Żelazna klatka (Rozdział 3)

Siedzieli razem w czymś, co kiedyś było zapewne główną salą zamku, teraz jednak zachowały się z niej jedynie resztki ścian z niekształtnymi dziurami okien oraz kawałek kamiennego podwyższenia. Aremis z uwagą przysłuchiwała się słowom swego towarzysza, nie odwracając nawet na chwilę wzroku od jego twarzy, co zdawało się go trochę peszyć.

– Powiedziałem, że jesteś wolnym duchem. To nie był czczy komplement, lecz jedynie stwierdzenie faktu. W najprostszym ujęciu oznacza to, że bogowie nie mają wpływu na Twój los, bo to nie oni tworzą Twoje przeznaczenie. Sama o nim decydujesz i tylko Ty możesz je zmienić. Przez wszystkie swoje wcielenia zaprzeczasz ich władzy. Za to Cię nienawidzą, lecz są wobec ciebie bezsilni. Jedyne co ci mogą uczynić, to obrócić przeciw tobie swych wyznawców lub stanąć z Tobą do bezpośredniej walki. W obu przypadkach bardzo rzadko udaje im się wygrać, bo wobec potęgi wolnego ducha są niczym dzieci naprzeciw szalonego z bólu rannego odyńca – rzekł i na chwilę zamilkł.

Spojrzał uważnie na Aremis i w jej poważnych oczach dostrzegł błysk przebudzenia, zrozumienia. A więc nie mylił się. Ale nie mógł się przecież mylić. Tylko wolny duch mógł bezkarnie oglądać upiory Pustyni Śmierci.

– To bardzo ciekawe co mówisz, rycerzu – odparła wreszcie księżniczka. – Trudno mi wprost w to uwierzyć, tak to jest niezwykłe. Jednak wypadki ostatnich miesięcy zdają się potwierdzać twoje słowa. Nie wyjaśniłeś mi jednak swojej materialności. – Mężczyzna spuścił na chwilę oczy, zaraz jednak podniósł je i spojrzał prosto w jej twarz.

– To Twoja wola pozwoliła mi się stać tym, czym teraz jestem. Twoja wola życia i pragnienie zemsty wywołały z nicości mnie i moją armię. Gdybyś była zwyczajnym człowiekiem oznaczałoby to niechybną śmierć, znasz przecież naturę upiorów... Sam się więc dziwiłem, że nic nie zmusza mnie, bym pochłonął Twoją duszę... Bo widzisz pani, gdy po zmroku ja lub któryś z mych pobratymców napotykamy śmiertelnika na Pustyni Śmierci, jakaś straszna siła przymusza nas, wbrew naszej woli, by go zniszczyć. Jednak Twój duch okazał się tak potężny, że zawładnął tym czymś.. Co więcej, to na Twoje wyraźne życzenie musiałem stawić się na Twoje rozkazy, choćbym nawet nie chciał. Ale gdy Cię ujrzałem nie trzeba mi już było żadnego przymusu....

– A więc przywołałam cię, nawet o tym nie wiedząc. Iluż jeszcze rzeczy nie wiem o sobie samej! – wykrzyknęła Aremis, zdumiona i zaniepokojona.

– O jednej przynamniej mogę Ci powiedzieć – odparł rycerz, choć z pewnym wahaniem. – Jesteś Pani wampirem – rzekł i streścił jej wnioski do jakich doszedł przyglądając się jej kłom.

Słuchała z uwagą, a jej oczy robiły się coraz większe i okrąglejsze ze zdumienia. Wreszcie skończył i nastała niezręczna cisza. Przerwała ją księżniczka, gdy udało się jej już trochę opanować.

– A więc nie jestem już człowiekiem... Może to i lepiej... Bez domu, bez rodziny, bez niczego na tym dziwnym świecie... I tylko z zemstą w piersi, zemstą która musi się dokonać, jeśli mój duch ma kiedykolwiek zaznać spokoju. Tym lepiej, że nie jestem człowiekiem, będę pić krew moich wrogów i rozkoszować się ich upadkiem – mówiła cicho lecz zapamiętale, jakby do siebie.

