Przyjaciel

Śniło mi się to kilka nocy temu..

~~~~~~~~~~~~~~~

Jestem w wielkiej, magicznej, pięknej, zaczarowanej i kolorowej krainie, gdzie każdy kolor nie był oczojebny. Były to kolory jasne, lecz nie wyblakłe. Były to niesamowite kolory pastelowe, ale żywe i jaskrawe (lecz nie w oczojebnym stylu). Nie ma ich w prawdziwym świecie. Z resztą... nic nie było takie jak naprawdę... Nie było tam prawdziwych rzeczy ani miejsc. Jedyne co było tam z prawdziwych rzeczy, to schody... (ale do tego dotrę później)
Nawet ziemia/podłoże nie miały swojego podłoża... Nie ruszały się, ale latały... Nie było słońca, księżyca, ani chmur... Ale było w miarę jasno i wszystko było wyraźnie widać.

Do rzeczy.. chodziłam se w tej krainie. Niebo było w pięknym i łagodnym odcieniu różu, ziemia była w łagodne "plamy" (jakby ktoś wylał farby różnych kolorów i granice plam złagodził). Ziemia była w pastelowych kolorach; niebieskim, różowym, morskim, pomarańczowym i czasami żółtym. W którymś momencie skakałam przez małe i latające ułamki ziemi, by przejść na drugą stronę, były w kolorze jasnoniebieskomorskim. W tym momencie mój mózg postanowił zrobić skip time i byłam już gdzieś indziej. Szłam se i spotkałam wzrokiem trochę daleko schody. Poszłam w tamtym kierunku,.. oczywiście mój mózg znowu zrobił skip time. Następnie byłam na końcu wędrówki do schodów.. Przybliżyłam się do nich, zaczęłam wchodzić... One były ogromne,..  A wręcz PRZEOGROMNE, szerokie i długie. Miały kolor pomarańczowy, piękny odcień tego koloru, którego w prawdziwym świecie jeszcze nigdy nie widziałam oraz nie miały barierek. Te schody miały najbardziej żywy kolor od całej reszty krainy.
Ich szerokość była tak duża, że jeszcze nigdy takich nie widziałam w życiu. Byłam w porównaniu do tych schodów jak trochę duża mrówka, a byłam normalnego, takiego jak jestem naprawdę wzrostu. W niektórych miejscach się skręcały dość szerokim łukiem. Szłam po szczeblach przez dłuższy czas... Co chwilę było widać wielkie, lewitujące lampy oświetlające schody, których nie można było dosięgnąć, bo były zbyt ogromne i za wysoko.
Znowu nastał mały skip time..
Byłam prawie na "końcu" wędrówki po schodach.. Doszłam na pierwsze półpiętro (nie było ścian, dachu, ni nic, mimo, że to był jakiś wielki "dom" na rozmiary nie ludzkie).
Wtedy zobaczyłam kolorowego, jasnoniebieskomiętowego olbrzyma, który w różnych miejscach delikatnie świecił brokatem  Podniósł mnie delikatnie na swoją dłoń. Był tak wielki, że na jego dłoni wyglądałam jak zwykła, bardzo mała mrówka (taka co można ją zobaczyć wszędzie w Polsce).
Gdy już unosiłam się na oko parędziesiąt metrów nad ziemią na jego dłoni, zaczął mnie przepytywać jak tu trafiłam do jego domu itd. Mówiłam, wytłumaczyłam, że przypadkowo trafiłam do jego domu i uciekałam przed czymś i jeszcze coś (nie pamiętam co, czemu i przed czym ;-;).
Jak sobie wszystko wyjaśniliśmy, potem sobie gadaliśmy i zostaliśmy przyjaciółmi. Zdobyłam przyjaciela olbrzyma..
Następnie po chwili pojawił się z dupy (przenośnia jak co XD) drugi olbrzym. Był też w pastelowych odcieniach i był trochę w niektórych miejscach "brokatowy" jak ten pierwszy, tylko był pomarańczowobrzoskwiniowoczerwony.
Dopytywał się co to za człowiek (ja), skąd się tam wzięłam i jak tam trafiłam itd. Mój przyjaciel mu wyjaśnił wszystko. Zaczęłam potem z oboma oblrzymami gadać..
Okazało się, że to fajnie ziomki.
W końcu... W końcu miałam przyjaciół..

Potem się już tylko obudziłam...
Niezwykły sen...



Sorka, że się aż tak rospisałam ^^"

(Data przesłania rozdziału: 05.07.2021)




Do następnego rozdziału (~‾▿‾)~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top