Gra wampirzycy (Rozdział 4)

Zamek Księżnej Gór skrywał niejedną mroczną tajemnicę i nawet mnie nie było dane poznać ich wszystkich. Nie byłem w nim też jedynym więźniem. Moja pani lubiła poczucie władzy, a litość była jej całkowicie obca. Czasami bałem się śledzić ją wzrokiem, by nie zobaczyć czegoś, czego nie byłbym w stanie ani znieść ani zapomnieć. Nie wątpiłem, że była zdolna do wszystkiego.

Tego jednak dnia postanowiłem zobaczyć, czym zajmuje się wampirzyca, w chwilach gdy nie flirtuje z Łowcą. Drzwi celi skrzypnęły przeciągle i mym oczom ukazało się niezbyt przestronne wnętrze. W słabym świetle popołudnia wpadającym przez jedyne okratowane okienko zobaczyłem przykutego do ściany przystojnego młodzieńca. Coś w jego postaci niejasno przypominało mi moją panią, lecz nie potrafiłem sprecyzować tego wrażenia. Twarz chłopaka zrobiła się blada jak chusta, kiedy ujrzał wkraczającą do jego więzienia wampirzycę.

– Witaj braciszku, stęskniłeś się pewnie za mną – powitała go z ironicznym uśmieszkiem, najwyraźniej delektując się strachem jaki w nim wzbudzała.

– Musisz mi wybaczyć te rzadkie odwiedziny, ale byłam ostatnio strasznie zajęta.

Dla mnie przynajmniej nigdy nie była zbyt zajęta, byłem przecież najlepszym źródłem informacji, jakie mogła sobie wymarzyć.

– Ale mam coś na pocieszenie. Twoje zniknięcie tak zdenerwowało mieszkańców twojego ślicznego miasta, że wreszcie sprowadzili Łowcę. Powinieneś chyba być dumny. Jesteś, czy może raczej powinnam powiedzieć, byłeś ich panem, a oni tak się przejęli tym, że cię porwałam, że nie szkoda im było mnóstwa pieniędzy, by sprowadzić najlepszego specjalistę od polowań na wampiry.

Drwiła z niego okrutnie, tak jak i ze mnie, gdy wpadłem w jej sidła i srebrne łańcuchy przykuły mnie do przeklętego zwierciadła. Sam przecież przyszedłem do jej zamku. Wiedziony jej prośbą o pomoc byłem zbyt zaślepiony miłością, by dostrzec podstęp.

– Mam nadzieję, że okaże się wart swojej ceny – odparł młodzieniec, dumnie unosząc głowę.

– No wiesz braciszku! Przez wzgląd na to, że mieliśmy jednego ojca podarowałam ci największy dar jaki był w mej mocy, nieśmiertelność o której marzy każdy człowiek. A ty mi tak źle życzysz.

Jak zwykle, cyniczna i bezlitosna. Nikomu, nawet sobie nie wybaczała słabości. Lubiłem myśleć, że ja byłem jedną z takich jej słabości, że się we mnie zakochała i dlatego uczyniła ze mną to, co uczyniła. Oczywiście był to pomysł zupełnie niedorzeczny, bo nawet idiota zrozumiałby, że kwestią ambicji było dla niej zniewolenie syna potężnego króla elfów. Tym niemniej marzenie to było takie pocieszające.

– Jakże ładnie ujęłaś to, że nie mogąc się zemścić na moim ojcu, niechaj spoczywa w spokoju, ze mnie uczyniłaś swoją niewyczerpaną spiżarnię. – Głos mu zadrżał i nie byłem pewien, czy z gniewu czy z rozpaczy. Najpewniej z obydwu tych powodów jednocześnie.

– Skoro tak chcesz to ująć. Zresztą właśnie dlatego przyszłam – rzekła chłodno, a na twarzy bezbronnego młodzieńca odmalowały się groza i obrzydzenie.

– Nie bój się, nie będzie bolało – szepnęła mu jeszcze wprost do ucha, powoli zbliżając usta, do jego obnażonej szyi.

Nieszczęsny szarpnął się na łańcuchach, gdy wampirzyca jedną ręką przytrzymując mu głowę, wbiła kły w jego ciało. Piła przez długą chwilę, rozkoszując się smakiem świeżej krwi, aż wreszcie odsunęła się od swej osłabionej ofiary.