Straszne blaski w jej oczach czyniły ją podobną do najokrutniejszych demonów Pustyni Śmierci, nawet w rycerzu budząc dreszcz zgrozy. Po raz pierwszy stała się naprawdę i całkowicie tym czym była – wolnym duchem, istotą piękną i bezlitosną, przed którą ugiąć musiała się każda siła. Choć zamknięta w śmiertelnym ciele, potęgą dorównywała nieśmiertelnym, przewyższała ich jednak siłą odczuwania.

Zimny wiatr powiał nagle, a błękitne do tej pory niebo zasnuło się ołowianymi chmurami, spomiędzy których dobiegł odległy grom. Nagłe samouświadomienie wolnego ducha dawało pokaz swej mrocznej mocy. Aremis wstała, zda się na wpół przytomna. Rozłożyła szeroko ręce pozwalając by wiatr opływał ją i przenikał zarazem, stając się z nim jednością. Siły natury były na jej skinienie, spojrzeniem obejmowała całą ziemię, jej oddech był wichrem, a bicie serca grzmotem. Pierwszy raz w życiu czuła rozkosz nieograniczonej potęgi, od której ciało przenikał dreszcz ekstazy.

Widząc Aremis w tym stanie rycerz mimo woli cofnął się i przykląkł, nie śmiąc podnieść wzroku na to szalejące bóstwo. Wreszcie, gdy chłodny deszcz opłukał rozpaloną twarz, księżniczka powróciła do zwykłej postaci, choć zaszła w niej wyczuwalna zmiana. Biła od niej tajemnicza i przerażająca siła, przyczajona, lecz zawsze gotowa do uderzenia. Oprzytomniawszy dziewczyna podeszła do wciąż klęczącego rycerza. Miękkim głosem kazała mu powstać.

– Niegodzien jestem, Pani. Wybacz, że zanadto się rozzuchwaliłem zachowując się jak równy Yobie, Pani, lecz aż do tej pory nie miałem świadomości wobec kogo się znajduję. To się już nie powtórzy – mówił lekko drżącym głosem, nie podnosząc się z kolan, z oczami wbitymi w ziemię.

Dotknęła jego policzka zmuszając, by na nią spojrzał. W jego szlachetnej twarzy wyczytała szacunek pomieszany ze strachem oraz świadomość własnej niższości. Uśmiechając się łagodnie usiadła obok niego, a on skrępowany oblał się pąsowym rumieńcem.

– Co to ma znaczyć? Wiedziałeś już, że jestem wolnym duchem i wampirem. Teraz ja to również wiem. Ale jest we mnie jeszcze coś, czego nie rozumiem, jakaś ciemniejsza strona mojej natury. Wyczuwam ją teraz wyraźnie, ale nie potrafię zrozumieć. Czy to o to chodzi? – pytała spokojnie, z odcieniem nieuchwytnego smutku w pięknym, dźwięcznym głosie.

– Tak, Pani. – odparł i zamilkł, ponownie spuszczając wzrok.

– Cóż to jest zatem, mów, rozkazuję ci! – Tym razem była stanowcza, a całe ciepło nagle gdzieś znikło.

– Jesteś Pani tą siłą, która włada upiorami Pustyni Śmierci, która im każe zabijać i niszczyć. To Twoja wola, Pani, przenika mnie jak ogień i zmusza nieraz do czynów... – głos mu się załamał, a po policzku spłynęła łza, której nie zdołał pohamować. Aremis otarła ją odruchowo, po czym wstała i z namysłem zapatrzyła się w powoli rozjaśniające się niebo, z którego na nowo zaczynał siąpić drobny, chłodny deszcz.Przymknęła oczy, ciasno obejmując się ramionami. Zgrabnym ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy przypomniała sobie sny, które nawiedzały ją w malignie.

