Żelazna klatka (Rozdział 1)
Łuna płonącego miasta upiornym światłem rozjaśniała ich drogę.
– Szybciej, dla nich już nie ma ratunku – ponagliła matkę i brata, niespokojnie oglądając się za siebie. – Nie zostało nam zbyt wiele czasu, zanim zorientują się, że udało się nam uciec.
Posłuchali jej rozkazu, niespokojnie wbijając ostrogi w boki przestraszonych koni, by zmusić je do szybszego biegu. Od lasu dzieliła ich już tylko rozległa łąka. Potem znajdą schronienie w jego nieprzebytym gąszczu, który dla każdego nieostrożnego śmiałka nieobeznanego z tajemnicami ponurego boru musi okazać się śmiertelną pułapką. Będą bezpieczni, przynajmniej tej nocy.
Nagle w czerwonawym półmroku rozległ się ogłuszający dźwięk bojowych rogów – dostrzeżono ich! Oddział kilkunastu jeźdźców zbliżał się nieuchronnie, kierując się prosto na nich.
– Pędźcie co koń wyskoczy i nie oglądajcie się za siebie! Zatrzymam ich jak długo się da – rzekła nie patrząc w oczy matki.
Powoli wyciągnęła z pochwy swój niechybny miecz i odwróciła się w stronę napastników.
– Już!!! – krzyknęła i uderzyła płazem wierzchowca swej rodzicielki.
Aż nazbyt dobrze wiedziała, że nie ma żadnych szans. Przeciwników było zbyt wielu, a płaska jak stół łąka pozwoli im wykorzystać tę liczebną przewagę. Liczyła tylko na to, iż uda się jej spowolnić pościg na tyle, by jej rodzina zdążyła umknąć. Umiała walczyć i żaden z tych prostych żołnierzy nie dotrzymałby jej pola w równej walce. Tylko że teraz o równej walce nie było nawet co marzyć. Za głowy następcy tronu i jego siostry wyznaczono zbyt wysoką cenę.
Jej ciemne, piwne oczy ze spokojem obserwowały zbliżającą się zagładę. Nie bała się. Nie znała strachu przed śmiercią, która zawsze chadzała przy jej boku. W tylu bitwach brała już udział. A ta miała być ostatnia... Uśmiechnęła się do swoich myśli. Będą musieli się trochę pomęczyć, żeby zanieść jej głowę temu zbuntowanemu wasalowi. Ostrze jej obnażonego miecza zalśniło krwawo w łunie płonącego już zamku. A więc i ten ostatni bastion został zdobyty. To znaczy, że ojciec nie żyje.
– Nieuniknione przeznaczenie. – Zabrzmiał bojowy okrzyk jej rodu, wznosząc się ponad tętent ciężkich rumaków i chrzęst zbroic jej wrogów.
Uderzyli bez słowa, jak bandyci, nie jak rycerze. Mieli rozkaz ją pojmać! Zrozumiała to szybko, lecz postanowiła, że spróbuje zmusić ich do zmiany planów. Jeśli tylko będzie to w jej mocy, nie pozwoli, by wzięli ją żywcem.
– Królewska córa drogo sprzedaje swe życie – przemknęło jej przez myśl i wspaniała klinga zatoczyła koło, raniąc kilku z tłoczących się przed nią napastników.
Cudowne szaleństwo bitwy! Nie czuła ciosów, nie wiedziała z ilu ran na jej ciele wypływają wartkie strumyki ciepłej, pulsującej jeszcze krwi. Nie dbała o to. Jej miecz siał śmierć i zniszczenie, zapamiętanie dodawało sił i odwagi. Grzywa jej konia lepiła się od krwi. Czyjej? Jakież to miało teraz znaczenie... Dzielny rumak tańczył zręcznie pośród napastników, by mogła pewniej i celniej uderzać w ciasno otaczających ją żołnierzy. Niejeden już padł od jej ciosu i czuła jak szalony śmiech rozpiera jej płuca. Tacy silni, tak ich wielu, a nie mogą podołać jednej kobiecie!
– Psy, śmiecie się obracać przeciw swej pani! – krzyknęła i roześmiała się strasznie, tak że na chwilę cofnęli się jakby zobaczyli rozwścieczonego demona. – Nie godniście śmierci od miecza, ale szubienicy!
Nie dbała o swój los – i tak był przecież przesądzony. Wreszcie jej ciało ugnie się wbrew jej woli, odpłynie z niego cala życiodajna krew. Ale drogo zapłacą za jej śmierć. Jeszcze na wielu zwłokach odciśnie się ślad podkowy jej wiernego rumaka.