Oblizała wargi i spojrzała uważnie w jego oczy. Zdawał się o wiele bledszy i wiedziała, że powodem nie był tylko upływ krwi. Upokarzanie go sprawiało jej przyjemność. Zupełnie jak wtedy, gdy lustro za sprawą jej mocy zaczęło pętać mego ducha i wysysać ze mnie moc, a potem zmuszać mnie, bym jej służył wbrew swej woli. Różnica polegała tylko na stopniu fizyczności kontaktu i przymusu. Wyszła, starannie ryglując za sobą drzwi.

* * *

Księżna opuściła zamek na krótko przed południem, a na jej ustach błąkał się figlarny uśmiech, zdradzający iż planowała coś niecnego. Nie musiałem jej śledzić, by domyśleć się dokąd zmierzała. Zamiast tego skierowałem wzrok na Łowcę. Najwyraźniej przygotowywał się do wspięcia się aż do jej zamku, bo z niewesołą miną kupił w mieście ogromny zwój liny, kilka haków oraz odpowiednią ilość prowiantu. Bez czytania w jego myślach rozumiałem, iż nie uśmiecha mu się całodniowa wspinaczka, na zakończenie której czeka go walka na śmierć i życie z prawie nieznanym przeciwnikiem.

No cóż, nie miał takiej motywacji jak ja, gdy wybierałem się do tegoż zamku ratować ukochaną. Właśnie doszedł jednak do wniosku, że dobre przygotowanie i wieloletnie doświadczenie powinny zapewnić mu zwycięstwo i na jego twarz wypłynął nieśmiały jeszcze uśmiech, gdy drogę zastąpiła mu znajoma postać.

– Widzę, że chce pan jednak iść do jej zamku – powiedziała smutno, wymownie spoglądając na potężny zwój sznura, który Łowca niósł przewieszony przez ramię. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć z rezygnacją ciągnęła dalej. – Nie mogę i nie będę pana przed tym powstrzymywać. Ale myślę, że mogę panu pomóc. – Tym razem zdziwienie było udziałem nas obu, choć każdy z nas miał inne ku niemu powody. – Teraz nie mam czasu, ale spotkajmy się proszę o zmierzchu na tamtej łące. Mam panu wiele do powiedzenia. – Dokończyła z naciskiem, głęboko spoglądając mu w oczy.

– Przyjdę na pewno – odparł zaskoczony i nim zdążył o cokolwiek zapytać przemyślna zwodnica oddalała się już szybko.

Najwyraźniej zastawiała na niego pułapkę, lecz jeszcze nie potrafiłem odgadnąć do czego zmierzała. Jednego mogłem być pewien – nie oszczędzi dumnemu Łowcy żadnego upokorzenia.

Przeklęta, z taką łatwością grała na uczuciach, choć sama ich przecież nie znała. Wierzę, że ona nie tylko nie zna miłości, ale niezdolna jest także do nienawiści. To dlatego może być nieomylna i niepokonana, bo nie zaślepiają jej zwykłe ludzkie słabości.

Jak wtedy, gdy zmęczony po przebrnięciu przez wszystkie niebezpieczeństwa jakie broniły mi dojścia do zamku, odnalazłem ją wreszcie, uśmiechniętą ironicznie na moje powitanie. W pierwszej chwili po prostu cieszyłem się, że jesteśmy już razem, że nic jej nie jest. Nie wyczułem niebezpieczeństwa, kiedy z pozoru kochająca, objęła mnie i zaprowadziła do jednej z pięknych komnat i szybko przyniosła jadło oraz czerwone jak krew, słodkie jak miód wino.

Wtedy jeszcze nie zauważyłem wspaniałego, srebrnego zwierciadła, chociaż stało naprzeciw mnie. Tak byłem zaślepiony szczęściem i miłością. A ona słuchała ze słodkim uśmiechem jak bardzo ją kocham!

A potem, niemal nie zmieniając wyrazu twarzy, patrząc mi prosto w oczy wypowiedziała zaklęcie, które przykuło mnie do tego lustra. Czułem jak obezwładniają mnie magiczne pęta. Chciałem krzyczeć i nie mogłem wyrzec ani słowa.

Dopiero wtedy dowiedziałem się, iż ta piękna, delikatna kobieta, którą obdarzyłem takim uczuciem to Księżna Gór. Ta sama, której mój ojciec nie chciał się podporządkować i z której ręki zginął. Pamiętam jeszcze jej okrutny, szyderczy śmiech kiedy uświadomiłem sobie to wszystko. Myślałem, że umieram. Oszczędziła mnie, czyniąc swym niewolnikiem. Niepotrzebnie. I tak służyłbym jej, gdyby tylko poprosiła...

