α #12

P.o.v James

  Po odkryciu w akademiku poszliśmy z Ruthem na stację, tam, gdzie nakazywał nam sygnał, lecz zamiast Dymitra, zastaliśmy sam nadajnik. Łzy irytacji cisnęły mi się do oczu. Ból w klatce piersiowej rozrywał mnie od środka, wypełniając goryczą. Straciłem go, straciłem sens mojego życia. Obiecałem go chronić, szlak. Moje myśli przerwał Ruth.

- Zawiadommy szkołę, pomogą nam. — powiedział.

- Ale jak?! Spóźnią się, zobaczysz, musimy działać sami... Może jeśli popytamy ludzi... — moją wypowiedź przerwało uderzenie w twarz. Odruchowo złapałem się za bolące, pulsujące miejsce.

- Uspokój się. Musimy powiadomić wszystkich. Ja nie wiem, jak ty go broniłeś przez te wszystkie lata, skoro taka sytuacja wyprowadza się z równowagi, teraz najważniejszy jest spokój.

- Wiem! Tylko... jeszcze nigdy nie przytrafiła mi się taka akcja... Ja naprawdę go ko...— tym razem, przerwał moją wypowiedź, zatykając usta ręką.

- Jeśli mamy go odnaleźć razem, nie chce tego słyszeć z twoich ust.

Nie mogłem się z nim kłócić, teraz priorytetem było odnalezienie Dymitra. Jeśli uda nam się zmobilizować całą szkołę, wtedy zdążymy. Musimy.

- Wracamy do akademika — powiedziałem.

- Po co? — spytał.

- Skoro szkoła ma nam pomóc, będziemy potrzebować dowodów, prawda?

- Racja.

Droga minęła nam w ciszy i zadumie. Cały czas zastanawiałem się, co może stać się dowodem... Może list? Jednak nie było na nim nazwiska... mimo to, wiedziałem, po prostu wiedziałem, że list był od tego chłopaka z rodziny Liechtenstein. Po samej reakcji Dymitra mogłem to wywnioskować, nigdy nie był tak roztrzęsiony. Mój gniew wzmógł się... Ten debil pocałował go wtedy, gdy mieszkali jeszcze razem... On go... Grrrr, nie pozwolę już na to nikomu innemu, nawet Ruthowi. On był mój i tylko mój, inni się nie liczyli. Mimo że on mnie teraz nienawidzi, sprawię, że mnie pokocha. Ale najpierw muszę go znaleźć.

Gdy dotarliśmy do akademiku, zaczęliśmy szukać. Wywalaliśmy, wszystko jak leci... Niestety list musiał zabrać ze sobą.

- Idę do Eleny — uprzedził mnie Ruth.

- Właśnie miałem zrobić to samo.

- Będą musieli uwierzyć nam bez dowodów.

- Niestety nie ma innego wyjścia — potwierdziłem.

Podczas biegu, wyprzedziłem chłopaka i wpadłem do pomieszczenia jako pierwszy, jak zwykle panował tam nieprzyjemny chłód.

- Co się stało? — wystraszyła się kobieta.

Podszedłem do niej szybko i złapałem za ramiona, mówiąc.

- Musisz nam pomóc, Dymitr... On!

- Został porwany — dokończył za mnie wbiegający do pomieszczenia Ruth.

- Co? - spytała zdezorientowana — spokojnie i powoli, co się do licha stało?

- Ty siedź cicho, ja powiem — uciszył mnie brązowooki — Dymitr miał spotkać się z nijakim Rozą, po tym, jak spadł ze schodów, wymknął się na stację. Odjechał, jednak nie mamy pojęcia gdzie.

- To wina Liechtensteinów! — krzyknąłem.

- Co? — spojrzeli na mnie oboje pytającym wzrokiem.

- To była jego wina. Roza Liechtenstein, to ta szmata, która mieszkała z nim, tydzień przed śmiercią jego rodziców. To jego sprawka zamorduje go — aż się we mnie gotowało.

- No już, spokój. — uciszyła mnie — Skoro uważasz, że to wina Liechtensteinów, to zapewne udali się do Niemiec.

- Do Niemiec? — spytał chłopak.

- Tak, tam jest ich największe laboratorium — powiedziała ze spokojem w głosie, który naprawdę mnie wkurzał, czy ona nie widzi w nich zagrożenia?! Dymitr mógł umrzeć!!

- Jadę tam — wycedziłem przez zęby.

- I co zamierzasz zrobić? Dostaniesz się do kraju i zniszczysz każde miasto, każdy budynek? Pojebało cię? Nie wiesz nawet gdzie iść, potrzebujemy spokoju i planu, a nie egoisty, który rzuca się na wszystko, co się rusza z pięściami — opieprzył mnie Ruth.

- Zgadza się, ochłoń. Do tego czasu masz zakaz działania samemu. Jeśli się nie dostosujesz, odsunę cię od misji, zrozumiałeś? — zapytała.

- MAM WAS W DUPIE — mówiąc to, wyszedłem, trzaskając drzwiami.

Po gówno nam plan, skoro on może być już martwy?

Zamorduje dziada, który go porwał. Już ja mu dam serdeczną gruszkę* w dupę. 

  •×•  

 Gruszka – metalowe urządzenie, dzięki któremu – za pomocą mechanizmu sprężynowego lub śrubowego – można było je wkładać w naturalne otwory ciała, a następnie powodować rozwieranie się tego narzędzia (dokręcano uchwyt lub zwalniano , co powodowało uruchomienie najczęściej trzech elementów).

Mechanizm sprężynowy działał na podobnej zasadzie co w automatycznie otwierającym się . Stosowana doustnie uniemożliwiała ofierze wydobycie głosu, a tym samym „załatwiała problem" jęków i krzyków torturowanej w inny sposób ofiary. Zaopatrzona w ostrza była samoistną torturą kaleczącą (niekiedy rozrywającą) wnętrze ciała. Wkładana do ust mogła być też karą za czyny popełnione poprzez wyrażanie sądów i opinii (np. wystąpienia przeciwko wierze). Istniały też specjalne gruszki doodbytnicze i dopochwowe (zdecydowanie większych rozmiarów). Gruszki dopochwowe stosowano wobec kobiet oskarżanych o stosunki płciowe z lub osobami, które były jego uczniami. Gruszki doodbytnicze przeznaczone były dla oraz winnych zbrodni .

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gruszka_(narz%C4%99dzie_tortur)

A więc jak widzicie, to nie było miłe, a James jest baaaardzo, ale to bardzo zły, że Dymitr zniknął :)

Po za tym, chciałabym wam tylko powiedzieć, że maraton odbędzie się 22 czerwca 2018 r. w dzień zakończenia roku szkolnego ^^

Słowa: 789

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top