Powoli zrozumienie przenikało czarną falą do umysłu dziewczyny. Nagle wydało jej się, że stoi pośrodku Pustyni Śmierci. Czuła jak piaski tętnią od uderzeń niewidzialnych kopyt, gdzieś na dnie myśli słyszała wspaniałe, bojowe okrzyki. Tysiączne sztandary pochyliły się przed nią, a dowódca armii przyszedł złożyć jej pokłon z odkrytą głową. Poznała go, choć twarz miał bladą, a usta zacięte w wyrazie bezsilnej nienawiści i niemego cierpienia. Drżał lekko, bezskutecznie usiłując zapanować nad słabością.

Naraz, na jej skinienie wszystko znikło, a ona sama przemieniła się w sępa. Uderzyła mocarnymi skrzydłami wznosząc się do lotu. Z wysokości skrzącego się gwiazdami nieba obserwowała armię upiorów czekającą... na co? Na każde jej skinienie, teraz już to wiedziała. Otworzyła oczy i czar prysnął. Na powrót znajdowała się w zrujnowanej sali, a rycerz wciąż klęczał tuż obok. Odwróciła się ku niemu i spojrzała z taką czułością i smutkiem, że aż cały pokraśniał.

– Teraz to już chyba wszystko – rzekła. – Nie mogę cię winić za to, że mnie nienawidzisz. Ale teraz zwracam tobie i twojej armii wolność – mówiła cicho lecz dobitnie, a on słuchał skamieniały ze zdumienia. – Teraz pora mi już odejść. Przysięgłam zemstę memu zbuntowanemu wasalowi i muszę słowa dotrzymać. – Uśmiechnęła się z melancholią poprawiając przewieszony przez plecy miecz. – Dziękuję za wszystko.

– Poczekaj, Pani! – zatrzymał ją głos rycerza, który wreszcie otrząsnął się z zaskoczenia. – Moja armia i ja jesteśmy na Twoje rozkazy. Chętnie pomożemy ci w Twej słusznej zemście, o ile oczywiście nie wzgardzisz naszą skromną pomocą – mówił szybko, jakby bojąc się, że mu przerwie lub odejdzie.

– Nie wzdragasz się mi pomóc, choć byłam sprawczynią tylu twoich nieszczęść? – spytała zdziwiona.

– Nie, Pani, gdyż to zaledwie cząstka Pani natury, jej ciemna strona. Ale jest jeszcze druga, jasna i bez winy.

– W takim razie dobrze, poproszę cię o jedną tylko przysługę.

* * *

Pośród pustej, choć żyznej równiny, ponuro wznosiła się warownia Aldera, zaledwie o pół dnia drogi oddalona od Pustyni Śmierci. Niejednokrotnie oblegane zamczysko zawsze zdołało obronić się przed najeźdźcami. Na ustach Aremis błąkał się okrutny uśmiech, gdy z uwagą przyglądała się siedzibie swego wroga. Już wkrótce.

Skinieniem przywołała swego towarzysza wskazując na fortecę. Pochylił głowę na znak zgody i bezszelestnie zniknął we mgle nadchodzącej powoli znad pustyni. Księżniczka przynagliła konia. Zatrzymała się na odległość strzału z kuszy od bramy i sięgnęła po róg. Jego dziwny ryk rozległ się stokrotnym echem, a każdy kto go usłyszał mimo woli zaczynał wzywać bogów na pomoc.

Alder rozpoznał ten dźwięk. Tak na rogu grała tylko przeklęta Aremis. Choć od dawna powinna była być martwa, to przecież ona widniała przed murami. Czy była zjawą i przyszła go dręczyć, czy też jakimś cudem, udało jej się ocalić od śmierci? Tak czy inaczej głupio zrobiła przychodząc tu sama.

– Poddaj się Alder i uznaj moją władzę, a ocalisz mieszkańców tego nieszczęsnego zamku! – Donośny głos dziewczyny był dobrze słyszalny mimo dużego dystansu.

