Gra wampirzycy (Rozdział 2)
Od kiedy stałem się więźniem zwierciadła, mój dar jasnowidzenia uległ przemianie, by jak najlepiej służyć mej okrutnej pani. Czerpiąc z mojej mocy oglądała wydarzenia, które miały miejsce z dala od jej siedziby, nigdy jednak nie próbowała patrzeć w przyszłość. Wynikało to zapewne z jej przeświadczenia, iż sama kształtuje swój los, więc póki czegoś nie uczyni nie ma to żadnego znaczenia.
Tak czy inaczej, w chwilach gdy nie potrzebowała moich usług, o ile miałem dość siły, mogłem obserwować co tylko chciałem. Czy pozostawiła mi tę namiastkę wolności z litości, czy też może by niewola stała się bardziej dotkliwa, skoro podsycały ją obrazy innego życia? Jednego mogę być pewien – nie uczyniła tego przez zwykłe zapomnienie – Księżna Gór nie popełniała błędów.
Jakiekolwiek były kierujące wampirzycą motywy, korzystałem z tej umiejętności tak często jak tylko mogłem, przeważnie obserwując, jak wprowadza w życie swoje plany. Raczej nie opowiadała mi o nich, ale przecież tak wiele mogłem wyczytać z jej oczu, domyśleć się z tego, co kazała mi ukazywać w zwierciadle. I tym razem podążyłem więc za nią magicznym wzrokiem.
Łowca wychodził właśnie z gospody. Nie był nawet lekko podchmielony, co podniosło moje mniemanie o nim jako o profesjonaliście. Spoza zakrętu wąskiej, prowadzącej na przedmieścia uliczki wyłoniła się młoda kobieta, której uroda miała w sobie coś nieludzkiego, choć zarazem niezwykle pociągającego. Szła roztargniona, nie zważając na błoto pod nogami i szybko zapadający zmierzch.
Zapatrzona w ściemniające się niebo w odcieniu głębokiego szafiru, nie zauważyła Łowcy, i wpadła wprost w jego objęcia. Natychmiast szczupłą twarzyczkę oblał purpurowy rumieniec. Odsunęła się zmieszana, przez chwilę przypatrując się mężczyźnie, którego – tak nierozważnie – potrąciła.
Po raz pierwszy widziała go na żywo, a nie na za pośrednictwem lustra. Rozpoznała długie, kasztanowe włosy związane w luźny węzeł nisko z tyłu głowy i szlachetną twarz z mocną szczęką i wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Tylko blask skrytych pod bujnymi brwiami piwnych oczu zaskoczył ją nieco. Zdawały się przeglądać człowieka na wylot, jednocześnie nie wyrażając niczego. Przez chwilę milczała speszona, może nawet naprawdę, po czym jej dźwięczny głos odezwał się w tysiącznych przeprosinach i tłumaczeniach. Srebrzystoszara suknia ze śnieżnobiałymi koronkami drżała lekko, zdradzając emocje swojej właścicielki.
– Nie powinna pani tu chodzić sama o tej porze. To nie jest miejsce dla rozmarzonej panienki – przerwał jej łowca, lecz jego miękki ton niemal komicznie kontrastował z wypowiadanym przezeń napomnieniem. – Co pani tu właściwie robi? – nie potrafił powstrzymać ciekawości. A więc urok osobisty mej pani okazał się jak zawsze niezawodny.
– Mogłabym zapytać pana o to samo – odparła rezolutniej już, śmiało patrząc w oczy Łowcy. – Nie jest pan z tego miasta.
– Ma pani rację, nie jestem stąd. Ale pani też tutaj dotychczas nie widziałem – odrzekł, nie zbity z tropu jej nagłą zmianą tonu.
– Och, mój ojciec był chory i nie odstępowałam go przez wiele dni. Teraz ma się jeż lepiej, biedaczysko. Wyszłam więc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. I nawet nie zauważyłam, że zrobiło się już tak późno – bardziej opowiadała niż się tłumaczyła, czyniąc to jednak z niezaprzeczalnym wdziękiem, który tak dobrze znałem. To on przecież wciągnął mnie w jedną z jej pułapek.
