Ω #16
Nie, nie możecie mu wierzyć! To nie jestem ja! — krzyczałem w myślach słowa, których i tak nikt nie mógł usłyszeć. Moją jedyną nadzieją był James, który jako jedyny potrafił czytać mi w myślach... lecz, nawet on zareagował z entuzjazmem, jak wszyscy tutaj obecni. Przytulali moje ciało, pytali się, czy nic mi nie jest, jednak słowa odpowiedzi nie były moimi... Były to słowa Rena.
Kłamstwa, które uciekały z jego ust, mówił rzeczy, które ja bym najprawdopodobniej powiedział, nie dziwię się, że nikt nic nie zauważył. Nienawidzę go, ale trzeba przyznać, że zna się na robocie...
Po akcji na schodach przed budynkiem powoli wracaliśmy do kampusu szkoły. To, co najbardziej mnie zdziwiło, to, to, że w całej tej farsie nawet dyrektor brał udział. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby opuszczał swoje biuro. Od kiedy omawiałem z nim na początku roku szkolne zasady, to było nasze pierwsze spotkanie. Nic się nie zmienił. Dalej jego głowa była tak samo okrągła, włosy nadal były siwe, przerzedzone przez łysinę. Mimo że był stary i okrągły na twarzy, dalej pozostawał szczupły, w sumie nie ma co się dziwić, skoro ta szkoła jest wyjątkowa, dyrektor i nauczyciele także muszą tacy być.
Siedziałem miedzy Ruthem i Jamesem, którzy wpatrywali się wrogo w Rozę, dosłownie prze wiercając go na wylot spojrzeniem. Ten jednak zdawał się ich ignorować, spoglądał jedynie na swoje ręce smutny, co jakiś czas, rzucając na mnie okiem z tą miną, a była ona smutna, bardzo. Po tym, jak powtórnie patrzył się w dół, można było zobaczyć, że powstrzymuje łzy, marszy brwi, jakby ze złości, a nie smutku czy troski. Tak bardzo mnie nienawidzi, że aż nie może na mnie spojrzeć?
~ Co zamierzasz zrobić? — spytałem Rena, jedynego, który może usłyszeć moje myśli. Chcąc nie chcąc, był jedyną osobą, z którą mogłem porozmawiać.
~ Nie mogę ci powiedzieć, nie pamiętasz, kim jesteś? Jesteś tylko moim zwierzątkiem, tylko naczyniem. Ale dzięki tobie, mogę spełnić marzenie.
~ Marzenie? Czemu tylko dzięki mnie? Są miliardy ludzi na ziemie, czemu to muszę być ja?
~ To akurat jest zabawne — powiedział z entuzjazmem i rozmarzeniem — Dzięki temu, że usunęli ci zmutowane DNA, po paru operacjach i chemicznych zabiegach, nasze geny mogły się pokryć. Szczerze? Dzięki DOŚ-T.* (czyt. Dośte) mogliśmy zostać połączeni, czyż to nie wspaniałe?
~ Czyli to wszystko przez geny?
~ Dokładnie.
Po tej odpowiedzi przeszła mi ochota na rozmowę, znowu siedziałem cicho, zastanawiając się nad marzeniem Rena, które jest tak tajne... Muszę się dowiedzieć, co to jest. Zapewne, chce zniszczyć DOŚ-T'a, a do tego dopuścić nie mogę, przecież są tu ludzie, na których mi zależy... James... Ruth... Jednak tym człowiekiem nie jest Roza. Zdradził mnie, nawet jeśli robił to, by uratować bliskich. Mógł mi powiedzieć, wtedy na pewno sprawa zeszłaby na inny tor. W sumie, gdyby mi powiedział, to co bym zrobił? Zgodził się? To zdecydowanie odpada... Więc... było jakieś inne wyjście? Rozumiem go, rodzina jest najcenniejsza... ale czy on mnie nie kochał? Nie byłem dla niego jak rodzina? To wszystko miesza mi już w głowie... Czemu ta cała sytuacja, jest aż tak pokręcona i niezrozumiała? Gdyby tylko nie było Rena... Gdyby tylko żył, tyle ile matka natura dała mu czasu... Ale nie, dla niego nawet to dwa tysiące lat, to za mało... Jestem ciekaw, co czuli ci ludzie, których też tak wykorzystywał, jak mnie... Jestem ciekaw, jak czuli się moi rodzice, gdy wpadli w ich łapy...
W chwili, gdy przypomniałem sobie o rodzicach, te wspomnienia ciągnęły za sobą następne...
- Mamo, gdzie idziesz? - Spytałem. Miałem wtedy 6 lat.
- Mamusia musi iść do lekarza, zaraz wróci — powiedział tatuś.
