wiesz, co jest najgorsze? Że prawdopodobnie miałabyś racje. Być może zachowałbym się tak, gdybym nie odzyskał wspomnień. Byłem okropnym chujem przed pozaniem Ciebie i Bóg mi świadkiem, że nie chciałem, żebyś kiedykolwiek poznała starego mnie, nawet z opowiadań, a co dopiero poczuć to na własnej skórze. Wybacz mi, błagam. Ja umieram bez ciebie w agonii.
- Teraz wiesz, jak ja się czułam. - mówi, opuszczając ręce na kolana i wpatruję się w nie. - Proszę... idź już. Zostaw mnie samą.
- Maleńka...
- Proszę...
- Dobrze. - wstałem i choć niechętnie, zamierzam spełnić jej prośbę. - Do zobaczenia jutro.
- Cześć. - patrzę jeszcze przez chwilę na nią w drzwiach, czując silną potrzebę przytulania jej, ale nie mogę tego zrobić.
Zanim wyszedłem z mieszkania, poszedłem do syna. Stanąłem nad łóżeczkiem i z miłością pogłaskałem go po policzku.
- Kocham Cię, Alek. Twoją mamę też. Kocham Was oboje... nad życie. - szepczę.
Wychodzę i jadę do pustego domu się spakować. Nie chcę tu mieszkać sam, bez niej, bez naszego syna. Ta cisza tutaj, aż krzyczy, raniąc mnie do żywego.
Jeszcze tego wieczora, przyjechałem z wielką walizką do rodziców, którzy bardzo chętnie udostępnili dodatkowy pokój. Miło było napić się z ojcem i nie czuć się samotnym, ale nie chce tak żyć.
Chcę być z moją rodziną...
Ewelina
Na drugi dzień, oczywiście Adam przyjechał od razu po pracy. Z jednej strony trochę boję się go zostawić samego z małym, ale z drugiej... on też jest ojcem. Nie mogę wciąż liczyć na Janka, który i tak pracuje.
- Obiad masz na stole, ja idę się szykować. - spojrzałam na elektroniczny zegarek, pod telewizorem. - Chyba zdążę wziąć jeszcze prysznic. Jak coś, to pójdziesz do niego, jakbym go nie słyszała?
- Tak, idź się spokojnie szykować. - uśmiecha się.
- Okay.
Mijam bruneta i idę do pokoju, po swoje ubrania, po czym zamykam się w łazience, czego nie robiłam od prawie roku.
Jestem bardzo zestresowana spotkaniem ze wszystkimi. W końcu nie widzieli mnie spory szmat czasu.
Wchodzę do kabiny i stoję chwilę pod ciepłym strumieniem wody, żeby choć trochę się rozluźnić i zaczynam szybkie mycie głowy i ciała. Kiedy w końcu wychodzę spod prysznica, słyszę płacz Alka. Mój instynkt każe mi działać. Szybko owijam się ręcznikiem i zmartwiona wchodzę do pokoju. Widzę, jak Adam próbuje uspokoić małego, trzymając go na rękach, ale mały cały czas płacze.
- Co się stało? - pytam spokojnie.
- Obudził się z płaczem i na chwilę przestał, gdy wyjąłem go z łóżeczka, ale znowu zaczął. - tłumaczy ze strachem, podając mi go.
- Hej... jestem. - mówię uspokajająco do niego. - Czego się wystraszyłeś? Taty? No co Ty, gościu... - mały już się uspokoił, ale nadal się wtula we mnie, jak miś koala. - Zobacz... - odwracam się z nim do bruneta, który patrzy na nas z bólem i miłością, ale od razu się uśmiecha do syna. - ...to tata. Nie bój się.
Mały z zainteresowaniem odchylił się i spojrzał na tatę, po czym uśmiechnął się do niego.
- Widzisz? To tata, który bardzo Cię kocha. Pójdziesz do niego? - pytam, jakbym miała otrzymać odpowiedzieć, ale do dzieci trzeba dużo mówić. - Weźmiesz go?
- Oczywiście. Chodź do mnie, Alek. - wystawia ręce, więc powoli mu go podaję. - Spokojnie... to ja, twój tata.
- Nie powinien już płakać. - i wtedy spojrzał na mnie, z tym żarem w jasnych oczach. Przytaknął, skanując moją sylwetkę wzrokiem. - Jak coś, to krzycz. - robię w tył zwrot i szybko idę do łazienki się ogarnąć.
Adam
Z jednej strony to cudowne, jak mały uspokaja się w ramionach matki, ale z drugiej... w moich też powinien. Gdybym był od samego początku, wiedziałby kim jestem i że też może znaleźć schronienie w moich ramionach.
