Bitwa pod Neanheim

Spojrzałam na blednący księżyc. Uśmiechnęłam się łagodnie czując wiatr igrający w mych włosach. Zbliżała się noc, lecz słońce wciąż jeszcze było widoczne – czerwone i palące, niby diabelskie ognie.

Wdychałam lekką bryzę przygotowując się do ostatecznej walki. Pozostało do niej jeszcze sporo czasu, lecz czułam ją już we krwi. Cóż za wspaniałe uczucie. Bitwa miała się rozegrać właśnie tutaj, pod Neanheim. Dla mnie to tylko gra, nawet jeżeli zabójcza. Na samą myśl przebiegał mnie dreszcz przyjemności.

Mój miecz stworzono do zabijania, nie do miernego zadawania ran. Raz wzniesiony ponad mą głową spadał tylko po to, by przynieść całkowite zniszczenie. Niechaj tak będzie. Przeznaczenie się wypełni.

Oczy mi lśniły zapałem, lecz oddech miałam spokojny wychodząc naprzeciw losowi. W myślach przepływały mi obrazy ukochanej, czekającej na jednej z wysokich wież Juk-al-Imani – Miasta Siedmiu Wież.

Ta jedyna, Czarodziejka Miasta. To ona sprawiała, że łkałam w swej samotności, lecz uśmiechałam się do nic nie wiedzącego tłumu. Głupcy. Myśleli, że to dla nich walczę... Cóż za bzdura...

Nie oglądałam się za siebie, gdy zbliżałam się do pola walki. Wciąż jeszcze było puste. W wieczornym powiewie kołysało się lekko zielenią bujnych traw. Moje myśli przesuwały się powoli, przynosząc wspomnienia mojej ukochanej.

* * *

Pani Wieży... Moja miła. Czemuż wydałaś im tę wojnę?... To nie było mądre, zupełnie nie było. Lecz to zrobiłaś i nie mnie poddawać w wątpliwość Twoje decyzje. Miasto nie upadnie, nawet jeśli za jego bezpieczeństwo przyjdzie mi zapłacić własnym życiem.

Pomaszerują armie, zginą żołnierze po obu stronach, lecz wciąż pozostaje mi jedna sztuczka, której mogę użyć... Mogę połączyć wszystkie umysły, by działały jak jeden człowiek, jak jedna dusza. Obrońcy Juk-al Imani będą niczym jeden organizm, nawet o tym nie wiedząc... Ja będę ich wspólnym umysłem, choćbym miała poświęcić swe życie.

Pocałowałaś mnie ostatniej nocy, a ja nie mogłam znieść Twych łez. Nie powinnaś była tego robić. Nie tak łatwo mnie zniszczyć, nawet gdy zdaję się tak bezbronna jak teraz.

Dobrze pamiętam jak mi rzekłaś, że będzie wojna. Nic zaskakującego... Powinnam była się tego spodziewać, znając bogactwo Juk-al-Imani i apetyty jego sąsiadów. Cóż... nie byłam nieprzygotowana, gdy powiedziałaś mi, ze za kilka dni miasto zostanie zaatakowane. Jestem wojowniczką. Do mnie należy dawanie ludziom poczucia bezpieczeństwa. Miałam dobrą motywację by bronić Juk-al-Imani. Ciebie! To aż nazbyt dużo...

Mogę się cofnąć pamięcią aż do momentu, gdy pierwszy raz na Ciebie spojrzałam. Nie da się Ciebie porównać do żadnego człowieka, którego znam. Nie, Ciebie nie da się porównać nawet do tych kilku nieśmiertelnych, których miałam wątpliwą przyjemność poznać. Twe włosy, długie i ciemne niczym samotna noc, lśniące w bladym świetle księżyca. Twe usta, pełne i kuszące, tak zdecydowane i rozkazujące, gdy chciałaś je takimi uczynić.

A przecież uśmiechnęłaś się do mnie na powitanie. To było niczym uderzenie pioruna – szybkie i zabójcze. Oddałam Ci duszę, nawet jeszcze o tym nie wiedząc. Po prostu podziwiałam Twą szczupłą sylwetkę, idealne piersi i twarz mrocznego anioła. Lecz dla Ciebie, opis mnie samej zamknęłam w jednym prostym słowie – wojowniczka. Ni mniej ni więcej.