Dumny mężczyzna zaśmiał się w odpowiedzi na ultimatum rzucane niezwyciężonej twierdzy przez samotną kobietę. Śmiech zamarł mu na ustach, gdy ze zbliżającej się mgły wynurzyła się armia, która zdawała się przychodzić z znikąd i nie mieć końca. Wkrótce cały zamek został szczelnie otoczony kordonem wojska, a tarany i wieże oblężnicze zajęły swoje miejsca, zaskakując nieprzygotowanych obrońców.

Rychło przez liczne wyłomy w murze zaczęli do zamku napływać rogaci rycerze, a każdy kto stanął na ich drodze musiał oddać życie. Na czele mrocznych zastępów uderzała Aremis, z mieczem aż po rękojeść opływającym ludzką krwią. Oczy błyszczały jej szaleństwem, gdy wydawała rozkaz, by wyciąć obrońców w pień.

Nie było siły zdolnej powstrzymać jej furię i nienawiść. Nigdy jeszcze nie zabijała znajdując w tym taką przyjemność, po raz pierwszy w życiu naprawdę łaknęła krwi. Straszne to było natarcie, w którym słychać było jedynie rozpaczliwe wołania o pomoc i jęki konających. Oraz jej śmiech, prawdziwie szatański, który niósł się nad polem masakry, przerażający i złowróżbny.

Garstka żołnierzy na czele z Alderem broniła się już tylko w wieży. Wkrótce i jej drzwi runęły. Rozpoczęła się walka na śmierć i życie, beznadziejna, a przez to jeszcze bardziej desperacka i zacięta. Wreszcie na polu bitwy pozostał tylko Alder, oszczędzony na polecenie Aremis. Miast spodziewanego pojedynku z księżniczką, został pojmany i rzucony przed nią na kolana. Był ostatnią żywą istotą w tym zamku.

– Jak widzisz, dotrzymałam swojej przysięgi – rzekła dziewczyna, z zadowoleniem oblizując wargi, na których błąkała się jeszcze kropelka krwi. – Masz szczęście, że twoja żona już od dawna nie żyje. Jednak nie widziałam tu nigdzie twego syna. Nie było go dziś na zamku, prawda? – raczej stwierdziła niż zapytała, przypatrując się poszarzałej ze strachu twarzy bezbronnego jeńca. Trząsł się cały, jednak na wspomnienie jedynaka jego usta wykrzywiło coś w rodzaju uśmiechu.

– Nigdy go nie dostaniesz, wiedźmo. – Wysyczał, na chwilę odzyskując swoją zwykłą butę.

– Mylisz się, ja zawsze dotrzymuję słowa. Zresztą męczy mnie pragnienie i chętnie ugaszę je jego krwią – rzekła odsłaniając wampirze kły, spychając Aldera w paroksyzm strachu, na który patrzyła z nieukrywaną pogardą.

Miała już odejść, gdy dobiegło ją błaganie nieszczęśnika.

– Oszczędź go, proszę. Cóż on ci zawinił? Wywrzyj swą zemstę na mnie, każ mnie wbić na pal albo zachłostać na śmierć, zrób ze mnie swego niewolnika. Ale jego oszczędź, błagam! – żebrał i krzyczał, a łzy płynęły po jego policzkach.

Spojrzenie wojowniczki pozostało twarde, a wola nieugięta.

- A cóż ci uczynił mój brat, że kazałeś go zabić swoim żołdakom? A moja matka, czyżby ona cię skrzywdziła? A ty nawet nie zabiłeś ich własną ręką. Twojego syna czeka szlachetniejsza śmierć – zginie z ręki swojej królowej. – rzekła i odwróciła się do swych upiornych rycerzy. – Jest wasz, pożywcie się jego duszą, i tak od dawna powinna była do was należeć.

Pełenprzerażenia rozdzierający krzyk towarzyszył księżniczce, gdy zadowolonaopuszczała zrujnowany zamek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top