– Jest pani bardzo nieostrożna. Proszę mi pozwolić, bym odprowadził panią do domu. Tak będzie najbezpieczniej – łowca nie miał zamiaru stracić okazji zawarcia tak interesującej znajomości.
– Jak to miło z pana strony. Ale obawiam się, że tym razem będzie mi pan mógł towarzyszyć jedynie do powozu. – Pewnie, raczej nie pozwolisz mu się odprowadzić do tego zamku, uśmiechnąłem się do siebie w myślach.
– Mieszkam dość daleko za miastem. Jednak będę zaszczycona, jeśli zechce mi pan towarzyszyć.
– Jestem do pani usług – odparł dwornie Łowca, podając jej ramię.
Szli tak obok siebie niezbyt długo, lecz niemal czułem ciepło pulsujące w przystojnym mężczyźnie, które dla Księżnej musiało być niezwykle kuszące. Ona jednak zdawała się nie zwracać na to uwagi, zajęta bezgłośnym wypowiadaniem zaklęcia, które miało powołać do życia nieistniejący jeszcze powóz. Jej głos, lżejszy niż oddech gołębia, pofrunął niosąc swą czarodziejską moc, a na usta mej pięknej pani wypłynął ledwie zauważalny uśmiech zadowolenia.
Wkrótce stanęli oboje przed niewielkim, skromnym powozikiem z rodzaju tych, jakie najbardziej lubią średnio zamożni ziemianie, lub też kupcy, którzy zdecydowali się przenieść na wieś. Siwowłosy, lekko zgarbiony woźnica, z czułością uspokajał dwa zgrabne, białe koniki, najwyraźniej zniecierpliwione już nazbyt długim oczekiwaniem. No cóż, Księżna nie zapominała nawet o najdrobniejszych szczegółach.Widząc swoją panią mężczyzna skłonił się grzecznie, a na jego twarzy odmalowała się ulga.
– Nic się panience nie stało! Już zacząłem się obawiać, że coś się panience przytrafiło.
Niepotrzebnie się troskałeś, mój dobry Macieju. Ten miły pan zaopiekował się mną i bezpiecznie przyprowadził tutaj – odrzekła z uśmiechem, jednocześnie wskazując na Łowcę.
Woźnica zbliżył się by pomóc jej wsiąść do powozu, lecz Łowca wyprzedził go i podał rękę swej nowej znajomej. Podziękowała mu uśmiechem, podczas gdy Maciej z pochmurnym wyrazem twarzy wdrapał się na kozioł.
– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Chyba nie wyjeżdża pan prędko? – spytała miękko wampirzyca, wychylając się z powozu.
– Nie pani, nie prędko. Mam tutaj zadanie do wykonania i nie wyjadę stąd, póki się z niego nie wywiążę – odparł poważniejąc nagle, gdy przypomniał sobie cel swojej obecności w Azazil.
– Ale to nie jest nic niebezpiecznego? Byłabym się bardzo zmartwiła, gdyby przytrafiło się panu coś złego! – niemal wykrzyknęła, szczerze zaniepokojona.
– Jestem łowcą wampirów pani. Przybyłem tu, by zniszczyć jedną bezczelną wampirzycę, która tak się już rozzuchwaliła, że atakuje swe ofiary nawet w biały dzień, wbrew zwyczajom swego gatunku – jego niski, dźwięczny głos doskonale oddawał nienawiść, jaką żywił do istot, na które polował. – Mieszkańcy Azazil sprowadzili mnie, bym raz na zawsze skończył z tym strasznym procederem – dodał, zupełnie już niepotrzebnie, jakby chciał podkreślić wagę swej roli.
Ach, jakże pan musi być odważny! Ja na myśl o wampirach cała drżę i mam ochotę schować się pod ziemię! – Jej zdolności aktorskie zachwyciłyby nawet najbardziej wybredną publiczność. – Proszę na siebie uważać. I dobrej nocy. Niechaj bogowie nad panem czuwają.
– I nad panią. Dobrej nocy. – Kiedy wypowiadał ostatnie słowa, powozik mknął już nierówną polną drogą, wznosząc za sobą kłęby kurzu.