Lecz co to?! Sieć!!!!
* * *
– Pani, jesteś teraz w mojej mocy – odezwał się szpakowaty mężczyzna zasiadający na kapiącym od złota i drogich kamieni tronie. W czasach swej nie tak odległej młodości mógł uchodzić za przystojnego, lecz lata niecnych postępków wykrzywiły jego twarz w nienawistny grymas pychy i obłudy, a zamiłowanie do uciech stołu uczyniło ociężałymi jego członki.
– Hardo przemawiasz, jak na zbuntowanego wasala. – Odparła królewna czystym i niezmąconym głosem, dumnie podnosząc głowę i patrząc swemu prześladowcy prosto w oczy. Ręce miała związane na plecach, a poprzez poszarpane szaty widać było pospiesznie i niedbale opatrzone rany.
– Memu rodowi winien jesteś posłuszeństwo i wdzięczność. A jednak, psie, ośmielasz się podnieść rękę na nas i naszych poddanych. – Dumna dziewczyna nie zwróciła nawet uwagi na strażników, którzy próbowali ją uciszyć dotkliwiej wykręcając jej ręce.
– Lecz jak jesteś słaby, gdy nasze zamki możesz wziąć tylko zdradą, a naszych poddanych musisz wycinać w pień, bo nie chcą ci być posłuszni. Powiedz, nie boisz się, że właśni twoi żołnierze zaczną tobą gardzić? – drwiła, spokojna i opanowana, a w całej jej postawie tyle było godności i władczości, że pomimo pęt i łachmanów, każdy rozpoznać w niej musiał księżniczkę krwi.
– Milcz! Jak śmiesz tak mówić, gdy twoje nędzne życie jest w moich rękach! – wykrzyknął zasiadający na tronie mężczyzna, jednocześnie tocząc po sali wściekłym spojrzeniem, jakby u swoich ludzi szukał potwierdzenia słuszności swego gniewu.
– Moje życie tak, lecz mój honor zależy tylko ode mnie. A ja go nie zhańbię, tak jak ty to uczyniłeś ze swoim – odparła spokojnie i ostentacyjnie splunęła w geście najwyższej pogardy.
– Suko, gorzko pożałujesz tej głupiej dumy! Wprowadzić ich! – wykrzyknął, schrypniętym z wściekłości głosem, a twarz jego oblała purpura.
Na ten rozkaz na salę wwleczono niemłodą już, choć piękną jeszcze kobietę oraz czternastoletniego może chłopaka. Oboje byli okrutnie związani i nosili na ciele ślady przemocy. Wzrok królewny na chwilę złagodniał, gdy napotkała spojrzenie matki i brata, zaraz jednak jej piękna twarz stężała na powrót w wyrazie niezłomnej determinacji.
– Co powiesz teraz? Oni też są w moich rękach! – Przemówił tryumfująco, ciesząc się z góry zwycięstwem, które musiał teraz odnieść nad swoją ofiarą. Nie dostrzegł trwającego mgnienie oka porozumienia między matką i córką, które dało im obu siłę wynikającą z pewności czekającego je losu.
– Powiem, że jesteś psem po tysiąckroć, bo uderzyłeś na bezbronnych. Powiem też, że żałuję, iż przed chwilą splunęłam, bo nie godzien jesteś abym marnowała na ciebie swoją ślinę. Powiem też, że...
– Dość! – przerwał jej niemal krzykiem. – Dość, mówię! Zapominasz, że jesteś w mojej mocy!
– Ależ wręcz przeciwnie. Wiernemu wasalowi nigdy bym się nie ośmieliła ubliżyć. Wobec parszywego bandyty nie mam skrupułów – odparła, a jej usta wykrzywił drwiący i pogardliwy uśmiech. Straże, oburzone jej butą, bez rozkazu rzuciły ją na kolana, lecz ona zdawała się nie zwracać na to uwagi. Była wojowniczką, przywykłą walczyć aż do ostatniej kropli krwi. Nie znała strachu, nie wahała się nigdy.
– Jesteś szalona, ale znam sposób, żeby cię złamać! – rzekł, a jego głos stał się zimny i przepojony groźbą.
Na jego skinienie od miecza kapitana przybocznej straży zginęła najpierw matka królewny, a następnie jej młodszy brat, oboje bez słowa skargi i z dumnie podniesionymi głowami. Dziewczyna obserwowała mord na pozór spokojnie, lecz w jej oczach zabłysła nienawiść granicząca z szaleństwem.