Mimo zapewnień, że z mamą wszystko dobrze, widziałem zmartwione miny rodziców i te smutne spojrzenia rzucane na pożegnanie przy wyjściu.
•×•
- Znowu idziesz do lekarza? — spytałem w wieku 12 lat.
- Niestety... Coraz gorzej ze mną — powiedział.
Po wyjściu mamy, spytałem ojca co się z nim dzieje, czemu co tydzień musi chodzić do lekarza, jednak ojciec tylko mnie uspokajał. Nie chciał powiedzieć, o co chodzi.
•×•
To samo pytanie padło, gdy miałem 14 lat ,,Mamo, czemu idziesz do lekarza?", lecz tym razem odpowiedź mnie zaskoczyła ,,Dymitrze, gdy mama wróci, chcemy ci powiedzieć prawdę" - to były słowa, które tego dnia usłyszałem od ojca.
Całe dwie godziny, nie mogłem usiedzieć na miejscu. Nie mogłem skupić się na czytanej książce, na grze komputerowej, podczas konwersacji na chatach ze znajomymi. Ciekawość zżerała mnie od środka. O co może chodzić? Podczas nieobecności mamy, wysnułem ponad trzydzieści różnych teorii. Może będę mieć rodzeństwo, możliwe, że mama jest poważnie chory, rak? A może po prostu nas już nie kocha i woli spędzać czas ze znajomymi? Tylko wtedy, czemu ojciec by się zgadzał? Te dwie godziny ciągnęły się w nieskończoność, jednak wreszcie nadszedł czas wyjawienia tajemnicy skrywanej latami przed moim wzrokiem. Nareszcie przyszedł czas, by rzucić światło na całą sprawę.
- Dymitr, chodź do mojego gabinetu! — krzyknął tata.
- Idę!— odkrzyknąłem.
Czym prędzej udałem się wyznaczone miejsce. W pokoju zobaczyłem mamę oraz tatę, siedzieli obok siebie, trzymając się za ręce. Mama był zdenerwowany, było to po nim widać gołym okiem.
- Więc, mamo, jesteś chory? - spytałem, by przerwać krępującą chwilę ciszy, która trwała już od ponad piętnastu minut.
- Nie Dymitrze, mama nie jest chory... Jego cotygodniowe wyjścia do lekarza, mają związek z twoimi narodzinami... - mówił poważnie tata, a mama siedział cicho, ściskając materiał bluzki.
- Ale tato, ja jestem adoptowany, prawda? W końcu mama jest Alfą i ty tak samo...
- Nie synku, nie jesteś adoptowany, jesteś moim dzieckiem. Moim i taty. - powiedział mama, jednak jego głos drżał.
- No już kochanie, ja mu powiem— wyszeptał tata, wprost do ucha mamy, jednak nieco za głośno, ponieważ to usłyszałem.
- Więc powiedzcie mi co tu jest grane— zacząłem się niecierpliwić. Całe życie żyłem w kłamstwie, z myślą, że jestem adoptowany... lecz nie mogę za to obwiniać rodziców, ponieważ to nie były ich słowa, to były tylko moje domysły, których nie chciałem wyjaśniać, by nie robić problemów.
- Dymitr, najpierw wysłuchaj mnie do końca, a dopiero później zadawaj pytania, dobrze?— powiedział tata.
- Rozumiem.
- Na początku wszystko może wydawać się niezrozumiałe...— ciągnął, lecz mu przerwałem.
- Rozumiem, więc mów.
- Dobrze... Chodzi o to, że ja z mamą należymy do organizacji DOŚ-T, czyli Dowództwo Ochrony Świata-Tajne. Jej celem jest ochrona świata przed Liech Nietsnet. Niestety, jak na razie nie udało nam się potwierdzić, czemu ta wroga organizacja ma złe zamiary, ani czemu w ogóle istnieje, jednak i tak musimy z nimi walczyć. Pewnie jesteś ciekaw, czemu nawiązuje do tego. Otóż po pierwsze, od chwili urodzenia, także jesteś pod jej ochroną. Za kilka lat, wyjedziemy na misję, na której prawdopodobnie umrzemy, wtedy nie opłakuj nas, lecz poszukaj adresu, pod który masz się udać, będzie on schowany w tym pokoju. Oni ci pomogą. Ale teraz, wracając do twojej matki...
•×•
Przerwa na reklamy! :)
(Ten polsat ❤️)
Wiele osób pisało mi, że rodzice Dymitra to dwie alfy i nie mogą mieć dzieci. W następnym rozdziale zostanie wszystko wytłumaczone, ktoś ciekawy? ^^
Tak wgl, to zmieniłam okładkę, podoba się?
No to nie ma co się rozpisywać :)
Do zobaczenia w czwartek!
Dobijemy tysiąca gwiazdeczek? ;3
Słowa: 1206
(macie zbliżenie :))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top