α #15
P.o.v Roza
W chwili, gdy wszedłem do sali i spojrzałem na ciało Dymitra, ucieszyłem się, lecz wtedy uświadomiłem sobie, że to nie jest on. To Ren...
Teraz gdy siedzę już w swoim pokoju, naprawdę żałuje tego, co się stało. Jednak jest już za późno... Dymitr nie żyje... Już nie pragnę jego ciała, jego serca, teraz... stał mi się obojętny. Jednak moje ciało, moje serce, jak zawsze reaguje inaczej niż rozum.
Dotknąłem swoich ust, przypominając sobie miękkość jego ust. Od tej chwili, nie będę go już całował dla własnej uciechy, lecz z powodu misji, nie będę go przytulał, by poczuć jego ciepło, lecz po to, byśmy wyglądali jak para. Nie mogę dać się ponieść.
To, co się stało... to wygląda jak jakiś chory koszmar. Ren nie mówił, że go zabije, on miał mu tylko zapewnić ochronę... Miał się nim zająć. Czego ja się spodziewałem? Ren, on zawsze kłamie, mogłem się tego wszystkiego domyśleć... To... to moja wina...
- Roza, chodź, jedziemy — powiedział, wchodząc do pokoju, o wilku mowa, pomyślałem.
- Już idę — odpowiedziałem mu, po czym wstałem z łóżka, na którym siedziałem.
- Pamiętasz wszystko? — zapytał JEGO głosem.
- Oczywiście
- Dobrze — popatrzył się w moją stronę z JEGO uśmiechem.
Błagam, dobijcie mnie, pomyślałem. Cała droga minęła nam w ciszy. Korytarze wydawały się ciągnąć w nieskończoność, tak jak wtedy, gdy niosłem Dymitra na rękach, był taki leciutki.
Bolało mnie, gdy moi rodzice zadowoleni klepali mnie po plecach, gdy powiedziałem im, że udało mi się go porwać, moje serce krwawiło z każdym słowem pochwały. Musiałem go przy nich obrażać, wyśmiewać, to bolało i to bardzo.
Na korytarzach zaczynało pojawiać się coraz więcej ludzi, aż w końcu doszliśmy do głównej części budynku. Pierwsze promienie słońca padały na moją twarz, były bardzo przyjemne, jednak nie uśmiechałem się, moje mięśnie wykitowały przy sztucznych uśmiechach, teraz nawet nie mogę się postarać na ten szczery. Podniosłem rękę, by rozmasować szczękę, naprawdę, w ciul bolała.
Gdy byliśmy już na schodach, zobaczyłem długą kolejkę ludzi, zapewne znowu jakaś wycieczka. W końcu nasz budynek stanowił jedną z większych atrakcji dla miasta. Jednak to, co zaszło chwilę później, całkowicie mnie zaskoczyło.
W jednej chwili, cała ,,wycieczka" rzuciła się na nas z linami i bronią palną, celując w nas. Ludzie, którzy zjawili się tutaj przypadkiem, poczęli krzyczeć i uciekać, tylko nieliczni stali w bezruchu, dalej przyglądając się sytuacji z przerażeniem w oczach.
Odsunęli Dymitra ode mnie. Słyszałem jak zadają mu pytania typu ,,Wszystko dobrze?", lub ,,Nic ci nie zrobili?". Nie wiedzieli, że to już nie jest Dymitr...
- Tak wszystko dobrze — odpowiedział spokojnie, podczas gdy ja byłem krępowany ostrymi linami.
- To wspaniale! — krzyknął czarnowłosy chłopak ze złotymi oczami, rzucając się na Rena.
Chłopak uśmiechał się pogodnie, na jedną sekundę, jego wyraz twarzy zmienił się, lecz po chwili wrócił do poprzedniego.
- Roza, on... — zaczął Ren — on mnie uratował!
- Dymitr, to on cię porwał... Wiem, że go kochasz, ale nie możesz go bronić... — powiedział inny szatyn z tłumu, jego oczy były brązowe.
- Nie prawda! — wzbraniał się — Znaczy, to prawda, że najpierw mnie porwał, lecz on nie miał o niczym pojęcia. Pomógł mi uciec! Nie jest zły, to przez kłamstwa jego rodziny musiał to zrobić! — mówiąc to, podbiegł do mnie i przytulił mnie.
Na twarzach obu chłopaków wymalowało się zawiedzenie i złość, najprawdopodobniej skierowane w moją stronę. Jednak ja, nie miałem pojęcia, co mam zrobić, czy jak się zachować. Po prostu nadal siedziałem na schodach, skrępowany linami i lecąc po wszystkich tutaj obecnych wzrokiem. Każdy miał taką samą minę jak ja, wszyscy byli zdezorientowani.
- Przede wszystkim, musimy stąd znikać, zbierają się coraz większe ilości gapiów — zauważył ktoś z tłumu.
- Racja — przytaknął ktoś inny.
- Sorry stary — mówiąc to, jakiś mężczyzna przyłożył mi szmatę do ust, nie sprzeciwiałem się — musisz być grzeczny.
Dalszej części przedstawienia niestety nie pamiętam, a szkoda, ponieważ akcja zaczynała przybierać coraz ciekawsze barwy.
•×•
Mamy już 6 tysięcy wyświetleń i ponad 800 gwiazdek O.O
Wiecie jak bardzo jestem szczęśliwa 😂
Więc już nie będę tego ciągnąć xd
Czy tylko ja tak mam, że potrafię przez 10 minut wahać się, czy opublikować rozdział czy nie? Xd
No to do niedzieli ;)
Słowa: 671
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top