Od kiedy Cię ujrzałam podziwiałam Cię, ubóstwiałam, pragnęłam. Moja kochana... Musiałaś to dostrzec w mych oczach lub wyczuć to w mym tchnieniu, gdy do mnie wtedy przemówiłaś. Uczyniłaś mnie swą niewolnicą, choć niczego ode mnie nie wymagałaś.

Neanheim mnie oczekuje. Dwie armie się zetrą, tylko jedna może wygrać. I to będzie nasza, Moja Pani... Me życie nic nie znaczy. Zginę. Taka jest cena zwycięstwa, to wiem na pewno. Któż o to dba...

Lecz nie. Wiem, że mnie kochasz, przebacz mi moją niesprawiedliwość. Będziesz mnie opłakiwać, lecz będziesz świętować wraz z ocalonym miastem. Żegnaj Moja Pani, albowiem widzimy się po raz ostatni. Czas się zbliża i Neanheim do syta napije się krwi wojowników. Jestem gotowa.

Pamiętam nasz pierwszy pocałunek, zarazem niewinny i palący, jak nieznośna komunia dusz. Złamał mnie, tak jak złamał i Ciebie. Byłyśmy jednym, czy tego chciałyśmy czy nie. Jedna dusza, jeden umysł. Pełna rozkosz... Zbyt niebezpieczna, by odkryć ją przed kimkolwiek.

Bitwa zacznie się za kilka minut. Niezdolna się poddać, nazbyt dumna by schylić głowę przed kimkolwiek, wydałaś wojnę siłom światłości, choć sama nie należysz ni do jasności ni do mroku.

Miałam być Twą ostateczną bronią, sposobem unicestwienia Twych wrogów, lecz nagle koszt okazał się dla Ciebie zbyt wielki. Niezbyt szczęśliwie, muszę to przyznać, Moja Pani. Bowiem ze mną nie należy igrać... Nawet jeśli przypłacić mam to życiem.

Neanheim... Neanheim... Neaheim... Jak wiele razy powtarzałam tę przeklętą nazwę. Z przyjemnością, nigdy ze strachem.

* * *

Nagły dźwięk wyrwał mnie z zadumy. Z wyostrzonymi zmysłami gotowałam się do bitwy – czas już nadszedł. Bez trudu dostroiłam się do umysłu czarodziejki i odczuć jej armii. Obeznana z telepatią rozpoczęłam bezgłośny monolog do mej ukochanej.

Słyszę szczęk zbroi w oddali, NADCHODZĄ. Mój umysł ogarnia tak wiele istnień, że jest to prawie nie do zniesienia. Czuję zapał naszych żołnierzy, ich podniecenie... Wkrótce poczuję także ich ból i strach przed śmiercią... Mam nadzieję, że to wytrzymam. Jeśli zawiodę, nie dana nam będzie druga szansa.

Nareszcie widzę naszych wrogów. Tak lśniący, tak jaśni, tak potężni się wydają w szkarłatnych promieniach zachodzącego słońca. Jakby krew już pokrywała ich kirysy. Białe kły ich smoków, srebrne zbroje ich nieustraszonych rycerzy.

Wszyscy zginą, jeśli ja mam tu coś do powiedzenia. Armia światła odejdzie w wieczny mrok, bez względu na to ilu przyprowadzą niezwyciężonych czarnoksiężników i niepokonanych magów. Bez względu na wszystko...

Śpiew staje się coraz głośniejszy, ich ciężkie kroki sprawiają, że ziemia drży. Czuję jak dreszcz bitwy przebiega naszych żołnierzy – są gotowi. Cudowne uczucie tysięcy serc bijących tylko w jednym celu – by zwyciężyć.

Grzmot wojennych okrzyków przetacza się nad przeklętą równiną Neanheim. Biegnijmy więc naprzeciw naszemu przeznaczeniu. Nie spodziewali się spotkać takiej armii, nasi biedni przeciwnicy. Nigdy nie zdołają być tak jak my zjednoczeni, nigdy nie dorównają naszej zabójczej determinacji.

