Dodatek #2
Maraton #8
Historia Jamesa
W wieku dwóch lat skończyłem na śmietniku. Płakałem i to bardzo, ciągle pamiętam głód, jaki mi wtedy doskwierał... Było to okropne uczucie. Bałem się wyjść... Bałem się ludzi. Wszyscy mnie ignorowali, oprócz pewnego mężczyzny.
- Co ci się stało chłopczyku, zgubiłeś się? — zapytał mnie, jednak ja nie rozumiałem, co do mnie mówił, miałem w końcu tylko dwa latka.
Jednak on mimo wszystko wziął mnie na ręce i zaniósł do domu.
- Kochanie wróciłem! — krzyknął, gdy wszedł do pomieszczenia.
- Witaj w domu! — odpowiedział mu głos z głębi mieszkania i płacz dziecka — no już już, tatuś wrócił do domku.
W chwili, gdy ujrzałem partnera człowieka, który mnie uratował, przestraszyłem się, nie to, że był jakiś brzydki, czy odrażający, wręcz przeciwnie, miał piękne karmelowe włosy i niebieskie oczy. Po prostu ja bałem się ludzi.
- A któż to jest — powiedział, zbliżając się do mnie.
- Nie wiem, znalazłem go na ulicy przy naszym bloku, jutro poszukamy jego rodziców, ściemnia się, nie mogłem pozwolić mu zostać na noc.
- Rozumiem — uśmiechnął się i powiedział — witaj, jestem Lindor, ten pan, którego płaszcza się trzymasz, to Denar, a ta beksa tutaj, to Dymitr.
- James...
- Co? - powiedział zdziwiony Denar.
- James — powiedziałem, tylko tym razem pewniej, zrozumiałem, że ci ludzie nic mi nie zrobią.
- Przedstawia nam się — zaśmiał się Lindor — miło mi cię poznać Jamesie — wystawił dłoń, którą uścisnąłem.
Zjadłem z nimi obiad i poszedłem spać. Rano para zrobiła mi zdjęcie, a następnie ulotki, nie obeszło się tez bez odwiedzin policji. Przez dwa miesiące szukali moich rodziców, jednak nikogo takiego nie znaleźli. Policja, jak i sąd przyznał im prawo opieki nade mną. Od teraz zostali moimi rodzicami.
Lata mijały, a ja z Dymitrem ciągle rośliśmy. Lindor i Denar często kazali mi się opiekować chłopcem, gdy ten miał dwa latka, a ja 5. Ich częste wyjścia zaniepokoiły mnie, więc gdy nieco podrosłem, zrozumiałem, że coś jest nie tak i w wieku siedmiu lat zadałem pytanie.
- Mamo, czemu ty i tata tak często wychodzicie? — spytałem.
Tak właśnie rozpoczęła się długa rozmowa, której wtedy nie rozumiałem. Zostałem wysłany do szkoły, do innego miasta. Jednak odległość nie zrażała rodziców. Mówili, że muszę się opiekować Dymitrem i właśnie to miałem zamiar robić.
Gdy miałem 12 lat, mieszkałem już w akademiku. Rodzice często mnie odwiedzali i pokazywali zdjęcia Dymitra. W chwili, gdy oni umarli, miałem 18 lat. Skończyłem naukę w szkole i zacząłem czuwać nad chłopakiem. Kochałem go, na prawdę go kochałem, jednak on zakochał się w innym, w Rozie. Obserwowałem ich. Oni mnie nie widzieli, jednak ja ich tak.
Od szkoły dowiedziałem się o śmierci rodziców. Postanowiłem podrzucić chłopakowi list, po tym, jak ten bencwał się od niego wyprowadził. Na kartce zwarłem najważniejsze informacje, wraz z jego hasłem — imieniem „Veni".
Widziałem, jaki był przerażony, rozumiałem go, ja też straciłem rodziców w młodym wieku. Cieszyłem się, gdy wszystko szło zgodnie z planem. Dymitr bezpiecznie dotarł do szkoły, której byłem już absolwentem. Rozmawiał z Deronem, bolało mnie, gdy musiał się postrzelić, lecz to było jedyne wyjście.
Po jakimś czasie poprosiłem dyrektora, by ten przedstawił mnie chłopakowi, bym mógł go lepiej chronić — zgodził się. Byłem podekscytowany wiadomością, że nareszcie go spotkam, nareszcie będę mógł go dotknąć... Co prawda, bolało, gdy powiedział, że mnie nie pamięta, lecz wtedy buzowały we mnie emocje i nie mogłem się uspokoić...
Ale to, co wydarzyło się później, to wiecie.
Teraz mam dziewczynę, której planuje się oświadczyć. Miało to być dzisiaj, gdy wrócimy od Dymitra i Rozy, który wyszedł z więzienia, jednak...
... przez te jęki stało się to niemożliwe...
CO ONI TAM ROBILI?!
•×•
Słowa: 584
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top