Pozostała jednak nieporuszona, a jej słowa zabrzmiały czysto i złowieszczo, gdy odezwała się w chwilę później. A taka brzmiała w nich siła i duma, że choć klęczała wbrew swej woli ze związanymi rękami i klingami straży dotykającymi jej obnażonej szyi, nikt nie odważył się jej przerwać.
– Alderze, książę północnych ziem, nieposłuszny wasalu swego króla, morderco i bandyto! Ja, królewna Aremis, przysięgam, że zginiesz haniebną śmiercią z mojej ręki. Twoje księstwo obróci się w perzynę, a twoje zamki legną w gruzach. Będziesz przeklinał dzień, w którym podniosłeś rękę na mój ród, a z twego syna zrobię niewolnika, który spełniał będzie wszystkie moje zachcianki – rzekła, a po jej słowach w wielkiej, pełnej dworzan i rycerzy sali zaległa cisza tak wielka, iż usłyszeć było można spokojny, równy oddech królewny oraz urywane sapanie jej zbuntowanego wasala. Wreszcie przerwał ją wysilony głos Aldera.
– Chcesz mnie sprowokować i kupić sobie szybką śmierć. Ale nic z tego! Skonasz w żelaznej klatce na Pustyni Śmierci. – Po sali przebiegł szmer.
Na taką karę skazywano tylko najbardziej zatwardziałych przestępców oraz tych, którym udowodniono zdradę stanu. Niejednemu zrobiło się szkoda pięknej i dzielnej dziewczyny, która przed śmiercią przejść miała prawdziwe piekło. Na niej jednak zdawało się to nie robić żadnego wrażenia.
– Śmierć jest łaskawa dla swych córek – odparła zimno Aremis, bez strachu patrząc w oczy swego wroga. – Lecz ty jesteś głupszy niż przypuszczałam. Zginiesz więc psie z mojej ręki, a twoje ziemie będą na powrót moimi – rzekła cicho i roześmiała się tak, iż ci, którzy ją słyszeli, pomyśleli, że oszalała.
Na rozkaz Aldera odprowadzono ją do celi. Strażnicy nie mogli się powstrzymać, by nie wykorzystać okoliczności, że w ich ręce wpadła tak piękna kobieta. Ona jednak zdawała się nie czuć nic i nie zważała zupełnie na to co z nią robią. Jej zapatrzone w nieskończoność oczy i zupełny brak jakiegokolwiek oporu przeraziły żołdaków, bo mieli wrażenie, że próbują spółkować z trupem. Dopiero gdy pozostawili ją samą uśmiechnęła się drwiąco.
– Głupcy, księżna krwi nie tak łatwo poddaje się ścigającym ją psom. Pożałujecie jeszcze gorzko, że wasz pan ośmielił się wystąpić przeciw swojemu suwerenowi – szepnęła do siebie i zapadła w spokojny, krzepiący sen.
* * *
– Wstawaj! Już czas! – Zbudziły ją ostre okrzyki strażników i bardziej od nich bolesne kopniaki.
Podniosła się z godnością i spojrzała na nich z tak niezmierzoną pogardą, że odruchowo cofnęli się puszczając ją przodem, jak uczyniliby to przed swoim panem. Nie związali jej. Nie mieli co do tego dokładnych rozkazów, a ona zdawała się być gotowa na śmierć, choćby była nie wiem jak straszna.
Kiedy wczesnym rankiem wyszła z lochów, niewielki oddział wysłany by ją doprowadzić, przypominał bardziej honorową eskortę niż więzienne straże. Do jej dyspozycji oddano piękną, białą klacz, choć po obu jej stronach ustawili się jeźdźcy trzymający wodze ostatniego wierzchowca księżniczki krwi. Wielu przybyło by popatrzeć jak królewna idzie na śmierć, nie brakło ni szlachetnie urodzonych w ociekających zdobieniami otwartych powozach, jak tych pośledniejszego stanu, powodowanych zazdrością, ciekawością, czasami także litością.
Aremis objęła tę ciżbę chłodnym spojrzeniem i odpowiedziała jej pełnym sarkazmu uśmiechem, który niejednego zmusił do spuszczenia wzroku. Zręcznie wskoczyła na przeznaczonego dla niej konia i podążyła ze swoim śmiertelnym orszakiem. Alder nawet na chwilę nie pojawił się na tej ponurej ceremonii.