Pierwsza strzała przeszywa me ciało. Nie, nie moje, lecz serce jednego z moich żołnierzy. Będę musiała przywyknąć do tego uczucia. Ma magia jest silna, wicher zaczyna wyć wokół nas i chmury pędzą jak oszalałe przez nagle pociemniałe niebo. Nasi wrogowie nie będą już widzieć Juk-al-Imani, ani nas, gdy zaatakujemy. Krzyki konających rozbrzmiewają wokół nas niczym niecichnące dzwony.

Lecz oto są magowie, szepczący zaklęcia, tworzący ściany płomieni, palący ciało i kości mych ludzi, moje. Ból jest wszędzie, staje się moim wszechświatem, muszę się w nim teraz pławić. Inaczej bym oszalała. Moi żołnierze go nie czują – jest cały mój. Oni muszą atakować bez strachu. Jak wielu jest już martwych? Nie potrafię zliczyć.

Deszcz przybywa na me zawołanie. Srebrne krople chłodzą płonące ciała, gaszą ognie, obmywają wykrzywione grymasem twarze. Błyskawice wystrzeliwują spośród odległych chmur, niestrudzenie rażąc naszych wrogów. Lecz oni nie są bezbronni – słoneczne tarcze ich czarnoksiężników dobrze ich chronią.

Ah, spostrzegli mnie, choć byłam tylko jednym spośród wielu takich samych żołnierzy. Znają teraz źródło naszej siły i nie przegapią tej szansy. Czuję ich umysły poszukujące mojego, została mi zaledwie chwila. Powinna wystarczyć.

Śledzę ich, szukając najsłabszego. Jest młody, niedoświadczony, dumny ze swych umiejętności – idealna ofiara. Tak łatwo wkraść się w jego myśli, ominąć wszystkie wzniesione przez niego bariery. Żółtodziób. Teraz będziesz walczył dla mnie, chłopczyku!

Jest potężny i sprawia mi przyjemność posługiwanie się jego magią, szczególnie przeciw jego sojusznikom. Płoną w piekielnym ogniu. Krzyczą pod ostatecznym dotknięciem samej śmierci, gdy mróz nieskończonej zimy przenika ich ciała. Trochę czasu zabierze czarodziejom ustalenie, co w nich uderzyło.

Nie! Zostałam odkryta! Ból... nie do zniesienia... albo tak się tylko wydaje... Moje ciało już nie istnieje, to wiem na pewno. Lecz mój umysł ciągle tu jest, razem z moją armią. Nie pokonają nas tak łatwo!!!

Co to? Tysiące skrzydeł bijących ponad naszymi głowami. Moja Pani, przysłałaś nam Swe jastrzębie i orły. Na pewną śmierć... Twoich ulubieńców, by pomogli nam w bitwie. A może, choć nie śmiem tak myśleć, może poczułaś moją mękę i przysłałaś mi je na ratunek.

Majestatyczne ptaki spadają niczym huragan na naszych wrogów, rozdzierając ich stalowymi dziobami i szponami. Wybierają mądrze, jakby potrafiły myśleć. Czy to Twój umysł je prowadzi, Moja Pani?

Czarodzieje upadają pod tym atakiem, ogłuszeni na chwilę, niezdolni recytować swych zaklęć. Jestem wolna, by szerzyć wśród nich zniszczenie. Moja moc jest ogromna, większa niż mogłabym sobie kiedykolwiek wyobrazić.

Będąc zaledwie duchem nie czuję już bólu, lecz tak łatwo mogę zadawać cierpienie. Nie będzie litości. Furia moich żołnierzy jest niczym narkotyk, dodaje mi sił i wyostrza zmysły. Dopełniło się przeznaczenie, Moja Pani. Nasi wrogowie zostali unicestwieni...

Nigdy się już nie spotkamy, moja miłości. Twe ptaki powracają do Twojej wieży. Przyniosą Ci wieść o zwycięstwie. Moi żołnierze rozchodzą się do domów, każdy w swoim kierunku. Nie ma już wspólnego umysłu, są tylko wyczerpani ludzie w podartym odzieniu. Rozpadam się w miarę jak odchodzą, śmiejąc się upojeni triumfem. Juk-al-Imani będzie bezpieczne przez następne tysiąc lat. Nie płacz, moja miłości. Zawsze będę u Twego boku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top