* * *

Łowcy ten dzień dłużył się strasznie. Dręczyła go ciekawość, tęsknota i niepewność. Jakże niecierpliwym krokiem podążał na to spotkanie! Ona już na niego czekała, w błękitnej jak niebo sukni zdając się być przybyszem z raju. Księżna ucieszyła się na jego widok, zaraz jednak na piękną twarz powrócił smutek.

– Chciałaś mnie pani widzieć – rzekł cicho Łowca, niepewny co właściwie sądzić o tym spotkaniu.

– Wyprawa, na którą się pan wybiera, jest bardzo niebezpieczna, ale mogę uczynić ją mniej groźną – zaczęła prawdziwie teatralnym szeptem dbając o podtrzymanie nastroju. – Wie pan, że zamek stoi na niedostępnej górze, prowadzi jednak doń wykuta w skale ścieżka, o której wie niewielu śmiertelników.

O tak, nawet nieśmiertelni o niej nie wiedzą, tak skrzętnie ją ukrywasz pod zasłoną magii. Ale odnalazłem ją, by ratować tę, przed którą sam potrzebowałem ratunku.

– Wejście na nią znajduje się za wysoką skałą przy wodospadzie. Trzeba się na nią wspiąć i obejść dookoła, by trafić na wąskie schodki prowadzące aż do zamku. Droga jednak wiedzie przez trzy zaklęte ogrody, które tylko wampirzycy nie czynią krzywdy – mówiła z przekonaniem, tym razem dla odmiany nie opowiadając kłamstw.

Dokładnie wyjaśniała mu, jak ominąć czyhające nań niebezpieczeństwa, nie zapominając nawet o najdrobniejszym szczególe. Pochlebiało mi, iż w moim przypadku była pewna, że poradzę sobie z pułapkami. Ale przecież ja jestem synem króla elfów i taka prosta magia nie powinna być dla mnie niebezpieczna. Dla nie spodziewającego się jej człowieka musiałaby okazać się zabójcza. Najwyraźniej Księżna chciała widzieć Łowcę w swoim zamku i nie zamierzała ryzykować, że jej ofiara utknie gdzieś po drodze.

– Pani, skąd wiesz to wszystko?! – Wykrzyknął zdumiony, kiedy skończyła.

– Ten zamek jest o wiele starszy niż Księżna Gór – zaczęła powoli wyjaśnienia, umiejętnie przeplatając prawdę ze swoimi wymysłami. – Dawno temu, za czasów babki mojej babki, żyła w tym zamczysku czarownica. Moja praprababka była wiejską znachorką i udało jej się pozyskać zaufanie wiedźmy, która nie była w gruncie rzeczy zła. Czasami więc odwiedzała ją w jej zamku, a tajemnicę dojścia do niego przekazała swojej córce. I tak wiedza ta przechodziła z pokolenia na pokolenie, choć na zamku władały coraz gorsze następczynie tamtej czarownicy.

– Jesteś pani prawdziwym darem losu! – wykrzyknął Łowca, uradowany niespodziewanym ułatwieniem swego zadania.

– Ja tylko staram się pomóc w pana szlachetnej misji. Ale zaklinam pana, niech pan na siebie uważa. A nade wszystko, musi pan pamiętać, by opuścić zamek przed zmrokiem, inaczej będzie pan zgubiony – dodała z ogniem w głosie, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego to powiedziała.

Po pierwsze nigdy nie było powodu, by zamek był bardziej niebezpieczny w nocy niż w dzień, a po drugie, nie rozumiałem, jakim cudem Łowca miałby opuścić go o własnych siłach po spotkaniu z moją panią, bez względu na to o jakiej porze dnia by ono nastąpiło.

­– Dziękuję pani z całego serca. Bez pani rad nie dotarłbym jak widzę nawet do drugiego ogrodu, nie mówiąc już o zamku. Sam nie wiem jak się pani odwdzięczę! – odparł z zapałem przystojny mężczyzna.

– Niech pan tylko wróci cały i zdrowy, a będę szczęśliwa. – Uśmiechnęła się miękko, a ja zazdrościłem mu tej chwili, choć wiedziałem, że Księżna coraz głębiej wciąga go w misterną pułapkę. – Ale teraz już muszę spieszyć do domu, bo ojciec na mnie czeka i z pewnością już się niecierpliwi. Do widzenia! – rzekła i nim zdążył ją zatrzymać znikła w ciemnościach lasu.

I znównie spytał jej o imię!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top