Jechali długo, prawie pół dnia. Początkowo droga wiodła przez żyzne pola, potem, gdy przekroczyli niewielkie górskie pasemko, ustąpiły one miejsca pyłowi pustyni, której zła sława sprawiła, iż poczęto ją nazywać Pustynią Śmierci. Z szarożółtych piasków niczym widma wyłaniały się czarne, ostro zakończone skały i szkielety uschniętych drzew, przywodzące raczej na myśl posępne szubienice niźli żywe niegdyś rośliny. Ponad wypalonym przez niemiłosierne słońce krajobrazem unosiły się wrony i kruki, wiecznie liczące na jakąś padlinę. Ich krzyk przecinał ciężką ciszę, uderzając prosto w serce każdego kto miał nieszczęście go usłyszeć. Każdego, zdawać by się mogło, prócz niezłomnej Aremis, na której ustach błąkał się nieodłączny, spokojny uśmiech.
W roztargnieniu, z mieszaniną podziwu i szacunku wodziła wzrokiem po otaczającej ją krainie niczym z koszmarnego snu. Próżno by szukać na twarzy królewny tego ślepego strachu, jaki zazwyczaj okazywali przyprowadzeni tu skazańcy. Nawet gdy wepchnięto ją do niewielkiej, stalowej klatki, w której nie mogła ani stanąć, ani się położyć i podciągnięto ją wysoko na gałąź uschniętego drzewa, dumna dziewczyna nie okazała słabości. Spojrzała za to z nieudawanym współczuciem na niewielki oddziałek, który ją tu przyprowadził i odezwała się po raz pierwszy tego dnia, a jej słowa sprawiły, że zahartowani w boju żołnierze zadrżeli mimo woli.
– Wracajcie już do domu, by mrok nie spotkał was na Pustyni Śmierci. Szkoda byłoby dzielnych żołnierzy. Ale powiedzcie ode mnie swemu panu, że jeszcze się spotkamy i dotrzymam swego słowa. – Rzekłszy to zamilkła, niepomna już na otaczający ją świat.
Siedziała, oparta o pręty swego więzienia, ciasno obejmując kolana rękami. Zdawało się, że nie zważa już na nic. Przez chwilę żołnierze patrzyli po sobie zdumieni jej spokojem i pewnością siebie, wreszcie jednak odjechali obawiając się zmroku.
Aremis nie bała się duchów. Jej wola była od nich silniejsza, nie mogły więc jej skrzywdzić. Czekała ją śmierć. Czy aby na pewno? Przeczucie podpowiadało jej, że nie skona w żelaznej klatce, choć ratunek wydawał się niepodobieństwem. Bo któż by się odważył... Musi więc spróbować sama.
Jej wprawne palce przebiegły po dużym, topornym zamku. Gdyby tylko zdołała go otworzyć... Po kilku daremnych próbach poraniła palce do krwi nie zyskując nic w zamian. Noc przyszła niespodziewanie, nie zapowiadana kojącym zmierzchem. Przyniosła ze sobą chłód, jeszcze bardziej dokuczliwy po upale dnia. Wyczerpana ostatnimi wydarzeniami księżniczka zapadła w mocny, pozbawiony marzeń sen. Zbudził ją dotkliwy ból, lecz przemarznięta do szpiku kości nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu, a jedynie, jak w letargu, powoli otworzyła oczy.
Jakby obserwowała kogoś innego, uzmysłowiła sobie, iż to węszący żer kruk przesuwa chłodnym dziobem po jej okrwawionych palcach. W świetle gwiazd czarne pióra posępnego ptaka lśniły matowo, niby zbroja przeklętego rycerza. Przyglądała mu się przez długą chwilę, zafascynowana refleksami, jakie światło księżyca rzucało na starannie wygładzone pióra, aż powoli wróciła jej cała świadomość.
Jakżegorzko się zawiódł drapieżca, gdy sam stał się ofiarą! Zręczne, silne ręcekrólewny żelaznym chwytem zwarły się na szyi zaskoczonego zwierzęcia. Skręciłamu kark, nim z gardła przerażonego stworzenia zdążył wyrwać się najlżejszychoćby krzyk. Wkrótce białe jak u wilka zęby księżniczki wbiły się w ciepłe,drgające jeszcze ciało. Pierwszy posiłek od dwóch dni! A więc nie pisane jejjeszcze umierać! Znalazła sposób, być może ohydny, ale niezawodny, by przetrwaćwbrew wszystkiemu. Resztki tego kruka przyciągną jego braci ku zagładzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top