Już myślałem, że Ewela będzie mieć pretensje, że nie potrafię uspokoić syna, że nie potrafię się nim jeszcze zająć, a ona jak zwykle mnie zaskoczyła. Weszła do pokoju, w samym ręczniku z troską na twarzy. Wzięła syna na ręce i spokojnie mu tłumaczyła, że jestem jego tatą i nie powinien się mnie bać.
Jest wspaniałą matką... i przepiękną kobietą.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Mój sprzęt już stał na baczność wiedząc, że ona nie ma pod tym ręcznikiem nic.
Dobrze, że miałem naszego syna na rękach, bo nie wiem, czy bym się powstrzymał i nie docisnął ją do drzwi całując, jak w niedzielę bez opamiętania i przy okazji, badając rękami jej nowe ciało.
Chryste... jak ja jej pragnę...
Po około 40 minutach wchodzi do salonu, już całkiem gotowa do wyjścia...
O ja pierdolę...
Wyglada bosko w czarnych skórzanych i zajebiście przylegających spodniach, do tego ma niebotycznie wysokie botki, a czarna bluzka bez rękawów ze złotym akcentem i czarny żakiet dodają jej szyku.
Dosłownie Ben to mi chyba dziś odpadnie, bo ledwo się uspokoiłem po zobaczeniu jej w samym ręczniku z mokrymi włosami, a teraz znów się pręży, widząc ją w tak drapieżnym, a zarazem eleganckim wydaniu. Lśniące, proste włosy i oczy podkreślone tylko czarną kreską, są idealnym dopełnieniem całości.
- Na pewno dasz sobie radę? - pyta z troską. - Może rzeczywiście zazdzownię...
- Dam. Mały musi się nauczyć, że jestem jego ojcem. - uśmiechnąłem się, mimo bólu w sercu. Ona też musi nauczyć się mi ufać... - Niesamowicie wyglądasz.
- Dziękuję. W razie czego dzwoń. Będę jak najszybciej.
Gdy podeszła do Alusia i schylila się, żeby dać mu buziaka, to prawie wybuchnąłem, na widok jej pośladków w tych spodniach.
Wystarczyłby jeden ruch ręką, by...
- Nie daj popalić tacie, kochanie. - całuje jego czoło, a on to wykorzystał łapiąc ją za włosy. - Auć... no, Alek. - śmieje się. - Puszczaj. - pomagam jej wydostać się z mocnego chwytu naszego syna. - Trzymajcie się. Powinnam wrócić przed Jankiem.
- Dobrze. Pa.
- Pa.
Ewelina
Wsiadłam do auta i zanim ruszyłam do firmy, zaczęłam uzupełniać ptaszkami swoją wyimaginowaną listę rzeczy, które mu przekazałam i zdaje się, że niczego nie pominęłam. Po umalowaniu ust czerwoną szminką, z wielkim westchnięciem, ruszyłam spod bloku.
Dziwnie się czułam, wchodząc do tak znanego mi budynku. Recepcjonistki uśmiechnęły się na mój widok i chwaliły nowy wygląd. Oczywiście prosiły, by pokazać zdjęcie Alusia, więc szybciutko wyciągnęłam telefon z torebki i pokazałam im tapetę. Były zachwycone jego uśmiechem.
Tak samo pani Ania.
Wyściskałyśmy się na powitanie i była zauroczona moim skarbem.
- Na psa urok. No cudowny chłopczyk. - zaśmiałam się. - Pani też pięknie wygląda.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- Pan wiceprezes, za momencik powinien skończyć rozmawiać i... - i jak na zawołanie wyszedł ze swojego biura.
- Ewelino? - jest zaskoczony moim widokiem.
- Dzień dobry, panie Arturze.
- Dzień dobry. - podszedł i ucałował moją dłoń i dostrzegł, że nie mam na niej obrączki, ale jak zwykle nic nie powiedział. - Nie poznałem Cię. Cóż za zmiana. Pięknie wyglądasz. Macieżyństwo Ci służy.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- To ja dziękuję, że znalazłaś czas. Zapraszam Cię do mojego biura.
- To ja zrobię, kawę. - mówi Pani Ania.
- Ja dziękuję, nie mogę. Karmię.
- No tak. - uśmiechnęła się. - To może wodę?
- Poproszę.
Usiadłam na kanapie na przeciwko niego i z sentymentem spojrzałam w miejsce, gdzie niegdyś stało moje biurko.
- Jak maluszek?
- Dziękuję, zdrowo się chowa. To ogromny i ciaglę uśmiechnięty chłopak. - uśmiecham się.
- Nie dziwię się. Ma wspaniałą mamę.
