Ω #1

  - Dobrze, a teraz przedstawcie się. - powiedział mężczyzna, który miał być wychowawcą mojej klasy. Młody, wysoki facet, o jasnych, niebieskich oczach. Z daleka czuć było od niego pewność siebie, musiał być Alfą. - Zaczniemy od... ciebie — powiedział do chłopaka siedzącego przede mną.

- Salwator Ryga, jestem Alfą, interesuje się koszykówką.

- No dobrze... to może teraz...

Reszty nie słuchałem, nie interesowało mnie szukanie przyjaciół, oni i tak odchodzą. Liceum nie jest miejscem dla zabawy, uczymy się, aby zdać maturę, zdajemy maturę, aby znaleźć pracę, pracujemy, aby zarabiać, zarabiamy, by żyć... Ale niestety, teraz jedynym czego pragnąłem był sen.

Z błogiego stanu, jakim był pół sen, wybudził mnie chłopak siedzący za mną. Wyjąłem jedną słuchawkę i popatrzyłem na niego niezrozumiale.

- Teraz ty.

Wstałem powoli i od niechcenia zacząłem się przedstawiać.

- Dymitr Innocenty. Interesuje się muzyką.

- Dobrze Dymitrze, ale proszę, abyś swoje pasje rozwijał na muzyce, lub poza lekcjami. - zwrócił mi uwagę nauczyciel.

Reszta klasy patrzyła na mnie wyczekująco. Pewnie spodziewali się, że powiem im jeszcze, kim jestem w hierarchii. Niestety, ale to moja sprawa.

Podczas gdy pozostali uczniowie zaczynali mówić o sobie, ja czekałem na dzwonek. Na szczęście dzisiaj mieliśmy tylko zapoznać się z planem lekcji i klasą, jednak od jutra, zacznie się piekło...

Po jakiś dwudziestu minutach zadzwonił upragniony dzwonek. Wszyscy zerwali się jak poparzeni, lecz ja poczekałem, aż cała hołota upchnie się przez drzwi. Wyszedłem jako ostatni, spokojnie. Nie miałem co się spieszyć do domu. Mieszkam sam, rodzice wyjechali do Niemiec, by szukać pracy, co miesiąc przysyłają mi pieniądze. Umiem o siebie zadbać.

Szwendałem się po szkole powoli, oglądając słońce, które żarzyło się czerwienią, znikając za niewielkim wzgórzem. Lekcje skończyły się 5 godzin temu. Nie miałem ochoty wracać do domu, i tak by mi się nudziło. Jednak w końcu musiałem wyjść, byłem strasznie głodny, no i dalej się nie wyspałem.

Zszedłem z trzeciego piętra na parter i powoli skierowałem się do szatni. Zdziwiłem się, widząc chłopaka siedzącego przy mojej szafce. Ignorując go, podszedłem do długiego ciągu szafek, aby wreszcie wpisać szyfr. Otworzyłem ją, przebrałem buty, kierując się do wyjścia. Jednak ów chłopak mi przeszkodził.

- Mógłbyś mnie nie ignorować? - spytał.

- A mógłbyś się, chociaż przywitać lub powiedzieć zwykłe „ej"? Skąd mam wiedzieć, że chcesz czegoś ode mnie? - mówiłem nie odwracając się.

- Kultura wymaga, byś się, chociaż odwrócił. - mówiąc to, złapał mnie za ramię i odwrócił przodem do siebie. Był przystojny, czarne, hebanowe włosy, a oczy w odcieniu nieba. Jako że byłem niski, to musiał się schylić.

- Kultura wymaga, byś chociaż się przedstawił — uśmiechnąłem się wrednie, jego twarz była bardzo blisko mojej, lecz nie mogłem się cofnąć, nie mogłem znowu uciekać.

- Eh... - westchnął i odsunął się. - Jestem Roza, Roza Liechtenstein (czyt. Lichtensztajn), chociaż powinieneś już to wiedzieć, jesteśmy w jednej klasie, siedzę obok ciebie... Ale mniejsza, chodzi o to, że... - tutaj przerwał na moment.

- Że...? - powtórzyłem, chcąc go pospieszyć.

- Twoi rodzice to Lindor i Denar Innocenty, tak?

- Zgadza się?

- Dalej nie rozumiesz? Powinieneś dostać od nich wiadomości... Sprawdzałeś telefon?

- Czekaj chwilkę. - mówiąc to, zsunąłem plecak na ziemię, wygrzebując z niego telefon, wpisałem hasło, i faktycznie, miałem wiadomość od mamy.

Zacząłem czytać ją cicho. No chyba ich posrało. Mam mieszkać z tym kolesiem przez miesiąc?! Tylko dlatego, że jego rodzice pojechali w delegacje do Niemiec?

- Jak ci tam... A tak, Roza... Nie umiesz sam o siebie zadbać? Potrzebujesz niańki?

- Nie... Nie o to chodzi, po prostu rodzice się martwili, że wysadzę dom, nie będę miał nic do jedzenia, ale ze mną to pal licho, mam jeszcze młodszego brata...

- Czekaj, gdzie on jest...?

- U cioci...

- Eh... - westchnąłem, czując się okropnie. Nie dość, że byłem Omegą, która właśnie zaczynała swoje licealne życie, niedługo miałem mieć ruję, a tu się nagle okazuje, że mam wziąć pod opiekę jakieś dwa bachory... Tego jest za dużo jak na pierwszy dzień szkoły...

- Weź, co tam masz wziąć i choć, że, zaprowadzę cię do mojego mieszkania, a później pójdziesz po brata, tylko uprzedzam, mój dom, moje zasady, Panie Alfo.

- Zrozumiano! - powiedział szczęśliwy. - Tak z innej beczki, to kim jesteś z hierarchii, betą? Jesteś niski i drobny, jak omegi, ale otacza cię inna... Hmmm, atmosfera? Tak to chyba dobre słowo... Więc?

- Jestem, kim jestem, a to, kim ty jesteś, i czy poznasz, czym jestem, zależy tylko i wyłącznie od ciebie.

- Czemu jesteś taki oschły?

- Ponieważ pięć minut temu dowiedziałem się, że moje mieszkanie okupywać będą dwa pasożyty, to chyba dobry powód, nie sądzisz?

- Tak... - powiedział już smętnej.

- Jak ma na imię twój brat?

- Leon.

- Ładne imię — uśmiechnąłem się sam do siebie, dawno nie jadłem obiadu z kimś obcym.

- Więc pan zagadka potrafi się uśmiechać, wow.

- Masz coś do tego? - fuknąłem na niego.

- Ależ skąd.

- Oby twój brat, nie był, taką wredną Alfą...

- Nie, nie jest wredną Alfą, jest wredną Omegą.

Co. Jego brat jest omegą? Hmmm... Czuje, że może ten miesiąc nie będzie taki zły.

- Nie uśmiechaj się tak, to starsze, na pewno nie oddam ci mojego brata, zapomnij!

- Gdybym go w ogóle chciał!

Prychnąłem i obaj się roześmialiśmy.
No... Może jednak nie będzie tak źle.  

•×•

  Witam wszystkich bardzo serdecznie, jest to pierwszy rozdział książki „Moja Omega Ω". Mam nadzieję, że przypadnie wam ona do gustu. Gdybyście mieli jakieś pytania lub coś byłoby niezrozumiałe, piszcie śmiało w komentarzach lub na privie :)  

Do zobaczenia ^•^

Słowa: 918

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top