Lekkim krokiem wracał Łowca do swego niewielkiego pokoju w Górskiej Gospodzie. Rozmarzony, z przyjemnością myślał o uroczej panience, zastanawiając się, czy ją jeszcze zobaczy, a jeżeli tak to kiedy i w jakich okolicznościach. Uświadomił sobie też ze zdziwieniem, że nie dowiedział się nawet jak ma na imię, i ze złością stwierdził, że nie będzie mógł się o nią rozpytać w mieście bez narażania się przy tym na śmieszność. Cóż, trzeba będzie odłożyć to drobne śledztwo na później i zająć się tym, po co go tu sprowadzono.
Zmarszczył brwi i jego myśli pobiegły w innym kierunku, gdy przypomniał sobie o Księżnej Gór. Nie wiedział nawet jak wyglądała, nie było żadnego żywego świadka jej ataków. Z pewnością nie zbywało jej na nieziemskiej urodzie, charakterystycznej dla jej pobratymców, ale przed wprawnym okiem nie byłaby w stanie ukryć tego szczególnego blasku w oczach, który nieomylnie zdradzał wampira.
Z tego co wiedział, a było tego raczej niewiele, mieszkała w zamku na niedostępnej górze, a to przedstawiało pewien problem techniczny. Doświadczenie podpowiadało mu, iż powinien spróbować wywabić ją z kryjówki i zaatakować w dogodnej dla siebie sytuacji, zamiast narażać się na walkę na jej własnym terenie. Kłopot w tym, że brakowało mu odpowiedniej przynęty. Na dodatek wieść niosła, iż nie szkodzą jej ani poświęcone przedmioty, ani co gorsza światło dnia, tak przecież zabójcze dla przedstawicieli jej rodzaju.
Niezaprzeczalnie, wampirzyca mogła stanowić wyzwanie dla każdego ambitnego łowcy. Poruszała więc i jego wyobraźnię, sprawiając że pragnął spotkania z nią i walki. Nie miał przy tym najmniejszych wątpliwości, że to on wyjdzie z niej zwycięsko. Intrygowała go tym bardziej, iż jak powiadano posługiwała się potężną magią.
Długoletnia praktyka podpowiadała mu, że wampiry bardzo rzadko znały jakiekolwiek bardziej zaawansowane czary, opierając się głównie na swych wrodzonych zdolnościach. Nie mógł jednak całkowicie wykluczyć możliwości, iż pod tym względem tak jak pod innymi Księżna była wyjątkiem.
– W każdym razie dobra kusza ze srebrnymi bełtami i trochę odwagi powinny załatwić sprawę – łowca uciął swoje rozważania, przytulając głowę do poduszki.
Sen przyszedł niemal natychmiast, przynosząc ze sobą obraz dziewczyny w srebrzystej sukni. Łowca pragnął jej tak intensywnie, że niemal sprawiało mu to fizyczny ból, lecz ona ciągle zdawała się być poza jego zasięgiem, oczekująca i nieuchwytna jednocześnie. Powoli, uwodzicielsko poczęła zsuwać suknię z ramion, odsłaniając niewielkie, kształtne piersi, łagodnie falujące w rytm jej oddechu. Skinęła na niego prawie niezauważalnie, a gdy się zbliżył przyciągnęła go do siebie i ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Przytulony do niej czuł pulsujący żar jej ciała i łagodne bicie jej serca.
W tym momencie za oknem odezwał się pierwszy kur, i Łowca przebudził się cały rozpalony, z poczuciem ogromnego niedosytu. Zaklął wściekle, życząc wszystkim kogutom na całym świecie gwałtownej śmierci i ze złością wcisną głowę w poduszkę, żywiąc niewielką nadzieję, iż uda mu się powrócić do pięknego świata marzeń.
Niezawiódł się, gdyż przyszedł do niego ten sam sen, rozpoczynając się na nowo.Nie dane jednak było Łowcy poznanie jego dalszego ciągu, gdyż drugi kur odezwałsię, przerywając sen w tym samym momencie co poprzednio. Kiedy po raz trzecipianie koguta przeszkodziło Łowcy w poznaniu sekretów pięknej nieznajomej, złyi niewyspany uznał, że najwyższa już pora wstawać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top