- Panie Arturze... nie ukrywam, że jestem zaskoczona pana prośbą. W końcu stażyści byli pod moją opieką tylko dwa miesiące. Moje zdanie nie powinno mieć znaczenia. To byłoby krzywdzące dla któregoś z nich, bo nie mam pojęcia, jak radzili sobie później.
- Jednak ma, Ewelino. Mam duży problem z nimi. Obaj są równi. Świetnie sobie radzą. Każdy się starał i żadnemu nie powinęła się noga, w jakimkolwiek zadaniu.
- Skoro tak, to może jest możliwość zatrudnienia obu?
- Myślałem o tym i jest pewne rozwiązanie tej sytuacji. - przestał się opierać i pochylił się w mkje stronę.
- Zamieniam się w słuch. - zakładam nogę na nogę.
- Bardziej chodzi mi o Ciebie.
- O mnie? - jestem zaskoczona.
- Tak. Moglibyśmy zatrudnić obu. Jeden byłby asystentem Ksawerego, a drugi... moim.
- Rozumiem... że mam ustąpić ze stanowiska.
- Nie musisz. Jesteś na macieżyńskim, a potem planujesz urlop wychowawczy. Niech któryś z nich, zajmie twoje miejsce do czasu, aż nie wrócisz do pracy. - no tak...
- Czyli, jak wrócę to jeden z nich zostanie zwolniony? - dopytuję.
- Być może do tego czasu, znajdzie się inna posada w naszej firmie, więc nie martw się na zapas. - przytaknęłam. - Dlatego chciałem z Tobą porozmawiać. Nie ukrywam, że jesteś niezastąpiona i nasze negocjacje z klientami przechodzą o wiele sprawniej i sukcesywniej. Zapytam wprost... czy pomimo urlopu macieżyńskiego, chciałabyś mi towarzyszyć na tych najważniejszych spotkaniach służbowych? Zdaję sobie sprawę, że opieka nad dzieckiem jest bardzo absorbująca, ale wystarczy, jak przejrzysz dokumenty i będziesz mi towarzyszyć. Przyznam, że lepiej jakbym przyszedł na służbową kolację, z piękna kobietą, która płynnie mówi w kilku językach, jak z... Igorem. - uśmiechnęłam się lekko. - Oczywiście, za każde takie spotkanie, będziesz mieć płacone premie. Czy byłabyś zainteresowana? - zamyśliłam się.
- Jeśli nie byłby to wyjazdy, delegacje, tylko spotkania tu na miejscu, mogę się na to zgodzić. - uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Bardzo mnie to cieszy. A teraz powiedz mi swoją opinię na temat stażystów. - wzięłam głęboko wdech.
- Myślę, że... Arkadiusz byłby najbardziej odpowiedni na to stanowisko asystenta prezesa. To twardy chłopak, gotowy na wiele poświęceń. Jest typem karierowicza, ale bez przesady. Nie dąży do tego po trupach.
- Tak myślałem. - uśmiechnął się. - To zapraszam Cię do konferencyjnej. Za chwilę odbędzie się zebranie.
Każdy był zaskoczony moim widokiem, ale ciepło mnie przywitali. Arek i Igor nie ukrywali zaskoczenia i szczęścia, że obaj zostaną zatrudnieni na takie samo stanowisko i na takich samych warunkach.
W między czasie, często sprawdzałam wyciszony telefon, ale Adam nie dzwonił i nie pisał.
Chyba wszystko w porządku, prawda?
Igor wydawał się zachwycony swoją nową posadą i nawet się nie zmartwił, że będzie w zastępstwie za mnie. Zaskoczył mnie, mówiąc że rozumie i obiecał nas nie zawieść.
Gdy wyszłam z jego biura razem z nim i Igorem, przy biurku sekretarki, stało kilka ważnych osób, w tym prezes z wielkim bukietem kwiatów.
- Pani Ewelino... - zaczął. - ...w imieniu całej firmy, chcemy pani pogratulować narodzin synka.
- Dziękuję. - uśmiecham się, kiedy wręcza mi ten bukiet.
- A tutaj mamy skromny prezent dla maluszka, od wszystkich pracowników - mówi Pani Ania, podając mi kopertę.
- Naprawdę? - jestem bardzo zaskoczona. - Bardzo dziękuję... ale nie trzeba było. - no wzruszyłam się.
- To jest karta podarunkowa do jednego z centrum handlowych. To pani będzie wiedziała najlepiej, co będzie potrzebne dla Pani synka. - wyściskałam ją.
- Bardzo dziękuję.
Po pożegnaniu się ze wszystkimi, wsiadłam do auta i nie mogąc dodzwonić się do Adama, pognałam do domu martwiąc się, co tam zastanę.
3700 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top